Pokaż listęUkryj listę

Opowiadania z Wieloświata: Wieczór Kawalerski cz.2

– Dobra, chłopaki, jeszcze raz sprawdźmy, czy wszystko się zgadza – zarządził Chycoń, zacierając ręce. – Czaro, czytaj!

Czarek, wpatrując się w Lemegeton, kilkukrotnie zamknął i otworzył oczy. Po alkoholu stosował metodę stabilizacji obrazu poprzez nakładanie klatek: ponoć im więcej razy spojrzysz w to samo miejsce, tym większe szanse, że mózg złoży wszystkie ujęcia i wypluje w miarę poprawny zarys rzeczywistości.

– Pentagram usypany z soli!

Wszyscy spojrzeli na ognisko, które teraz pełgało niskim płomieniem otoczone białym szlakiem w kształcie czegoś, co najwyraźniej Marek uznał za pentagram.

– Łysy, debilu! To jest Gwiazda Dawida. Zmaż jedno ramię! – rzucił Chycoń, a Bajgiel zaczął rechotać.

Marek wysyczał pod nosem kilka epitetów, podciągnął przyduże dresy i spojrzał na swoje dzieło. Przez chwilę zastanawiał się, które z dwunastu falujących ramion usunąć, ale stwierdził, że ich cały czas przybywa, więc zwyczajnie wymazał najbliższe.

– Znicze z czarnym woskiem! – kontynuował Czaro.

Bajgiel właśnie podpalał pomalowaną czarną farbą świeczkę wetkniętą w szyjkę butelki po piwie.

– S-s-s… są! – wykrztusił z widoczną ulgą.

Alkohol czasami wywoływał u Bartka epizody jąkania.

– Pieczęć!

Chycoń sięgnął do kieszeni i wyciągnął małe puzderko.

– Żebyś wiedział, że cię lubię, stary. – Uniósł wieczko. Wewnątrz, osadzony w delikatnej piance, błyszczał złoty sygnet z widoczną grawerką.

Wszyscy stłoczyli się wokół Chyconia, który ostrożnie wyciągnął biżuterię i oświetlił przy pomocy latarki w telefonie. Napis wyryty w szlachetnym metalu głosił: Odtrącona przez miłość, odrzuciła życie: Ninandarach.

– Żeby wszystko zorganizować – zaczął tłumaczyć Chycoń – musiałem zrobić risercz w intrenecie. Po kilku dniach czytania bzdur, w końcu trafiłem na portal z ludźmi, którzy mocno siedzą w demonologii. Jedna dziewczyna pożyczyła mi tę księgę i instrukcję, jak sporządzić pieczęć odpowiedniego demona. Byłem w szoku, z jakim profesjonalizmem wszystko opisała – no ale ludzie, którzy w coś głęboko wierzą, potrafią być przekonujący… Żeby nie przedłużać, bo Łysy przysypia. Wstawaj, Łysy!! – wrzasnął i klepnął przyjaciela w plecy.

– Co? Ja…? Ja tylko oczy przymknąłem, bo jakiś farfoch z ogniska mi wleciał.

– Żeby nie przedłużać… Czaro musi założyć pierścień na palec i wypowiedzieć wersy z księgi, kończąc zaklęcie imieniem z grawerki.

– Czy ta twoja internetowa diablica wyjaśniła: dlaczego? – spytał Bartek z lekkim zwątpieniem w głosie… lub zbierającym się w przełyku pawiem.

Chycoń uśmiechnął się i wystawił błyskotkę przed ciekawskie nosy poruszonych kolegów – Bajgla i Czarka, bo Łysy szukał zapasów piwa, a dystans dwóch metrów dzielących go od chmielnego źródełka okazał się nie lada wyzwaniem.

– Ponoć Sukkubem zostaje kobieta, która popełni samobójstwo z powodu miłosnego zawodu. Stąd sygnet: coś na wzór obrączki ślubnej. Ta dziewczyna z portalu nazwała to: „Drwiną Lucyfera”.

– Czy… – Bartek czknął tak mocno, że jedno oko mu jakoś dziwnie skręciło. – Czy wy jesteście pewni, że to bezpieczne?

– Przestań, Bajgiel! Toć to zabobony! I pomyśleć, że ty: ateista, będziesz pierwszy w porty robił. Phy... – skomentował Czaro.

– Nie jestem ateistą, tylko an… antyklerykałem.

– Jak chcesz. Dawajcie, zanim nas ranek zastanie – ponaglił Czaro i założył pierścień na serdeczny palec. – To może być niezła zabawa. Ponoć taki demon musi spełnić każdą twoją seksualną fantazję.

Nie trzeba było nikogo dodatkowo zachęcać.

Rozsiedli się na pniaku ściśnięci jak pingwiny podczas zamieci śnieżnej. Teoretycznie przez chłód, a w praktyce ze strachu – ale chyba tylko dzięki ściśnięciu Łysy nie wywinął fikołka w tył. Czarek rozłożył księgę na kolanach i zaczął czytać transkrypcję dziwnego tekstu, który wyglądał, jakby ktoś wydrapał go pazurem zanurzonym w tuszu.

Ak ragun! – rozpoczął, wydobywając ze strun głosowych wyjątkowo niski bas.

Bajgiel przełknął ślinę, a Chycoń aż przygryzł wargi z ekscytacji.

Ak fernak, is satara sanadelo alrun! – Czaro zrobił dźwięczną pauzę, nasłuchując oznak kłębiących się sił nieczystych.

Świerszcz zabrzęczał kompletnie nie-demonicznie, zupełnie jakby chciał ich wyśmiać.

Czaro się nie poddawał.

Ak ragunnnn! Przybądź porzucona, Ninandarach! – zadudnił i ceremonialnie wyrzucił ramiona w górę.

Znowu cisza i tylko ten przeklęty, nadpobudliwy świerszcz.

Bajgiel odetchnął z ulgą.

– Aaaa!! – wrzasnął Czaro, złapał się za rękę i zsunął tyłek z pniaka, upadając na kolana.

– Co jest! – spłoszył się Chycoń i doskoczył do przyjaciela. Pozostałych dwóch mężczyzn poderwało się gwałtownie. Bajgiel schował się za Markiem, którego przemęczone synapsy ociężale przenosiły sygnały do centrum dowodzenia.

– Kurwa, to pali! Aghh! – zawodził Czaro, mocno ściskając dłoń z sygnetem. Na skroniach i twarzy – teraz już purpurowej – wycinały mu się nabrzmiałe od wysiłku żyły.

– Pokaż to. – Chycoń złapał za rękę przyjaciela i z trwogą razem odsłonili dłoń z nałożoną pieczęcią.

Na Chyconia czekał wystawiony środkowy palec.

– Ha! Ta mina… HA! Żebyś ty siebie widział, człowiek! – Czaro zaczął pokładać się ze śmiechu.

– Debilu! Bajgiel mało co w gacie nie narobił! – Chycoń trzepnął Czara w potylicę.

– Ty też, Ha! Było warto.

– Co się dzieje? – Marek aktywował świadomość.

– Nic, Łysy. Czaro bawi się w zgrywusa. – Chycoń zamachnął się, żeby sprzedać szwagrowi kolejny cios…

Wszystkie świeczki rozstawione wokół pentagramu zgasły jednocześnie. Mężczyźni popatrzyli po sobie i niczym z rozkazu kolektywnej świadomości wrócili na pniak.

Brak wiatru nie sprzyjał logicznym wyjaśnieniom.

Płomień ledwo żywego ogniska buchnął w górę.

Wszyscy krzyknęli jak harcerki przestraszone opowieścią druha.

– Co tu się odpier… – Marek wybałuszył oczy, żeby pochłonąć więcej obrazu.

Solny wzór usypany wokół paleniska, który przypominał rozgwiazdę w trakcie szpagatu, zaczął emanować niebieską łuną. Jęzory ognia powoli wiły się i pięły w górę. Dym i szkarłatny płomień splatały się i formowały sylwetkę. Świerszcze zamilkły, a ciemność na chwile pożarła gwiazdy.

Cała czwórka tkwiła zamurowana mieszanką fascynacji i zaskoczenia – i zbyt pijana, żeby reagować na odczuwany strach.

Ognisko buchnęło gęstym dymem. Chmura przesłoniła widok, ale lekki wiaterek bardzo wczesnego poranka szybko rozgonił czarną mgłę. Świeczki zatliły się niebieskimi płomykami.

Chycoń rozdziawił usta.

– Ja pierdole! – podzielił się wnikliwą analizą z kolegami.

– Kurwa, powiedz, że to zaplanowałeś! – wrzasnął Bajgiel, gdy dopadł do przyjaciela.

Chycoń tylko pokręcił głową przecząco.

Czaro patrzył w stronę ogniska jak zaczarowany. Tuż nad żarem unosiła się postać kobiety. Zawisła w powietrzu, jakby spała – tylko pionowo, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Co dziwniejsze miała na sobie koszulę nocną zdobioną wyszytymi łapami kotków, twarz wysmarowaną dziwną szarą substancją, wałki we włosach, a na oczach chyba przyklejono jej plastry świeżych ogórków.

– Kurwa… – Łysy nieco oprzytomniał. – Chyconia starą żeśmy przywołali...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Vespera rok temu
    Nie no, zakończenie 11/10 :)
  • MKP rok temu
    Zapewniam cię, iż bawię się przy tym przednio, a że umysł poprany to i żart dobry:)
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Dowaliłeś do pieca. Jak oni w ogóle dali radę to przygotować w takim stanie. :))) Nie miał chłop kłopotu, przywołał babę. Albo coś źle odczytał nasz znawca, albo demonica dopiero jest w trakcje tworzenia ostatecznej postaci. "– Kurwa… – Łysy nieco oprzytomniał. – Chyconia starą żeśmy przywołali...." - jak zostanie tak jak jest. to współczuję. :)
  • MKP 4 miesiące temu
    🤣🤣 No se chłopaki kłopot przywołali, ale to nie zazdrosna żona a demun z krwi i kości.😈😈😈

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania