Pokaż listęUkryj listę

Opowiadania z Wieloświata: Pigmalion cz.4

Coś Fantastycznego

 

– Co z nią, doktorze? – spytałem czarnoskórego mężczyzny w średnim wieku. Doktor Nefat Zami spojrzał na odczyty skanera tkanek i westchnął niepokojąco.

– Doktorze…?

– Zawiodło chłodzenie i jeden z magnesów układu zasilania zyskał oporność, a wybuch… Wybuch wyrzucił zjonizowane cząsteczki, które wniknęły głęboko w tkanki. Mogę ją trzymać w głębokiej, biologicznej hibernacji, ale na Pigmalionie nie ma sprzętu, żeby zrobić więcej. Przykro mi.

– Rozumiem – stwierdziłem nieco zdezorientowany. Nie dotarł do mnie okrężny przekaz Nefata, że Jennifer umiera. Lekarze jakoś umieli przekazywać takie wiadomości tak, żeby odbiorca nie wpadł w histerię.

W ambulatorium leżało jeszcze kilku członków załogi – wszyscy z powierzchownymi obrażeniami – a wśród nich dwóch oficerów, którzy przechodzili właśnie proces wymiany popalonej skóry. Drukarki bez chwili przerwy produkowały zastępcze płaty tkanki, jakby szyły łaty do zetlonych mundurów.

Dlaczego akurat padło na Jennifer? Tylko ona została silnie napromieniowana, tylko ona stąpała teraz na granicy życia i śmierci!

Ogarnęła mnie wściekłość; zacisnąłem pięści.

Wyłączenie kabiny spowalniającej skutki rozpadu DNA oznaczało dla niej pewną śmierć w męczarniach. Na Ziemi i na Marsie mieli odpowiedni sprzęt do kompleksowej naprawy genomu, ale na statku… Tu nie było miejsca na medycynę wysokich technologii. Czas też nie działał na naszą korzyść.

– Nefat?

– Tak, Kurt?

– Gdyby komandor podjął decyzję o przerwaniu misji i powrocie na Ziemię z przystankiem na orbicie Marsa, to czy ona przetrwałaby podróż?

Doktor milczał przez chwilę. Zapewne układał w głowie strukturę kolejnej mętnej wypowiedzi, która dałaby mi nadzieję, a jednocześnie nie byłaby kłamstwem.

– To kilka miesięcy w drodze, a komora nie ma idealnej sprawności: degradacja zachodzi, tylko powoli. Jest szansa na wyleczenie, ale z każdym tygodniem będzie coraz mniejsza.

Tylko beznamiętnie pokiwałem głową i wyszedłem z ambulatorium.

Nie pamiętałem nic z drogi do kajuty.

Ustałem na środku małego pokoju jak zombie, zlokalizowałem pryczę i runąłem na nią niczym ciężka, mięsna kłoda. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem – i czy w ogóle spałem?

Srebrzysta postać pojawiła się znikąd. Pod powierzchnią na wpół transparentnej skóry rozchodziły się pasma z wędrujących impulsów bursztynowej energii.

Przetarłem oczy i spojrzałem jeszcze raz.

Niestety nadal stała pośród mętnych konturów eterycznego pokoju.

– Musicie odlecieć – nakazał wyraźny głos. Wszystko wskazywało na to, że Obcy wyszkolił się w tradycyjnej mowie, i nie chodzi tu o znajomość języka, a umiejętność wypowiedzi w taki sposób, żeby odbiorca nie krwawił z uszu.

– Dlaczego?

– Oni szukają danych Fabryki, potrzebują mnie. Oni nie tolerują innego życia. Nie mogą was odkryć w tym trójświecie.

Jednak nie do końca opanował sztukę mówienia: tym razem słowa zabolały jak ucisk zbyt ciasnego kasku.

– Oni? Trójświecie? – Miałem mętlik w głowie i jeszcze ten ból.

– Potomkowie stwórców. Nie mogą was odkryć: macie w sobie zalążek nowej sieci. Wy lub wam podobni… Będziecie następni, tak jak oni nastali po Pierwszych.

Nic nie zrozumiałem, nie chciałem… nie miałem na to siły. Te łamigłówki i pojęciowe puzzle... dziś po prostu mnie irytowały. Cała ciekawość świata wyparowała ze mnie razem z nadzieją na…

– Mogę ją naprawić.

Oprzytomniałem i wybałuszyłem oczy, które wypełniły się nadzieją.

– Rupert ma dobre wspomnienia o Jennifer, ty też.

– Możesz wyleczyć Jen?!

– Tak, ale wy musicie potem odlecieć. Długość fali grawitacyjnej w waszym trójświecie oznacza zderzenie płaszczyzn. Niedługo się przebiją.

Nie podjąłem nawet próby rozszyfrowania słów obcego. Mój umysł zakleszczył się na ratunku dla pani kapitan.

– Co mam zrobić?

– Przynieś tę, którą nazywacie Jennifer do komory awatara Fabryki i połóż na jednym z Warsztatów. Odnowię ciało, odbuduję według waszego schematu.

 

***

– Panie Anders. – Komandor zwrócił się do dowódcy mechaników. – Jakie mamy uszkodzenia?

– Dwie wyrwy w instalacji chłodniczej na dolnym pokładzie i jedna, największa, w laboratorium biologicznym. Wszystkie spowodowane utratą nadprzewodnictwa przez magnesy prowadzące reaktora fuzyjnego. Prócz tego liczne zwarcia i błędy systemów: wygląda na to, że układy kwantowo-optyczne kompletnie powariowały.

– Naprawa? – Chen nerwowo stukał palcami o blat stołu pokryty powłoką z twardego matowego tworzywa.

– Przy pomyślnych wiatrach… – Pocmokał i pokiwał głową. – Około tygodnia.

– Panie Zalitajło! – Komandor wyrwał oficera naukowego z zadumy. – Pańska opinia, proszę.

Dimitri dał sobie chwilę, żeby przełożyć myśli na język zrozumiały dla laików.

– Jak już mówiłem, anomalia grawitacyjna, zwana potocznie falą, przetoczyła się przez przestrzeń. Zjawisko to znane jest ludzkości od dawna, ale ta była na tyle krótka, że wywołała interferencję w kwantowych układach optycznych, a co za tym idzie, obwody AI zostały zalane masą niezidentyfikowanych impulsów. Artefakty elektromagnetyczne symulowały sprzeczne komendy… – Dimitri popatrzył na członków załogi, próbujących przetrawić ten pakiet informacji. Niektóre twarze zniekształcał wyjątkowo bolesny grymas. – Lawina zwarć i błędów, na wszystkich frontach rozpieprzyła elektronikę – dopowiedział Dimitri, śpiesząc wojskowym z ratunkiem.

– Jakieś domysły, co wywołało przejście fali grawitacyjnej? – warczał Chen poirytowany naukowym bełkotem, który nadal nie zbliżał ich do zrozumienia sytuacji.

– To ja może pokażę. – Dimitri wywołał konsolę na blacie tuż przed sobą i włączył obraz z kamer ulokowanych na dziobie Pigamaliona.

Hologram zawisł nad szerokim stołem.

– Nie wiem co to, ale czujniki wskazują TO jako źródło.

W powietrzu, przed nami unosił się obraz jednego z pierścieni Saturna, a na jego tle – sfera; obiekt wielkości małego księżyca i o nieco owalnym kształcie. Zdawał się zakrzywiać przestrzeń wokoło i rozciągać obraz, który opływał jej powierzchnię.

– Co to jest? – wypalił Chen.

– Nie mam pojęcia, ale odczyty czujników wariują. Przypomina małą czarną dziurę, ale nic nie pochłania, tylko zakrzywia światło.

– Bo to jeszcze nie dziura… – szepnąłem pod nosem.

– Co? – rzucił Chen.

– Nic komandorze: głośno myślę.

– Czym prędzej należy wysłać sondę. Panie Anders, proszę przygotować drona. Panie doktorze, jak wygląda sytuacja w ambulatorium?

– Mamy kilku rannych, ale w stanie stabilnym, dwóch chorążych przywieziono z nowymi oparzeniami no i… – Nefat spojrzał na mnie. – Kapitan Hunsen jest w stanie krytycznym. Musi jak najszybciej trafić na stację orbitalną MarsSeed9. Tam mają komory rekonstrukcyjne, ale nawet to nie gwarantuje pełnego powrotu do zdrowia.

– Nie widzę tu wielu możliwości. Wyruszymy na Marsa zaraz po misji z dronem. Panie Skalski, proszę – niemal wysyczał to słowo, ale na spotkaniu musiał być formalny – zabrać sprzęt z komory z artefaktem.

– Ono może pomóc Jennifer! – wyrzuciłem z siebie jak kulę z potężnej armaty.

– Że co!?

– Obce AI powiedziało, że może pomóc.

– Kiedy to zrobiło?! – Usłyszałem, jak pod stołem strzela z knykci.

Westchnąłem. Obcy ukazujący się we śnie… To brzmiało niedorzecznie nawet dla mnie: wyśmieją mnie.

– Podjąłem próbę drugiego kontaktu – skłamałem.

– Proszę się rozejść; odprawa zakończona – zarządził Chen. Nie był zły, był wkurwiony. – Skalski i pan, doktorze Nefat, proszę zostać.

 

***

– Jest pan pewien, doktorze?

– Nie.

– Więc dlaczego?

– Dlatego, że stan kapitan Hunsen nie rokuje zbyt dobrze, w sumie to wcale nie rokuje, nawet w lodówce ustawionej na maksimum. Przy pięciu procentach normalnego metabolizmu i tak doszło do pogorszenia.

– Ale słyszał pan Chena: „Jakakolwiek próba kontaktu z obcą AI będzie karana sądem polowym”.

– Jestem lekarzem, prawdziwym, z powołania, a nie chłystkiem po studiach, któremu marzy się kariera! Jeśli jest szansa uratować życie, choćby najmniejsza, to zaryzykuję.

Tylko mu przytaknąłem.

Przeszliśmy przez śluzę łącznikową pomiędzy Pigmalionem a statkiem obcych. Komora hibernacyjna ważyła chyba z tonę, ale ciężar nie był problemem: kapsuła posiadała koła, a my pchaliśmy napędzani czystą adrenaliną.

Przed wejściem do komnaty reliktu, rozstawiono dwóch Marines.

Szlag!

– Doktorze. – Odezwał się jeden z żołnierzy.

– Panowie. – Nefat zachował zimną krew. – Musimy dostać się do

środka.

– Komandor wydał rozkaz: zakaz zbliżania się do reliktu bez jego osobistej autoryzacji.

– Mam zgodę – oznajmił doktor, a ja zamarłem.

Nefat wyświetlił strażnikowi jakiś dokument, a ten bez słowa wpuścił nas do środka.

– Tylko nie zamykajcie włazu! – burknął Marines.

– Oczywiście – odrzekłem ze sztucznym uśmiechem przyklejonym na bladej i spoconej twarzy. – Martwiłem się, czy nie zdradzam nas swoim nerwowym zachowaniem.

W chwili kiedy staliśmy już pewnie wewnątrz komory artefaktu, obszerna płyta spadła z sufitu jak spuszczona średniowieczna brona. Marines nie mieli czasu, żeby zareagować – my też nie.

– Czy to ty, Kurt?

– Nie, doktorze – odrzekłem, przełykając ślinę.

– To ja – wybrzmiał głos w mojej głowie. Zrobiłem kwaśną minę; ciężko się przyzwyczaić do tego uczucia. Zupełnie jakby słowa przegryzały się przez czaszkę, żeby zostać usłyszanymi.

– Kurt?

– To doktor nie słyszał? – Nefat tylko pokręcił głową.

– Nie usłyszy: tylko ty i Rupert jesteście podłączeni do mojej sieci.

– Co ty znowu odwalasz, Skalski? – warknął Chen, korzystając z zamontowanej w pomieszczeniu kamery. Zabrzmiał tak, jakby chciał mnie zamordować samą falą dźwiękową.

– Panie komandorze, ja… Ja muszę spróbować!

– Doktorze Nefat, rozumiem, że został pan w to wciągnięty siłą. Czy coś panu zagraża?

– Zrobiłem to z własnej woli, komandorze – odpowiedział doktor i był przy tym tak pewny siebie, że trochę tej odwagi spłynęło na mnie.

– Zatem obaj zostaniecie postawieni przed sądem polowym, a tymczasem otwórzcie właz, to pomyślimy o okolicznościach łagodzących.

– Nawet gdybyśmy chcieli, komandorze, to nie możemy: właz zatrzasnął się sam – oświadczyłem.

– Nie zbliżajcie się do wejścia! Przepalimy się na drugą stronę.

– Nie macie za wiele czasu – oznajmiła obca AI.

– Co mamy robić? – spytałem, spojrzawszy na sferę, która wisiała w bezruchu pomiędzy szponiastymi filarami. Odpowiedź przyszła natychmiast; przyjemna jak zwykle. Przymrużyłem oczy. – Doktorze, musimy przełożyć Jennifer z komory na jeden z tych ołtarzy przy ścianie.

– Czy to Coś…?

– Tak, przesyła mi instrukcje, proszę wyłączyć kapsułę Jenny.

Nefat wywołał pulpit i zredukował procesy hibernacyjne do zera. Osłona z półprzewodnikową warstwą żelową złożyła się jak harmonijka. Jennifer spała spokojnie niczym dziecko. Przenieśliśmy ją delikatnie na coś, co Obcy nazywał Warsztatem, a wyglądało jak malachitowy blat z owalną płytą nagrobkową – całość wsparta na piedestale. W sumie to przypominało starożytny sarkofag.

Podest zareagował na nacisk. Bursztynowe znaki rozświetliły cmentarne wezgłowie, a z podstawy wysunął się reling. Delikatna świetlista błona osłoniła leżącą tak, jak wcześniej kopuła od komory. W tablicy nad głową pojawił się szereg otworów, przez które zaczęła wypływać grafitowa maź.

Serce podeszło mi do gardła.

– Nic jej nie będzie. – Telepatyczny przekaz wwiercił się w mózg, ale tym razem przynajmniej treść była przyjemna.

Właz wejściowy zabębnił jak gong. Rozżarzona plama rozgorzała na powierzchni przesłony blokującej przejście.

Spojrzałem na sarkofag. Płyn pochłonął prawie całą sylwetkę Jen.

Huk przetoczył się po komnacie. Głowica ostrza z węglika-wolframu przeszła na wylot i zaczęła wycinać przejście. Nefat patrzył z fascynacją w komorę Obcych, która wypełniła się mazią. Pomarańczowe błyski rozchodziły się wewnątrz gęstej cieczy niczym pioruny w miniaturowej burzy.

Ostrze przebijaka zakończyło pracę. Fragment włazu runął na ziemię. Z kłębów dymu wybiegło kilku wojskowych. Uderzenie w głowę ogłuszyło mnie na tyle, że nie rozumiałem okrzyków ludzi, którzy przygniatali mnie do posadzki.

Zerknąłem w bok.

Doktor klęczał z uniesionymi rękami. Nagle wszystko ucichło. Zobaczyłem wojskowe buty zbliżające się od strony wyważonych drzwi.

– Gadaj, gdzie ona jest, Skalski! – Chen złapał mnie za ubranie i podniósł do góry. Spojrzałem na sarkofag obcych. Płyn przestał błyskać bursztynem, a kapsuła utraciła transparentność. Chen powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem i wybałuszył oczy.

– Zgnijesz za to w pierdlu! – Dostałem pięścią w brzuch. Upadłem na kolana i przewróciłem na bok, kuląc się jak krewetka.

– Komandorze…

Czy to możliwe? Rozpoznałem ten delikatny, kobiecy głos.

– Komandorze Chen… – powtórzyła.

Tak, to była ona. Wykorzystałem rozkojarzenie dowódcy i obróciłem głowę w kierunku komory. Jen siedziała na brzegu. Cała i zdrowa, obleczona delikatnym białym materiałem, który emanował niemalże anielską poświatą.

– Coś fantastycznego… – wyszeptałem i straciłem przytomność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Zenza 8 miesięcy temu
    Lubię książki Lema i dostrzegam tutaj coś znajomego. To nie jest zarzut, raczej pochwała. Opowiadania z Wieloświata czyta się dobrze. Tekst jest bez zbędnych udziwnień i fantasmagorii. Dialogi bez niepotrzebnego ględzenia. Fabuła potrafi zainteresować.
    Zwróciłem uwagę na zdanie: "Cała i zdrowa obleczona bielusieńkim, delikatnym materiałem."
    Nie bardzo lubię zdrabnianie i napisałbym po prostu - białym.
    Jeśli chciałbym już zdrobnić i nadać miękkości temu zdaniu to raczej - Cała i zdrowa, obleczona bielą zwiewnego sari.
    Poza tym - coś fantastycznego.
  • MKP 8 miesięcy temu
    Bardzo Dziękuję :) I zapraszam do innych z cyklu. Nakładka na życie jest w futurystycznym klimacie.
    Co do bielusieńkości - to masz rację. Wczułem się trochę w Kurta, a on musiał w tej sytuacji dostrzec w Jenny Anioła - pomyśle nad innym określeniem.
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Jenny, Jenny... Jenny w każdym uniwersum! I to jeszcze jaka Jenny, idealna jak anioł. A ja se nie zrobię u siebie takiej, a co!
  • MKP 8 miesięcy temu
    Vespera Zrobisz bo...?

    Tak każe obyczaj:)
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Nie zrobię, jestem buntowniczką pierwszego świata! Zresztą nawet jakbym się postarała i zrobiła fajną Jenny, to wiadomo, gdzie ona koniec końców skończy - w barze. Bo tak każe obyczaj.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    "Ustałem na środku małego pokoju jak zombie, zlokalizowałem pryczę i runąłem na nią niczym ciężka, mięsna kłoda" - Coś tutaj z tym ustałem kuleje.
    " Delikatna świetlista błona osłoniła leżącą tak, jak wcześniej kopuła od komory. - nie powinno być kopułę, bo za bardzo nie rozumiem tego zdania.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Wcześniej wieźli ją w komorze krio która miała kopułę
    Tak też została osłonięta na ołtarzu
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Czyli skorzystałeś z bardzo dosłownie potraktowanego motywu kobiety w lodówce :) Bardzo podoba mi się technobełkot, od razu przypominają się najlepsze odcinki Star Treka.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Miejsce kobiety jest w lodówce! Głosuj na Konfederację! :):):)
  • Vespera 7 miesięcy temu
    MKP Hmm, ja się w swojej nie zmieszczę, zawalona jest.
  • słone paluszki 7 miesięcy temu
    Brylantowa para opowijskich komentatorów!
    Vespera i MKP!
  • MKP 7 miesięcy temu
    Dziękujemy, dziękujemy :)
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Fajnie, tym to chyba jeszcze nie byliśmy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania