Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Epilog - Ivy (40)

Ivy

 

Kurz po bitwie już opadł, powstałe rany zdążyły się zasklepić. Choć minęło dopiero kilka dni i wspomnienia wciąż pozostawały świeże, wstał nowy dzień. Lepszy, spokojniejszy, szczęśliwszy.

Leżałam wtulona w bok Paula. Patrzył na mnie z miłością w oczach, od której rosło mi serce. Musieliśmy podjąć kilka ważnych decyzji, ale to mogło zaczekać. I tak podlegały one przedyskutowaniu z wujostwem, w domu których nocowaliśmy. Ja już wiedziałam, czego chciałam.

– Mam coś dla ciebie – szepnęłam mu w usta, by po chwili delikatnie cmoknąć go w nie.

– Niby co? – Popatrzył na mnie zaciekawiony.

Sięgnęłam do szafki nocnej. Wyciągnęłam z niej niewielkie zawiniątko.

– Proszę. – Podałem je Paulowi.

Z mocno bijącym sercem patrzyłam, jak ostrożnie rozwija płócienny materiał. Wyciągnął z niego biały kubek. Był bardzo podobny do tego, który Paul rozbił, śpiesząc się do mojej sali, gdy trafiłam do jego stada. Z tego, co pamiętałam, tamten przedstawiał dwa wilki wyjące do księżyca. Ten był lekko zmodyfikowany. Na wzgórzu siedział czarny wilczur z pyskiem skierowanym ku niebu. Obok niego znajdowała się blondynka z niebieskimi końcówkami włosów i trzymała rękę na jego grzbiecie. Tylko tyle i aż tyle.

– Podoba ci się? – zapytałam, gdy ciągle patrzył na naczynie. Wpatrywał się w obrazek, a z jego twarzy nie potrafiłam wyczytać żadnych emocji prócz konsternacji.

– Skarbie – westchnął – jest idealny.

Nasze twarze rozświetliły uśmiechy. Przysunął się do mnie. Objął ciepłą dłonią mój policzek. Pochylił się i złożył mi na ustach czuły pocałunek, w który przelał wdzięczność, miłość i oddanie.

 

*****

 

Stałam na scenie razem z Paulem, wujkiem, ciocią i małą Susan. Patrzyłam na moje rodzime stado i nie mogłam wyjść z podziwu, jak było dzielne. Przez lata znosili udręki Enrika. Aleks niechętnie mówił o krzywdach, jakich doznał z jego rąk, więc musiało być ich dużo. Teraz zarówno on, jak i stado byli bezpieczni. Cieszyłam się, że wszystko zaczynało się układać.

– Po wielu latach nasza nadzieja na spokojne życie w końcu ożyła na dobre. – Podniosły głos wujka Boba rozniósł się po placu, na którym byliśmy zgromadzeni. – Córka luny Emmy oraz alfy Zordana, Ivy, wróciła w rodzinne strony. Ona wraz ze swoim partnerem alfą Paulem i ich stadem Niebieskiego Księżyca pomogli nam w wyrwaniu się z niewoli Enrika. Alfo, luno – skłonił ku nam głowę – jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni za pomoc i ratunek. Jesteśmy waszymi dłużnikami.

Z widowni rozległy się gromkie brawa, radosne okrzyki i pogwizdywania. Wujek odsunął się od mikrofonu, robiąc mi miejsce.

Już rankiem ustaliliśmy wszystkie szczegóły tego spotkania. Teraz pozostało przekazać je stadu i wdrożyć w życie. Paul mocniej ścisnął moją dłoń, dodając mi otuchy. Nie lubiłam publicznych przemówień, ale jako luna musiałam się zacząć do nich przyzwyczajać. Mój partner bardzo mnie w tym wspierał, pomagając ułożyć w całość chaotyczne myśli, którymi chciałam się podzielić. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i stanęłam przy mównicy.

Członkowie dwóch watah mieszali się ze sobą. Kobiety, mężczyźni i dzieci dzielili wspólnie swój teren, tworząc jedną wielką wspólnotę. Chciałam, żeby tak zostało, jednak takie połączenie byłoby dość kłopotliwe i nie do końca wygodne. Mimo to wiedziałam, że osobno również możemy stać się sojusznikami, wilczymi braćmi.

Mój wzrok padł na Matta. Opowiedziałam mu całą historię: od przeprowadzki, przez porwania, aż po walkę. Chciałam, żeby tutaj był, gdy z pełną świadomością podejmowałam decyzję, od której zależało całe moje przyszłe życie. Brat nie czuł się tutaj zbyt pewnie. Obecność takiej liczby wilkołaków musiała być dla niego sporym szokiem. Rozumiałam to, bo sama przez to przeszłam. Członkowie stada na początku też podchodzili do niego z pewną rezerwą, lecz gdy dowiedzieli się, że to on dbał o mnie niemal całe życie, ściskali go i witali jak swojego.

Wzięłam głęboki oddech.

– Moi kochani – zaczęłam pewnie, a przynajmniej miałam nadzieję, że tak to zabrzmiało. – Niezmiernie się cieszę, że w końcu mogę was poznać. Jestem wdzięczna losowi, że miałam zaszczyt walczyć o naszą wolność. Mimo że jesteśmy dwoma stadami i dzieli nas wiele kilometrów, od dzisiaj jesteśmy także sojusznikami, a także stajemy się rodziną. Chcę was zapewnić, że choć wracam do stada Niebieskiego Księżyca, będę was wspierać całym sercem oraz, jeśli zajdzie taka potrzeba, wojownikami. W związku z tym chcę oficjalnie ogłosić, że nowym alfą stada Czerwonego Księżyca zostaje mój wuj Bob, a luną ciocia Oktawia! – Zakończyłam donioślejszym głosem, wskazując na wujostwo.

Ponownie przemowa zakończyła się głośną aprobatą publiczności. Przytuliłam krewnych, a wujek przejął mikrofon.

– Dziękuję, luno Ivy. Nie zawiodę ani ciebie, ani was. – Spojrzał na stado. – A teraz uczcijmy nasze zwycięstwo!

Niemal skrzywiłam się od wybuchu radości, jaki rozniósł się wśród stad. Uśmiechnęłam się, widząc ich szczęście. To koniec. Byliśmy bezpieczni. Oni i my.

Spojrzałam na Paula, który uśmiechał się od ucha do ucha. To przy jego boku była moja przyszłość i moje szczęście.

 

I dotarliśmy do końca historii naszej wilczo-ludzkiej pary.

Jak Wam się podobało? Polubiliście Paula i Ivy?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania