Opowiadania z Wieloświata: Nowa Przestrzeń cz.6
Dziesięć Do Ósmej
– Co to jest?
Hren spojrzał na olbrzymi metaliczny kokon wystający po części z dna, po części z poznaczonej szczerbami ściany przepastnej groty. Światło dronów prawie wcale nie odbijało się od matowej materii obiektu, a jego obła rzeźba wyraźnie kontrastowała z naturalnymi kamiennym formami typowymi dla jaskiń.
– Nie wiem, ale mam nadzieję, że to nie jest jajo jakiegoś podziemnego czerwia giganta – zażartowała Meghan, ale w jej głosie wyczułem odrobinę autentycznego niepokoju.
– Gdyby tu żyły istoty składające takie jaja – wskazałem na obiekt ponad trzykrotnie ode mnie wyższy – na pewno byśmy już zaobserwowali choćby ich ruchy. Tymczasem z tej groty nie ma innego wyjścia niż to, którym przyszliśmy. Na razie obstaje przy wariancie, że największy zarejestrowany gatunek lądowy to ten Sporka.
– Coś w tym jest – przytaknął Hren. – Ale stwierdzenie, że to nie jest żywe, nadal nie odpowiada na pytanie, co to tak ogólnie jest.
– Skany wykazują bardzo gęstą strukturę na bazie krzemu i węgla. Kompletnie różni się składem od reszty skał. – Onja włączył się do deliberacji na wspólnym kanale. – Nawet jeśli jest tworem natury, to nie pochodzi stąd. Nie wysyła też żadnych sygnałów, a powierzchnia ma temperaturę otoczenia.
– Jednym słowem, niech kosmiczny Jezus czuwa nad tym martwym jajem, amen. – Hren zdjął czapkę.
– Bardzo zabawne, Pionierze Hren ¬– rzuciła z przekąsem Meghan: jej matka należała do grona poszkodowanych wirusem „New Jesus” stworzonym przez kilku bogatych antywirtualistów, wiec wszelkie aluzje tego typu traktowała bardzo osobiście.
– Czy Maria wyraziła zgodę na oględziny? – spytałem, nie kryjąc ekscytacji.
– Tak, i jeśli nie macie nic przeciwko, to chciałaby się podzielić tym znaleziskiem z bliźniętami na pokładzie kolonizatora. Na wieść, że niedługo będziemy hodować nowe ciała, załoga baczniej obserwuje każde odkrycie i skrupulatnie czyta wasze raporty.
– Słyszałeś Hren, jesteśmy celebrytami. – Razem z przyjacielem zaczęliśmy machać w stronę przelatującego drona, który otaksował nas kamerą i odleciał lekceważąco.
– Oni czytają nasze raporty, a nie biografie.
Meghan też była podekscytowana, tylko zawsze zgrywała tę najbardziej poważną.
Tak, mamo. Zaraz umyjemy zęby, mamo.
– To kto będzie czynił honory? – rzuciłem pytaniem w nadziei, że przybrana błagalna mina jasno wskazuje na mojego faworyta.
– Myślę, że masz największe doświadczenie z obcymi formami życia, więc z obcymi formami bez życia też sobie poradzisz.
Hren znowu wpadł w ten swój śmieszkowaty nastrój. Dziesięć czepliwych żartów później może zacznie mnie irytować, ale na razie miał swoją rację – wyrażoną w debilny sposób, ale rację.
– Niech ci będzie. – Meghan przypieczętowała wybór. – Onja przyłącz ważkę do Marka, niech transmituje i oświetla drogę.
Jeden z dronów przestał badać sklepienie, zniżył lot i włączył latarkę, a ja chwyciłem za podręczy skaner i analizator próbek i zeskoczyłem z półki blisko obiektu.
Wielkie jajopodobne coś spoczywało w otoczeniu ostrych skał, więc musiałem być ostrożny. Całe szczęście Onja wyrysował mi ścieżkę w półwirtualu – tak jak w fabularnych holograch nastawionych na tryb dla niezbyt rozgarniętych.
W końcu stanąłem przed tym czymś w odległości metra. Było większe, niż mi się wydawało, ale poza nienaturalnie gładką powierzchnią wizualnie przypinało dziwny pękaty stalagnat.
– Onja, zacznij transmisję otwartą.
– Rozpoczęta, teraz widzą cię i słyszą miliony bliźniąt na orbicie. Możesz rozpoczynać oględziny.
– Witam wszystkich, tu Pionier Marek…
– Wszyscy wiemy, kim jesteś! – Hrena roznosiły emocję. – Mów lepiej co to?
– Cierpliwości, Pionierze. – Zdjąłem rękawiczkę i dotknąłem ściany obiektu. Spodziewałem się zupełnie innych doznań. – Powierzchnia jest… ciepła i przyjemnie gładka w dotyku; jak bawełna. Chyba nawet lekko się wgniata pod naciskiem. Onja, jakieś odczyty?
– Temperatura obiektu na poziomie otoczenia, ale rośnie nieco w miejscu dotyku. Poza tym nic nie wykrywam czujnikami ważki, natomiast potwierdzam autentyczność twoich odczuć sensorycznych.
– Co teraz?
– Arf-arf! – Dziwne szczekanie poniosło się w grocie jeszcze dziwniejszym echem.
Spojrzałem na prawo skąd – jak mi się wydawało – dochodził ten nieco irytujący dźwięk. Oczywiście mój nowy przyjaciel stał kilkanaście metrów ode mnie i trzymał w pysku wijącego się ślimaka.
– To tylko Sporek – rzuciłem w eter.
Niemal poczułem skłębioną myśl milionów istnień: „Co to jest Sporek?”.
Obcy zeskoczył niezdarnie z niewysokiej półki i podbiegł do mnie radośnie jak szczeniak na widok pana, jednak w ostatniej chwili instynkt nakazał mu utrzymać bezpieczny dystans.
– Czego chcesz, kolego? – zapytałem, zupełnie jakby miał mnie rozumieć.
– Myślę, Marku, że on chce się podzielić zdobyczą.
Teorię Meghan wkrótce potwierdziło zachowanie Sporka. Obcy wypluł larwę na trójpalczaste dłonie i z dumą wyciągnął zdobycz w moim kierunku.
– Marku, stanowcza większość obserwatorów sądzi, że powinieneś przyjąć ten dar dla utrzymania dobrych relacji między naszymi gatunkami.
– Bardzo zabawne, Onja.
Spojrzałem na Sporka. Zrobił niepewny krok w moją stronę i wysunął czułki z oczami, które potem jakby opadły smutno.
– Ech… To jest szantaż emocjonalny. Dobra, raz się żyje.
Zbliżyłem się do obcego, który z wysuniętymi ślimaczymi rogami sięgał mi może do pasa.
– Bardzo dziękuję, panu. – Pochyliłem się. Widziałem, że Sporek nerwowo wzdrygnął ciałem i najeżył łuski na odwłoku, ale nie stchórzył. Przejąłem obślizgłą galaretowatą masę z jego łapek. – To jest bardzo hojny… – przełknąłem chęć zwymiotowania – … dar. Na pewno będzie mi smakowało. – Odłożyłem przepływającą mi między palcami galaretę i spojrzałem na Sporka.
Raz się żyje.
Wystawiłem dłoń, żeby pogłaskać jego szare płaskie czoło. Podstawił głowę, a ja podrapałem go po dość szorstkiej skórze. W geście pojednania oplótł moją rękę oczami. Witki zacisnęły się dość mocno. W sumie na planecie z taką grawitacją musiały być umięśnione.
– Moi drodzy, międzygwiezdni towarzysze… Macie przed sobą najbardziej obrzydliwe mizianie, jakiego doświadczył człowiek.
Sporek zatrzepotał łuskami – chyba radośnie.
Dziwny drażniący dźwięk przetoczył się po grocie.
– Ma…u, w…ko, a szla… – Transmisja znów szwankowała.
Meghan zeskoczyła z półki i zaczęła biec w moim kierunku. Na jej widok sporek wycofał się o kilka kroków, ale został. Chyba ją też rozpoznał.
– Wiesz może, co się dzieje z sygnałem, kiedy on to robi? – wskazałem na obcego, który splótł oczy w geście zaciekawienia: domniemanym geście zaciekawienia
– A widziałeś, co się dzieje z tym – Meg wskazała na bryłowaty kokon – kiedy on to robi?
– Nie, nie patrzyłem.
– To jajowate coś zaczęło migać, ale nie tak jak miga światło: znikało i pojawiało się naprzemiennie, bardzo szybko.
Spojrzałem na Meghan nieco wątpiącym wzrokiem.
– Przecież to musi ważyć tony.
Sporek znowu zaczął wibrować łuskami.
– To patrz! – Obróciła mi głowę.
Wielki kształt… On… On do cholery migał! Podszedłem do niego niczym dziecko zafascynowane nową zabawką.
– Onja, czy ty to widzisz?
– Ma… C…ś za…ca …ygnał.
Sporek zakończył swój koncert. Patrzył to na nas, to na obiekt i dałbym sobie rękę uciąć, że wygląda na skonfundowanego.
– Wracajmy już. – Meghan złapała mnie za rękę.
Kokon nagle rozpalił się od środka i błysnął ciepłym promieniem. Jarzył się jak podświetlona latarką muszla z półprzezroczystą skorupką.
– Co do cholery!?
Blask i ciepło uderzyły równocześnie. Nagle zabrakło mi powietrza w płucach, a członki odmówiły posłuszeństwa. Chciałem krzyczeć, ale nie miałem kontroli nad ciałem. Gorąco: przyjemne i przerażające, pochłaniało mnie, ciągnęło do kuli światła.
Zapadł, mrok, cisza i wszechobecne odrętwienie.
Było mi dobrze.
***
– Na litość niebios, mój łeb… – Złapałem się za głowę, która, ku mojej ogólnej uciesze, nadal była na miejscu. Potwornie rwały mnie plecy: chyba odwykłem od uczucia bólu w pełnym spektrum.
– Onja, co się stało? – Cisza już dawno nie była tak przerażająca – Onja? Mario? Chyba znowu awaria łącza.
Przypominałem sobie zakłócenia sprzed płonącej… Właściwie płonącego czego?
Rozejrzałem się dokoła. Wszędzie panowała głucha ciemność. Spróbowałem wstać – wpierw na czworaka. Płaska sucha posadzka ułatwiła zadanie, w dodatku jak na jaskinię była nadzwyczaj ciepła i całkiem… miękka? Zmroziło mnie na samą myśl, z czym mi się to skojarzyło. Wstałem na chwiejne nogi, ale świat usilnie nie chciał ustać w miejscu. Przy próbie kroku, zakręcił się mocniej i musiałem oprzeć bark o ścianę, żeby nie upaść. Dłonią wyczułem podobną fakturę materiału co na podłodze. To jeszcze bardziej spotęgowało durne myśli sprzed chwili.
– Coś mnie zjadło i jestem w wielkiej paszczy albo żołądku. – Musiałem to powiedzieć na głos, żeby zabrzmiało durnie.
Nie zabrzmiało.
– Spokojnie Marku.
– Onja?
– Nie, tymczasowo wyciszyłem fale implantu: wewnątrz ziarna mam większe możliwości.
Co tu się, kurwa, dzieje?!
– Zidentyfikuj się! – Nie chciałem gadać z czymś obcym przez implanty w mojej głowie, bo… Po prostu nie!
– Nie mogę wydawać dźwięków, ale słyszę, więc ty używaj naturalnych narządów, a ja będę składać myśli w twoim implancie, dobrze?
– Zatem powtarzam żądanie: zidentyfikuj się! – Odruchowo chwyciłem za kaburę odstraszacza.
– Broń nie będzie konieczna.
Co ty nie powiesz.
W sumie nawet nie wiedziałbym, w co celować. Przecież głos wybrzmiewał w mojej głowie. Odsunąłem rękę od kabury. Dotarło do mnie jak zdenerwowany jestem, kiedy nie czuję obecności bliźniaka. Musiałem sam opanować emocje.
Przecież w łeb sobie nie strzelę!
– Dobrze, to ja nie będę sięgał po broń, a ty się grzecznie przedstawisz.
– Nasiono numer ****.
Usłyszałem kilka dziwnych nieartykułowanych dźwięków.
– Możesz tak, żebym zrozumiał?
– **** to moje imię, chciałem się przedstawić w swoim języku, ale po waszemu to będzie jakieś Trzysta Dwadzieścia Cztery Razy Dziesięć Do Ósmej.
– Onja, Marjo, zgłoście się. Proszę…
– Sygnał z orbity nie dociera do wnętrza nasiona, a implant jest z tobą, tylko wyciszony.
– Dobrze, w takim razie Trzysta Dwadzieścia Cztery Razy Dziesięć Do Ósmej.
– Mów mi Dziesięć Do Ósmej.
Gest dobrej woli – to już coś.
– Dziesięć do Ósmej, powiedz: czym jesteś i gdzie jesteśmy?
– Jestem ziarnem kolonizacyjnym Dziesięć Do Ósmej. Znajdujemy się wewnątrz mojej sondy, która utkwiła w planecie A***z*c.
Trzeba odgrzebać z pamięci procedury pierwszego kontaktu.
– Miło mi cię poznać Dziesięć Do Ósmej. Czy jesteś istotą tkankową, czy cyfrową? – spróbowałem przez łącze.
– Cyfrową. Kalkulacja lądowania okazała się błędna, a forma tkankowa niemożliwa do utworzenia.
Czyli mamy obce, jak mniemam, CI kolonizacyjne statku, który się tu rozbił. Ciekawe.
– Dziesięć Do Ósmej, czy potrafisz określić, kiedy trafiłeś na tę planetę?
– Mogę oszacować: program uaktywnia się, jeśli napotka rozwiniętą formę życia. Pierwszy potencjalny nosiciel wszedł w kontakt z łupiną *fo*g* temu, przeliczając na wasze jednostki to jakieś trzy tysiące czterysta pięćdziesiąt lat.
Trochę mnie zatkało. Musiałem przetrawić informacje. Wyrecytowałem sobie w myślach słowa obcego CI najdokładniej jak tylko umiałem bez pomocy Onja. Bardziej niż wiek zaintrygowało mnie jedno słowo.
– Nosiciel?
– Tak, biologiczna forma obdarzona inteligencją zdolna przetrwać na planecie A***z*c. Ty jesteś idealny Marku. Procedura kodowania rozpocznie się za *…*…*…
– Zaraz, chwila!
W głowę wdarło mi się milion myśli na raz. Każda tak szybka i tak rozmyta, że nie sposób jej było zidentyfikować. Wszystko przypominało gęstą masę z obrazów i doznań.
Upadłem na kolana. Ból rozsadzał mi czaszkę.
– Już koniec, teraz cię zresetuję.
– C-c-co?
Runąłem twarzą na grunt – chyba, bo czułem uderzenie z dużym otępieniem, zupełnie jakby ktoś wcisnął przycisk „wyłączyć wszystkie zmysły”. Myśli znikały w pustce. Świadomość rozproszyła się w ciemności.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania