Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Ivy (16)

Ivy

Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziłam w bezpiecznym pokoju. Kilka minut, a może kilkanaście godzin? Dłużyło mi się niemiłosiernie. Przekręcałam się z boku na bok, licząc na znak, że w końcu te złe wilki uciekły lub patrzyłam na bawiące się dzieci. Martwiła mnie jeszcze jedna kwestia. Paul. Gdzie był? Co robił? Był ranny? A może już nie żył? Dreszcz przeszył mi ciało na myśl, że więcej go nie zobaczę. Niekoniecznie chciałam tu zostać i być tą jego partnerką, ale nie życzyłam mu źle. Chciałam, by żył.

Ta jedna, magiczna chwila przy polu treningowym sprawiła, że czułam do mężczyzny jakieś niewytłumaczalne przyciąganie. Pragnęłam, by mnie pocałował. Chciałam, by wziął w posiadanie nie tylko moje ciało, ale także duszę i serce. Siedmioletnia Veronica też miała w tym swój udział. Co chwilę opowiadała mi o niesamowitych wyczynach jej kochanego alfy.

Connor podniósł się nagle i otworzył drzwi. Po drugiej stronie stał nieznany mi jeszcze mężczyzna. Miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu, brązowe włosy i zielone oczy. Ciemne spodnie kontrastowały z białą koszulką. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, uniósł delikatnie kąciki ust.

Stałam na środku pokoju, obserwując bacznie każdy jego ruch. Podszedł do mnie spokojnym, ale pewnym krokiem.

– Luno. – Skłonił głowę. – Mam na imię Mike. Jestem przyjacielem i betą alfy Paula, a teraz także i twoim. – Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. – Pomagam wam i zastępuję, gdy was nie będzie – wyjaśnił szybko.

– Och – wyrwało mi się. – Ivy. – Podałam mu dłoń, którą uścisnął. – Wiesz, gdzie jest Paul?

Uśmiechnął się szeroko, ale już po chwili spoważniał, a w jego oczach zatańczył smutek i troska. Zaprosił mnie i Connora na korytarz.

– Paul został poważnie ranny podczas walki z przywódcą łotrów. Przebywa teraz w ambulatorium.

– W ambulatorium? Tym samym, w którym ja byłam? – Czułam ból w sercu na myśl, że on tam leży sam. Co, jeśli zaraz umrze, a mnie tam nie będzie?

– Tak i właśnie…

Nie słuchałam, co miał więcej do powiedzenia. Minęłam obydwóch mężczyzn i niemal biegiem ruszyłam korytarzem do schodów. Gdy tylko znalazłam się w domu, skierowałam się do głównych drzwi. Gdzie to się szło?

Nagle poczułam uścisk i szarpnięcie za ramię. Odwróciłam się i z rozmachem wpadłam na szeroką klatkę Connora.

– Nigdzie sama nie pójdziesz. To niebezpieczne.

– Mam to gdzieś! Muszę iść do Paula! Puszczaj mnie! – Szarpnęłam ręką, ale bez większego efektu.

– Connor, ja się nią zajmę. – Mike pojawił się tuż obok mnie.

– Ja muszę do Paula! – Chciałam walczyć o możliwość odwiedzin, choćbym musiała bić się z tymi osiłkami. – To mój partner i muszę przy nim być! Ja…

– Wiem. – Przerwał mi. Zmarszczyłam brwi. – Po to właśnie do ciebie przyszedłem. Zaprowadzę cię. – Machnął ręką w stronę tylnych drzwi.

Szliśmy chwilę przez białe korytarze ambulatorium. Z każdym krokiem denerwowałam się coraz bardziej. A co, jeśli on jest na skraju życia i śmierci? Co, jeśli jego widok mnie zszokuje? Stanęliśmy przed drzwiami, które swoją szerokością znacznie odbiegały od standardowych. Mike popatrzyła na mnie z powagą w oczach.

– Zanim tam wejdziesz, musisz coś wiedzieć – zaczął. Kiwnęłam głową, by kontynuował. – Paul został ranny strzałą nasączoną srebrem.

– I? – Przeczuwałam, że to znaczy coś złego, ale kompletnie nie wiedziałam co.

– I nie może przybrać ludzkiej formy – wyjaśnił.

– W sensie jest wilkiem?

– Tak. Lekarka podaje mu odtrutkę, ale jego organizm potrzebuje co najmniej kilku godzin, by wrócić do siebie.

Przełknęłam gulę, szybko rosnącą w przełyku. Pokiwałam głową. Wzięłam głęboki oddech, wpatrując się w drzwi. W końcu cicho popchnęłam jedno skrzydło.

Na dużym łóżku leżał czarny wilczur. Do przedniej łapy miał podpiętą kroplówkę, a na tylnej założony biały opatrunek. Kobieta w kitlu uzupełniała jakieś dokumenty, raz po raz zerkając na wilka. Pochyliła się nad nim. Uśmiechnęła się wręcz uroczo, gładząc sierść na boku zwierzęcia, po czym dotknęła rannej łapy. Wilk drgnął, wydając ledwo słyszalne skomlenie.

Moje serce przyspieszyło o jedno bicie. Paul cierpiał. Bolało go, a ta baba miała czelność go dotykać i nasilać ból? Niedoczekanie! W ogóle nie powinna go dotykać. Jak ona śmiała położyć te swoje wypielęgnowane, zakończone szpiczastymi paznokciami dłonie na jego ciele? Lub futrze. Nieważne. Tylko ja mogłam to robić! Tylko ja mogłam go miziać! Mogłam, prawda? Zacisnęłam dłonie w pięści, a para niemal ulatywała mi uszami.

– Co pani robi? Nie widzi pani, że go to boli? – zapytałam ostrym tonem, podchodząc bliżej. Czułam gotującą się w żyłach krew.

– Dzień dobry, mam na imię Dolores. Domyślam się, że jesteś naszą nową luną. Wybacz, ale muszę sprawdzić jego stan zdrowia – odparła ze spokojnym uśmiechem.

– Jestem luną, a pani nie ma prawa głaskać MOJEGO partnera.

– Tak, luno, przepraszam. – Zarumieniła się.

– Nie chcę też, żeby Paul cierpiał. Możesz podać MOJEMU partnerowi coś przeciwbólowego? – Dla pewności, że mnie zrozumiała, zaakcentowałam słowo „mojemu”. Niech lepiej siksa trzyma ręce przy sobie, bo zaraz jej je połamię. Zadarłam lekko podbródek. Powinna wiedzieć, że nie dopuszczę do krzywdzenia Paula i dobierania się do niego. Jest mój. Tylko mój.

Od kiedy go sobie tak przywłaszczyłam? Nie przyszło mi to zbyt łatwo i szybko?

Kobieta cofnęła się od łóżka mężczyzny-wilka.

– Oczywiście, luno. – Skłoniła głowę. Sięgnęła do szafki i po chwili wstrzyknęła coś do kroplówki Paula. – Zaraz powinno mu się trochę poprawić.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się sztucznie. Coś czułam, że jej nie polubię.

Lekarka wyszła. Zostałam sama z wilczurem i Mikiem, i nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Chciałam pogłaskać czarną sierść, zatopić w niej palce, sprawdzić, czy jest tak miękka, na jaką wygląda. Wilk otworzył ślepia. Były idealnie karmelowe, ale nienaturalnie matowe. Nie błyszczały jak oczy Paula. Może to wynik tej cholernej trucizny? Zamrugał, wystawił jęzor, położył uszy i powoli machał ogonem. Wpatrywał się we mnie, niczym zauroczony.

– Luno, Paul chce, żebyś usiadła przy nim – powiedział Mike.

Odwróciłam się do niego zakłopotana. Przez chwilę w ogóle zapomniałam, że on cały czas stał tuż za mną. Teraz jednak miała inną zagwozdkę…

– Skąd to wiesz?

– Potrafimy porozumiewać się myślami. Paul powiedział mi, że mam cię uspokoić, bo ci nic nie zrobi. Możesz przy nim usiąść, pogłaskać go. Stwierdził, że jakbyś chciała, to pozwoliłby ci nawet dotknąć jego łap. A musisz wiedzieć, że to spore wyróżnienie, bo nie lubi, gdy ktokolwiek go tam dotyka. Także bez obaw, nawet chory wilk, to dla ciebie niegroźny Paul. Będę w pobliżu, jakbyś czegoś potrzebowała.

– Dzięki. – Uśmiechnęłam się do wychodzącego mężczyzny. – A, Mike! – zawołałam, zanim zdążył zamknąć drzwi. – Ivy. Nie luna. Po prostu Ivy.

– Tak jest – zawiesił głos – luno. – Puścił mi oczko, na co mój uśmiech jeszcze się powiększył.

Gdy tylko beta opuścił salę, przeniosłam wzrok na wilka. Leżał spokojnie. Pomachiwał ogonem. Bardziej przypominał przerośniętego na sterydach psa chętnego do zabawy niż groźną bestię.

– Emmm… – Co ja właściwie mam powiedzieć? – Jak się czujesz?

Zwierzak oblizał pysk, a karmelowe oczy nabrały wyrazistości. Odpychając się łapami, przesunął się trochę w bok, robiąc tym samym miejsce na skraju łóżka. Spojrzał na mnie, potem na materac i znowu na mnie.

– Chcesz, żebym usiadła? – zapytałam niepewnie. Szczeknął wesoło.

No, oczywiście, że chce, przecież przed chwilą Mike ci o tym powiedział, kretynko. Zganiłam samą siebie. Śmiało mogłabym uderzyć się dłonią w czoło. Wyszłam na nieogarniętą debilkę. Brawo ja!

Powoli podeszłam do łóżka. Przycupnęłam na materacu, nie chcąc zabierać zbyt dużo miejsca. Partner, czy nie, to jednak dzikie zwierzę, którego reakcji i instynktów nie byłam w stanie przewidzieć.

Włochata łapa wylądowała na mojej dłoni. Chyba chciał pokazać, że nie muszę się go bać. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Lekko ścisnęłam palcami wilczą kończynę podobnych rozmiarów, co moja dłoń.

– Musisz odpoczywać. Im szybciej wyzdrowiejesz, tym szybciej wrócisz do ludzkiej formy i będzie nam łatwiej się porozumieć.

Podniósł łeb, napiął ciało, jakby chciał wstać, jednak zaskamlał i bezsilnie upadł na poduszkę. Pogładziłam go delikatnie po karku. Odprężył się z przyjemności, gdy pacami sięgnęłam za uszy. Najwyraźniej miał tam jakiś czuły punkt idealny do miziania.

– Ciii… Już dobrze. Leż grzecznie. Musisz odpoczywać. – Mówiłam tonem, jak do chorego dziecka, ale żadnemu z nas to chyba nie przeszkadzało. – Potrzebujesz czegoś?

On tylko wyprężył kark, podsuwając mi pod dłoń inny fragment futra. Pieszczoch.

– Spróbuj zasnąć.

Poderwał łeb, jakby coś się stało. Popatrzył na mnie nerwowo. Ponownie położył łapę na mojej wolnej od głaskania dłoni.

– Spokojnie, nigdzie się nie wybieram. Zostanę przy tobie, jeśli chcesz.

Wystawił język, zamerdał ogonem i opadł na materac. Kontynuowałam gładzenie łapy, karku oraz punktu za uszami. Patrzyłam na zamykające się wilcze powieki. Miał równy, głęboki oddech. Spał spokojnie. Sama położyłam głowę na wilczym boku i pozwoliłam sobie na chwilę odpłynąć.

Poczułam ruch pod sobą. Poduszka się rusza? Otworzyłam oczy. Od kiedy mam czarną, futrzaną poduszkę? Paul! Podniosłam się do siadu. Wilk patrzył na mnie błyszczącymi ślepiami. Najwyraźniej było z nim już znacznie lepiej.

– Nie chcieliśmy cię budzić, ale muszę zbadać alfę Paula. – Dolores obrzuciła mnie krzywym spojrzeniem i sztucznym uśmiechem.

Za nią stał Mike. On, dla kontrastu, patrzył na mnie ze szczerą radością w oczach. Ciekawe, czemu?

– Tak, oczywiście – odparłam, podnosząc się z materaca.

Nagle usłyszałam za sobą przeraźliwe skomlenie i piski bólu. Odwróciłam się. Z Paulem działo się coś niedobrego. Zwijał się, napinał mięśnie, wyginał się w nienaturalne strony.

– Paul! – Chciałam go przytrzymać, przytulić, cokolwiek.

Mike złapał mnie w pasie i odciągnął od łóżka.

– Zostaw go! – Przyciągnął mnie mocniej do siebie.

– Ale on… Co się dziej? Mike! – Zaczęłam wpadać w panikę.

– Spokojnie. Zmienia się. Zaraz mu przejdzie. Poczekaj. – Jego głos był spokojny, wręcz działał kojąco na moją duszę i serce.

Patrzyłam jak mój partner zwijał się z bólu, by po chwili skóra zastąpiła sierść, dłonie – wielkie łapy, a twarz – pysk. Paul znowu wyglądał jak człowiek. Człowiek w pełnej krasie. Posiniaczony, słaby, nagi.

– Jak zaraz nie zabierzesz rąk z mojej partnerki, to nie przeżyjesz następnego treningu – wykrztusił cicho alfa.

Wyrwałam się z objęć Mikiego. Dopadłam do Paula i przykryłam go kołdrą. Nie chciałam, by ktokolwiek oglądał go w takim stanie. Na becie nie robiło to żadnego wrażenia, ale doktorka śliniła się do niego, jakby był najlepszym kąskiem w tej sali. No, dobra, był nim, ale to niczego nie zmieniało. Paul był przede wszystkim mój i ta siksa nie miała prawa go dotykać i oglądać w taki sposób. Spojrzałam na nią, ostrzegawczo mrużąc brwi.

Poczułam czułe głaskanie na ręce. Odwróciłam głowę, napotykając ciepłe spojrzenie mężczyzny. Uśmiechnął się krzywo.

– Jak się czujesz? – szepnęłam, jakby głośniejsze słowa miały sprawić mu ból.

– Lepiej niż wyglądam. Nie musisz się martwić. I przepraszam – szeptał tak samo, jak ja.

– Za co niby?

– Nie chciałem cię wystraszyć. Ani, gdy pierwszy raz się przed tobą zmieniłem, ani teraz. Po prostu, przez ten cały czas, który ze mną spędziłaś, sprawił, że poczułem się gotowy do zmiany. Chciałem w końcu z tobą porozmawiać, a nie kombinować, jak machnąć łbem, byś mnie zrozumiała.

Uśmiechnęłam się szeroko. Zrobiło mi się cieplej na sercu. I nie tylko na sercu. Pomiędzy udami poczułam przyjemne pulsowanie. Praktycznie z dnia na dzień zapragnęłam spędzić z tym wilkołakiem każdą chwilę. Wystarczyło, że został ranny, a ja już czułam nieodpartą potrzebę opieki nad nim, jakby był jedynym człowiekiem na ziemi.

Usłyszałam chrząknięcie za plecami. Przewróciłam oczami, słysząc głos Dolores.

– Przepraszam, ale powinnam zbadać pacjenta.

– To badaj. Kto ci broni? – prychnęłam. Ta kobieta działała mi na nerwy, naprawdę.

– Czy mogłabym zostać sama z alfą?

– Nie! Badasz go przy mnie albo w cale. – Postawiłam przy łóżku taboret, wcześniej stojący przy ścianie, rozsiadłam się wygodnie i splotłam ręce na piersi.

– Ja was zostawię. Tylko się nie pozabijajcie. – Mike wycofał się z pokoju.

Lekarka przeprowadzała kolejne badania, a ja uważnie patrzyłam jej na ręce. Osłuchała Paula, spisała puls i ciśnienie, pobrała krew do badań, a na końcu obejrzała ranę na nodze.

Za każdym razem, gdy dotykała jego skóry, miałam ochotę ją udusić. Aż się we mnie gotowało, gdy bandażowała zranioną kończynę mężczyzny. Przez moment moje spojrzenie skrzyżowało się z jego. Uśmiechnął się uspokajająco. W ogóle nie zwracał uwagi na poczynania doktorki. Wykonywał jej polecenia, ale nic, poza tym. Często patrzył na mnie, jakbym była najciekawszym obiektem w sali.

– To już wszystko – zakomunikowała lafirynda. – Postaram się do jutra przebadać twoją krew i jeśli nie będzie w niej już obecności trucizny, to będziesz mógł wrócić do siebie.

– Dziękuję, Dolores. – Rzucił jej przelotne spojrzenie.

Po chwili zostaliśmy sami. Przesiadłam się na materac. Paul przyglądał mi się z cwaniackim a jednocześnie dumnym uśmieszkiem.

– Co cię tak cieszy? Mam coś na twarzy, czy jak? – zapytałam nagle onieśmielona jego gapieniem się na mnie.

– Cholernie seksownie wyglądasz, gdy jesteś zazdrosna. – Wyszczerzył się jeszcze bardziej, choć myślałam, że to już nie możliwe.

– Nie jestem zazdrosna – odparłam od razu.

– W takim razie, dlaczego patrzyłaś na Dolores, jakbyś chciała ją zamordować?

– Bo wcześniej, jak dotknęła twojej rany, to cię zabolało, a nie chcę, żeby cię bolało.

– Martwisz się – stwierdził pewnie.

– Nie – zaprotestowałam błyskawicznie. – Znaczy tak. Może trochę. Nie wiem. – To się dopiero nazywa konkretna odpowiedź. Miałam ochotę walnąć się dłonią w czoło.

– To miłe, wiesz? – Pogładził dłonią mój policzek.

Od razu poczułam przepływającą przez mnie energię i ciepło. Ciepło, które biegło od styku naszych ciał, przez kręgosłup, mięśnie, brzuch, kumulując się między udami. Ciepło, które rozsadzało każdą komórkę nerwową, każdą żyłę oraz ścięgno. Zagryzłam dolną wargę aż do krwi.

Paul zawiesił wzrok na drobnej rance, musnął ją kciukiem, a kolejna fala prądu przeszyła moje ciało niczym błyskawica. Zrobiło mi się nieznośnie gorąco. Duszno. Parno. Zaczęło brakować mi tlenu. Szum w uszach zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Moje myśli krążyły jedynie wokół Paula. Chciałam go dotknąć, chciałam go mieć. Całego. Chciałam go poczuć między nogami. Niemal wyobraziłam sobie jego dotyk na najczulszych miejscach ciała. Zacisnęłam uda, gdy pulsowanie stało się niemal bolesne. Wzięłam głębszy oddech, starając się doprowadzić organizm do porządku. Zamknęłam nawet oczy, by nie widzieć obiektu moich myśli.

– To nie pomoże, kwiatuszku – szepnął, dalej gładząc mój policzek.

Spojrzałam na niego. Podobnie jak ja oddychał trochę szybciej. Żyłka na skroni wyraźnie się uwypukliła, a jabłko Adama ciężko się poruszyło. Miał zamglone oczy, które z karmelowego odcienia przeszły niemal w czerń. Czuł to samo, co ja. I to równie mocno.

– Jak to przerwać? – Musiałam coś zrobić, bo za chwilę mogłam się na niego rzucić, a wówczas nie byłoby już odwrotu.

– Albo zrobisz to, na co masz taką cholerną ochotę – zawiesił nienaturalnie niski głos.

Dotknął moich odzianych w dresy nóg. Przesuwał dłonią coraz wyżej, kierując się do tego jednego punktu. Powoli. Nie spieszył się. Oddychałam coraz szybciej, nie potrafiąc tego przerwać. Nie, ja nie chciałam tego przerwać. Iskry rozchodziły się po całym ciele tak samo jak ciepło i szybko rosnące pożądanie. Złapał za sznurek podtrzymujący spodnie. Odwiązał małą kokardkę. Dłonią zagłębił się między uda. Przez cienki, bawełniany materiał dotknął tego najczulszego punktu. Nogi same mi się lekko rozszerzyły, by ułatwić mu dostęp. Zataczał kółka, zmieniał prędkość i nacisk. Było mi coraz goręcej. Z trudem łapałam kolejny oddech. Czułam jak bardzo byłam mokra i jak niewiele mi było trzeba do końca.

– Albo? – szepnęłam.

Szybciej, Paul, błagam. Chyba odczytał moje myśli, bo zintensyfikował swoje działania. Poruszał dłonią trochę szybciej i z większym naciskiem. Złapałam za pościel mnąc ją w palcach. Odruchowo zacisnęłam nogi. Fala obezwładniającej przyjemności przetoczyła się przez mój organizm. Pochyliłam się lekko do przodu, ciężko oddychając.

– Albo teraz wyjdziesz i wrócisz, jak obydwoje ochłoniemy – kontynuował, jakby nic się nie stało. – I to chyba będzie lepsze rozwiązanie. Nie wiem, czy będę wstanie się kontrolować, gdy tego zaraz nie zrobisz – szepnął mi do ucha.

Kolejny dreszcz przeszedł mi po plecach. Szybko wstałam, przerywając nasz kontakt cielesny. Czym prędzej udałam się do drzwi. Jeszcze przed wyjściem, obrzuciłam go gorącym spojrzeniem. Musiałam na chwilę zniknąć. Usiąść gdzieś sama i przemyśleć to, co się przed chwilą stało.

Zamknęłam drzwi do sali. Na drżących nogach udałam się do swojego pokoju. Był wieczór, więc czekała mnie cała noc rozmyślań.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania