Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Ivy (14)

Ivy

 

Padłam na łóżko w moim nowym pokoju i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Trafiłam w ręce jakiegoś wariata! Zakryłam twarz dłońmi i jęknęłam z bezsilności. Mam tu spędzić całe życie? Ot tak, po prostu? Paul chyba zwariował, jeśli myśli, że nie będę próbowała wrócić do domu.

Wilki, partnerstwo i to całe naznaczenie… To kompletnie nie moja bajka. Nie wspominając już o tym, że gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że wilkołaki nie są tylko wytworem wyobraźni a prawdziwymi istotami, na pewno bym go wyśmiała. Paula przed moim wyśmianiem ochroniła jedynie jego przemiana. Choć zemdlałam tuż po zobaczeniu olbrzymiego wilczura, doskonale pamiętam, że on tam jednak był. Najpierw Paul, potem wilk. Paul i wilk. Widziałam ich jeszcze zanim upadłam na głowę. Chociaż może w lesie też się uderzyłam i w dalszym ciągu mam zwidy? Biorąc pod uwagę, że Matt wiedział o dziwnych umiejętnościach kolegi, to chyba jednak nie miałam halucynacji.

No właśnie… Matt. Ta podstępna szuja, zwana moim bratem. Jedyna rodzina jaką mam. Rodzice zginęli dwa lata temu w wypadku samochodowym i od tamtej pory miałam tylko „kochanego” braciszka. Ufałam mu. I to bezgranicznie. A on co? Ukrywał przede mną kumpla wilkołaka i teraz jeszcze mnie mu oddał. No po prostu brat na medal. Matt chociaż mógł opóźnić pojawienie się Paula na tej cholernej polanie. Uciekłabym. Podła kanalia i zdrajca.

Dotknęłam serca, które jeszcze kilkadziesiąt minut temu kuło mnie bólem tak ogromnym, że czuję go do tej pory. Owszem Paul coś wspominał o bólu przy rozłące, ale myślałam, że to tylko, by mnie nastraszyć. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że faktycznie przebywanie z daleka od mężczyzny może nieść ze sobą takie konsekwencje. Pocałunek też był konsekwencją próby ucieczki. Usta Paula były miękkie i ciepłe. Całował mnie tak, jakby od tego miało zależeć nasze życie. Może zależało? Gdy tylko mnie objął, poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele. Spokój. Błogość. Skurcz w żołądku. Czyżby to były te owiane legendą motylki miłości, które łaskoczą w brzuchu, gdy jest się w ramionach tego jedynego?

Boże, jaka ja jestem naiwna! On będzie chciał mnie wykorzystać, naznaczyć, jak jakąś rzecz. Co ja jestem? Zeszyt, żeby mnie podpisywać? Niedoczekanie jego! Niech tylko nadarzy się okazja, to zniknę daleko stąd. Tylko, jak uśmierzę ten ból? Wątpię, by tabletki pomogły. A jeśli pozwolę się naznaczyć i dopiero wówczas ucieknę? To bez sensu.

Westchnęłam zrezygnowana. Jestem skończona. Co bym nie zrobiła, będzie źle. Partnerka wilka. Świetnie. Po prostu świetnie.

Lekko załamana wyciągnęłam z garderoby spodenki i luźną koszulkę. Zamknęłam się w łazience, czerpiąc przyjemność z ciepłej wody, która rozluźniła moje mięśnie.

Po kąpieli położyłam się do łóżka, licząc, że nowy dzień przyniesie jakieś rozwiązanie.

Rankiem weszłam do sporych wymiarów kuchni. Przy lodówce stała około pięćdziesięcioletnia kobieta, która nuciła pod nosem wesołą melodię. Kroiła przy tym warzywa, które następnie wrzucała do dużego garnka.

Odwróciła się i spojrzała na mnie ciepłym wzrokiem.

– Dzień dobry, kochanieńka. Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać. Jestem Alys. Zajmuję się domem – Wyciągnęła dłoń.

– Ivy – odparłam, ściskając lekko rękę kobiety.

– Masz ochotę na coś konkretnego, luno? – zapytała.

– Zjadłabym tosty – podałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.

– Oczywiście. Usiądź. – Wskazała wysokie krzesło, stojące przy blacie.

Posłusznie zajęłam swoje miejsce, a już po kilku chwilach przeżuwałam tost z szynką, serem i pomidorem.

– Wiesz, gdzie jest Paul? – zagaiłam.

Gdyby go nie było, może udałoby mi się jakoś uciec. Przecież nikt nie zwracałby na mnie uwagi.

– Trenuje z wojownikami. Powinien skończyć za jakąś godzinę.

Miałam godzinę, by wziąć nogi za pas. W tym czasie dałabym radę odbiec już na tyle daleko, żeby mnie nie znalazł.

– Alys? Masz może jakieś tabletki przeciwbólowe?

– Co cię boli? Mogę zaprowadzić cię do naszego lekarza. – Kobieta spojrzała na mnie z przejęciem, lustrując wzrokiem całe ciało.

– To tylko głowa. Ostatnio mam dużo wrażeń. To pewnie dlatego. – Uśmiechnęłam się krzywo. Nie chciałam, żeby cokolwiek podejrzewała. – Tabletka powinna pomóc.

– Już ci dam. – Wycisnęła mi na dłoń małą tabletkę. Od razu ją połknęłam. – Połóż się. Powinnaś odpocząć. Poinformuję alfę, że źle się czujesz.

– Nie! – Powiedziałam od razu, zbyt głośnym tonem. Gosposia popatrzyła na mnie dziwnie. – To naprawdę nic takiego. Nie ma sensu mu przeszkadzać. Treningi są bardzo ważne i nie powinien ich przerywać. Położę się. Zaraz mi przejdzie.

Wstałam szybko i skierowałam się w stronę schodów. Gdy tylko Alys zniknęła mi z oczu, ruszyłam do drzwi.

Przed domem znajdował się duży plac, a za nim las. Rozejrzałam się, ale nie zauważyłam zupełnie nikogo. Ruszyłam przed siebie. Ledwo zdążyłam dojść do połowy placu, gdy za plecami usłyszałam niski głos:

– Luno, gdzie się wybierasz?

Odwróciłam się, prawie na kogoś wpadając. Moim oczom ukazał się wysoki, postawny mężczyzna. Miał blond włosy i niebieskie oczy oprawione czarnymi rzęsami. Kanciasta szczęka dodawała mu drapieżności, podobnie jak ciemne ubrania i ciężkie buty.

– Kim jesteś? – Cofnęłam się o krok, przytłoczona jego posturą i bliskością.

– Connor. Alfa wyznaczył mnie do dbania o twoje bezpieczeństwo, luno. – Skłonił głowę.

– Dbania o moje bezpieczeństwo? – Powtórzyłam niczym papuga.

– Tak, alfa Paul obawiał się, że mogłabyś się zgubić lub coś mogłoby ci zagrażać, więc kazał mi pilnować, aby włos ci nie spadł w głowy.

– Yyy… – Zawiesiłam się. W życiu nie miałam ochroniarza i nie czułam takiej potrzeby. – Nie wydaje mi się, żeby coś mi zagrażało, więc już możesz sobie iść.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę lasu.

– Tylko alfa może mnie odwołać ze stanowiska, więc beze mnie nigdzie nie możesz iść. – Dogonił mnie w dwóch krokach.

– Gdzie on trenuje? – Podniosłam głowę, by móc złapać z ochroniarzem kontakt.

– Na polu treningowym. Zaprowadzę cię, luno. – Wskazał ręką ścieżkę prowadzącą za dom.

Ruszyłam pierwsza. Już po kilkunastu metrach usłyszałam sapanie, warczenie i dźwięki uderzania pięściami o worek bokserski.

Pole treningowe było ogromne. Składało się z trzech części. Na pierwszej znajdował się duży ring oraz maty. Drugą zajmowały worki, manekiny, liny wspinaczkowe i ciężary. Ostatnia część to tor przeszkód z różnego rodzaju pochylniami, dołami, wzniesieniami, drabinami i linami. Całość otoczona została żwirowym torem do biegania. Na każdej części uwijali się mężczyźni i kobiety. Jedni w ludzkiej postaci, inni w wilczej. Pośrodku tego rozgardiaszu stał on. Wielki alfa Paul.

Głębokim, ostrym tonem wydawał rozkazy, poganiał wojowników, chwalił ich, ganił, poprawiał pozycje, dawał wskazówki. Sam raz po raz wspinał się na linę, przeskakiwał przez przeszkodę lub dopingował biegaczy, dotrzymując im kroku.

Obserwując go z odległości kilkudziesięciu metrów, mogłam dostrzec pot połyskujący na jego umięśnionych plecach, czarne włosy rozwiane przez delikatne podmuchy wiatru i zacięty wyraz twarzy, wyrażający pełne skupienie. Nie było mu zimno w samych spodniach? Poprawiłam swoją kurtkę, czując nagły chłód. To wszystko sprawiło, że przez moje ciało przeszedł dreszcz, który skumulował się w podbrzuszu. Kusiło mnie by dołączyć do treningu i z bliska móc mu się przypatrywać.

Pokręciłam głową. To na pewno przez tę cholerną więź. To ona sprawiała, że miałam ochotę rzucić się na niego i poczuć na własnej skórze jego władczość wymieszaną z czułością.

Chyba wyczuł, że go obserwuję, bo odwrócił się i szeroko uśmiechnął. Nie był to kpiący lub zarozumiały uśmieszek, którego się po nim spodziewałam. Raczej czuły, ciepły uśmiech wyrażający szczęście, że mnie widzi.

Paul powiedział coś do mężczyzny stojącego obok. Ten tylko kiwnął głową, patrząc na mnie i zajął miejsce Paula. Alfa podniósł coś z ziemi. Ruszył w moją stronę, a Connor, który do tej pory stał mi tuż za plecami, gdzieś się zapodział.

Z Paulem staliśmy dwa kroki od siebie. Patrzył na mnie łagodnie, jakby nie chciał przekroczyć jakiejś niewidocznej granicy mojego komfortu.

– To dla ciebie. – Zza pleców wyciągnął dłoń, w której trzymał małą doniczkę z fioletowym hiacyntem. – Chciałem cię przeprosić za swoje zachowanie. Nie chcę, żebyś pobyt tutaj odbierała jako porwanie czy więzienie. Wiem, że jeszcze nie wszystko rozumiesz, ale proszę cię o szansę. Obiecuję, że cię nie zawiodę.

Stanowczy alfa, który jeszcze przed minutą krzyczał na swoich wojowników i zadawał im katorżnicze ćwiczenia, teraz kajał się przede mną? Wyglądał jakby naprawdę mu zależało na naszej relacji, jednak ja ciągle miałam z tyłu głowy myśl, że może chcieć mnie wykorzystać, a to co się działo to zwykła farsa.

– To hiacynt – stwierdziłam, machając ręką na kwiatka.

– Możliwe. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem, nie znam się na kwiatkach. Spodobał mi się, więc go kupiłem. Pomyślałem, że może tobie też się spodoba. – Spojrzał mi w oczy z nadzieją. Trochę bolało mnie serce, że musiałam ją zniszczyć.

– Mam uczulenie na hiacynty. Choć jest ładny, to nie mogę go przyjąć. Potem nie doleczę plam na skórze.

Wyraz twarzy mężczyzny od razu się zmienił. Paul posmutniał, napełnił się żalem, a po chwili zmarszczył brwi i rzucił kwiatkiem w drzewo rosnące kilka metrów od nas. Doniczka z hukiem rozbiła się o pień. Aż podskoczyłam z zaskoczenia.

– Kurwa! – warknął wściekły. – Przepraszam, Ivy. Nie wiedziałem. – Odetchnął głęboko. – Obiecuję, że nie zobaczysz już żadnego cholernego hiacynta w tej watasze.

– Co? O czym ty mówisz? – zdziwiłam się.

Podszedł bliżej. Położył ręce na moich ramionach i spojrzał głęboko w oczy.

– Obiecuję, że nie spotka cię tutaj nic, co mogłoby cię w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Obiecuję, kwiatuszku. – Złożył mi na czole czuły pocałunek, przyciągając bliżej torsu.

No i moją chęć ucieczki i złość na tego osobnika diabli wzięli.

W pierwszym momencie napięłam całe ciało. Nie minęła jednak nawet sekunda, a ja wtuliłam się w nagą klatkę piersiową zaciągając się zapachem powietrza po burzy. Objęłam go mocno w pasie, jakby był jedyną bezpieczną przystanią. Był sporo wyższy ode mnie, więc w tej pozycji idealnie czułam szybsze bicie jego serca. Po plecach przeszedł mi uspokajający dreszcz. Zamknęłam oczy. Na chwilę zatraciłam się w silnych ramionach, jakby poza nimi nie istniało nic innego. Chciałam w nich zostać już na zawsze. Pragnęłam uczucia spokoju i bezpieczeństwa, jakie mi dawały. Ukrywały mnie w szczelnej bańce, do której nie mogło dostać się żadne zło. Było mi po prostu dobrze. Tak jak zawsze powinno być. Jak to się stało?

Z trudem i niechęcią pozwoliłam, by się ode mnie odsuną. Spojrzał mi głęboko w oczy. Dłonią ujął mój policzek. Wtuliłam się w nią, czując przyjemne ciepło. Rozbłysły mu oczy, a na usta wypłynął delikatny uśmiech. To właśnie na pulchnych wargach zatrzymałam wzrok. Pochylił się delikatnie, dając mi chwilę na podjęcie decyzji o następnym kroku. Chciałam go posmakować. Ostatnio było mi mało. Chciałam więcej. Potrzebowałam więcej. Ucisk w dole brzucha i pulsowanie między udami było jednoznacznym sygnałem, że ten człowiek pociągał mnie fizycznie do granic możliwości. Ciągnęło mnie do niego tak mocno, że powoli stanęłam na palcach. Zbliżyłam nasze usta, aż dzieliły nas milimetry. Czułam jego miętowy, ciepły oddech, delikatnie muskający skórę. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu, aż usunie ostatnią wolną przestrzeń między nami.

Nagle usłyszałam głośny gwizd dochodzący z pola treningowego, a po nim donośne wycie. Zaskoczona odsunęłam się od mężczyzny. Paul ponownie przyciągną mnie bliżej i mocno objął. Rozejrzał się czujnie dookoła. Usłyszałam kolejne wycie i kilka ostrych warknięć. Nie wiedząc, co się dzieje, utkwiłam spojrzenie w karmelowych tęczówkach, które skanowały pobliski las.

Paul ułożył ręce na moich ramionach, pochylając się tak, by nasze oczy złapały kontakt. Niczym ojciec, który chce, żebym dziecko go dobrze zrozumiało.

– Ivy, jesteśmy atakowani. Musisz się schować – powiedział z pełną powagą.

– Jak to atakowani? Kto? – Zaczęłam się rozglądać, ale oprócz kilku osób z pola treningowego, nikogo nie zauważyłam.

– Connor! – krzyknął alfa. Mężczyzna zjawił się dosłownie w ułamku chwili. – Zabierz ją do bezpiecznego pokoju i pilnuj, jak własnej partnerki.

– Tak jest, alfo. – Kiwnął głową.

– Ale ja…

– Nie ma „ale”, Ivy. W tej chwili pójdziesz z Connorem i zrobisz wszystko, co ci powie. Jasne? Przyjdę po ciebie. – Cmoknął mnie w czoło. Niemal wepchnął w ramiona ochroniarza.

Connor złapał mnie za przedramię. Szybkim krokiem skierowaliśmy się do domu. Obejrzałam się przez ramię. Widziałam Paula, który rzucił mi ostatnie spojrzenie. Kilka sekund później zamiast niego stał czarny wilk. Straciłam go z oczu, bo weszliśmy do salonu.

Ochroniarz poprowadził mnie w stronę schodów. Pod nimi znajdował się schowek na rzeczy do sprzątania, a w jego podłodze klapa, przywalona gratami. Bez trudu ją otwarł.

– Wchodź, szybko. – Wskazał na schody w podłodze.

Nie miałam pojęcia, gdzie prowadzą stopnie ani co dalej się wydarzy, ale nie miałam wyboru. Zeszłam po nich do pomieszczenia przypominającego piwnicę. Connor zamknął klapę. Poprowadził mnie w głąb betonowymi korytarzami. Było ich kilka, a ostatni kończył się przytulnym, dużym pokojem. Było kilka łóżek, stół, szafki, za drzwiami znalazłam nawet łazienkę. W pomieszczeniu było już kilka matek z dziećmi. Wszyscy uważnie mi się przyglądali.

– Jak długo tu zostaniemy? – zapytałam Connora, rozglądając się dookoła.

– Aż sytuacja na górze się nie uspokoi. – Connor z rozmachem padł na jedno z łóżek.

Postanowiłam iść w jego ślady i skuliłam się niepewnie na materacu przy ścianie. Obserwowałam, jak dzieci bawiły się zabawkami raz po raz rzucając mi zaciekawione spojrzenie. One chyba nie zdawały sobie sprawy z sytuacji, jaka panowała nad nami, ale starsze i ich mamy już tak. Patrzyły na mnie jakbym miała moc zakończenia ataku. A co ja mogłam? Nie umiałam się bić. Mogłam tak samo jak one siedzieć tutaj i czekać.

– Jesteś luną, prawda? – zapytała jakaś dziewczynka. Miała nie więcej niż siedem lat.

Spojrzałam na nią, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Już wcześniej słyszałam to określenie, ale nie znałam jego znaczenia.

– Pf… – Usłyszałam prychnięcie po prawej stronie. Nastoletni chłopak siedział na sąsiednim materacu i patrzył na mnie z kpiną. – Może i jesteś luną, partnerką alfy, ale się do tego nie nadajesz. Jesteś człowiekiem.

– Patric! – upomniała go kobieta w zielonym sweterku. – Jak ty się zwracasz do luny?

– A co? Ugryzie mnie? – zaśmiał się. – Mamo, popatrz na nią. To ma być nasza luna? Siedzi w kącie i nawet nie raczyła zapytać, czy nic nam się nie stało. Luna powinna dbać o stado, a nie chować się. – Spojrzał na mnie. – Skoro jesteś wybranką alfy, to chociaż zachowuj się jak ona, a nie jak wystraszone dziecko.

– Przepraszam was, jestem tu dopiero drugi dzień. Nie mam pojęcia o byciu luną – szepnęłam.

Było mi głupio, że nie wiedziałam, co mam robić. Z jednej strony nie zależało mi na ich opinii, bo w końcu chciałam stąd uciekać, ale z drugiej – coś mnie do nich ciągnęło, sprawiało, że chciałbym być dobrze postrzegana.

Nagle coś huknęło nad naszymi głowami.

– Tam jest alfa – szepnęła pięciolatka. Wtuliła się w mój bok. Objęłam ją ramieniem. – On nas obroni. Alfa zawsze nas obroni.

– Oczywiście, skarbie. Na pewno sobie poradzi. – Pocałowałam ją w czoło.

– Wiesz, że jak byłam mała i złamałam sobie nogę, to alfa zaniósł mnie na rękach do pana doktora? A jak wybuchł pożar w domku Neli, to nosił wodę z jeziora. Wskoczył nawet do domu, żeby wyciągnąć z niego malutkiego brata Neli. Futro mu się zapaliło i dlatego cały czas na łapie kawałek jego futra jest inny w dotyku. On jest naszym bohaterem. – Pękała z dumy. – Ty też będziesz się o nas troszczyć?

Byłam w kropce. Jak miałam złożyć dziecku taka obietnicę, skoro jutro mogło mnie tu już nie być? Uśmiechnęłam się jedynie i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Słodki ten rozdział... Ale press F for biedny hiacynt.
  • Nysia 9 miesięcy temu
    Dzięki 🥰 też mi było szkoda tego badyla 🤷

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania