Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (7)

Paul

 

Zostawiłem ją tylko na godzinę. Musiałem rozstrzygnąć spór między wilkami w stadzie. Sprawa okazała się dość błaha i wkurzyłem się, że zawracają mi głowę takimi pierdołami. Miałem teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Już sama obecność partnera mogła pomóc w leczeniu i powrocie do zdrowia, a oni mnie od niej odciągnęli. Mike, zgodnie z moją prośbą, prześwietlał Aleksa i nikt go nawet nie poinformował, żeby pomógł w sporze.

Wszedłem jeszcze do kuchni.

Wilk rozciągnął się leniwie w mojej podświadomości. Choć pozornie obydwoje wyglądaliśmy na spokojnych, tuż pod powierzchnią czaił się strach o naszą partnerkę. Zaraz do niej wrócę i poczuję się lepiej.

Po nieprzespanej nocy potrzebowałem dużej dawki kofeiny. Włożyłem mój ulubiony kubek pod ekspres. Nacisnąłem guzik i zafascynowany patrzyłem na czarną energię spływającą do porcelany.

Niemal półlitrowe naczynie było wyłącznie moje i żaden wilk nie miał prawa go ruszać bez pozwolenia. Na białej porcelanie widniały dwa wilki, wyjące do księżyca. Jeden był czarny jak ja, a drugi srebrno-szary. Miałem go od dziecka. Zawsze sobie wyobrażałem, że ten drugi wilk to moja partnerka i razem wyjemy podczas pełni.

No cóż, los spłatał mi figla, przydzielając za towarzyszkę człowieka. Ona nie będzie wyć, ale zawsze będzie mogła siedzieć obok mnie i słuchać mojego wilczego wyznania miłości. A gdyby jeszcze w tym czasie przytulała się do mojego futra, to już byłbym zachwycony. Chyba robię się miękki przez nią. Najdziwniejsze było to, że zupełnie nie miałem z tym problemu. Dla niej mógłbym być miękkim romantykiem, jeśli miałoby to sprawić, że będzie szczęśliwa. Najpierw jednak będziemy musieli przebrnąć przez rozmowę uświadamiającą. Jak nie ucieknie z krzykiem, to będzie cud.

Westchnąłem, gdy ekspres piknął, informując o skończonej pracy. Wziąłem kawę i skierowałem się do ambulatorium, gdzie leżał obiekt moich rozmyślań.

– Wilki! Nie, proszę, nie! Pomocy! – Usłyszałem przerażony krzyk Ivy.

– Ratuj ją! Szybko! Już! Ratuj! – Mój wilk wył ze strachu.

Nie wahając się ani chwili, w pełni przekonany, że moja partnerka potrzebuje pomocy, ruszyłem biegiem przez korytarz. Nie zwróciłem nawet uwagi, że kubek wypadł mi z ręki i huknął o płytki. Wpadłem do sali, gdy Josh wstrzykiwał coś do ramienia dziewczyny.

Widok mnie przeraził. Z jej ręki lała się krew, monitor serca pikał o wiele za szybko, a ramiona miała przypięte pasami do łóżka. Jeszcze trochę się szarpała, ale w końcu opadła bezwiednie.

– Co tu się dzieje? Dlaczego krwawi i jest przywiązana? Co to znaczyć? Co jej podałeś? – Rzuciłem się na lekarza i przycisnąłem go do ściany. Czułem furię mojego wilka. Chciał się wydostać. Rozszarpać Josha. Wbić mu kły i patrzeć jak się wykrwawia.

– Alfo, obudziła się i wystraszyła. Wyrwała wenflon, szarpała się. Musieliśmy ją uspokoić, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. – Jego głos był zachrypnięty, a twarz czerwona. To zapewne było zasługą tego, że trzymałem go za szyję.

– Paul – szepnęła Ivy ledwo słyszalnie. Pewnie, gdyby nie mój wilczy słuch, nawet bym tego nie zarejestrował.

Puściłem Josha. Dopadłem do łóżka dziewczyny. Pochyliłem się nad nią. Miała już zamknięte oczy. Spała spokojnie. Nawet praca serca powoli wracała do normy. Pogłaskałem ją czule po włosach.

– Ciii… Jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze. – Chciałem, by czuła moją obecność. Skoro nieświadomie szeptała moje imię, musiała czuć, że coś nas łączy. To dobrze.

Poprawiłem kołdrę, którą była przykryta. Wystawała spod niej jedynie dłoń dziewczyny. Pielęgniarka właśnie odpięła pasy i wbijała nowy wenflon. Zabandażowała go dokładnie, by utrudnić Ivy ponowne jego usunięcie. Następnie podpięła kroplówkę. Zarówno pielęgniarka, jak i lekarz zostawili mnie samego z dziewczyną. W szpitalnym łóżku przystosowanym do rozmiarów wilkołaka wyglądała na jeszcze mniejszą niż normalnie. Jej drobne ciało, ukryte pod kołdrą, nie zajmowało nawet połowy przygotowanego miejsca.

Usiadłem na krześle, cały czas patrząc na moją partnerkę. Bałem się, że jeśli znowu ją opuszczę, to sytuacja z atakiem paniki się powtórzy. Z drugiej strony, miałem jeszcze trochę papierkowej roboty do wykonania. Połączyłem się myślami z Mikiem.

– Mike, długo ci jeszcze zejdzie z Aleksem?

– Właściwie to już kończę – odezwał się po chwili.

– To dobrze. Weź, proszę, z mojego biura laptopa i przyjdź do ambulatorium. Sala numer pięć – poinstruowałem.

– Będę za kilka minut.

Skoro nie mogłem pracować w biurze, będę pracował tutaj.

Mike zjawił się kilkanaście minut później z moim laptopem w jednej ręce i papierami w drugiej.

– Co z nią? – zapytał, podając mi komputer.

– Nie licząc nagłego ataku paniki, nie jest źle. Musi odpoczywać i niedługo powinna być całkiem zdrowa – streściłem, nie wdając się w szczegóły.

– To dobrze. Przyda nam się silna luna.

– Do tego jeszcze bardzo długa droga. – Westchnąłem. Skoro zaraz po przebudzeniu, wołała o pomoc przed wilkami, mogła mieć teraz jakąś traumę i życie w wilczej watasze nie będzie proste.

– Lepiej późno niż wcale. Zwłaszcza że ci lata lecą. Będzie z tobą tylko gorzej. Nie zapominaj o tym.

– Wiem, ale nie będę jej do niczego zmuszał. To musi być jej decyzja. – Spojrzałem na przyjaciela.

W jego oczach widziałem pełne zrozumienie. Sam miał partnerkę, Lili. Nie wykorzystałby jej niewiedzy ani nie brałby na litość. Żaden z nas nie zniżyłby się do tego poziomu. W naszej krwi płynęła nadrzędna potrzeba chronienia i dbania o nasze towarzyszki, nawet za cenę własnego życia. – Sprawdziłeś Aleksa? – Zmieniłem temat.

– Tak. – Mike przystawił sobie drugie krzesło i zaczął przekładać kartki. – Aleks Knox ma dwadzieścia pięć lat. Urodził się i wychował w watasze Czerwonego Księżyca. Jego ojciec był betą. – Wyciągnął zadrukowaną kartkę. – Po zabójstwie alfy i luny watahy oraz jego rodziców, nie chciał się podporządkować nowemu alfie. Podobnie jak spora część watahy. Aleks sam zdecydował się na opuszczenie domu, tym samym skazując się na życie łotra. Uratował naszą lunę, bo jak twierdzi – zmarszczył brwi, skupiając się na tekście – coś w duszy mu tak kazało. Czuł, że jest jej winien posłuszeństwo i oddanie. A skoro ona jest twoją partnerką, to lojalność należy się także tobie. – Wzruszył ramionami.

– Dobrze, wywiążę się z danego słowa – spojrzałem na Ivy – ale ma mieć stałą obserwację zarówno jawną, jak i tajną aż do odwołania.

– Oczywiście. – Zanotował polecenie na kartce.

– Dobra robota, Mike. Idź odpocząć. Lili na pewno się za tobą stęskniła.

– Dzięki. – W jego oczach dostrzegłem radość i rozmarzenie, gdy wspomniałem o jego partnerce. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, by Mike tak szybko zbierał się do wyjścia. Najwidoczniej on też się za nią stęsknił.

Rozłożyłem się na krześle i włączyłem laptopa. Nie było mi zbyt wygodnie, ale dla Ivy mogłem się poświęcić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP 9 miesięcy temu
    "Ona nie będzie wyć, ale zawsze będzie mogła siedzieć obok mnie i słuchać mojego wilczego wyznania miłości." - tak, i na pewno od tego wycia pokocha go bardziej 🤣
  • Nysia 9 miesięcy temu
    A może akurat 🤣

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania