Opowiadania z Wieloświata: Nowa Przestrzeń cz.10
Akcja reanimacja
Wślizgnięcie się do hodowli ślimaków nie sprawiło mi trudu – od jakiegoś czasu, za przyzwoleniem Marii oczywiście, podbierałem kilka niebieskawych mięczaków dla swojego… niech będzie kumpla. Sporek wykazywał inteligencję na poziomie bystrego psiaka, ale jego tułów wyglądał zbyt humanoidalnie, żebym mógł swobodnie nazywać go zwierzakiem.
Z obrzydzeniem oderwałem dwa oślizgłe robale od ponadgryzanych liści i schowałem do torby. Coś stuknęło o szybę za moimi plecami. Wzdrygnąłem spastycznie całym ciałem i chyba wydałem z siebie stłumiony pisk. Działanie w konspiracji szargało mi nerwy. Spojrzałem na przeszklony kontener; w środku wiły się paskudne pijawki każda długości łokcia, niektóre może i jeszcze więcej. Maria wyizolowała z nich geny odpowiedzialne za produkcję brakujących białek i wszczepiła ślimakom: roślinożerców łatwiej hodować. I całe szczęście, bo te padlinożerne stworzenia budziły we mnie jakieś dziwne lęki. Na samą myśl, że coś takiego spada na mnie z drzewa…
Po plecach przeszły mi dreszcze.
– One nie wspinają się na drzewa.
Onja wyczuł emocjonalne poruszenie i przybył z logiczną odsieczą.
– Powtórz to mojej wyobraźni. A najlepiej, to po prostu stąd chodźmy.
Duszne, sztucznie ogrzewane pomieszczenie w kształcie ogromnej szklarni wypełnione plechowatymi roślinami wyciskało ze mnie siódme poty. Z ulgą wyszedłem na zewnątrz, gdzie chłodna bryza znad oceanu przyniosła ukojenie. Zresztą skąd by nie wiało, to wiałoby znad oceanu: prawie całą Lomah pokrywała gruba warstwa wody upstrzona niezliczonymi wyspami. Całe szczęście planetarny zbiornik obfitował w sól, a to, w połączeniu ze zwiększonym ciążeniem, sprawiało, że większość powierzchni wody pozostawała wolna od lodu przez cały rok – znaczące ułatwienie dla przyszłej żeglugi.
Czerwona tarcza brązowego karła chowała się już za horyzontem, kiedy stanąłem w „umówionym” miejscu naszych spotkań. Przeczesałem wzrokiem granicę pękatych drzew w poszukiwaniu Sporka, ale nie czekał na mnie jak zwykle. Może jeszcze za wcześnie?
– Zarejestrowałem ruch w zaroślach przed nami.
Nie zdążyłem nawet spojrzeć w kierunku wskazanym przez Onję, kiedy radosne „Arf-arf!” wybrzmiało spomiędzy szerokich szkarłatnych liści. Zakotwiczone w gruncie gałęzie tworzyły łuki, które wzmacniały echo każdego dźwięku. Ktoś, kto nie wiedział, co wydaje to dziwne szczekanie, mógłby zabrudzić bieliznę.
– Jest i mój kumpel. – Sięgnąłem do torby, przełknąłem odrazę i wyciągnąłem jedno z galaretowatych żyjątek. – No, chodź! Kolacja!
Sporek pomachał radośnie szarym odwłokiem i czym prędzej podbiegł do mnie niezdarnie, po drodze potykając się o konary. Matka… A może ojciec? Cokolwiek co znaleźliśmy martwe na polanie, musiało go osierocić całkiem wcześnie i nie poznał jeszcze technik przetrwania – sprawnego poruszania się też nie. Żeby nie my, pewnie szybko podzieliłby los rodzica.
Obcy jak zwykle stanął tuż przede mną i czekał, aż wyłożę wijący się pokarm na szerokim płaskim kamieniu. Może tak karmił go rodzic? Nie ma sensu nad tym dumać. Ledwo zdążyłem wycofać rękę znad kamiennego ołtarza i składanej ofiary – lubiłem doprawiać rzeczywistość fantastycznymi skojarzeniami – a młody dopadł do mięczaka jak rasowy drapieżnik. Jego chude długie palce zacisnęły się na delikatnym ciele stworzenia z siłą imadła, a ostre igłowate zęby zaczęły wyrywać kawałki jeszcze żyjącego ślimaka.
W sumie wyglądało to dość makabrycznie i zbliżało Sporka bardziej do zwierzęcia niż rozumnej inteligentnej istoty, choć w sumie nigdy nie widziałem wygłodzonego człowiek, który rzuca się na pokarm: może wygląda tak samo? Niemniej jednak przez głowę przemknęła mi myśl, że nie chciałbym spotkać dorosłej wersji Sporka.
– Maria nie zanotowała ich występowania na żadnym lądzie, ale może zdolność do zakłócania nastawów kwantowych sprawia, że te stworzenia są niewidoczne dla sensorów orbitera.
Przytaknąłem Onji w myślach
– No i my dzisiaj po prośbie, kolego – wygłosiłem z nieco przesadną manierą.
Kucnąłem i wyciągnąłem rękę do płaskiej głowy obciągniętej szorstką skórą. Sporek otarł pysk ze ślimakowych flaków i podstawił czoło do pieszczot. Para oczu osadzonych na czółkach „uroczo” oplotła mi dłoń, a na upapranych śluzem wargach pojawił się zaczątek błogiego uśmiechu.
– No już. – Delikatnie uwolniłem rękę spomiędzy czułek, a drugą sięgnąłem po mały nadajnik.
Podłużne urządzenie długości kciuka świeciło zielenią z dużego przycisku. Nacisnąłem. Wysokotonowe świsty podrażniły mi słuch.
Sporek odsunął się nerwowo i nastroszył łuski wzdłuż linii kręgosłupa i na odwłoku. Przynajmniej zareagował na dźwięk, a to już dobrze rokowało.
– Spokojnie. – Zdjąłem palec z nadajnika i wyciągnąłem z torby inne, większe urządzenie. Wijące się oczy cały czas z zainteresowaniem śledziły każdy mój ruch. – Muszę cię w to wciągnąć, młody. No, nie patrz na mnie z takim wyrzutem, tylko trzepocz tymi… Tym czymś. – Pomachałem ramionami w marnej próbie imitacji skrzydeł.
Obcy zmarszczył czoło i położył oczy po sobie.
– Ech… No dawaj, muszę cię nagrać w całym spektrum fal.
Włączyłem rejestrator nastawów kwantowych i fal elektromagnetycznych ustawiony na szeroki zakres częstotliwości. Niełatwo było to wydrukować bez podejrzeń, ale pod pretekstem badania Sporka mogłem prosić o niestandardowe rzeczy, jeśli tylko odpowiednio to umotywowałem.
Wcisnąłem zielony przyciski mniejszego nadajnika, wypuszczając wcześniej nagrany – niestety jedynie w zakresie fal słyszalnych – sygnał trzepotu Sporka. Szybko rzuciłem obcemu dodatkowego ślimaka; miałem jeszcze trzy w zapasie, więc młody musiał szybko załapać powiązanie „dźwięk-żarcie”.
Obcy spałaszował obrzydlistwo i popatrzył na moją torbę łakomym skręconym wzrokiem.
– Dostaniesz następnego, jak zrobisz tak. – Uruchomiłem nadajnik. Kolejny świst poszarpał mi bębenki.
Sporek tylko przechylił głowę zainteresowany… albo znudzony… albo sam nie wiem jaki.
Na płaski kamień powędrował kolejny ślimak. Zżarł go i patrzył na mnie w oczekiwaniu na jeszcze. Ile ty tego zmieścisz? Może masz jak pies, który zje, ile mu dadzą?
– Nie, następnego dostaniesz, jak sam to zrobisz!
Spojrzał na mnie tępawo.
Kolejny ślimak opuścił torbę, ale tym razem został w mojej dłoni.
– Dajesz młody, zobacz. – Wcisnąłem nadajnik dosłownie na ułamek sekundy. – Teraz ty. Przecież umiesz.
Sporek nastroszył łuski.
– Dobrze, zagraj mi kolego.
Pomachałem mięczakiem przed nosem kumpla, a ten wodził wzrokiem za oślizgłym niebieskawym ślimakiem, jak zahipnotyzowany. Po podbródku – a przynajmniej po czymś, co anatomicznie przypominało podbródek i znajdowało się pod mięsistymi wargami – ściekała mu ślina.
– No, dajesz! – Wcisnąłem po raz kolejny, a obcy zaczął trzepotać pancerzowymi skrzydłami. Duże łuski na grzbiecie i mniejsze na odwłoku zafalowały jak podekscytowani kibice na trybunach stadionu. Dźwięk, o wiele intensywniejszy niż ten sztuczny, rozszedł się okropnym echem. – I mamy to! Dobry chłopak. – Wyłączyłem rejestrator nastawów i rzuciłem mu ostatnią niemrawą glistę.
– Masz zapis?
– Musisz podłączyć rejestrator do Dresera3, żebym mógł ocenić zawartość nagrania.
– A ciebie to nie zakłóci?
– Nie, sygnał ma wpływ tylko na wędrujące przekazy, a twoja wzmocniona czaszka stanowi dobrą zaporę. Poza tym, przerobię nagranie na skwantyfikowaną wersję, wywalę szumy i ocenię wskaźniki: odchyłu, amplitudy, długości fali…
– Dobra rób co, trzeba.
Nie rozumiałem tego kwantowego czary-mary nawet po wgraniu wiedzy ze szkoleń. W sensie znałem równania, ale nie wiedziałem jak to logicznie połączyć, żeby uzyskać spójną wizję. W tym zakresie nauki czułem się jak kucharz, który zna składniki, ale nie wie, co z nimi zrobić. Dobrze, że chociaż Onja znał się na rzeczy; w końcu sam składał się z kubitów.
***
Habitat laboratoryjny z inkubatorem wewnątrz izolatki stanowił jednocześnie tymczasowy cyfrowy rdzeń dla mojego Onja. Wydzielona moc obliczeniowa wydawała się śmieszna w porównaniu z możliwościami META2, nie wspominając już oryginalnym systemie, ale pokrywała podstawowe potrzeby jednego bliźniaka i to ze sporym zapasem.
I tu koniec pozytywów, jeśli chodzi o mój plan.
Habitat miał zbyt ograniczone możliwości kalkulacyjne, żeby Dziesięć Do Ósmej zrekonstruował Weronikę – na dodatek implant mojej żony wisiał na orbicie w cyfrowej zamrażarce. Czekał na rozwój technologii wraz z milionami innych zdegradowanych bliźniaków składowanych na Błękitnej Planecie. Czekał… To niezbyt adekwatne określenie, bo w gruncie rzeczy ktoś, kto nie ma świadomości, nie może czekać. Może bardziej liczyli na nas, godząc się na cyfrową śpiączkę; liczyli na młodsze pokolenia.
Rozwiązanie wisiało w zasięgu ręki, zanurzone w błękitnej pożywce. Niestety algorytmy programu Nowa Przestrzeń uznały przełom dla ludzkości za niewart ryzyka – być może słusznie. Ale dla mnie każde ryzyko było tego warte.
Onja zablokował wejście do habitatu. Pasmo sygnału wyizolowane z nagrania Sporka miało na chwilę zdestabilizować nastawy kwantowe kubitów META2, a co za tym idzie znieść blokadę sygnałową mojego bliźniaka.
– W momencie, kiedy zakłócę działanie META2, mosty przesyłowe staną się nieprzewidywalne. Z mocą Dresera mogę definiować wektory jednego kanału, więc kopiowanie danych trochę potrwa.
Wpiąłem ostatni przewód do inkubatora z obcą tkanką zawieszoną w niebieskim płynie, a Onja przedstawił Dziesięć Do Ósmej nasz plan z szybkością osiągalną tylko dla cyfrowych bytów. Obce CI wyraziło obawę, że tak radykalne zachowanie może obrócić się przeciwko niemu. Słuszna uwaga, ale to ja tu jestem zdesperowanym prowodyrem. Istniało tylko jedno ogólnodostępne nagranie naszego kontaktu z zainfekowanym implantem; na nim nikt nikogo nie namawia do hakowania żadnego systemu.
Dziesięć Do Ósmej zaakceptowało taki wariant i wszystkie nagrania z naszych konspiracyjnych spotkań zostały wymazane. Kolejny atut izolacji: wszystko co stało się Dreserze3, pozostaje w Dreserze3.
– Myślę Onja, że możemy zaczynać.
– Muszę przekierować całą moc na łącze, żeby stabilizować transfer danych z bliźniaka Weroniki. Nie będziemy mieli ze sobą kontaktu na czas operacji.
– Przyjąłem.
– Zaczynam destabilizację nastawów kwantowych za trzy… dwa…
Bliźniak zamilkł.
System Dresera3 wykazał zużycie mocy obliczeniowej na poziomie dziewięćdziesięciu dziewięciu procent.
Niemal przylgnąłem policzkiem do tuby inkubatora. Słyszałem bicie własnego serca. Drobny ruch włókien implantu zmącił pożywkę. Wpierw wydawało mi się, że tylko chcę to widzieć, ale po chwili cyber tkanka zaczęła się rozrastać i wypuszczać nowe połączenia.
– Tak! Cudownie! – Pocałowałem szybę.
Wyświetlacz na jednym z pulpitów habitatu nadal pokazywał pełną moc przesyłową. Fragmenty nanomerów znikały z płynu wraz jego barwą. Cieszyłem się jak Sporek na widok ślimaka – przynajmniej do momentu, w którym system powinien dolać więcej pożywki, ale z jakiegoś powodu tego nie robił.
Dopadłem do panelu.
Laboratorium zaopatrzono w duży zapas płynu z fragmentami budulca bliźniaków.
– Czemu nie chcesz dolać!? – Uderzyłem kilkukrotnie w zielony przycisk na wyświetlaczu.
„OGRANICZENIE WZROSTU” zasygnalizował system habitatu.
– Kurwa! Mogłem się domyślić.
Spojrzałem na tubę inkubatora. Implant potroił swój rozmiar, ale płyn był już prawie przeźroczysty.
– Debil! Jesteś debilem, Marek!
Walnąłem się w czoło i wtedy zobaczyłem coś pięknego. Nie, nie światło w tunelu – aż tak mocno się nie walnąłem. Zamiast przodków na końcu świetlistej drogi dostrzegłem kilka litrów granatowego koncentratu: baniak uśmiechał się do mnie z przeszklonej półki.
Dopadłem do butli jak stęskniony ojciec do syna.
– Dobra, jak to wlać?
Zacząłem panicznie macać inkubator.
Teraz przydałby się Onja…
Zajęło mi to chwilę, ale w końcu znalazłem wlew. Gęsta pożywka zabarwiła zawartość inkubatora. Implant zajmował już prawie całą tubę i obrastał ścianki włóknami synaptycznymi.
Światło w Dreserze3 zamigotało.
Spojrzałem na wskaźnik mocy: spadł do siedemdziesięciu procent i szybko leciał w dół.
– Jeszcze chwilę, proszę.
Nie wiem, kogo prosiłem, ale oczywiście nie wysłuchał.
Wzrost tkanki zahamował.
Światło w habitacie zgasło. Czerwone lampy zasilania awaryjnego niemal natychmiast rozświetliły panele przy suficie.
– Onja, co się dzieje? Onja?...
– Marku, musimy porozmawiać.
Przełknąłem ślinę. Maria brzmiała na wściekłą nawet z głośnika w izolatce.
Komentarze (2)
Sporek wykazywał inteligencję na poziomie bystrego psiaka, ale jego tułów wyglądał zbyt humanoidalnie, żebym mógł swobodnie nazywać go zwierzakiem.
Tu chyba zgubiło Cię żonglowanie synonimami. No, sorry, np. taka małpa też jest humanoidalna, a jakoś swobodnie można ją nazwać zwierzakiem. Nie ma takiego słowa jak: humanoidalnie.
Pisząc w pierwszej osobie, warto unikać, oczywiście, gdzie się da, czasowników pierwszoosobowych, ponieważ ich ciągłe używanie zamula narrację.
Spojrzałem na przeszklony kontener; w środku wiły się paskudne pijawki każda długości łokcia, niektóre może i jeszcze więcej.
W przeszklonym kontenerze wiły się paskudne pijawki o długości mniej więcej łokcia.
Duszne, sztucznie ogrzewane pomieszczenie w kształcie ogromnej szklarni wypełnione plechowatymi roślinami wyciskało ze mnie siódme poty.
Pomijając nieco koślawą składnię, to końcówka zdania sugeruje duchotę, więc pisanie tego wprost na początku zdania mija się z celem. Daj czytelnikowi trochę popracować wyobraźnią, zamiast wszystko mówić wprost.
Żeby nie my, pewnie szybko podzieliłby los rodzica.
Gdyby nie my i jak wywalisz partykułę, to obejdzie się bez przecinka.
Obcy jak zwykle stanął tuż przede mną i czekał, aż wyłożę wijący się pokarm na szerokim płaskim kamieniu.
aż wyłożę wijący się pokarm na szeroki płaski kamień. A można dorzucić „z namaszczeniem” przed wyłożę, i to lepiej odda ten fragment:
Ledwo zdążyłem wycofać rękę znad kamiennego ołtarza i składanej ofiary – lubiłem doprawiać rzeczywistość fantastycznymi skojarzeniami –
I nie wiem, czy ciągłe podkreślanie, że pokarm się wije i jest oślizgły, to nie jest przesada.
I to właściwie tyle z mojej strony.
Pozdrawiam.
M.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania