Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (15)

Paul

 

– Mike, ilu? – Połączyłem się myślami z betą, który biegł obok mnie.

To właśnie Mike wydał wycie ostrzegające przed łotrami. Pierwszy powinienem dostać od zwiadowców komunikat, że jesteśmy atakowani, jednak byłem zbyt zajęty Ivy, by cokolwiek sensownego do mnie dotarło. Jej piękne, kolorowe oczy mnie zahipnotyzowały. To jak wtuliła się w moje ciało, było magiczne, niemal nierealne. Poczułem, że nie chcę wypuszczać jej z ramion. Jednak szybko zrozumiałem, że pragnę czegoś więcej. Chciałem ponownie posmakować jej ust. Czułem się jak w hermetycznej bańce, do której nie docierały żadne zewnętrzne bodźce. Sekunda dzieliła mnie od skradnięcia pocałunku. Ona też tego chciała. Widziałem to. Sama się do mnie zbliżyła. W szmaragdowo-szafirowych oczach kryło się pożądanie tak wielkie, że musiałbym się mocno pilnować, by skończyło się tylko na pocałunku. Przerwały nam te cholerne łotry i teraz musiały za to sowicie zapłacić.

– Kilkunastu. – Właśnie dlatego był moim betą. Potrafiliśmy się komunikować szybko i konkretnie.

Dobiegliśmy do skraju granicy. Wiedziałem, że moje oddziały już rozstawiły się w pobliżu. Otoczyliśmy grupę łotrów. Nie wyglądali, jakby szykowali się do ataku. Odniosłem wrażenie, że czegoś szukali. Dokładnie obwąchiwali teren, aż niemal w jednym momencie podnieśli łby i spojrzeli zarówno na mnie, jak i na oddziały. Wyczuli nas. Długo im to zajęło. Wyszliśmy zza krzewów.

Przyjąłem postawę dominującego alfy: usztywniłem nogi, wyprostowałem i uniosłem ogon, postawiłem uszy, lekko jeżąc przy tym sierść. Wydawałem się większy oraz masywniejszy. Bez tego wyróżniałem się budową od moich przeciwników, ale teraz część z nich cofnęła się o kilka kroków i wyraźnie skuliła. Tylko na jednym nie robiło to wrażenia. Stanął naprzeciwko mnie w podobnej pozycji. Uniósł dumnie szary pysk.

– Czego szukacie? – zacząłem.

– Czegoś, czego ty nie znajdziesz. Jesteś na to za tępy – warknął, patrząc mi wyzywająco w oczy.

– Odejdźcie, póki możecie, a nikomu nie stanie się krzywda.

– A co? Boisz się, że zginiesz? Byłaby to wielka szkoda dla twojego stada.

– Żebyś przypadkiem to nie ciebie musieli nieść – zawiesiłem głos. – A czekaj, przecież twojego truchła te dzikusy nie uszanują. Zostawią je tutaj, żeby zgniło i robiło za nawóz dla moich dorodnych drzew.

Przykucnął, zawarczał i nastroszył futro, przygotowując się do ataku.

– Nie po ciebie przyszliśmy, ale skoro już się pojawiłeś, to może rozegramy to, jak mężczyźni. Jeden na jeden?

– Z przyjemnością. Niech twoje dzikusy patrzą, jak giniesz.

– Alfo, na pewno? – Mike, jak zwykle czuwał nad moim bezpieczeństwem.

– Bądźcie gotowi, ale nie wtrącajcie się, dopóki wam nie powiem lub oni nie zaatakują.

Wyszczerzyłem kły, obniżając postawę ciała. Uspokoiłem oddech, chcąc oczyścić umysł. Musiałem być w pełni skupiony. Nie mogłem przegrać. A że najlepszą obroną jest atak…

Skoczyłem na niego. Wokół nas rozległo się warczenie i szczekanie, ale żaden wilk nie zapoczątkował walki. Przeturlaliśmy się po ziemi. Byłem nad nim, więc zatopiłem pazury w szarym futrze. Zaskomlał, ale nie na długo pozostał mi dłużny. Zrzucił mnie i chciał wbić kły w mój bok. Odtrąciłem go łapą. Doskakiwaliśmy do siebie na tylnych łapach, uderzając się nawzajem przednimi. Dostałem poważny cios w pysk. Wybiło mnie to rytmu. Pozwoliłem się powalić. Potrzebowałem chwili, by wyostrzyć wzrok po uderzeniu, jednak mój przeciwnik mi jej nie dał. Szarpał i drapał moje czarne futro. Gdy w końcu zobaczyłem żółtawe kły bezlitośnie zbliżające się do szyi, wiedziałem, że to ostatni moment na reakcję. Z całej siły wymierzyłem cios prawą łapą w bok szarego wilczura. Pazury wbiły się głęboko w skórę, a krew zaczęła brudzić mi sierść. Przetoczyliśmy się w akompaniamencie jego skomleń. Teraz to ja gryzłem i drapałem, gdzie tylko byłem w stanie. Już miałem zadać ostateczny cios, gdy poczułem przeszywający ból w lewej tylnej łapie. Obróciłem łeb i zobaczyłem wystającą z uda niewielką strzałę.

Tego było za wiele. Miało być jeden na jeden, ale to była ewidentnie nieczysta zagrywka.

– Mike, teraz! – rozkazałem.

Moje oddziały z groźnym warczeniem rzuciły się na łotrów. Skamlenia, szczekanie i powarkiwania rozniosły się w powietrzu niczym huk grzmotu w trakcie burzy. Zabarwiona krwią masywna sierść różnej maści i raz po raz przelatywała mi w zasięgu wzroku. Ktoś chwycił mojego przeciwnika za łapę. Zaciągnął go za granicę mojego terytorium. To ostatnie, czego byłem pewny. Obraz zaczynał rozmazywać mi się przed oczami, a dźwięki stawały się coraz bardziej przytłumione. Szybko nastała ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Miłej drzemki, Paul! Łotry zabrały ze sobą jakiegoś szemranego weterynarza ze strzelbą do usypiania zwierząt, a to paradne!
  • Nysia 9 miesięcy temu
    Środki usypiające kontra kły. Zobaczymy kto wygra 😎

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania