Opowiadania z Wieloświata: Pigmalion cz.1
Statek wojskowo-badawczy Pigmalion – wpis do dziennika pokładowego:
„Po kilkunastu nieudanych próbach w końcu udało nam się dostać do wnętrza obiektu orbitującego wokół Saturna. Masa czegoś, co wyglądało jak niewielki księżyc pasterski, kilkukrotnie przekraczała szacowania dla naturalnego satelity tej wielkości. Ledwo dostrzegalny właz oblepiony kosmicznym gruzem, który zlokalizowaliśmy za pomocą skanera 3D, rozwiał wszelkie wątpliwości: obiekt na pewno nie był dziełem natury.
Materiał z początku stawiał niebywały opór, ale w końcu uległ. Wewnątrz panował całkowity mrok; zdziczała, wiekowa ciemność zdawała się uciekać od sztucznego światła i chować się za filarami żebrowych wsporników.
Dwóch Marines poszło przodem, oświetlając latarkami ściany obszernego korytarza. Termowizja i noktowizja nie zdawały egzaminu: obiekt spoczywał w kosmosie przez tysiące – jeśli nie miliony – lat i jego temperatura zrównała się z otoczeniem. Nie emitował kompletnie nic, co wyróżniałoby kadłub z bezmiaru mroźnego wszechświata.
Mechanizmy obcych nie przejawiały aktywności w żadnym paśmie emitowania. Pozbawieni grawitacji dryfowaliśmy przed siebie, sunąc przejściem z połączonych przęsłami segmentów. Czułem się jak turysta we wnętrzu ogromnego, kosmicznego truchła; martwego pożeracza światów rodem z filmów SF.
To, co znaleźliśmy na końcu tej upiornej komory, choć niepozorne, na zawsze zmieniło moje życie.”
***
– Napijesz się herbaty, Kurt? – spytały długie seksowne nogi, które znikały w prostej granatowej spódniczce od naukowego munduru.
Dotarło do mnie, że się gapię – nie mogłem też z całą pewnością wykluczyć ślinienia. Gwałtownie uniosłem głowę i odruchowo wciągnąłem brzuch. Niewiele to dało, ale trochę, to zawsze coś.
– Dziękuję, Jenny. Jesteś skarbem. – Przechwyciłem kubek gorącego napoju; zapachniało domem.
– Jak ci idzie? – spytała nasza pani biolog Jennifer Hunsen.
– Ech… Mam nadzieję, że dziś uda się uruchomić to… coś. – Wzruszyłem ramionami. – Zmodyfikowałem wyjście transformatora tak, żeby pasowało do tego… wejścia? – Wskazałem otwór w ścianie, który kształtem przypominał przerośnięte gniazdo prądowe.
– Skąd przypuszczenie, że to od zasilania? – spytała delikatnie. Najwyraźniej nie chciała niszczyć nadziei, która stanowiła fundament i paliwo dla moich starań.
– Bo to jedyny otwór…? – odparłem z ogromną dozą niepewności.
Faktycznie: w wielkiej owalnej komnacie stało jedynie kilka masywnych, prostokątnych chyba-stołów częściowo osłoniętych grubymi kopułami z matowego tworzywa. Te dziwne konstrukcje rozstawiono po okręgu, tak, żeby otaczały trzy filary – każdy około metrowej wysokości – które przypominały szpony ogromnej bestii przebijające podłogę od dołu.
– Dobre założenie: trzeba w coś wierzyć. – Jenny poklepała mnie po ramieniu. – Kiedy pierwsza próba?
– Próbę ZERO możemy wykonać teraz, jeśli pomożesz przy transformatorze: jest odcięty od systemów Pigmaliona. Tak na wszelki wypadek, gdyby obca inteligencja chciała przejąć kontrolę i…
– Wiem, wiem… – Jenny przerwała mój wysycony drwiną wywód. – Ja też oglądałam sporo filmów SF. Pomiędzy krojeniem żab i analizą DNA mam prywatne życie, wiesz? – Puściła mi oko i zawadiacko podwinęła rękawy. Na pagonach marynarki zaświeciły trzy pozłacane belki i miniaturowa ziemia.
– To co mam robić? – spytała.
Boże, jaki ona ma uśmiech, pomyślałem, ale wróciłem do rzeczywistości.
– To czerwone pokrętło… – wskazałem regulator osadzony w pulpicie czegoś, co wyglądało jak ogromna walizka – ono steruje napięciem. Zaczniemy od znamionowego dla układów Pigmaliona, a potem w górę; powiem ile. Ja będę obserwował, czy statek obcych zareagował w jakikolwiek sposób. Po ostatnich oględzinach wydrukowanej wtyczki włączyłem kamerę w implancie lewego oka i rozpocząłem nagrywanie. Skinieniem głowy dałem Jenny znak, żeby zaczynała.
Prąd popłynął. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony obcych układów.
– Zwiększaj powoli, dopóki nie powiem dość!
Pani kapitan podkręciła nieco napięcie. Nadal nic.
– Jenny, teraz o sto! – krzyknąłem.
Transformator głośno warkotał, a moja prowizoryczna wtyczka zrobiła się tak gorąca, że nieznaczna ilość zgromadzonej na powierzchni wilgoci wyparowała białawą smużką.
– Jesteś pewien?!
– Nie!
– Przepraszam, to było głupie pytanie! – stwierdziła z przekąsem i przekręciła regulator o sto jednostek.
Wewnątrz obcej wtyczki mignęło kilka żółtawych płomyków. Światło rozeszło się po ścianie jak nerwy w liściu i zgasło po kilku sekundach.
– Jennifer! Dokręć pięćdziesiąt!
– Wszystko gra?!
– Mamy reakcję! – odpowiedziałem, a plecy zalał mi zimny pot. Bursztynowe wstęgi światła wypełniły przewody wewnątrz łukowatej ściany statku obcych. Instalacja przypominała żyły, tylko ze świecącym miodem zamiast krwi. Tym razem pręgi ciągnęły się przez kilka metrów i wygasały przy podłodze.
– Jenny, jeszcze raz! Tyle samo!
– Nie powinniśmy kogoś poinformować?!
– Powinniśmy. Teraz zwiększ! – rozkazałem, choć nie byłem nawet wojskowym. To ciepłe hipnotyzujące światło przyciągało mnie, kusiło, prosząc o więcej mocy.
– Jak chcesz, ale nie będę kłamać w raporcie! – zarzekła się i przekręciła regulator. Świetliste wici poprzecinały tworzywo i przeszły płynnie w podłogę, docierając do upiornych metalicznych szponów.
Statkiem zakołysało.
– Kurt! Zgłoś się. Co tam się do licha wyprawia! – Głos komandora Chena wygrzmiał w implancie słuchowym i wytrącił mnie z trybu szalonego naukowca.
– Układ komory zareagował na napięcie, komandorze.
– Miałeś niczego nie próbować, dopóki nie przyjdą komandosi! To był rozkaz!
– Tak, komandorze. Trochę mnie poniosło, komandorze.
– Czekajcie na posi… – Urwało łączność, a obcym obiektem porządnie szarpnęło. Powietrze wypełnił zapach ozonu. Bursztynowe pręgi światła wspinały się po szponiastych filarach. Platforma z tworzywa, z którego wyrastały, zaczęła się obracać, a „pazury” rozsuwać, jakby uwalniały coś z uścisku.
– Jenny, odetnij zasilanie! – krzyknąłem nieco przerażony. Złote strumienie światła nadal spływały strugami ze ścian. – Jennifer!?
– Wyłączyłam!
Cholera, wystarczyła inicjacja i program sam się podtrzymuje.
– Wychodzimy! – rzuciłem się w stronę pani kapitan. Szpony powlekło grafitowe włókno. Filary wraz z podłogą utworzyły ścięty czworościan. – Chodźmy stąd! – Złapałem Jenny za ramiona. – Nie wiadomo, czy obcy system nie wpuści własnej atmosfery!
Pani kapitan stała jak wryta. Po chwili wskazała palcem na centrum pomieszczenia. Z końców grafitowych tworów wypływała srebrzysta, metaliczna substancja. Trzy strumienie dryfowały w powietrzu, kłębiąc się w sferę pomiędzy szponami.
Osłupiałem.
Bursztynowa energia zespalała się w materię.
– Gadaj, Skalski! Co tu się dzieje?! – spytał jeden z Marines, którzy weszli do komnaty. Odruchowo wymierzył karabin w stronę anomalii.
– Nie wiem, ale nie pozostaje nam nic innego, jak się dowiedzieć.
Glob rozbłysnął od wewnątrz niczym rodząca się gwiazda. Impuls mocy uderzył, rzucając nami jak szmacianymi lalkami. Moje układy cybernetyczne zgłosiły awarię.
Straciłem przytomność…
***
Wpis do dziennika: „Obiekt wewnątrz komnaty nie wykazuje już żadnej reakcji na podawane napięcie. Przewody zlokalizowane pod warstwą tworzywa pulsują jedynie szczątkowym blaskiem. Eksperyment ZERO, któremu komandor Chen nadał kryptonim WDKKMZSK: Wybryk Durnego Kurta, Który Mógł Zakończyć Się Katastrofą, przyniósł coś, co mógłbym nazwać progresją. Srebrny glob wielkości średniej dyni zawisł sobie beztrosko pomiędzy grafitowymi szponami; zupełnie jakby nasza sztuczna grawitacja nie istniała – ale to nie było najciekawsze…”
***
Jeśli ktoś woli czytać na wattpadzie, to zapraszam - link poniżej.
https://www.wattpad.com/1386981640-pigamalion-cz-1-rozruch
Komentarze (10)
– Napijesz się herbaty, Kurt? – spytały długie seksowne nogi - to mnie rozbawiło. Nawet jak na metaforę, to mi to jakoś nie pasuje.
Powtarzają się: szpony i pręgi światła. :).
Tylko ja go wolę w formie bardziej dyplomatycznej aniżeli totalna anihilacja rodzaju ludzkiego
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania