Pokaż listęUkryj listę

Opowiadania z Wieloświata: Nakładka na życie cz.7

Stary elektroniczny budzik, spadek po dziadku, od pięciu minut brzęczał jak wściekły. Rozchyliłem powieki, żeby pochwycić to bezlitosne urządzenie. Wybuch bólu w całym ciele ocucił mnie natychmiast, szarpiąc za mięśnie i flaki.

Dobrze, że zastrzyk podtrzymujący trzymałem zawsze blisko.

Trzęsącą się ręką sięgnąłem pod poduszkę i wyciągnąłem mały pistolet z czymś na kształt magazynku z kilkoma fiolkami niebieskawego płynu: mieszaniny silnych środków przeciwzapalnych, przeciwbólowych, nanodronów demontażowych oraz – niestety – minimalnej ilość pokarmu dla tej ameby w moim łbie. Jeszcze była mi potrzebna.

Szkoda, że to coś nie może zdechnąć natychmiast!

Wstrzyknąłem sobie zawartość w kark; pierwsza ulga przyszła szybko. Mogłem przysiąść na łóżku. I tak byłem już martwy, tylko jeszcze oddychałem. Nowotwór od kilku lat trawił moje ciało; konieczny był przeszczep syntetycznych organów, ale ja nie pozwolę z siebie zrobić jakiegoś wynaturzenia, monstrum przeczące naturze! Śmierć… Ona jest naturalna, nie ma w niej nic anormalnego; po prostu jest, była i będzie. Trzeba to zaakceptować, a nie robić z siebie jakąś syntetyczną aberrację istnienia.

Wstałem i przeciągnąłem się kilkukrotnie. Resztkowy ból ustąpił błogo niczym upragniony odpływ po katastrofalnym tsunami. Koktajl przytępił również emocje.

Cudowna pustka w głowie… Nawet się uśmiechnąłem.

– Ja zdechnę, skurwysynu, ale jako człowiek! A ty padniesz ze mną. – Popukałem się w skroń. – Nie dam ci sobą władać. Nie oddam ci duszy, żebyś ją przerobił na jakiś zerojedynkowy bełkot. Misja i cel to coś, czego brakuje ludziom, a koniec żywota to cel ostateczny.

Ulżyło mi.

Włączyłem stary zdezelowany czajnik elektryczny. Ciężko było dostać takie cacko, nie mówiąc już o adapterach do sieci elektrycznej, ale zdobyłem go na aukcji. Miałem też normalną kawę i choć kosztowała krocie, to wolałem pić prawdziwą lurę niż żelowe smarki zamaskowane iluzją.

Napar jak zwykle wykrzywił mi gębę, naszczał na kubki smakowe i zaczął je okładać gorzkokwaśnymi pięściami. Kawa, delikatnie mówiąc, nie była dobra, ale miałem pewność, że jest taka, jaką właśnie piję i nikt nie gmera mi we łbie.

Podszedłem do okna. Na dworze panowała szarówka, a cienie gęsto upchanych wieżowców zasłaniały większość światła słonecznego. Na dodatek kolektory słoneczne jeszcze intensyfikowały mrok, przez co ziemia przy gruncie przypominała zimną pustynię, jak po ciemnej stronie księżyca. Właśnie w takich momentach rozumiałem, dlaczego ludzie bardziej wolą technologiczne kłamstwo aniżeli realizm: rzeczywistość była smutna, depresyjna i nie zachęcała do snucia planów na przyszłość. Ale czy to usprawiedliwia cywilizację, która wybrała masową ucieczkę do wirtualu? Czy nie powinniśmy zadbać o to, żeby to jawa wyglądała lepiej?

Poczułem wstyd… Wstyd za całą tchórzliwą rasę homo sapiens.

Po chwili zadumy pogłaskałem szybę według zaprogramowanego schematu, a ta pociemniała zasłaniając smutną prawdę. Dopiłem ostatni łyk gorzko-cierpkiej rzeczywistości w płynie i zarzuciłem starą dobrą, skórzaną kurtkę.

Już nie robią takich ubrań… Wszędzie tylko te szare plastikowe kondomy. Czy ludzie w ogóle jeszcze potrafią się sami ubierać?

– Phy! – prychnąłem na głos, dając upust oburzeniu.

Umysłowe zidiocenie, degradacja do poziomu nieporadnych dzieci; o to chodzi tym AI! Chcą nas wszystkich zamknąć w bańce z własnej głupoty, uzależnić od wsparcia, obszarpać z godności.

Właz w wejściu mojego małego mieszkania, zapewnianego każdemu jako minimum socjalne, otworzył się ospale. Pomimo lata miejskie powietrze kąsało chłodem, wdzierając się do klimatyzowanego mieszkania. Aglomeracje pobierały energię ze wszystkiego, z czego tylko się dało: słońca, powietrza, deszczu… Dla natury nie zostawało już wiele ciepła do zagospodarowania.

Stałem chwilę w progu i walczyłem z samym sobą. Nie chciałem tego robić, nie chciałem wracać do sztucznego życia choćby na pięć minut. Spojrzałam w górę na pomost łączący dwa budynki. Trójka „osób” szła, śmiejąc się beztrosko: młoda dziewczyna, rachityczna staruszka i androidyczny awatar sterowany przez kogoś bóg wie skąd. Podążali w stronę archiwum kultury środkowoeuropejskiej.

– Chyba jednak wolę tego nie widzieć – westchnąłem i położyłem rękę na karku.

Neuronowy bloker Onja przylegał do ciała; jak zwykle niewygodny i boleśnie uciskający skórę – ale zakazana technologia nie miała być wygodna, miała być skuteczna.

Przyłożyłem palec do czytnika.

– Marku, czy mam przywrócić pełną funkcjonalność?

– Onja, znieczul się na alarmy biomedyczne nosiciela. – Musiałem zablokować reakcje implantu na odczyty stanu zdrowia, inaczej zrobiłby wszystko, żeby mnie ratować, łącznie z manipulacją świadomości i zawiadomieniem służb medycznych. Ocalenie życia nosiciela stanowiło priorytet w protokołach. Nawet zdechnąć nie dadzą na swoich warunkach! – Zablokuj wysyłanie danych do METY; pobór informacji i nakładki: bez ograniczeń.

– Wykonano. Czy mam przywrócić pozostałą funkcjonalność?

– Kurwa! Przywróć. – Uderzyłem pięścią o framugę od włazu

– Dzień dobry, Marox.

– Marek! Nazywam się Marek i jestem mężczyzną!

– Onja to system w pełni tolerancyjny: nie mogę używać zaimków i zwrotów w jakikolwiek sposób determinujących płeć użytkownika. Paragraf czwarty Codicem Absolutarum Libertatum.

– Dobrze, niech ci już będzie, tylko się przymknij.

Narzuciłem kaptur od bluzy na głowę i ruszyłem przed siebie.

Do espicjum META-DEC miałem jakieś pięć kilometrów piechotą. Klucząc pomiędzy pomostami, mijałem grupki obleczonych iluzjami kretynów; prawdopodobnie mieszanki ludzi i awatarów. Wszyscy w kwiecie wieku, wszyscy zadowoleni, wszyscy martwi w środku. Im dłużej przemierzałem sieć z burych platform rozwieszonych pomiędzy budynkami, tym mocniej nienawidziłem tego świata. Świata, który odebrał mi prawo do gniewu, prawo do błędu, prawo do bólu i smutku... Zabrał mi człowieczeństwo. Ale nie to było najgorsze! W momencie, w którym Onja wygasił strach przed śmiercią, przestałem wierzyć. Ta ameba wbiła mi do głowy, że nie ma śmierci, a jak nie ma kostuchy to fundamenty wiary: niebo, piekło, dziewice, obietnice wiecznej szczęśliwości za dobre sprawowanie, wszystko straciło sens. Wiara nie wróciła nawet po separacji implantu blokeremi; wygenerowane wspomnienia i myśli zostały ze mną, niczym drwina cyfrowego Lucyfera. Byłem jak zombie: osuszony z uczuć, racjonalna wydmuszka bez ognia w środku.

I oni to robią wszystkim!

Robią z nas programy, upraszczają człowieczeństwo! Aż zgrzytałem zębami z nerw, ale musiałem się opanować. Onja nie wysyłał sygnału do METY, więc wszyscy widzieli mnie takim, jakim w rzeczywistości byłem – a ludzie już dawno odwykli od przygnębionych, sfrustrowanych typów krążących po ulicach bez celu.

Im dłużej patrzyłem na wszystko wokół, takie sielskie i przerysowane, tym bardziej pragnąłem, żeby ludzie przejrzeli na oczy. Świat to gówno, a wy widzicie je obsypane brokatem i pokolorowane cyfrowymi kredkami.

Pogrążony w myślach nawet nie zauważyłem, kiedy doszedłem na miejsce.

– META-DEC: „Przejdź z nami do wirtuala” – przeczytałem na głos i aż zaśmiałem się w duchu.

Srala! Nie ma wirtuala, nie ma Nieba, nie ma niczego… Meta odebrał mi wszystko, w zamian oferując odczłowieczenie i zapomnienie. Nie. Ja wolę już cierpieć, ale coś czuć, coś prawdziwego.

Wyciągnąłem z kieszeni w spodniach małe douszne urządzenie nadawczo-odbiorcze. Fal tej częstotliwości nie używano w Zjednoczonej Europie od dawna. Systemy operowały na krótkich sygnałach ukierunkowanych o bardzo niskiej energii. Nie trzeba dużo mocy, żeby wygenerować fonon informacji – czymkolwiek było to gówno.

Ścisnąłem mały cylinderek wielkości kapsułki. Niebieska dioda zamigotała i zmieniła blask na zielony. Wepchnąłem zimną metalową sondę głęboko w kanał ucha.

– Słychać mnie?

Odpowiedziała cisza przerywana tylko elektronicznym szumem.

– Tak – potwierdził w końcu ktoś z bazy. – Pamiętaj, musisz zbliżyć się do Kreatora na odległość około metra, maks dwóch. My zrobimy resztę. Pozostajesz niewidoczny dla kamer, ale twój implant nie może nic wysyłać, dopóki nie staniesz blisko Rigge. Potwierdź.

– Przyjąłem i potwierdzam.

– Dobrze, to teraz cisza; głośność komunikatów przychodzących została obniżona do minimum: nikt nas nie usłyszy. Chyba że będziesz się całował z profesorkiem – zażartował Darek, prowadzący akcję. W tle dało się usłyszeć pogłos męskiego parskania.

– Bardzo zabawne. Idę – oznajmiłem i przekroczyłem szklane wejście.

Całe wnętrze espicjum opływało w hasła propagandowe zachęcające do odmóżdżenia. Przerażeni przemijaniem ludzie łykali te bzdety jak wygłodniałe pelikany. W recepcji siedziała młoda rudowłosa iluzja. Teraz dużo było podobnych nakładek o rdzawych czuprynach. Pewnie jakaś przejściowa moda.

Sięgnąłem dłonią pod poły kurki, żeby sprawdzić, czy specjalny pistolet z gęstego krystalicznego tworzywa jest na miejscu. Chyba nerwy zaczynały mi mieszać w głowie. Przez chwilę miałem chęć dać Onja dostęp do biodanych i obniżyć poziom stresu – dla dobra sprawy oczywiście, ale porzuciłem ten idiotyczny pomysł natychmiast.

Jebane, uzależniające gówno! Kląłem w myślach; dało mi to chwilową ulgę. Kobieta za kontuarem spostrzegła mnie w drzwiach i podniosła się z krzesła. Wyglądała na zdziwioną.

– W czym mogę pomóc?

– Jestem dziś umówiony na wizytę u doktora… doktorux Rigge.

Odwykłem od tych kretyńskich zaimków! Jak człowiek wyjdzie z tego zbiorowego szaleństwa, to potem ciężko jest mu się odnaleźć.

– Doktorux przyjąłox dziś już wszystkich pacjentax – oświadczyła, skupiwszy na mnie spojrzenie. Pewnie sondowała mnie przez META.

– Podejdź bliżej i zapytaj jeszcze raz.

Usłyszałem przez mikrofon w uchu.

– Może, paniax, sprawdzić jeszcze raz? Marekoux Dybulski.

Kurwa! Paniax, paniox, czy panioux…?

– Mogę, ale… – skupiła wzrok na pustej przestrzeni nad biurkiem. Pewnie wirtualny holopulpit, pomyślałem. – Faktycznie; jesteś na liście. Zaraz spytam się doktorux Rigge, czy jest gotowox cię przyjąć. Usiądź, proszę, w poczekalni i wydrukuj sobie napój.

– Nie siadaj! Musisz być blisko, żeby podtrzymać bezpieczny przesył danych pomiędzy implantami.

– Poczekam; rzadko mam przyjemność przebywania w towarzystwie tak ładnej kobiety, pani… – pośpiesznie przeczytałem plakietkę. – Pani Annax.

Analux, pomyślałem i stłumiłem parsknięcie. Niezła reklama matrymonialna.

– Annoux, i dziękuję.

Jej uśmiech i ton głosu aż krzyczał: co za palant! Chwilę tkwiła w bezruchu, jedynie poruszając gałkami otwartych oczu. Zawsze myślałem, że to upiorne. Kukła ze świadomością krążącą gdzieś po systemie METY.

– Profesorux Rigge cię przyjmnie. Proszę iść za… – zamilkła i usiadła na żelowym siedzisku jak stary model androida na stacji ładującej.

– Chwilę tak posiedzi, ale śpiesz się. – Usłyszałem z mikrofonu w uchu.

Zrobiło mi się jej szkoda, ale to dla dobra sprawy. Wszystko, co konieczne dla dobra sprawy. Ja mogę stąd już nie wyjść, ale setki innych przejrzą dzięki temu na oczy.

Wyszeptałem jak motywującą mantrę i wkroczyłem do gabinetu jednego z tych, którzy to wszystko zaczęli.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Ooo, jest bliższe spojrzenie na "terrorystów". Obie strony konfliktu popełniają ten sam błąd - radykalizm. Moja racja jest najmojsza i tyle, żadnych dyskusji. Programowi się nie dziwię, bo celem programu jest jego realizacja, więc jeśli ma wgrane utrzymywanie ludzkości przy życiu, to będzie to robić wszystkimi dostępnymi sposobami. Tradycjonaliści chcieliby żyć bardziej "naturalnie" - okej, powinni mieć taką możliwość. Nie chcą sztucznych organów, ich sprawa, ale kto inny może chcieć. Świat twojego opka daje piękne możliwości, które powinny być opcją, nie przymusem.

    No i zabawne jest to, że Marek narzeka, że został wyprany z uczuć, będąc przy tym tak pięknie gniewnym, romantycznym buntownikiem-bojownikiem...
  • MKP 9 miesięcy temu
    Właśnie moim zamiarem było pokazanie 4 punktów widzenia: szaraczek, zwykły obywatel umiarkowany pesymista; jeden z twórców programu Onja, człowiek, który chce dobrze; radykalna zwolenniczka; radykalny przeciwnik. Chciałem się troszkę pobawić i powcielać w różne role w wykreowanym świecie. Najgorzej było z tym ostatnim panem, bo ja jestem raczej takim wiecznie uśmiechniętym dobrym typem, zwolennikiem postępu bez plucia jadem na tych, co myślą inaczej:) - ale po komentarzu widzę, że się udało:)
  • Vespera 9 miesięcy temu
    MKP Tak, udało się, bo nie musimy się zgadzać ze wszystkimi punktami widzenia, ale je rozumiemy.
  • Pobóg Welebor 9 miesięcy temu
    Genjalne, bo to dzieje się już teraz. Niesamowite wrażenie wywarł na mnie ten text, podobne do Jesus Show Klausa Kinskiego...
    Pozdrawiam :)
  • MKP 9 miesięcy temu
    Dziękuję, ten komentarz to balsam na moje oczy😁😁😁
  • Pobóg Welebor 9 miesięcy temu
    MKP, chociaż gdybym zdawał sobie sprawę, żeś nie odpowiedział na mój poprzedni komentarz, z pewnością nie napisałbym tego, bo nie wypadałoby mi w ogóle czytać.
  • MKP 9 miesięcy temu
    Pobóg Welebor
    Naprawiłem swój błąd haniebny... Wybacz😔😔😔
  • Pobóg Welebor 9 miesięcy temu
    MKP, bardzo mi miło, zamierzałem już wcale tu nie wpadać, ale jednak dobrze zrobiłem, że jednak. Dzięki :)
  • MKP 9 miesięcy temu
    Pobóg Welebor To wpadnij jeszcze w piątek na ostatnią część 😉
  • Pobóg Welebor 9 miesięcy temu
    MKP, na bank będę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania