Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Ivy (24)

Ivy

 

Obudziłam się sama w łóżku. Godzina była już dość późna jak na Paula, więc domyśliłam się, że robi jakieś swoje wilcze rzeczy. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Serce dziwnie łomotało mi w piersi. Jakaś wewnętrzna obawa rozchodziła się pod skórą. Coś niedobrego wisiało w powietrzu. Obawiałam się, że w jakiś sposób wiązało się to z moim partnerem.

Zamiast wspominać nasze nocne wyczyny, wstałam i ubrałam się. Musiałam go znaleźć. Tak dla świętego spokoju. Otwierając drzwi, niemal wpadłam w szeroką klatkę piersiową obleczoną w czarną koszulkę. Uniosłam wzrok.

– Connor, gdzie jest Paul?

– Musiał wyjść. Powinien niedługo wrócić. – Mężczyzna patrzył na mnie skupionym wzrokiem.

– Gdzie poszedł?

– Nie wiem. Kazał mi tylko pilnować, by nic ci się nie stało, luno.

– Nie będę uciekać, więc nie musisz się tak spinać. – Machnęłam ręką na jego mięśnie.

Przyjął postawę „szpan na klatę”, czujnie lustrując, jak minęłam go w drzwiach i ruszyłam schodami w dół.

W kuchni Alys przygotowała mi tosty. Dwa wrzuciłam niemal od razu do ust. Trzeci wzięłam sobie na drogę razem z kubkiem herbaty. Postanowiłam skorzystać z pięknej pogody i pospacerować. Może znajdę Paula i dowiem się, czy z nim wszystko w porządku?

Słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, a śnieg cicho chlupał pod stopami. Temperatura musiała sięgać nieco ponad zero stopni, bo gdzieniegdzie pojawiły się już pierwsze pozimowe kałuże. Dokończyłam mielenie w ustach ostatniego kawałka tostu i ruszyłam wzdłuż bocznej ścieżki, prowadzącej do niewielkiego sklepu. To ten spożywczy z rzeczami budowlanymi. Co prawda nie miałam zamiaru nic budować, ale coś mnie tam ciągnęło. Delikatne uczucie potrzeby wejścia akurat tam płynęło mi w żyłach i krążyło w myślach. Pociągnęłam za klamkę. Już od drzwi otulił mnie zapach świeżego pieczywa.

– Dzień dobry! – zawołałam, nie widząc nikogo w środku. – Ktoś tu pracuje? – zapytałam Connora, który nie odstępował mnie nawet na krok.

– O! Dzień dobry, luno! – Zanim mój ochroniarz zdążył mi odpowiedzieć, z zaplecza wyszedł młody mężczyzna.

Jasnobrązowe włosy opadały mu w nieładzie na czoło, muskularne ramiona trzymały kartonowe pudło, a bladoniebieskie oczy obrzuciły mnie szybkim spojrzeniem. Przetarte dżinsy podkreślały długie nogi, a koszulka w krótkimi rękawami uzmysłowiła mi, że w tym miejscu tylko mi jest zimno.

– Czy mogę ci w czymś pomóc? – zapytał, odkładając pudełko na kafelki.

– Nie jesteś zwykłym wilkiem, prawda?

Różnił się od innych mężczyzn, których tu widziałam. Oprócz bardziej umięśnionej postury miał w sobie coś, co wzbudzało szacunek. Emanował inną energią i dużą pewnością siebie. Connor, choć był podobnej postury, nie wzbudzał we mnie takiego szacunku, jak on. Taką energię czułam jedynie od Paula i Mikiego.

– Owszem, byłem betą mojego rodzinnego stada.

– Co się stało, że już nie jesteś? – drążyłam, choć sama nie wiedziałam dlaczego.

– Władzę przejął nowa alfa, a mnie się to nie podobało. Zostałem łotrem, aż w końcu trafiłem na ciebie i alfę Paula. – Wyciągnął z pudła partię batonów i układał je na półce.

– Jak to na mnie? – Zmarszczyłam brwi.

– Alfa ci nie mówił? – Pokręciłam głową. – To ja znalazłem cię w lesie, gdy uciekałaś przed łotrami. Ogrzałem cię i oddałem alfie.

– Naprawdę? Dziękuję. – Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. – Jak mogę ci się odwdzięczyć za pomoc?

– Alfa Paul już to zrobił, przyjmując mnie do swojej watahy. Ale jeśli bardzo chcesz się odwdzięczyć, to powiedz, co chciałaś kupić.

– Yyy… No tak, kupić. – Rozejrzałam się po półkach, ale nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy. – Wiesz, w zasadzie to przyszłam tutaj, bo czułam, że powinnam tu przyjść. Nie potrafię ci tego wyjaśnić. – Spuściłam wzrok zakłopotana.

– Wiem coś o tym. Też poczułem, że muszę ci pomóc i też nie wiem dlaczego. Ale to nieważne. Najważniejsze, luno, że wszystko się dobrze skończyło i już jesteś bezpieczna.

– Tak, masz rację. W takim razie jeszcze raz ci dziękuję i do zobaczenia. – Uśmiechnęłam się i ruszyłam do drzwi.

– Do zobaczenia, luno.

W progu odwróciłam się przez ramię.

– Jak właściwie masz na imię?

– Aleks, moja luno. – Skłonił głowę.

– Mów mi Ivy. – Również skinęłam głową. Jeśli uważali to za oznakę szacunku, to jemu należała się bardziej niż mi.

Byłam już prawie przed domem watahy, gdy poczułam nagły strach. Nie, to nie był strach. To przerażenie. Wypełniło całe ciało i zawładnęło myślami. Rozeszło się po mięśniach, kościach. Rozejrzałam się dookoła, szukając jego źródła.

– Luno, co się dzieje? – Connor stanął tuż przede mną.

– Nie wiem, ale boję się – szepnęłam.

Kocham cię, Ivy. Bądź szczęśliwa.

Głos Paula rozbrzmiał mi wyraźnie w głowie. Jakby stał tuż obok i szeptał do ucha. Ponownie się obróciłam, szukając go. Sekundę później poczułam obezwładniający ból w klatce piersiowej. Z krzykiem padłam na ziemię. Oczy zaszły mi łzami. Serce rozrywało się na miliony kawałeczków, rozum przestał pracować. Wszystko się rozmazywało. Każdy dźwięk był przytłumiony.

Jak przez mgłę widziałam, że Connor wziął mnie na ręce. Chwilę później położył na czymś miękkim, a leśny zapach Paula napłyną do nozdrzy. Miękka faktura pościeli nie przyniosła ani krzyny ukojenia. Ból rozchodził się powoli po całym ciele, przepływał przez żyły i przesiąkł do szpiku. Nie mogłam się ruszyć, oprócz spazmatycznych dreszczy. Zwinęłam się w kulkę, nie potrafiąc opanować rozrywających mnie emocji. Gorące łzy parzyły policzki, a płuca odmawiały kolejnych oddechów. Dusiłam się, tonęłam w słono-gorzkich kroplach. Dopiero ukłucie w ramię pozwoliło mi odpłynąć w nicość.

Powoli podniosłam powieki. Otumanienie sprawiło, że nie poznałam miejsca, w którym się znajdowałam. Minęło kilka minut, zanim powróciły wspomnienia. Ból. Okrutny ból przejmujący kontrolę nad moim ciałem.

Powoli usiadłam na łóżku. Pokój w dalszym ciągu pachniał Paulem, ale jego samego wciąż nie było. Zwlekłam się po schodach i weszłam do salonu. Na jednej z kanap siedziała młoda kobieta. Podciągnęła kolana pod brodę, owinęła je rękami i kołysała się w przód i w tył. Wyglądała, jakby była w jakimś transie. Obok niej siedziała Alys, czule głaszcząc ciemne włosy kobiety.

Alys, gdy tylko mnie zobaczyła, zostawiła naszego gościa i podeszła do mnie.

– Luno, jak się czujesz? – Miała zmartwienie w oczach.

– Lepiej, ale ciągle mam ściśnięte serce. Boli i kłuje, choć mniej. Paul już wrócił?

– Nie, skarbie, nie wrócił. – Pogłaskała mnie czule po głowie.

– A to kto? – Zignorowałam nadzwyczajną troskę kobiety i spojrzałam na kanapę.

– To Lili, partnerka bety Mikiego.

– Co jej się stało?

Alys nabrała powietrza, by odpowiedzieć, ale ktoś ją uprzedził.

– Luno. – Przyjazny, ale pewny i silny głos rozległ się za moimi plecami.

Odwróciłam się. Tuż przede mną stał wysoki, barczysty mężczyzna o miedzianych włosach. Nie mógł być wiele starszy ode mnie: dwa lata, może trzy. Podobnie jak Paul i Mike emanował siłą i pewnością siebie.

– Tak? – szepnęłam, nie wiedząc, czego się spodziewać.

– Mam na imię Ethan. Jestem gammą stada. – Skłonił głowę. – Czy mógłbym prosić cię na chwilę do gabinetu?

– Jasne.

Ethan otworzył mi drzwi i wpuścił pierwszą. Pokój był niewielki, ale dobrze wyposażony. Segregatory zapełniały drewniane półki, a na środku dywanu stało spore biurko. Usiadłam po jego jednej stronie, a Ethan po drugiej.

– Czemu wcześniej cię nie poznałam? – Mike ciągle krążył gdzieś na widoku, a jego widziałam po raz pierwszy.

– Odwiedzałem inną watahę w celu szukania wsparcia, gdybyśmy ponownie zostali zaatakowani. Wróciłem dopiero kilka godzin temu, gdy dowiedziałem się, co zaszło.

– To znaczy?

– Nad ranem Paul i Mike wyszli z watahy. Alfa powierzył mi władzę do swojego powrotu, ale sprawy się skomplikowały.

– Skomplikowały? – Czułam, że to, co za chwilę powie, wszystko zmieni.

– Poczułaś strach, potem ogromny ból. Lili też go poczuła. Nie mamy kontaktu ani Paulem, ani z Mikiem. A to oznacza tylko jedno.

Przełknęłam gulę rosnącą w gardle. Proszę, nie mów tego, co myślę, że powiesz.

– Lili czuje słabą więź, więc Mike musi być ciężko ranny. Ty nie jesteś naznaczona, więc czujesz wszystko trochę lżej. Powiedz – pochylił się nad biurkiem, splatając dłonie – czujesz Paula? Czujesz cokolwiek, co jest z nim związane?

– Czuję strach i ból w sercu – szepnęłam.

– A Paula?

Zastanowiłam się. Nasza więź była słaba, ale teraz ewidentnie coś było z nią nie tak. Przeważnie czułam ciepło, gdy myślałam o Paulu. Miłe mrowienie rozchodziło się po moim ciele, a serce wypełniało się spokojem. Jedyne co teraz czułam, to ból.

– Chyba nie. Tylko ból. – Szczypanie w oczy i wilgoć na policzku uzmysłowiły mi, że płaczę.

Ethan westchnął. Opuścił głowę. Po chwili zerwał się z miejsca, chwycił stojącą na biurku szklankę i z impetem rzucił nią o ścianę. Nawet się nie wzdrygnęłam. Wiedziałam, co to znaczy.

– Nie ma go, prawda? – Musiałam to usłyszeć. Po prostu musiałam.

Mężczyzna podszedł do mnie i zamknął w ramionach. Łzy lały się ciurkiem po moich policzkach, całkowicie zamazując obraz.

– Wszyscy poczuliśmy ból, więc prawdopodobnie… – zawiesił głos. Wtuliłam się mocniej. – Przykro mi, luno. – Oparł czoło na mojej głowie. Spazm potrząsnął twardym ciałem, a mięśnie napięły się, nie pozwalając mi się odsunąć.

Paul, mój Paul. Najpierw zniknął, a teraz odszedł. Zostawił mnie. Nawet się nie pożegnał. Nie powiedział, gdzie idzie. Nic! Kompletnie nic! Po prostu sobie poszedł.

Umarł. Umarł gdzieś tam. Sam. Pewnie w bólu i cierpieniu. Umarł! Mój Paul!

Zaniosłam się jeszcze głośniejszym płaczem, ledwie łapiąc kolejne spazmatyczne oddechy. Gdyby nie ramiona Ethana, już dawno leżałabym na ziemi.

Ból serca tylko się nasilił. Ale to nic. To nic w porównaniu z cierpieniem, jakie musiał przeżyć Paul, zanim… zanim… Paul! Kochałam go! Pokochałam go szybciej, niż powinnam. Bez ostrzeżenia, oddałam mu serce. Oddałam mu siebie. Nawet nie zauważyłam, kiedy stał się dla mnie wszystkim. A teraz? Nie ma go. Nie ma mnie. Nie ma nas. Mój Paul umarł daleko od domu. Teraz nawet trudno będzie odnaleźć jego ciało. Nawet nie pożegnam go tak, jak należy. Nie zobaczę go. Nie przytulę. Nie pocałuję. Nie oddam należnej mu czci. Już nigdy!

Kolejna fala bólu i łez przetoczyła się przez moje ciało, odbierając zdolność oddechu. To tak bardzo bolało. Mój Paul!

Staliśmy tak dobrych kilka minut, pogrążeni w otchłani rozpaczy, bezradności i beznadziei. Minęły wieki, zanim byłam w stanie cokolwiek zrobić. Pociągnęłam nosem i przetarłam zapuchnięte oczy. Ethan ledwo powstrzymywał łzy. Całą trójką musieli się przyjaźnić.

– Musimy odnaleźć Mikiego. Skoro Lili go czuje, to musimy zrobić wszystko, żeby sprowadzić go do domu – szepnęłam.

Żaden głośniejszy dźwięk nie chciał opuścić mojego gardła, jakby mógł nasilić ból.

Wiedziałam, że musiałam być silna. Skoro byłam nazywana luną, przynajmniej jeszcze, to moim obowiązkiem było zadbanie o watahę. Paul by tego chciał. Ponownie otarłam łzy i podniosłam głowę. Miałam cel. Najpierw Mike, potem żałoba.

– Macie jakieś wilcze sposoby poszukiwań? – zapytałam pewniej.

– Zwołam grupę tropicieli i wojowników. Najpóźniej w ciągu godziny powinniśmy być gotowi. – Ethan też już zebrał się w sobie.

– Świetnie. Poinformuj mnie, gdy będziemy ruszać. Ja w tym czasie spróbuję pocieszyć Lili.

– „Będziemy ruszać”? My? W sensie ty, luno, też?

– Tak. Ja, ty, nasze wilki. My. To, że jestem ludzką kobietą, nie oznacza, że jestem bezużyteczna.

– Nie to miałem na myśli. Absolutnie nie uważam, że mogłabyś być…

– Zbieraj ludzi, Ethan – przerwałam mu. – Straciliśmy już za dużo czasu.

Gamma skinął głową i razem ruszyliśmy do drzwi. On wyszedł z domu, a ja skierowałam się do załamanej kobiety.

Lili cały czas siedziała w tej samej pozycji. Patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Alys nie opuściła jej na krok. Gdy usiadłam koło gosposi, ta spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Wzięłam głęboki oddech. Muszę być silna. Dla Paula. Dla Lili. Dla watahy.

– Alys, przyszykuj trochę prowiantu. Za godzinę wyruszamy szukać Mikiego.

– Oczywiście, luno.

Kobieta zniknęła w kuchni, a ja przysunęłam się do Lili. Objęłam ją ramieniem i przyciągnęłam do siebie.

– Już dobrze, Lili. Zrobimy wszystko, żeby go znaleźć. Słyszysz? Ethan zbiera najlepszych tropicieli i wojowników. Wszystko dobrze się skończy. Zobaczysz – szeptałam jej do ucha, nie wiedząc, czy w ogóle cokolwiek do niej dociera.

Głaskałam po czekoladowych włosach, rozcierałam wątłe ramiona, raz po raz ocierając łzy spadające z jej policzków. Tuliłam mocno, chcąc choć trochę dodać jej otuchy.

– Znajdź go – szepnęła, podnosząc na mnie wzrok.

– Zrobimy wszystko, żeby…

– Nie, luno – przerwała mi. – Obiecaj, że go znajdziesz. Chciałabym się z nim chociaż pożegnać. – Gorące łzy spłynęły strumykiem po czerwonych policzkach.

Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Nie składa się obietnic, co do których nie ma się pewności, że się ich dotrzyma. Jednak jej błagający wzrok i resztka tlącej się w brązowych tęczówkach nadziei, nie pozwoliły mi postąpić inaczej. Objęłam dłońmi zapłakaną twarz.

– Znajdę go i przyprowadzę do ciebie. Obiecuję, Lili. Obiecuję. – Pocałowałam rozgrzane czoło. Wiedziałam, że muszę dotrzymać tej obietnicy. Nic innego teraz nie miało znaczenia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 8 miesięcy temu
    Jeżeli Paul jednak zginie, to Ivy będzie z Aleksem, tak ją do niego podejrzanie ciągnęło...
  • Nysia 8 miesięcy temu
    Może tak, może nie 😏

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania