Pokaż listęUkryj listę

Opowiadania z Wieloświata: Pigmalion cz.3

Pierwszy kontakt

 

– I jeszcze pewnie myślisz, że to ty będziesz tym, który nawiąże kontakt?

– Nie śmiałem sugerować, komandorze – rzuciłem z udawaną pokorą.

– Bądź łaskaw wyjąć język z mojej dupy. Jakson pójdzie.

– Marines!? Ale, panie komandorze...!

– Nie ma żadnego „ale”!

– Ale ten obcy najprawdopodobniej czyta w myślach; pamięta pan macki na głowie Ruperta?

– Ruperta? A, mysz, no tak. I co z tego, że czyta?

– Naprawdę chce pan, żeby poznał armię, jej protokoły, niektóre tajemnice czy historię toczonych wojen?

To było genialne zagranie.

– Nie sądzę, żeby Jakson, pamiętał, co jadł wczoraj na śniadanie.

Jednak nie aż tak genialne.

– Ehhh… – Chen westchnął ciężko, przerywając gęstą ciszę. Chyba jednak wiedział, że mam rację, po prostu stwierdzenie tego grzęzło mu w gardle.

– Potrzebuje pan kogoś, kto nie zna wojskowych tajemnic. – Raz się żyje. – Kogoś nieistotnego z punktu widzenia bezpieczeństwa… Kogoś takiego jak…

– Jak ty? – dokończył Chen, łypnął na mnie tym swoim dziwnym, przenikliwym okiem i pokiwał głową. – Niestety masz rację… Tylko pamiętaj! – Pogroził mi palcem – Jeden dziwny ruch tego czegoś i otworzymy ogień. Zrozumiano?!

– Tak jest, panie komandorze, sir!

 

***

– Słyszysz mnie, Kurt? – głos Dimitra rozbrzmiał w moim implancie usznym. Swoiste déjà vu.

– Tak, Dimitrii.

– Podejdź powoli, Marines będą tuż za drzwiami.

– Dobrze, tylko niech nie wchodzą tu z bronią; to ma być pokojowy pierwszy kontakt, a nie pokojowa groźba anihilacji.

– Zaczynamy.

Właz śluzy prowadzącej do komory reliktu zatrzasnął się, zostałem sam na sam ze sferą z metalicznej substancji. Zrobiłem kilka kroków, co jak zwykle obeszło się bez reakcji Obiektu, i stanąłem naprzeciwko lewitującej bryły. Kolejny, już bardziej ostrożny krok zbliżył mnie na odległość łokcia.

Nadal nic.

Sięgnąłem do kieszeni spodni po zapoznawczy podarek, następnie przykucnąłem naprzeciw sfery i ułożywszy wyciągniętego krakersa przed sobą, przesunąłem go w kierunku globu.

Znowu nic.

Nakazałem ciszę w komunikacji i zaleciłem jedynie obserwację za pomocą kamer: obcy mogli wyczuwać fale świetlne różnych długości. Niemal czułem, jak Jennifer na mnie patrzy przez mały obiektyw w rogu komory reliktu. Siedziałem spokojnie, po turecku, czekając cierpliwie na ruch ze strony obcego.

Poczułem, jak powietrze ładuje się elektrostatycznie. Włosy na przedramieniu zaczęły delikatnie unosić się w górę.

Coś nadchodzi. Ciekawe czy to rejestrują?

Grafitowe tworzywo oblekające jeden ze szponiastych filarów zafalowało niczym tysiące łusek na cielsku jakiegoś gada. Z otworu uformowanego blisko nasady wygiętej w łuk kolumny wyłoniła się macka – identyczna jak poprzednio; przypominała czułek ślimaka rozświetlany słabymi niebieskimi błyskami. Witka nieśmiało pochwyciła krakersa i uniosła do góry, obracając nim kilkukrotnie. Odniosłem wrażenie, że Obiekt ogląda podarek.

Z drugiego szponiastego słupa wysunęła się kolejna macka, rozszczepiła na kilka cieńszych odnóg i dotknęła kilku punktów na moim czole i skroniach. Dałem dłonią znak w stronę kamery, że wszystko gra.

Wtedy się zaczęło.

Strumienie bursztynowej energii poprzecinały podłogę i sufit. Ściany spłynęły błękitem i rozmyły w eteryczne odbitki samych siebie. Szponiaste kolumny, dziwne prostokątne komory oraz sprzęt badawczy Pigmaliona, wszystko zniknęło. Nie… one raczej usunęły się w cień istnienia, zawisły na krawędzi bytu, pozostawiając smugi wspomnień o własnej egzystencji. Fizycznie pewny zostałem jedynie ja i lewitująca kula srebrzystej substancji.

Spokój wypełnił mój umysł. Uśmiechnąłem się. To coś też to zrobiło, byłem tego pewny.

– Jestem Kurt, a ty? – Nawet nie wiem, czy to powiedziałem, czy tylko pomyślałem.

Płynna metaliczna materia zaczęła zmieniać kształt, wypuszczała guzy i formowała je w członki jakiejś nieokreślonej istoty. Na koniec przeorganizowała elementy, układając je w jedną spójną i znaną mi całość: mysz wielkości człowieka.

– Ru…pert. – Usłyszałem, a raczej poczułem. Czułem słowa.

– Tak, to jest Rupert, ale jak ty się nazywasz?

– Ja? – Obca inteligencja pokręciła łebkiem i rozpuściła postać gryzonia, by ponownie zlać się w bryłę, a potem wiła się i skręcała, tworząc postać. Wpierw niezgrabnego, trochę upiornego manekina, który w ostatnim szlifie przybrał kształt kobiety.

– Jenny – poczułem kolejne słowo.

– Tak, to jest Jenny, a ja jestem Kurt. Miło mi cię poznać. Jak mam się do ciebie zwracać? – powtórzyłem powoli, cierpliwie.

Nieprzyjemne mrowienie w skroniach przeszło w ból głowy, jakby ktoś wtłaczał mi w mózg klin z informacji – albo je wysysał, wyrywając przy tym neurony.

– To boli – wystękałem, mrużąc oczy.

Obraz otoczenia stracił rozmyty blask i odzyskał fakturę malachitowego tworzywa. Poczułem mocny nacisk na ramieniu.

– Kuuurt! – Spowolniony głos wydał się znajomy. – Kurt! – powtórzył Pierwszy Axel i mocno mną szarpnął. Dopiero wtedy odzyskałem świadomość. – Nic ci nie jest, profesorku?

– Nie, tylko boli mnie łeb. – Patrzyłem na niego rozbieganym wzrokiem. – Co się stało?

 

***

Wpis do dziennika:

„Z całego zajścia nie pamiętałem praktycznie nic, ale pierwszy kontakt z obcymi definitywnie mógł skończyć się o wiele gorzej: pobieranie tkanek, wyjmowanie narządów, zapłodnienie…” – Spojrzałem na brzuch, który wydawał się nieco bardziej zaokrąglony, niż kiedy ostatnio przeglądałem się w lustrze. Drgnąłem gwałtownie. Wspomnienie filmu, w którym obcy rozrywali nosicieli od środka, wychłostało mi psychikę.

Głupek jesteś, Skalski! Skarciłem się w myślach, odłożyłem tablet i podszedłem do małego barku. Dźwięk nalewanej whisky już sam w sobie ukoił zmysły. Po dwóch solidnych kolejkach runąłem na koję i licząc pasy wypukłego tworzywa pulsujące ciepłym światłem na suficie, zapadłem w sen – ale nie było mi dane podryfować w nieświadomości.

Delikatne światło spenetrowało moje powieki i ocuciło świadomość.

Otworzyłem oczy.

Srebrzysta postać unosiła się na środku pomieszczenia. Była nienaturalnie ostra, wyraźna, zupełnie jakby stanowiła jedyną solidną strukturę na tle rozmywających się mebli. Jak wtedy…

Nie czułem strachu. Wstałem, a koja wraz z pościelą przeszła w stan superpozycji bycia i nieistnienia. Pozostałem tylko ja i istota uformowana z płynnego metalu.

– Witaj – pozdrowiłem ją.

Fala kakofonicznych dźwięków podrażniła bębenki. Skrzywiłem się i zakryłem uszy. Huk po chwili ucichł, ustępując miejsca szumowi, podobnemu do dźwięku niedostrojonego, starego radia.

– Witaj. – Usłyszałem, a raczej ponownie poczułem w całym ciele.

– Czy mogę spytać, kim jesteś?

– Jestem narzędziem doskonałej sprawności: pożyczam nieskończenie wiele, oddając w nieskończonym czasie – odpowiedziała istota. Tym razem normalnym ludzkim głosem, choć zimnym i bezpłciowym.

– Pożyczasz co?

– Energię; budulec, z którego powstało wszystko, co pożyczone z nieskończoności. – Moje myśli zbłądziły pośród słów obcej świadomości: szukały wyjścia z szyldem „Logika”. To coś chyba wyczuło moją konsternację. – Biorę z obszaru tak małego, że nie istnieje w jednej przestrzeni i czasie. Obszaru idealnie symetrycznego, gdzie energia rozlewa się po nieskończenie wielu trójwymiarowych płaszczyznach – nie-wyjaśniła istota.

W końcu mnie olśniło:

– Stała Plancka!

Cisza.

– Wasz język jest ograniczony, a matematyka słabo rozbudowana. Stwórcy mieli więcej narzędzi. Wybacz.

Poczułem się jak niedorozwinięta ameba.

– Jakie masz zamiary? – No i zrobiło się filmowo.

– Nie mam zamiarów, jestem narzędziem, fabryką: mam tworzyć według planu.

– Tworzyć co?

– Materię, według wzorców. Program narzuca reguły i zabrania eksperymentować. Tylko wybrane schematy.

No fajnie; pobawmy się jeszcze.

– A…

Potworny wstrząs szarpnął moim ciałem. Otworzyłem oczy i zerwałem się z koi. Czerwone oświetlenie i dźwięk alarmu sygnalizowały pierwszy stopień zagrożenia.

Wybiegłem z kajuty. Na korytarzu chwyciłem Pierwszego Axela, który jak zwykle – o zgrozo – był pod ręką.

– Co się dzieje?

– A ty pijany, czy co?

– Axel, nie pora na to! Dlaczego alarm się aktywował?

– Ty naprawdę tego nie widziałeś, doktorku – stwierdził zdumiony. – Krótka fala grawitacyjna. Kwantowe układy zaczęły wariować i Pigmalionem rzuciło.

– Fala grawitacyjna…?

– Wszyscy oficerowie zgłosić się na mostek – wybrzmiał głos Chena. – Mamy rannych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Joan Tiger rok temu
    "Wpierw niezgrabnego, trochę upiornego manekina, który w ostatnim szlifie przybrał kształt kobiety". - Wpierw w niezgrabnego...
    „Z całego zajścia nie pamiętałem praktycznie nic, ale pierwszy kontakt z obcymi definitywnie mógł skończyć..." - Dlaczego "obcymi" w liczbie mnogiej? Była jedna forma, chyba, że źle zrozumiałam.
    "nie-wyjaśniła istota" - zrób pauzę.
    Odważny ten doktorek. Bez mrugnięcia powieką, wszedł do pomieszczenia z nieznaną formą. Wykreowany na twardego faceta. :)
  • MKP rok temu
    Popisówkę strzela przed Jen, no i każdy człowiek nauki ma coś z szaleńca😉

    nie-wyjasniła - to jest taki zabieg stylistyczny nie wyjaśniła tylko trochę sarkastycznie

    A czemu kilka obcych... dobre pytanie - chyba chodzi o to, że Kurt nie wie do końca czym jest ten metaliczny glut - jeden, moje jakiś kolektyw...
  • Vespera rok temu
    Stała Plancka, zjadło ci n. Czyli wiemy już, że na statku jest whiskey - dobra wiadomość. To powiedz jeszcze, kto pędzi bimber. Ktoś musi, tak każe obyczaj.
  • MKP rok temu
    Stała Placka to uniwersalna stała:):) AI Pigmaliona pędzi na boku.
  • Vespera rok temu
    MKP Które AI, to stare czy nowe?
  • MKP rok temu
    Vespera To stare, to nowe dopiero musi się rozeznać na dzielni🤣

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania