Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (19)

Paul

 

Z zadowolenie patrzyłem, jak łotr szarpie się we wszystkie strony. Nie dowierzał, gdy mu powiedziałem, że znaleźliśmy jego partnerkę. Teraz ona siedziała tuż przed nim. Nie związaliśmy jej. Ciąża wystarczająco ją osłabiała i ograniczała ruchy. Wystarczyło, że moi ludzie ją przytrzymali. Inne zabezpieczenia było zbędne.

– To co? Pogadamy? – zacząłem.

– Wypuść ją! – warknął.

Stanąłem za kobietą. Przystawiłem jej scyzoryk do obojczyka. Obydwoje zamarli. Nie miałem zamiaru wyrządzić jej jakiejś większej krzywdy. Ważny był efekt.

– Po co weszliście na mój teren?

– Proszę – zakwiliła kobieta.

– Po co? – Docisnąłem ostrze do skóry, ale jeszcze nie zraniłem.

– Szukaliśmy czegoś. – Mężczyzna zwiesił głowę z rezygnacją.

– Czego?

Nabrał powietrza, ale wówczas usłyszeliśmy krzyki dobiegające z korytarza.

– Odsuń się! Chcę tam wejść!

– Nie możesz. – Już wiedziałem, że strażnik był na przegranej pozycji.

– Jestem luną! Mogę, kurwa, wszystko!

Sekundę później do pokoju przesłuchań wpadła lekko zdyszana Ivy. Musiała biec lub siłować się ze strażnikiem. Zacisnąłem pięści na myśl, że mógł jej dotykać.

Dziewczyna stanęła jak wryta. Jej wzrok przeskakiwał między związanym, zakrwawionym łotrem, zapłakaną kobietą i wojownikami trzymającymi ją za ręce, Colem, który wymachiwał obcęgami, podpierając przy tym ścianę, znudzonym Mikiem, siedzącym na rogu stołu i mnie z nożem przy szyi kobiety. Zajebiście.

– Czy wyście wszyscy powariowali?! – krzyknęła. – Co to, kurwa, ma być?

Z westchnieniem podałem Mikiemu scyzoryk, by kontynuował przesłuchanie, a sam złapałem Ivy za rękę tuż nad łokciem i siłą wyprowadziłem na zewnątrz lochów. Tak, siłą, bo moja partnerka zaparła się jak koń i stwierdziła, że nigdzie nie idzie.

– Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! – warknąłem na nią groźnie.

– Ja? Co ja sobie wyobrażam? – Wyszarpała się z moje uścisku. Popatrzyła mi hardo w oczy. Gdyby nie była moja, potraktowałbym to jako jawne rzucenie wyzwania. – To ty przetrzymujesz pod ziemią ciężarną kobietę! Wiesz, jak to może zagrozić jej i dziecku?

– Jest łotrem! To między innymi ona nas ostatnio zaatakowała. Może to właśnie ona strzeliła do mnie srebrem? Może to przez nią moje życie było zagrożone. I nie tylko moje. Moi wojownicy walczyli z jej kompanami. Cierpieli przez takich jak ona!

– Ale ona jest w ciąży! Dociera to do ciebie? Ten związany facet to jej chłopak, prawda?

– Co to ma do rzeczy?

– Dużo. Wykorzystujesz ją, by znęcać się nad nim? A co, jeśli zamiast nich bylibyśmy my? Dalej uważałbyś to za dobry sposób torturowania? – Wymachiwała rękami.

Chyba już cała wataha nas słyszała, ale nie to było moim największym zmartwieniem. W tym momencie wyobraziłem sobie ciężarną Ivy z nożem przyłożonym do szyi. Zacisnąłem dłonie w pięści. Zabiłbym każdego, kto ośmieliłby się jej zagrozić. Absolutnie każdego!

– To zupełnie coś innego, Ivy.

– Nie! To jest dokładnie to samo! Myślisz, że on potem tak łatwo odpuści, jeśli ją skrzywdzisz? Myślisz, że ci wybaczy, jeśli dziecku stanie się coś złego?! Jesteś głupi czy naiwny?

– Hamuj się! Po pierwsze: nie podnoś na mnie głosu!

– Bo co mi, kur…

– Cisza! Teraz ja mówię! – warknąłem ostro. Górowałem nad nią. Chciałem, żeby się trochę uspokoiła. Obrażała mnie publicznie i podważała moje działanie. To nie powinno mieć miejsca. To, że była moją partnerką, nie uprawniało jej do jawnego buntowanie się przeciwko mnie. – Po drugie: masz się uspokoić i w tej chwili wrócić do swojego pokoju.

– Nie jestem dzieckiem, żebyś mi…

– Już! – wydarłem się, niemal nad sobą nie panując.

Gotowałem się w środku. Oddychałem szybko, a puls już dawno przekroczył wszelkie normy.

Nienawidziłem, gdy ktoś mi się sprzeciwia. Swoim ludziom okazywałem szacunek i lojalność. Tego samego oczekiwałem od nich. Ona miała gdzieś moje działania. Zgromadziło się już wokół nas sporo osób, więc mój wizerunek był mocno nadszarpnięty. Do tego nie powinno dojść.

Miałem ochotę przełożyć gówniarę przez kolano i sprać jej tyłek tak, by nie mogła siedzieć przez co najmniej tydzień.

– W tej chwili pójdziesz do pokoju i tam na mnie zaczekasz. Jeśli tego nie zrobisz, przysięgam, że srogo tego pożałujesz – ostrzegłem, z trudem hamując gniew. Czułem wilka tuż pod skórą. To nie był dobry znak.

Ivy chyba w końcu poszła po rozum do głowy. W jej oczach zobaczyłem strach. Cofnęła się o dwa kroki. Skuliła ramiona. Gdyby była wilkołakiem, stwierdziłbym, że podkuliła ogon, a tak to, to tylko zwiesiła głowę. Bez słowa skierowała się do domu. Connor kroczył tuż za nią. Wątpiłem, że posłuchała się mnie ze względu na moje przekonania. Po prostu się mnie przestraszyła. Kurwa, nie tego chciałem. Chciałem, żeby mnie posłuchała, a nie się bała.

Wziąłem głęboki oddech, próbując się uspokoić. Powoli wróciłem do sali przesłuchań.

– O, dobrze, że już jesteś. Kolega – Mike wskazał na łotra – chciał ci coś powiedzieć.

– Słucham. – Szybko przeskanowałem wzrokiem ciało kobiety. Była nietknięta.

– Szukaliśmy czarodzieja.

– Czarodzieja? – zdziwiłem się.

– Lub czarodziejki. Romuald nie był pewny.

– Kim jest Romuald?

– Nieoficjalny przywódca naszej grupy. Niedawno wyczuł w okolicy magię. Mówił, że jej nosicielka lub nosiciel może nam pomóc zdobyć więcej siły. Nie wiemy dokładnie, kim jest ta osoba ani jaką dokładnie ma moc. Mieliśmy ją po prostu znaleźć.

– Wpadliście na jakiś trop? – Mike, żeby zmotywować naszego zakładnika, podrzucał scyzoryk, za każdym razem perfekcyjnie łapiąc go za rączkę.

– Nie. Nie poczuliśmy żadnych podejrzanych zapachów. Jakby wszystko nagle zniknęło.

– Widzisz? A gdybyś powiedział nam wszystko od razu, obeszłoby się bez ściągania tu twoje partnerki. – Poklepałem go po barku. – Zabierzcie ją – rzuciłem do wojowników.

– Nie, proszę! – Kobieta szarpała się lekko.

– Puść ją! On obiecał, że nic się jej nie stanie! – Kiwną głową na mojego betę.

– Obiecałeś?

– Obiecałem, że ja jej nic nie zrobię, jeśli zacznie gadać. O tobie nie wspomniałem.

Uśmiechnąłem się to tego cwaniaczka. Zawsze potrafił się ustawić.

– No i bardzo dobrze. Ciekawe, czy będzie chętna na mnie. Jak myślisz Mike?

– Na ciebie, alfo, na pewno.

Wyszliśmy z pomieszczenia, zostawiając łotra pod czujnym okiem jednego z wojowników. Dla nas oczywiste było, że kobiecie nic się nie stanie. Moi ludzie właśnie odprowadzali ją do granicy: całą i zdrową. Łotr nie musiał o tym wiedzieć. Przynajmniej jeszcze nie. Mógł się do czegoś przydać, choć jeszcze nie wiedziałem do czego.

– Mike, zbierz grupę tropicieli i idźcie poszukać tego czarodzieja. Musimy go znaleźć przed łotrami.

– Tak jest, alfo. – Niemal zasalutował.

Westchnąłem, patrząc w okno na piętrze domu watahy. Czekała mnie poważna rozmowa. Szkoda, że nie wszyscy są tak zdyscyplinowani, jak mój beta.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Teraz ona siedziała związana tuż przed nim. Nie związaliśmy jej. - coś ci chyba uciekło w poprawkach, bo mamy dwie wersje. A wataha ma już czarodziejkę, tylko jeszcze o tym nie wie...
  • Nysia 9 miesięcy temu
    Słuszna uwaga. Już poprawiona. Dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania