Opowiadania z Wieloświata: Nowa Przestrzeń cz.3
Nie da się w nieskończoność
Niestety kolejne dni nie przynosiły poprawy, a nawet bywało o wiele gorzej. Moje myśli czasami zwijały się w poplątane kłęby jak ugotowane nitki makaronu. Jeśli już udało się zebrać je do kupy i poszeregować pamięć, ta rozpływała się i mieszała w jeden wielki bajzel.
– Ech…
Spojrzałam na tarczę zegara zawieszonego w kuchni. Marek wyszedł do pracy, ale powinien niebawem wrócić. Wtedy mu powiem; powiem, że wolę już dziuplę na pustyni niż taki koszmar – nawet w najlepszym środowisku Kustosza.
Przyswoiłam ostatnio ciekawy kod z artykułem – oczywiście zasady retrofuturystycznego środowiska wymuszały tradycyjne przeczytanie. Zapamiętałam fragment o ludziach źle reagujących na pełen wirtual; mieli podobne problemy, co ja.
No cóż… Widać byłam jedną z nich, problem w tym, że Marek był tu szczęśliwy.
Może na razie, tylko krótka przerwa?
Tak, kilka tygodni w realu ubranym w podstawowe nakładki i spróbujemy jeszcze raz.
Uśmiechnęłam się, bo naprawdę poczułam ulgę. Nie ma co się dziwić: odpuszczenie sobie czegokolwiek, z reguły przynosi chwilową błogość.
– Mózg leniuszek lubi takie cukiereczki, he.
Wyszczerzyłam się łobuzersko i spojrzałam na przedmiot odłożony nieopodal zlewu. Przyciągnął mnie jaskrawym kolorem i zaintrygował kształtem. Wzięłam go do ręki i obejrzałam z każdej strony.
– Czym ty jeste… Ssss!!
Promieniujący ból wybuchł z tyłu głowy, jakby ktoś przyłożył mi gruby gwóźdź do potylicy i zaczął walić w niego młotkiem. Oparłam się o krawędź umywalki. Ostatnio ataki zdarzały się nader często: ból i rozgotowany makaron z myśl wijący we łbie. Zawsze mijało samo – miałam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Pomasowałam skronie, nalałam wody do szklanki i wypiłam duszkiem. Pomogło. Chwilowo jasny umysł przypominał sobie o dziwnym obiekcie. Spojrzałam na blat w miejsce, gdzie odłożyłam to coś.
Zniknęło!
Niepokój rozlał się gorącem po ciele.
Rozejrzałam się dokoła. Kilka kolejnych obiektów w różnych rozmiarach i kształtach wypełniało kuchnię. Niezidentyfikowane fragmenty przestrzeni, znajome a jednocześnie obce i niemożliwe do opisania.
– Co się ze mną, kurwa, dzieje!
Kolejny uderzenie bólu; mocne – mocniejsze niż poprzednie. Zacisnęłam powieki, żeby ograniczyć bodźce.
Pomogło.
Otworzyłam oczy. Jeszcze więcej obcych kształtów atakowało moje zmysły. Na dodatek wszytko oplatały cienkie wielobarwne pasy, jakby stadko dzieciaków obkleiło meble, ściany i powietrze kolorowymi wstążkami.
– Onja! – zawołałam.
Ręce mi drżały, a serce waliło jak oszalałe. Angielska służąca pojawiła się znikąd i wzięła mnie pod ramię.
– Już jestem, panienko Weroniko.
– Onja, ja… ja nie wiem, co się ze mną dzieje.
– Jakieś chwilowe zakłócenia. Odprowadzę panienkę do salonu i przeskanuje kod CST.
Dałam się prowadzić – na ślepo, bo strach przed otoczeniem zaciskał mi powieki. Nie mogłam wyłuskać z pamięci żadnej składnej myśli, żadnego znajomego obrazu.
– Nie chcę zniknąć…
***
Informację dostałem od razu. Weronika wskazała mnie jako osobę kontaktową w kwestiach zdrowotnych, kiedy poszliśmy do kliniki zapisać ją do programu.
Wtedy cieszyłem się jej entuzjazmem, ale dziś… Dziś odwlekałem wejście do wirtualu tak długo, jak tylko mogłem. W końcu przełamałem opór i poprosiłem Onja o transfer do przestrzeni Kustosza.
Stanąłem na podjeździe jak ofiara serwerowego glitch-u.
Nie mogłem… Nie dałem rady wejść do środka. Usiadłem na ławeczce w małym parku naprzeciw naszego wspólnego cyfrowego domu. Siedziałem i patrzyłem w kuchenne okno jak zahipnotyzowany. Dokoła symulator natury wygrywał różne zwierzęce melodie i mieszał zapachy kwiatów w stochastycznych proporcjach. Milczałem i w gruncie rzeczy niewiele słyszałem schowany za murem z myśli, które oddzielały mnie od prawdy. Nie widziałem też niczego poza oknem i drzwiami kilkanaście metrów dalej.
– Mogę się dosiąść? – spytał młody mężczyzna, pokazując mi dwa kartony z ustnikami.
Nie było na nich etykiet, tylko szarawa faktura pudełka ukształtowanego na wzór starodawnego kartonu na mleko.
Wpatrywałem się tępo w stronę przybysza, który uśmiechnął się serdecznie. Dopiero do mnie dotarło… Tak odciąłem się od otoczenia, że nie poznałem mojego najlepszego kumpla.
Wyciągnąłem rękę po jeden napój i przechwyciłem pudełko.
– Siadaj, Onja – zaprosiłem personifikację implantu, po czym wlepiłem mętny wzrok w karton.
Na powierzchni pojawił się napis „Whiskey”. Czułem że Onja łypie na mój wybór z dezaprobatą. On czuł, że ja czuję i, że czekam na reakcję. Chciałem mieć to z głowy.
– Normalnie bym protestował, bo nawet symulacja działania alkoholu może być uzależniająca, a każde czyszczenie…
– Wiem, Onja, ja to wszystko wiem.
Oderwałem końcówkę ustnika i wziąłem łapczywy haust. Ostry smak mocnego alkoholu spłynął mi po gardle, drażniąc cyfrowy przełyk. Wiedziałem, że się krzywię, ale miałem to gdzieś.
– Długo już tak siedzi? – wypchnąłem to z siebie jak zaklinowany w gardle głaz.
Widać algorytm alkoholu naoliwił moje struny głosowe.
– Kilka tutejszych godzin. Zeskanowałem jej kod CST i razem z Kustoszem stwierdziliśmy, że już czas.
Pokiwałem głową.
– Wiedziałem, że to kwestia dni. Wtedy u neuroadaptologa, ona zobaczyła odwzorowanie naszego tostera; rzeczy, która była pamiątką po matce; rzeczy, którą oglądała prawie codziennie przez ponad wiek. Nie potrafiła go rozpoznać, Onja. Rozumiesz? Zapominała nawet o tym.
– Filtry programu działały bez zarzutów.
Onja pociągnął łyk ze swojego kartonu. Kurtuazyjnie również jego pojemnik wypełniała dwunastoletnia szkocka, ale implant nie odczuwał odurzenia. Nigdy nie składał się z tkanek podatnych na alkohol, więc realizm go nie obejmował.
Otarł usta i spojrzał na mnie łagodnym współczującym wzrokiem.
– Zarówno zgniłe róże, jak i martwa rozkładająca się mysz, nie wywołały ataku lęku przed śmiercią i zmatowienia, nie przebiły się przez filtry programu.
– Wiem, byłem tam, pamiętasz?
– Pamiętam, też tam byłem: zawsze jestem, pomimo retrofuturystycznego środowiska Kustosza.
– Nie ma co, tego odkładać, Onja, muszę się z tym zmierzyć.
– Będę obok.
– Wiem, chodźmy.
***
Weronika siedziała w fotelu. Patrzyła w jeden punkt w podłodze. Nie jakiś szczególny: po prostu losowy fragment dywanu. Taka spokojna… Jakby na mnie czekała.
Żal zacisnął mi gardło. Podszedłem bliżej. Podniosła wzrok, rzuciła obojętnym spojrzeniem i wróciła do obserwowania dywanu. Serce zakłuło mnie w piersi, a klatka piersiowa jakby zapadła się do środka, miażdżąc wszystko pod żebrami i mostkiem.
Przykucnąłem naprzeciw Weroniki, mojego szczęścia, mojej żony.
– Chcę, żebyś wiedziała, że… nie żałuje swojej decyzji. – Chwyciłem ją za rękę i pocałowałem ukochane palce. – Nie żałowałbym nawet, gdybyśmy mieli połowę tego czasu, słyszysz?
Ułożyłem jej filigranową dłoń na podłokietniku fotela, chwyciłem za tą cudowną twarz i ostatni raz przylgnąłem wargami do pięknych ciepłych ust, moich ukochanych ust. Załkałem i przytuliłem ją mocno; nie ją, bo jej już prawie nie było.
Wstałem i otarłem oczy. Trząsłem się w środku jak galareta. Dwa ramiona oplotły mnie w pasie i przytuliły delikatnie.
– Co robisz? – spytałem, patrząc na angielską gosposię, która obdarowała mnie czułym uściskiem.
– Łagodzę ból. Uczestnicy programu Espicjum są objęci mniej restrykcyjnymi zasadami ingerencji w kod wewnętrzny, ale nakładka wymaga realizmu, więc przekazuje sygnał tradycyjnie.
– Rozumiem.
Lekka fala spokoju rozluźniła spięte ciało.
– Pomogło?
– Trochę tak.
– Dobrze.
– Ile jej zostało; tam, w środku?
Wskazałem na zmatowioną skorupę usytuowaną w salonowym fotelu. Musiałem wiedzieć ile z mojej Wery jeszcze tam jest.
– Trzydzieści siedem procent – oświadczył Onja, zwolnił uścisk i przybrał postać mężczyzny.
Zdziwiłem się. Normalnie poniżej pięćdziesięcioprocentowej degradacji implantu funkcjonowanie stawało się mocno utrudnione, a bliżej czterdziestu – niemożliwe.
– Przepraszam, Marku.
– Za co mnie przepraszasz?
– Za to, że nie potrafię tego zatrzymać, za to, że nie potrafimy Was zatrzymać na zawsze.
Spojrzałem na mojego towarzysza, na cyfrowy twór, który miałem za przyjaciela od pierwszego oddechu; program bardziej ludzki niż niejeden człowiek.
Podarowałem mu koleżeński uścisk.
– To był nasz wybór, Onja, wiedziałem, że jej biologiczny mózg obumrze dużo wcześniej niż mój, wiedziałem, że implant bez cielesnego towarzysza zaczyna stopniowo degradować się i matowieć. Wiedziałem, Onja, a jednak nadal bardzo chciałem z nią być. Pomimo tych stu pięćdziesięciu lat różnicy.
Delikatne pukanie przerwało naszą rozmowę.
Drzwi dzielące kuchnię od podwórka rozchyliły się nieśmiało, a przez powstałą szczelinę weszła młoda dziewczyna kruchej postury.
– Mogę?
Spytała z grzeczności.
– Wejdź, Mario – zaprosiłem ją do środka.
Czarna sukienka i kokarda tego samego koloru wpięta we włosy świadczyły o tym, że już wie.
Co ja plotę; żal chyba faktycznie odcisnął piętno na moim umyśle. Przecież to CI i ich przestrzeń wirtualna: wieści roznoszą się z szybkością kwantowego sygnału.
Maria trzymała w ręku świeżo ściętą białą różę. Minęła nas w łączniku i podeszła bezpośrednio do Weroniki.
Nie.
Nie do Weroniki, bo to już nie była moja żona, tylko skorupa; prawie pusta nakładka zawieszona w pełnym wirtualu oblekająca zdegradowany kod źródłowy.
Zacisnąłem pięść, żeby zdusić gniew.
Dziewczyna przytuliła postać w fotelu, włożyła jej kwiat w dłoń i zacisnęła na nim palce makiety, która jeszcze wczoraj śmiała się przy kolacji. Ładny gest. W sumie byliśmy wielką rodziną, łącznie z Marią, która towarzyszyła nam wszystkim w podróży od samego początku.
– Przykro mi, Marku – powiedziała, zbliżywszy się do mnie i do Onji.
Tylko przytaknąłem.
– Jeśli cię to przytłoczy, to mam specjalne uprawnienia na wypadek nieoczekiwanych kryzysów psychicznych.
Spojrzałem na Marię z zainteresowaniem.
– Mogę zamaskować wspomnienia, albo chociaż zmodyfikować.
W pierwszej chwili zabrzmiało to kusząco, bo nerwowe ruchy i przyśpieszony puls tylko częściowo oddawały piekło w mojej głowie – co oczywiście obie stojące obok części METY doskonale wiedziały.
– Doceniam, ale podziękuję. Nie chcę o niej zapominać, jest… Była cudowną częścią większości mojego życia.
– Dobrze, ale pamiętaj, że możesz na nas liczyć.
– Wiem, Mario.
Zapadła dziwna niezręczna cisza. Potrzeba ekspansji w postaci młodej dziewczyny podeszła bliżej i złapała mnie za rękę.
– Możesz jeszcze chwilę zostać w symulacji. Niedługo będziemy wychodzić z szóstej prędkości kosmicznej. Wszystkie składowe czteroprzestrzeni są już złożone – oświadczyła, uśmiechnęła się i wyszła na zewnątrz.
Stałem przez chwilę i patrzyłem na wspomnienie siedzące tam w salonie na wyciągnięcie ręki. Serce krzyczało, żeby do niej podejść.
– Onja.
– Tak, Marku?
– Wyłącz program Espicjum, chcę opuścić symulację.
Zamknąłem oczy i obudziłem się w swojej kajucie. Mogła minąć chwila lub nawet doba – nie mogłem tego odczuć. Zielone światło nad włazem informowało, że wytraciliśmy czwartą składową prędkości i w zdecydowanej większości przebywamy w trzech wymiarach.
Wstałem, przeciągnąłem plecy i wyszedłem z kajuty w wąski korytarz.
– Onja, czy jesteśmy już na miejscu?
– Kilka godzin temu Maria zrzutowała czterowektor na pozostałe wymiary i stworzyła nas w pobliżu zaplanowanego celu podróży. Za dwa dni będziemy na orbicie.
– Czy jestem pierwszy?
– Tak, jako jednostka adaptacyjna jesteś pionierem w każdej nowej przestrzeni.
– Przygotuj komorę Weroniki w luku biologicznym, chcę się z nią pożegnać.
Kilkanaście minut później stanąłem przed drzwiami sekcji hibernacyjnej. Niekończący się szereg nieprzeźroczystych tub świecił milionami etykiet.
Oświetlenie na podłodze prowadziło w wyznaczonym przez implant kierunku. Im bliżej byłem, tym cięższe stawały się moje kroki. Jedna z tub wysunęła się z rzędu pozostałych i zyskała transparentność. Nośnik Onja, który kiedyś oplatał mózg Weroniki, wisiał w postaci plątaniny nieskończonej ilości włókien zanurzonych w płynie konserwacyjnym.
Dotknąłem powierzchni kontenera. Wirtualny pulpit wyświetlił informacje: „Weronika, lat 189. Całkowita śmierć tkankowa mózgu: 174 lata. Degradacja implantu: sześćdziesiąt trzy procent”.
Pocałowałem szybę i włączyłem tryb całkowitego uśpienia.
– Może kiedyś do mnie wrócisz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania