Opowiadania z Wieloświata: Wieczór Kawalerski cz.1
Zawsze zaczyna się niewinnie...
Noc wydawała się cicha i ponadprzeciętnie jasna. Działo się tak, gdyż nieba nad małą chatą u podnóża górskiego stoku nie zanieczyszczała łuna ze sztucznych miejskich świateł – tego odcisku palca cywilizacji pozostawionego w jednym z wielu miejsc zbrodni dokonanych na naturze. Nie. Tu czuło się dzikość, a jednocześnie pierwotną harmonię z planetą.
W tym odludnym sanktuarium leciwe świerki rosły w zbitych zagajnikach poprzetykanych łąkami rozsianymi po terenie niczym placki łysiny na czuprynie Matki Ziemi. Tutaj, na poziomie poszycia, mrok odnalazł swoją niszę. Ciemność pełzała przy gruncie i lawirowała pomiędzy pniami, unikając jasnych dziur w szczelnych koronach buków, dębów i wierzb.
Jedno z takich przerzedzeń stanowiła niewielka polanka okalająca drewniany domek, którego zaniedbana strzecha błagała gwiazdy o rychły remont. Cień rzucany przez zabudowania rysował ciemniejszy pas od ganku aż po podjazd, którego koniec coraz mocniej rozświetlały dwa zlane snopy światła o punktowych źródłach.
Ryk silnika i furkot bieżników brutalnie szarpiących ziemię zmącił naturalny szum otoczenia. Muzyka nocnych stworzeń – w porównaniu z mechanicznym hałasem – mogłaby śmiało startować w wyborach na najdoskonalszą ciszę.
Reflektory po chwili zgasły, a drzwi samochodu zamknęły się z głośnym trzaskiem.
– Kubuś… gdzieś ty nas wywiózł? Żeby na takie zadupie… – Pokręcił głową pierwszy z mężczyzn o imieniu Czarek i odkrywczej ksywce: Czaro, który wyprostował plecy po długim siedzeniu w aucie.
– Myślałem, że właśnie tak chcesz spędzić wieczór kawalerski!? – śmieszkował brunet ochrzczony przez kolegów Chyconiem.
– A niby dlaczego miałbym chcieć pić w górach z trzema facetami, bez żadnej striptizerki w promieniu setki kilometrów? – spytał Czaro w sposób, który wręcz ociekał sarkazmem.
– Jeśli spodziewałeś się prostytutek, to przypominam ci, że chajtasz się z moją siostrą. – Brunet pogroził mu palcem i poczuł, jak czyjeś ramię wspiera się na jego barku.
– O czym tak sobie, dziewczyny, plotkujecie? – spytał dobrze zbudowany i kompletnie łysy Marek: kumpel Czara i Chyconia z liceum.
Za nim z pojazdu wygramolił się Bartek zwany Bajglem – nikt nie pamiętał, dlaczego akurat tak go nazywali, ale być może miało to coś wspólnego z jego przygarbioną postawą, pulchną sylwetką i żydowskim pochodzeniem. Kto wie…?
– Pan Przyszły Mąż wolałby stado napalonych prostytutek zamiast miło spędzonego czasu z kumplami – syknął Czaro pół żartem, pół serio.
– A nie będzie żadnych? – rzucił Marek. – Żartowałem, wariacie! Nie dąsaj się jak stara panna. Chodź, Bajgiel, zabierzemy browar z tego grata. Trzeba załagodzić sytuację, zanim dziewczyny wydrapią sobie oczy.
– Paczta, jaki chodzący kabaret z tego naszego Łysego – skomentował Czaro.
– Noo… Chodźmy do środka, dopóki Bartek ma status aktywnej ofiary. – Chycoń zgarnął Czara i razem czmychnęli do chatki.
Niebawem cały zapas alkoholu i jedzenia przygotowany przez żonę Chyconia i narzeczoną Czarka znalazł się wewnątrz, a kilka butelek piwa nawet nie zdążyło przekroczyć progu sypiącego się przybytku.
Po kilku kolejkach Rdzawego Jacka – Bajgiel pił z colą zero – chłopakom zrobiło się na tyle gorąco, że postanowili zrobić użytek z w miarę nowego grilla i przenieść męski wieczór na zewnątrz. Nic dziwnego; teren aż się prosił, żeby skorzystać ze świeżego górskiego powietrza, a drewniany budyneczek odziedziczony przez Łysego po dziadku nie zachęcał wnętrzem do dłuższego pobytu.
Sześć piw i dwa Redsy Bajgla później ruszt skwierczał od ociekających tłuszczem kiełbasek i karkówek, a rozchodzące się ciepło ogniska rozpalonego dla czystego efektu biwakowania miło potęgowało lekkie szmermele błądzące po rozbawionych umysłach.
– …i ona mi wtedy z pretensją, że my nigdzie nie wychodzimy! – Łysy przechylił butelkę Żubra, żeby obniżyć poziom oburzenia. – No to ja się pytam: „A gdzie byś chciała iść, kochanie?”.
„Nie wiem… Wymyśl coś” – sparodiował piskliwym głosem.
– I c… – Czarek beknął głośno i obleśnie, wywołując gromki śmiech wokół ogniska. – Ciiiicho… Cicho, mongoły! Gadaj Łysy: co żeś wymyślił ro… – beknął ponownie – …mantyku za siedem groszy.
– I tu cię zaskoczę, przyjacielu. Załatwiłem wejście do tej dobrej knajpy, przy Siennej, tej, co w niej ta skołtuniona baba rewolucję robiła.
– Magda Gessler – fuknął Bajgiel i spojrzał na Łysego, jakby mu matkę obraził.
– Ta, ona… No i mówię wam: świeczki, kelner, wino i te sprawy… Ale widzę siedzi taka nabzdyczona i gęby nawet w uśmiech nie wykrzywi.
– To była ta Weronika?
– Nie, Mariola, gubisz się Bajgiel, ale to nie szkodzi: imię nie jest istotne dla fabuły.
– Dla mnie to większość tych twoich dziuń jest identyczna – sapnął Bartek.
– Cicho! Na czym to ja… A tak. No widzę, że coś jest nie tak. To pytam: „Czy nie smakuje ci jedzenie, kochanie?”.
Ona mi tylko fuknęła: „Nie”.
No to ja ciągnę – jeszcze wtedy łagodnie: „W takim razie, o co chodzi… KO-chanie?”. Już mi wtedy nerwy puszczały, bo prawie kafla przepuściłem na ten mały cyrk.
„Myślałam, że będziesz bardziej oryginalny” rzuciła do ściany. Wtedy już mi żyłka pękła i ryknąłem: „Poczekaj aż ci, kurwa, delfiny deser przyniosą!!”.
Mówię wam… Chlusnęła mi wińskiem w japę, rzuciła wyzwiskami i na jednej nodze do wyjścia z kopyta ruszyła. Ale ona miała tyłek… – rozmarzył się Marek.
– Nie masz ty podejścia do kobiet, Łysy, oj nie… Nie to co Czaro. – Chycoń sprzedał koledze mukę, aż ulane piwo obficie zrosiło trawę.
– I tu się z tobą zgodzę – potwierdził z dumą Czarek – ma się ten talent uwodzicielski. – Wciągnął brzuch. – Ale i tak łatwo nie było, bo Magda to byle czego nie bierze i na byle łzawy tekst się nie złapie. – Obaj zaczęli potakiwać, podkreślając prawdę tych słów.
Chycoń spojrzał na zegarek.
– Pora na twój prezent. – Uśmiechnął się złowieszczo, poderwał cztery litery z pniaka i lekkim slalomem wtargnął na ganek, gdzie – na całe szczęście – trafił w rozmazany kontur drzwi.
Skonfundowany Czaro spojrzał na Bajgla i Łysego, ale przyjaciele tylko wzruszyli ramionami. Bartek, ze swoją wadą postury, wyglądał jak jeździec bez głowy z makówką w rękach.
Chycoń wybiegł z domku, zatoczył się kilka razy i w końcu trafił do bezpiecznej oazy przy ognisku, gdzie świat wydawał się bardziej zwarty w fazie.
– Co tam masz? – spytał Czaro, łypiąc na owinięty materiałem prostokątny pakunek. – Jeśli kupiliście mi krawat na kawalerski, to możecie sobie go wsadzić w… – czknął – w dupę, wy skąpe pedały. Przepraszam, Bajgiel. Tak się tylko mówi.
– Przywykłem, tłuku – sapnął Bartek i sięgnął po kolejnego Redsa Magic Berry o smaku owoców leśnych i oranżady.
– Pokaż, co to jest! – ożywił się Łysy.
Chycoń wyszczerzył zęby i – czyniąc to z pełną premedytacją – bardzo, bardzo powoli odsłonił zawartość pakunku.
Łysy eksplodował śmiechem.
– Książka!! HA! Kupił mu książkę na kawalerski!! Nie mogę… Posikam się zara. HA!
– Zamknij jadaczkę, debilu! To, że ty czytasz tylko etykiety na browcach, nie znaczy, że każdy jest nanalfabetą. Kurwa… Dałn jeden.
– Nie musisz się pruć jak stare prześcieradło!
– Pokaż to! – Zerwał się Bartek i korzystając z kłótni kolegów, wyrwał Chyconiowi wielkie obite w skórę tomiszcze, które stylizowano na bardzo stare i w dodatku niesamowicie upiorne. – Lemegeton – przeczytał.
– Czara kręcą takie rzeczy – oznajmił Chycoń, przechwycił księgę od Bajgla i dostąpił do przyszłego szwagra, który wbrew temu, o czym świadczył ogólny brak reakcji, był całkiem pozytywnie zaskoczony – niestety alkohol spowalniał odruchy.
Czarek od zawsze interesował się okultyzmem i mitologiami wszelkiego rodzaju; od starożytnej Persji poprzez Prasłowian, aż do obu Ameryk. Nieraz ratował jakieś mętne spotkanie ciekawostką z metafizycznego świata.
– Chycoń, to jest… Ja jestem… To jest zajebiste!! – wykrztusił w końcu z siebie Czaro, rzucił się na przyjaciela i uniósł niewysokiego Chyconia nad ziemię, przechylając się niebezpiecznie blisko grilla.
– Spoko, postaw mnie, bo zaraz glebę zaliczymy. Wiedziałem, że ci się spodoba, ale to nie wszystko. – Przyszły szwagier otworzył na przygotowanej zakładce mniej więcej w połowie księgi. – Zobacz! – Wskazał palcem tytuł strony.
– Rytułał Przywołania Sukkuba – przeczytał Czaro.
– O nie, nie, nie… – Łysy się wzdrygnął. – Zwykłe baby już są wystarczająco pojebane – skomentował.
Faktycznie próbka płci przeciwnej, którą zdążył pobrać z ogółu populacji, była wyjątkowo nieudana – ale to on po prostu miał zły gust.
– A mają wersję męską? – rzucił mocno podchmielony Bartek.
– Diabła z fiutem po kolana to sobie w domu przyzywaj, Bajgiel! Nie słyszałeś, co w kościele gadają?! Wszędzie gejowe demony się panoszą, a ty następnego na ten świat chcesz sprowadzić!
Bajgiel omal nie zakrztusił się piwem od stłamszonego śmiechu.
– I co o tym myślisz, brachu? – Chycoń zwrócił się do Czara. – Przywołujemy ci kobitę?
– Przywołujemy!
– Wszystko jest w mojej torbie.
***
Jeżeli ktoś woli czytać na Wattpadzie, lub chce zerknąć na okladkę, to zapraszam:)
https://www.wattpad.com/1376107397-wiecz%C3%B3r-kawalerski-zawsze-zaczyna-si%C4%99-niewinnie
Komentarze (14)
Oj któż to wie?
A Vortex i Replika? Jakiś zastój twórczy?
Hmmm... Dziwny moment na zwątpienie skoro podciagnałes Vortexa na wysoki poziom, a mini s-f jest bardzo dobre.
Może po prostu trza ci przerwy - albo urlopu w robocie.
Chwilowy zastój twórczy: trzeba mieć spokojny łeb, żeby pisać a jak robota przygniata to ciężko.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania