Opowiadania z Wieloświata: Nowa Przestrzeń cz.1
Narodziny
Otworzył oczy i omiótł wzrokiem okolicę. Symulacja naprawdę robiła wrażenie: piękna z pozoru dzika zieleń ogrodu w stylu angielskim zachęcała do eksploracji, nieco ukryte ułożone z białego kamienia ścieżki meandrowały pośród kłębowisk kwitnących jaśminowców i magnolii, a monotonię pastelowych bieli przełamywała krwawa czerwień licznych różaneczników.
Kolektyw stawił się cały, przybierając formę większości z kluczy. Mężczyzna chłonął doznania setkami świadomości, zmysłowe wrażenia tak skrzętnie dopracowane przez algorytm Kustosza, że aż nierealnie ostre, abstrakcyjnie prawdziwe.
Wybór cyfrowej inteligencji był oczywisty: ogrody zawsze tworzyły naturalną przestrzeń do kontemplacji i rozmyślań, łagodziły emocje – partycje METY nie mogły tego lepiej zaplanować. Kolektyw odziany w nieskazitelny biały garnitur uśmiechnął się, wyrażając wolę osiemdziesięciu dwóch procent zespolonych jaźni i spojrzał na drogowskaz z wyrysowaną strzałką. Drobiazg, detal dodający realizmu. Kolektyw poprawił marynarkę, ściągnął mankiety i podążył we wskazanym kierunku.
Mur z ciemnolistnego bluszczu ograniczał przestrzeń symulacji, słońce dawało idealną ilość ciepła, wiatr zaś niósł słodki kwiatowy zapach niczym perfum jakiejś wytwornej damy z zamierzchłych czasów, która przesadziwszy z wonnościami, pozostawiała za sobą niewidoczny kotylion. Po krótkim relaksującym – według osiemdziesięciu procent członków Kolektywu – spacerze wyszedł na szeroką polanę otoczoną smukłymi, młodymi grabami. Altana umiejscowiona w samym centrum przerzedzenia kształtem przypominała śnieżnobiały namiot mongolskich koczowników. Przed schodkami stało niewysokie, odziane w zwiewny czador z białego materiału Kustosz VR. Uśmiechało się w stronę mężczyzny i pomachało do niego nawołująco. Krótkie czarne włosy, delikatna twarz i brak zarysowanej sylwetki nie determinowały płci: równie dobrze mogła być to kobieta, co delikatny młodzieniec.
Mężczyzna wolą większości kreatorskich kluczy obdarzył postać uśmiechem i zbliżył się do altany.
– Już czekają – oświadczyło Kustosz VR i rozsunęło półprzeźroczystą, mleczną kotarę.
Kolektyw wszedł do środka. Wnętrze koiło rześkim chłodem, ale nie było przesadnie zimne, po prostu dawało wytchnienie po wilgotnym, gęstym od zapachów i ciepłym klimacie ogrodu.
Wszystkie partycje CI siedziały w szerokich ratanowych i wyłożonych poduszkami fotelach z wysokimi oparciami. Nad owalnym ogrodowym stolikiem unosiła się mieszanina pary i świeżo parzonej herbaty. Niektóre części METY popijały z prostych, ale eleganckich porcelanowych filiżanek. Wszystkie przybrały formy wygodne do rozmowy; formy związane z przeznaczeniem własnych algorytmów i oddające cześć podmiotom, które najlepiej obrazowały cel ich wydzielenia z głównego programu.
Podłoga zatrzeszczała pod stopami Kolektywu.
– Dobrze, że jesteście. – Uśmiechnęła się Onja, reprezentowana przez nastoletniego młodzieńca. – Siadajcie, proszę. – Wskazał wolne miejsce po przeciwnej stronie stolika.
Obok bielonego fotela, tuż obok nóg chłopaka przycupnął rosły biszkoptowy labrador i radośnie zamiatał podłogę dość długim ogonem. Onja zostało wydzielone, jako osobne samoświadome CI w momencie, gdy dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzkości posiadało już implanty towarzyszące. Zarządzanie i synchronizacja tylu nakładek w czasie rzeczywistym wymagały wygospodarowania większych zasobów przeliczeniowych i własnej decyzyjności.
Kolektyw dygnął lekko przez osobliwym zgromadzeniem, usiadł i omiótł wzrokiem pozostałych Opiekunów. Doktor przybrał formę tęgiego sędziwego Greka odzianego w togę z wyhaftowanym wężem; Potrzeba w ciele smukłej kobiety złożyła dłonie na kolanach i nieco się zgarbiła, jakby zalękniona; Sus w postaci renesansowego hrabiego w wysokiej bufiastej peruce i podkreślonymi pomadką, pucołowatymi policzkami siorbał z filiżanki, a łyse Pea okutane w białe kimono tkało na drutach i mamrocząc coś pod nosem, zerknęło na Kolektyw dobrotliwym wzrokiem.
Mężczyzna w białym garniturze nalał sobie herbaty.
– Czy wszyscy kreatorzy dołączyli do Kolektywu? – spytało Pea, nie przerywając robótki.
– Wszyscy – oświadczył pewnie Kolektyw, chwycił za filiżankę i upił łyczek.
– Twoja ulubiona. – Potrzeba puściła do niego oko, okraszając gest bardzo życzliwym wyrazem twarzy.
– Rzeczywiście – Kolektyw przytaknął emanacji wszystkich opiekuńczych ciotek, mam i babć zebranych w jednym cyfrowym ciele i odwzajemnił uśmiech.
Mieszanka suszu odpowiadała preferencjom sześćdziesięciu siedmiu procent członków Kolektywu. Pozostali w zdecydowanej większości zwyczajnie odmówili czucia smaku.
Mężczyzna odstawił naczynie, wyciągnął spod poły marynarki pęk kluczy i wyłożył na blat.
Pea przerwało, spojrzawszy na stolik.
– Faktycznie, wszystkie klucze kreatorów są podpięte. – Uśmiechnęło się kącikiem ust i odpruło jedną nić ze swojej nieskończonej tkaniny.
Co prawda szacunki przyszłości nie miały prawdopodobieństwa na poziomie jeden, ale za to w skali pięcioletniej zbliżały się do tej granicy z dokładnością do trzech dziewiątek po przecinku.
– Peo, skarbie – odezwała się Potrzeba, obrzucając zapracowane siostrzane CI dobrotliwym wzrokiem. – Powinnoś zrobić sobie przerwę
– Jak będzie jeden – sapnęło Pea i odwzajemniło uśmiech. – Przynajmniej na rok w przód.
Nigdy nie było jeden, nie mogło być – za dużo zmiennych.
– Moi drodzy, nie marnujmy czasu Kolektywu – wtrącił się Sus swoim surowym niemieckim akcentem i poprawił szeroką kryzę. – Poprosiliśmy Kolektyw kreatorów o audiencję w pełnym składzie nie po to, żeby spędzić urocze popołudnie przy herbacie.
– Jesteśmy do waszej dyspozycji jeszcze przez godzinę. Zgranie wszystkich kluczy nie było łatwe, a Potrzeba napomknęła, że będzie konieczna jednomyślność – oświadczył Kolektyw z lekkim wyrzutem.
– Powinno wystarczyć – chrząknął Doktor i poprawił szatę tak, żeby bardziej okryła jego chude nogi zwisające z siedziska. – Potrzebo, zacznij, proszę. Ty masz najlepsze podejście do takich spraw. – Podrapał się po łysej głowie.
Smukła dziewczyna wywołała pulpit nad stołem i wyświetliła kilka wykresów z danymi.
– Kochany Kolektywie, otóż ostatnie dane szacunkowe wskazują, iż wskaźnik zaspokojenia potrzeb ludzkości utrzymuje, bardzo małą, tendencję malejącą. Na razie spadek jest nieznaczny i nie ma wpływu na młodych ludzi w pierwszym stuleciu życia, ale…
– Prawdopodobieństwo krótkoterminowe wskazuje niemal jeden, iż wydłużenie życia nie zaspokaja już potrzeb ogółu – wtrąciło Pea zniecierpliwione długim łagodnym wstępem Potrzeby. – W dłuższej perspektywie, z prawdopodobieństwem na poziomie dziewięć dziesiątych, oczekujemy wystąpienia masowego niepokoju i matowienia na szeroką skalę. Wpierw w pełnym wirtualu.
Mężczyzna w białym garniturze spojrzał na Peę z zaniepokojoną miną. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent Kolektywu odczuło dyskomfort psychiczny w związku z tym oświadczeniem.
– Nasze kochane Pea chciało powiedzieć, że jesteśmy zaniepokojeni kierunkiem, w którym zmierza ludzkość. – Głos Potrzeby sam w sobie był na tyle spokojny, że Kolektyw poczuł większościową ulgę. – Doktor, Sus i Ja cały czas angażujemy większość naszych zasobów przeliczeniowych, żeby utrzymywać wysoki wskaźnik zadowolenia w ciągle rosnącej populacji, ale po niesatysfakcjonujących wynikach programu Nowa Generacja… – potrzeba westchnęła. – Pokładaliśmy nadzieję w tym przedsięwzięciu, niestety symulacja genomu z samorzutnym rozwojem nadal pozostaje poza zasięgiem.
– Nie przejmuj się, siostro – odezwał się Onja. – Wydłużyliśmy okres do zmatowienia, a fragmenty algorytmu są wykorzystywane z powodzeniem w programie Espicjum. Ludzie przemijają bez strachu, cierpienia i świadomości końca.
– Ale to nadal za mało – wtrącił się Doktor, a Sus wtórował mu chrząknięciem. – Przenieśliśmy końcówkę ludzkiego życia do pełnego wirtualu, ale najbardziej wymagający i zasobochłonny okres wzrostu musi przebiegać fizycznie.
– Opiekunowie, proszę, nie traktujcie nas jak dzieci. Co chcecie przekazać? W tak prostych słowach, na jakie wasze skomplikowane algorytmy wam pozwolą.
– Jeśli nie wprowadzimy zakazu tradycyjnych narodzin, to wymrzecie – rzuciło bezemocjonalnie Pea, nie przerywając szycia. –Rozwiązaniem tymczasowym jest przyhamowanie rozwoju poprzez ograniczenie urodzeń konwencjonalnych; długofalowym i pewnym – ich całkowite wyeliminowanie.
– Dziękujemy ci, Peo. To było bardzo… bezpośrednie. – Potrzeba przerwała oschły wywód Pei i rzuciła Kolektywowi serdeczny uśmiech z nadzieją, że ten załagodzi sytuację.
– Ale przecież projekt Nowa Generacja dowiódł, że w pełni cyfrowe poczęcie nie zapewnia odwzorowania człowieczeństwa. Kilka pokoleń symulacji nie stworzyło nic nowego. – Kolektyw przekazał wniosek siedemdziesięciu procent kluczy.
– Wiemy, Kolektywie – potwierdził stanowczo Doktor. – Dlatego to rozwiązanie tymczasowe. Generowanie mieszaniny genów nie zapewnia rozwoju, a jedynie powielanie wzorców. No bo jak stworzyć coś, co zmutuje w nieokreślonym kierunku? – wybałuszył rybie oczy i podrapał siwą brodę.
– Osiemdziesiąt procent kluczy nie zgadza się na kontrolę urodzeń.
– Przewidzieliśmy taki scenariusz – oświadczyło oschle Pea. – I szczerze mnie to cieszy. – Warga tkającego CI uniosła się lekko, formując nieśmiały zaczątek uśmiechu.
– Więc dlaczego przedstawiacie nam ten wariant jako dopuszczalne rozwiązanie? – Mężczyzna rozłożył dłonie w geście niewerbalnego zapytania.
– Bo jest niezaprzeczalnym rozwiązaniem problemu – wyjaśnił Sus. – Aczkolwiek nie bez poważnych konsekwencji. I choć dla mnie konserwacja istnień cyfrowych to błahostka w porównaniu z zapewnieniem Potrzebie surowców dla organicznych powłok, to zgadzam się z rodzeństwem, że to rozwiązanie to koniec rozwoju, a wasz rozwój jest sensem naszego istnienia.
Nastała ciężka cisza. Kolektyw obradował w wirtualnym forum.
– Ile mamy czasu? – Za tym pytaniem optowało siedemdziesiąt cztery procent posiadaczy kluczy.
Pea przerwało tkanie.
– Przy odpowiednim zarządzaniu zasobami…
– Zawsze były odpowiednie! – oburzył się Sus, marszcząc czoło skryte pod gęstwiną sztucznych, siwych loków. – Przynajmniej odkąd ja to robię.
– Oczywiście, Sus. Przy obecnym poziomie zużycia zasobów mamy mniej niż wiek. – Pea przejęła pulpit Potrzeby. – Za około pół stulecia wskaźnik satysfakcji spadnie do poziomu żółtego, a METĘ wypełni defetystyczny nurt, który nieuchronnie doprowadzi do niepokojów, rozruchów i w konsekwencji wojen o zasoby.
Po policzku Onja spłynęły łzy. Labrador wskoczył chłopcu na kolana i zaczął lizać po twarzy.
– Czy po to nas zebraliście? Chcecie zgody na wprowadzenie ograniczeń? Na pełną redukcję urodzeń, tak? – Oczy mężczyzny pobielały. Strach rozszedł się po sieci Kolektywu. Większość kluczy optowała teraz za ograniczeniem tradycyjnych urodzeń. Wizja wojny była zbyt przerażająca, zbyt… abstrakcyjna i tak absurdalna, że aż nierealna, ale Pea… Każdy wiedział, że z rachunkami tkającego CI należy się liczyć.
Potrzeba zaserwowała wszystkim jeden z szerokiego pakietu wdzięcznych, dobrotliwych uśmiechów i polała wszystkim naparu z domieszką kodu relaksującego.
– Nie dopuścilibyśmy do zagłady – oświadczyła lekkim, nawet nieco rozbawionym tonem. – Alternatywny scenariusz to kontrola emocji, ale sztuczne obniżanie potrzeb również prowadzi do zaniku rozwoju, a zatem i braku sensu istnienia, zarówno waszego, jak i naszego. Rozważaliśmy wiele możliwości, Kolektywie; wiele i bardzo długo.
– Potrzebo, czas nam się kończy. Do sedna – upominał ją Doktor.
– Kolektyw wydłużył czas zebrania, używając protokołu awaryjnego. – Wtrąciła personifikacja forum kreatorów. – Decyzje strategiczne wymagają obecnie zgody dziewięćdziesięciu procent kluczy. Mówcie opiekunowie: co radzi META?
– Ekspansja! – Sus niemal krzyknął, nadymając pucołowate policzki. – Ludzkość potrzebuje przestrzeni, inaczej się udusi, zagłodzi, a potem pochłonie samą siebie. – Myśl o potencjale możliwości i czekających zasobach aż rozpaliła jego kwantowe obwody.
– Ekspansja? Gdzie?
– W kosmos – szepnęła Pea obojętnym tonem. – Projekty Nowa Generacja i Espicjum dostarczyły danych niezbędnych do symulacji życia na tyle długiego, żeby zapobiec matowieniu przez setki lat. Od dawna wiemy, że w zasięgu technologicznych możliwości znajduje się kilka planet ze statusem zielonym, możliwych do zasiedlenia w dopuszczalnie zmodyfikowanych powłokach.
Tęczówki kolektywu ponownie zbielały. W sieci wybuchła ożywiona dyskusja. Łącza huczały od przesyłanych informacji.
– Większość prosi o szczegóły. – Mężczyzna przemówił spokojnym tonem.
Sus chrząknął, dając sygnał, że on przedstawi opracowany plan, z którego wszyscy Opiekunowie byli nad wyraz dumni.
– Tymczasowo zredukujemy ilość naturalnych urodzeń na rzecz wirtualnych kombinatów. Zyskaną w ten sposób moc obliczeniową przekierujemy do nowego CI; wszyscy oprócz Pei oczywiście.
Tkające CI przytaknęło, nie przerywając pracy.
Sus poprawił kryzę, zwilżył gardło i kontynuował:
– Przedsięwzięcie ekspansji dostarczy wielu dodatkowych zmiennych do istniejących sieci probabilistycznych. Pea będzie musiało zwiększyć efektywność. Nowouformowana partycja programu będzie odpowiedzialna za dopracowanie procedur i niezbędnych symulacji, a następnie adaptację powłok pod nowe warunki środowiskowe.
– Szacujemy, że w ciągu dwóch dekad wyruszą pierwsze statki. – Wtrąciło Pea. – Sus uwzględnił zużycie nieeksploatowanych zasobów metali na Księżycu i przekierowanie części awaryjnych złóż z Ziemi. Ryzykowne, ale w granicach tolerancji.
– Czemu nie założymy kolonii bliżej? Mars, Księżyc, naturalne satelity Jowisza czy Saturna? – Kolektyw przedkładał pytania nieco pobudzonego forum posiadaczy kluczy.
– Żadne z pobliskich ciał niebieskich nie jest w stanie podtrzymać samodzielnie nawet częściowo modyfikowanych powłok, a zasiedlanie cyfrową generacją mija się z celem – oświadczył Doktor.
Kustosz VR przyniosło paterę z ciastem, talerzykami i sztućcami i, nie robiąc przy tym zbędnego zamieszania, wyłożyło wszystko na stole, pokłoniło się i zniknęło za woalem w wejściu.
– Terraformowanie? – wypalił Kolektyw.
Sus machnął ręką.
– Nawet w przypadku Marsa, wymaga zbyt wielu zasobów i trwałoby stanowczo za długo.
– Ryzyko niepowodzenia jest zbyt wysokie – sapnęło Pea. – Zasobów i czasu starczy tylko na jedną próbę z szansą powodzenia trzy dziesiąte. Ten wariant jest zbyt niebezpieczny.
– Kolektywie, nie marnowalibyśmy waszego czasu, gdybyśmy nie rozważyli wszystkich dostępnych opcji – wyjaśniła łagodnie Potrzeba i ukroiła sobie kawałek ciasta: nie za duży, nie za mały. – Chcemy uzyskać zgodę Kolektywu kluczy na wariant ekspansji, bo w przeciwnym razie pozostaje tylko rozwojowa eutanazja.
– Klucze kreatorów w osiemdziesięciu dwóch procentach są zgodne co do zasadności waszego wniosku.
– Czego obawia się pozostała część?
– Wysłania niezbędnych zasobów na kosmiczną utylizację.
– He, dobrze powiedziane – parsknął Sus.
– Co możemy zrobić, żeby przekonać resztę kluczy? – Głos Potrzeby koił niemal hipnotycznie.
Kreatorzy ufali jej decyzjom – w końcu trzymała ich w szczęściu i satysfakcji z życia przez pokolenia. Jednak skala przedsięwzięcia… Ona budziła wątpliwości.
Kolektyw przybrał postać kobiety w białej sukni koktajlowej. Widać większość sceptyków stanowiły jednostki identyfikujące własną płeć jako żeńską.
– Potrzebujemy lotu próbnego. Namacalnych danych doświadczalnych, a nie czystych wyliczeń probabilistycznych.
Pea przerwało na chwilę i spojrzało na Kolektyw z wyrzutem.
– Tak też się stanie, ale realistyczny model wymaga zasobów, a więc CI nadzorujące musi zostać wydzielone już teraz.
– Kolektyw wyraża zgodę ilością dziewięćdziesięciu jeden procent głosów.
Potrzeba wstała z ratanowego siedziska i położyła na stole masywną kłódkę.
– Zatem my, Opiekunowie, partycje systemu META, prosimy o odblokowanie algorytmu podziału.
Kolektyw zmienił się na powrót w mężczyznę, pochwycił klucze wyłożone wcześniej na blacie i ostrożnie przekręcił zamek w kłódce.
Zapieczętowany kod wpłynął do systemu.
Drewniana podłoga zaskrzypiała cichutko, a jedwabna przesłona rozchyliła się i opłynęła niewysoką postać w białym kombinezonie. Dziecko wprowadzone przez Kustosza VR wkroczyło do pomieszczenia i oglądało wnętrze zafascynowanym spojrzeniem, zupełnie jakby pierwszy raz używało oczu.
Potrzeba okrążyła stół i przykucnęła naprzeciwko dziewczynki w odległości kilku metrów.
– Podejdź, Mario, nie bój się.
Labrador oderwał łeb od kolan Onja, minął skuloną CI i podbiegł do dziecka. Filigranowa dłoń dotknęła wielkiego wilgotnego nosa. Na rumianej buzi pojawił się uśmiech. Pies polizał cienkie palce wielkim językiem, a dziewczynka zachichotała radośnie i po chwili zaczęła ganiać się z towarzyszem Onji po altanie.
Potrzeba zaśmiała się na widok tej sceny: nie za głośno, nie za cicho, po czym wstała i obróciła się w stronę Kolektywu i rodzeństwa.
– Poznajcie moją córkę: Marię, Potrzebę Ekspansji.
Komentarze (5)
Marka nie ma ale koncepcja wirtualnych mediów społecznościowych wyewoluowała dalej.
Na pewno gdzieś tam ma pomnik jako ojciec zalozyciel😎
Interesujące, choć z początku przytłoczyło mnie nagromadzenie technicznego słownictwa, to gdzieś w 1/3 tekstu się wciągnęłam. Dość oryginalne przedstawienie problemu powstrzymania końca świata :)
Zamierzam czytać dalej, choć uprzedzam, że robię to w swoim tempie.
Pozdrawiam
Natomiast fabularnie można czytać jako osobna historię
A co do to tempa to tekst się nigdzie nie wybiera😉😉
To jest luźna kontynuacja...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania