Opowiadania z Wieloświata: Wieczór Kawalerski cz.3
– Uszczypnij mnie, Bajgiel… Ała! Mięso chcesz mi wyrwać?!
– I co? Pomogło?
– Nadal ją widzę – potwierdził Czarek, spojrzawszy na lewitującą postać kobiety w szlafroku.
Jak dotąd przywołana diablica nie dawała żadnych innych oznak życia prócz słodkiego pochrapywania – i Łysy dałby sobie rękę uciąć, że dwa razy puściła cichacza.
Niestety trzeźwość wdzierała się w umysły chłopaków z coraz większą zaciętością, a rzekoma zbiorowa halucynacja wydawała się jeszcze bardziej realna niż w momencie objawienia.
– Może trzeba po policję zadzwonić?
– I co im powiesz, Bajgiel? „Przywołalim demona w pidżamie na wieczór kawalerski; przyjedźcie natychmiast…” – parodiował poirytowany Chycoń, który uważał, że to na nim ciążyła największa odpowiedzialność za to całe zajście.
– To może księdza? – zabłysnął Łysy, okrążając ognisko po raz wtóry.
Cały czas obmacywał wzrokiem sylwetkę kobiety zdawałoby się pogrążonej w głębokim. Czuł do niej jakiś dziwny pociąg – co zważywszy na jego słabość do kobiet z napisem: „Nie, Łysy! Będą kłopoty, Łysy!” wyrytym na czole, nie było znowu aż takie dziwne.
– Dobra, ja to zrobię – oświadczył Chycoń.
– Zrobisz… CO?! – spytał Czaro.
Chycoń pochwycił patyk z nabitą kiełbaską, zdjął ponacinane pętko i przytulił pałąk jak muszkieter swój muszkiet.
– Idę nawiązać pierwszy kontakt – orzekł z dumą. Chciał dodać sobie odwagi i zapanować nad galaretowatością chyboczących się kolan.
– Było zostawić kiełbaskę – wypalił Maro.
Reszta mężczyzn obrzuciła go karcącym spojrzeniem.
– Świetny pomysł – zadrwił Czaro. – „Przyjmij w darze to gorące pęto śląskiej, o pani piekieł…”; ja pierdolę…
– No co?! Nikt nie lubi, jak ktoś z pustymi łapami przychodzi!
– To może jeszcze browar jej dam?! – dorzucił Chycoń. – Dobra idę, bo tu nic mądrego nie padnie – wyburczał i zrobił pierwszy krok.
Napięcie sięgnęło zenitu, gdy stanął na wyciągnięcie ręki od przywołanej diablicy. Jeszcze raz pokrzepił się w myślach motywującym: „Co tu się odpierdala…” i przysunął otłuszczony drewniany grot do skrzyżowanych dłoni kobiety.
Cichutkie syknięcie przemknęło przez napiętą ciszę. Czaro, spłoszony tym nagłym dźwiękiem, który mógł być reakcją obronną, odruchowo odsunął patyk. Powietrze zapachniało siarką i… Chili Con Carne. Kobieta uśmiechnęła się słodko.
– Mówiłem wam – fuknął Marek.
– Zamknij się! – zrugał go Bajgiel.
– Raz się żyje. – Chycoń dźgnął diablicę w dłoń.
Pełgający pod stopami kobiety ogień zgasł całkowicie, wypluwając chmurę szarego dymu, niczym ostatni oddech konającego.
Gwiazdy i księżyc ponownie nabrały zwyczajnego blasku, jakby uwolnione z mrocznego uścisku.
– Au! – syknęła diablica i podrapała się w miejscu Pierwszego Kontaktu. – Przeklęte insekty! – warknęła.
Czaro wykonał manewr taktycznego odwrotu.
Kobieta pociągnęła kilkukrotnie nosem.
– Dym… Szlag!? Zostawiłam Chili na kuchence!! – zerwała plastry ogórka z oczu i spojrzała na osłupiałych mężczyzn.
– Nie… Błagam… Tylko nie to… – schowała twarz w dłoniach.
**********************************************************************
– Myślicie, że nam coś zrobi? – szepnął Bajgiel.
– Jeśli jest Sukkubem, to będzie piękna śmierć… – nie-pocieszył go Łysy.
– Co wam do łbów strzeliło! – wrzasnęła z pozoru zwykła kobieta, która teraz siedziała na pniaku i wachlowała sobie poparzone stopy. – Żeby wokół ogniska pentagram rys… – przerwała, spojrzawszy na solny twór Łysego.
Marek zrobił się bardzo mały i bardzo sam, kiedy koledzy odstąpili w strony zupełnie przeciwne niż jego pozycja.
– Cofam, co powiedziałam; z takim kręgiem przywoływań to cud, że mam wszystkie kończyny – westchneła ciężko i wstała.
Mężczyźni nerwowo wzdrygnęli.
– Dobra, który pajac ma pieczęć?
Pustka wokół Łysego przeskoczyła na Czara, a dystans dzielący go od przyjaciół urósł do setek mil i zionął chłodem samotności. Oczywiście w tej sytuacji nie istniała wystarczająca bliskość, która dałaby mu poczucie bezpieczeństwa.
– No! Szybko! Bo marznę tu… – kobieta omiotła wzrokiem okolicę. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
Czaro przełknął ślinę i zbliżył się o krok w stronę odzianej w uroczy szlafrok diablicy. Kobieta podrapała się po głowie usianej wałkami zakręconymi na czarnych jak węgiel włosach i spojrzała na niego badawczo.
– Ja mam sygnet – oświadczył Czarek tylko trochę drżącym głosem.
– Ale ja go kupiłem! – dorzucił Chycoń zachęcony odwagą przyszłego szwagra i poczuciem męskiej solidarności.
Diablica przybrała groźną minę.
– Czy wy wiecie pajace, co żeście zrobili?! – Ruszyła w stronę śmiałków jak pocisk z balisty z wystawionym palcem zamiast grotu. – Czterysta dni szlag trafił! – warknęła Czarkowi w twarz.
– Ale my myśleliśmy… To znaczy, to były takie wygłupy… – tłumaczył się Chycoń.
– Wasze wygłupy kosztowały mnie czterysta dni postu, które właśnie poszły w kibel!
Łysy na dźwięk słowa „post” ożywił się i zaczął dodawać dwa do dwóch:
Wyposzczona… kobieta… niebrzydka… wariatka. Ideał, poskładał w myślach. Jego wyobraźnia nakreśliła pikantny scenariusz, a nogi jakoś same pociągnęły ciało do centrum całego zamieszania.
– My chcieliśmy tylko przyjacielowi niespodziankę zrobić – zaczął tłumaczyć Marek.
– No to już jesteśmy martwi… – westchnął Bajgiel.
– Cicho bądź! Ty się na kobietach nie znasz – zbeształ go Łysy i wykrzesał jeden ze swoich niezawodnych uwodzicielskich uśmiechów.
Diablica otaksowała go wzrokiem i – pomijając wygięte małe zbereźne usta – wydał się jej całkiem niczego sobie.
Przygryzła wargi.
– Ogarnij się, Nina! – zbeształa się na głos.
– Czyli panienka Nina; Marek… a dla przyjaciół Łysy – pochwycił i pocałował jej dłoń.
Ku zdziwieniu całej reszty diablica nie odgryzła mu głowy i nie wyssała duszy.
– Czyli któryś z was ma się niedługo ożenić? I jeszcze pewnie to on ma pieczęć z moim imieniem?
Czaro odruchowo schował dłoń w spodnie.
– Tak, to ten szczęściarz. – Łysy wypchnął go na przód, jak upartego osła, który stawia zaciekły opór.
Nina chwyciła Czarka za rękę i wyciągnęła jego dłoń przed siebie. Pieczęć zalśniła, gdy bezgłośnie czytała wygrawerowaną inskrypcję.
– Ech… Nie trzeba mi przypominać, co zrobiłam. Wystarczy wygrawerować samo Prawdziwe Imię. To ono jest kluczem – wytłumaczyła łagodnie i spojrzała na Czarka z politowaniem. – Ty naprawdę nie wiesz, co zrobiłeś… – stwierdziła ze szczerym smutkiem.
– To może nam wyjaśnisz; przy piwku. Mamy też dobrą rdzawą, jeśli panienka woli.
Nina nawet nie zauważyła, kiedy Łysy oplótł ją ramieniem ze zwinnością i gracją węża kusiciela.
Nastała krótka chwila ciszy.
– A co mi tam… Przynieś ten bimber, a ja skoczę się przebrać. – Spojrzała na sponiewieraną drewnianą chatę. – Macie tu toaletę, prawda?
*******************************************************
– W razie czego, to w bagażniku mam gaz, łom i paralizator… Gaśnicą też można porządnie przyjebać. – Chycoń wypunktował opcje.
– Ćśśś… Wyłazi.
Cała czwórka przestała debatować przy ponownie rozpalonym ognisku i zwróciła wzrok w stronę głośno skrzypiących drzwi. Zza sypiącego się skrzydła wyszła niewysoka szatynka drobnej budowy ubrana w dżinsowe spodnie z łatami na kolanach, sportowe tenisówki i skórzaną kurtkę. Schodząc z werandy, wyjęła ostatni wałek i rozpuściła włosy, które w blasku ogniska przybrały odcień bardzo ciemnej, niemal czarnej czerwieni.
– Co tak nagle zamilkliście? Oczywiście… Pewnie debatujecie, czym mi tu w łeb dać? – rzuciła w stronę mężczyzn, którzy pouciekali wzrokiem wszędzie, byleby z dala od niej.
– Ech… – westchnęła pociągle i pokręciła głową. – Za każdym razem to samo – dodała i spojrzała w stronę zgaszonego grilla.
Niewiele myśląc, chwyciła masywny pogrzebacz uwieszony na kamiennym stojaku i podeszła do Łysego.
– Nie biję kobiet, ale jak będę musiał, to będę się bronić – pogroził jej Marek i uniósł pięści.
– Przymknij się i weź to. – Wystawiła metalowy pręt przed siebie. – No dalej, jeszcze przed chwilą knuliście przeciwko mnie, to teraz macie okazję. Weź i mi tym przywal… Tylko z całej siły. No już!!
Łysy wziął pogrzebacz bardziej ze strachu przed niewykonaniem rozkazu niż z chęci walki.
Nina odsłoniła kark.
– Wal.
– Ale ja… Ja nie…
– Dawaj to! – Chycoń wyrwał mu pręt i z całej siły przywalił w odsłonięty fragment ciała diablicy.
Pozostała trójka zasłoniła oczy. Metaliczny wydźwięk zazgrzytał w uszach. Pierwszy spojrzał Maro. Czarek stał nieruchomo i w osłupieniu przyglądał się wygiętemu pogrzebaczowi.
– Pokażę wam coś jeszcze. – Nina uśmiechnęła się i zabrała Czarowi niedoszłą broń, po czym zbliżyła pręt do ust i dmuchnęła. Szpic rozżarzył się do czerwoności w ułamku sekundy.
– Widzicie, lepiej bez wygłupów. – Wyrzuciła pogrzebacz. – Nie jestem bezbronną paniusią: chodzę na kurs samoobrony dla kobiet, pilates i jogę we czwartki – uśmiechnęła się drwiąco.
– C-c-c-co z nami zrobisz? – wyjąkał Bajgiel.
– Nic wam nie zrobię; nie jestem seryjnym mordercą, tylko demonem kusicielem… Na Lucyfera, wy naprawdę nie mieliście pojęcia, co robicie. Ty! Przystojny! – skinęła na Marka, który pierwszy raz żałował, że kobieta go tak nazwała. – Mówiłeś coś o whisky? Reszta siadać na czterech literach. Musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.
Komentarze (6)
JA!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania