Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (13)

Paul

 

Siedziała za mną na miejscu pasażera, gdy prowadziłem samochód prosto do jej domu. Założyła ręce na piersi i uparcie patrzyła przez okno. Nie odezwała się słowem. Foch stulecia. Zdawałem sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazła. Rozumiałem, że była skołowana i nie wiedziała, co ma zrobić, ale musiała dać mi szansę. Przecież chciałem dla niej dobrze. Chciałem dbać o jej bezpieczeństwo i wygodę. Musiałem i chciałem sprawić, by mimo wszystko była ze mną szczęśliwa. Nie mogłem odpuścić.

Zaparkowałem przed domem Ivy. Od razu wyszła z pojazdu i z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi. Aż mnie uszy zabolały. Gdyby zrobił to ktoś inny, już by nie żył. Normalnie nie akceptowałem takiego traktowania mojego auta ani lekceważenia mnie, ale to była Ivy. Mogłem przymknąć na to oko. Przynajmniej chwilowo.

Poszedłem za nią. Wszedłem do salonu w momencie, gdy zgrabna dłoń Ivy zderzała się z policzkiem Matta. Głośny plask rozniósł się po domu. Dziewczyna fuknęła i pobiegła schodami na piętro. Matt patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem.

– Czyli nie udało ci się jej do siebie przekonać? – zapytał kurtuazyjnie.

– Jak widać. Próbowałem, ale nie była przygotowana na taki szok. Potrzebuje czasu, żeby to sobie poukładać – powiedziałem, opadając ciężko na fotel.

– Mamy przerąbane – westchnął.

– Ona nie ma możliwości ucieczki z pokoju, co nie? Jakiś balkon, rynna, po której mogłaby zejść?

– Teoretycznie mogłaby skoczyć, ale praktycznie spadłaby na beton. Myślę, że aż tak ryzykować nie będzie. Boisz się, że ci ucieknie? – Uniósł brew.

– Już raz próbowała. Na ten moment jest nieobliczalna.

Wypiliśmy po szklance zmrożonego napoju, gdy usłyszeliśmy, że Ivy wlecze po schodach wielką walizkę. Przedmiot miarowo i z hukiem uderzał w każdy kolejny schodek. Ku mojemu zaskoczeniu, spakowanie się nie zajęło jej dużo czasu.

– Gotowa? – zapytałem, gdy postawiła walizkę przy drzwiach.

– Nie – warknęła krótko i wróciła na piętro.

– Przyniesie pewnie jeszcze ze dwie. – Uśmiechnął się Matt, wiedząc, że śledziłem wzrokiem ruchy dziewczyny. A konkretnie jej seksowny tyłeczek.

– Nic dziwnego. Nie wiadomo, kiedy tu wróci.

– Ale nie zamkniesz jej na zawsze, co nie? – Miał dokładnie te same obawy, co siostra.

Obydwoje nie znali dobrze wilczych zwyczajów i naszych zachowań. Matt troszczył się o Ivy, więc nie dziwiło mnie, że zależy mu na ich kontakcie.

– Oczywiście, że nie. Będzie mogła tu przyjeżdżać zawsze, gdy będzie chciała. Ty też będziesz mógł ją odwiedzać. Tylko daj mi wcześniej znać, że wpadniesz, żeby cię strażnicy nie zaatakowali.

– Spoko.

Ivy z rumorem staszczyła kolejne dwie walizki i z założonymi rękami patrzyła na nas uważnie. Wyczułem napięcie w powietrzu i poczułem się trochę nie na miejscu.

– Wezmę twoje walizki. Będę czekał na zewnątrz – powiedziałem, patrząc w jej piękne kolorowe oczy.

Wziąłem bagaże i zaniosłem je do samochodu. Jedna torba miała dość dziwny kształt. Przypominał mi trochę kołczan. Strzelała z łuku? Musiałem ją o to dopytać w późniejszym czasie. Gdy załadowałem bagażnik, oparłem się na karoserię. Czekałem cierpliwie, nie chcąc przeszkadzać im w pożegnaniu.

Dziesięć minut później zacząłem czuć się dziwnie. Serce trochę mnie kuło, a ten objaw mógł zwiastować tylko jedno. Wpadłem do domu Matta. Czekał na mnie tuż przy drzwiach.

– Gdzie ona jest? – warknąłem.

– Wiem, że chcesz dobrze, ale…

– Gdzie? – Złapałem go za koszulkę i przycisnąłem do ściany.

W tamtym momencie nie liczyło się, że to mój kumpel i że on próbuje chronić swoją siostrę. Z każdą chwilą serce bolało mnie coraz bardziej. Ivy szybko się oddalała. Jeszcze kilka minut i wszystko zacznie ją potwornie boleć. Sama sobie z tym nie poradzi. Musiałem szybko do niej dotrzeć.

Matt spuścił wzrok. On mi nie pomoże. Rozejrzałem się i zaciągnąłem. Zapach słodkich cytrusów uderzył w moje nozdrza.

Zwabiony tą słodyczą, ruszyłem na taras. Pobiegłem sprintem w stronę drogi znajdującej się za domem kumpla. Po chwili skręciłem w las. Jako wilk mógłbym biec szybciej, ale zdawałem sobie sprawę, że Ivy może się mnie dodatkowo wystraszyć. A tego nie chciałem. Biegłem najszybciej, jak potrafiłem, czując, że ból w klatce piersiowej szybko narasta. W końcu kłucie stało się trudne do zniesienia nawet dla mnie. Ivy musiała to czuć dużo mocniej.

Gdzie ona jest? Usłyszałem płacz i stłumione jęki. Musiała być blisko. Sprawnie przeskoczyłem nad powalonym drzewem. Zobaczyłem Ivy kulącą się na środku niewielkiej polany. Zakopana w śniegu wydawała się niemal niewidoczna.

Podbiegłem do niej i wziąłem jej zmarznięte ciało w ramiona. Znowu nie miała na sobie kurtki. Czułem jej ból i przeszywające zimno. Wciągnąłem ją sobie na kolana, mocno przyciskając do swojej klatki piersiowej.

– To boli – łkała. – Tak bardzo boli. Ja nie chcę. Zrób coś.

– Ciii… Zaraz przestanie. Spokojnie, oddychaj. – Próbowałem ją rozluźnić i rozgrzać jednocześnie. Pocierałem jej plecy. Drżała i kuliła się coraz bardziej.

– Boli! – pisnęła.

Wolałbym, żeby to wyglądało inaczej, jednak doskonale wiedziałem, co ukoi ten bój. Ująłem jej twarz w dłonie i zanim zdążyłem pomyśleć, pocałowałem ją.

Gdy tylko dotknąłem ust, poczułem, że ból zaczyna maleć. Drżenie jej ciała też słabło. Przez moment napięła mięśnie z zaskoczenia. Szybko się jednak rozluźniła. Mogłem skupić się na jej smaku. Usta miała miękkie i słodkie. Chciałem posmakować jej całej. Centymetr po centymetrze. Przejechałem językiem po wargach dziewczyny. Wpuściła mnie do środka. Pogłębiłem pocałunek. Nasze języki zaczęły walkę o dominację, jednak szybko się poddała i oddała mi całą kontrolę. Mruknąłem zadowolony, gdy wplotła palce w moje włosy. Ręce już dawno przeniosłem z jej policzków na szyję, potem talię aż na biodra. Przycisnąłem ją mocno do siebie, bojąc się, że znowu będzie chciała mi uciec. Nie mogłem jej na to pozwolić. Czułem, że mój wilk zaczyna przejmować nade mną kontrolę.

– Naznaczmy ją w końcu – zaczął skomleć. – Ona jest nasza. Już nam nie ucieknie. Naznaczmy ją.

Przesunąłem się z pocałunkami na długą szyję dziewczyny. Miała gładką i miękką skórę niczym jedwab. Mógłbym do końca życia nie robić nic innego tylko ją całować. Jęknęła cicho, gdy skupiłem usta na zagłębieniu jej ramienia. To właśnie to miejsce, w którym powinienem ją naznaczyć. Przycisnęła moją głowę jeszcze bliżej siebie. Oddychała szybko i chaotycznie. Polizałem delikatny naskórek, wysunąłem kły i ostrożnie przejechałem nimi po szyi.

– Paul! – jęknęła mi do ucha.

To mnie otrzeźwiło. Nie mogłem jej tak po prostu naznaczyć. Nie bez jej zgody. Znak przypieczętowałby nasz związek, a ona nie była na to gotowa. Nie tak to powinno wyglądać.

Mój wilk warknął na mnie za rozsądne myślenie. Choć przeważnie zgadzaliśmy się, co do podejmowanych decyzji, najwidoczniej on już całkiem tracił rozum przy naszej partnerce.

Odsunąłem się od towarzyszki. Spojrzałem w jej oczy. Widziałem rozmarzenie zmieniające się w zakłopotanie i złość.

Podniosła rękę, by uderzyć mnie w twarz. Najwidoczniej to był jej sposób na wyrażenie swojej złości. Złapałem ją za nadgarstek tuż przed zatknięciem się z policzkiem.

– Co ty sobie myślisz? – prychnęła, wyrywając rękę z uścisku.

– Przestało? – Podniosłem brew.

Zmarszczyła czoło, nie wiedząc, o co mi chodziło.

– Czy przestało cię boleć? – wyjaśniłem łaskawie.

– Nic mnie nie bolało. Nie musiałeś tu przychodzić. – Dopiero teraz podniosła się z moich kolan. Ruszyła w przeciwną stronę, niż powinna.

Złapałem ją w pasie. Przerzuciłem sobie przez ramię niczym worek ziemniaków. Skierowałem się do samochodu.

– Puszczaj mnie! – krzyczała. Uderzała pięściami o moje uda. Mnie to zupełnie nie ruszało. – Puszczaj mnie, słyszysz? Mogę sama iść! Puść!

– Znowu będziesz chciała mi uciekać, a ja znowu będę musiał cię łapać i znowu łagodzić twój ból.

– Nic mi nie było!

Co za uparciuch!

– A to nie ty piszczałaś: „To boli. Tak bardzo boli. Ja nie chcę. Zrób coś”? – Znęcałem się nad nią z premedytacją.

– Nie, nie ja. Musiało ci się coś przesłyszeć.

Wypierała się, ale już nie rzucała jak wsza na łańcuchu, czyli pomogło. Objąłem mocniej jej nogi, by mi się nie zsunęła. Wisiała głową w dół, ale nie marudziła, że jej nie dobrze.

Wszedłem do domu Matta. Chłopak stał w salonie i z niedowierzaniem gapił się na nas.

– Mam nadzieję, że się już pożegnaliście – rzuciłem z lekką kpiną. – Ivy, pomachaj bratu. – Odwróciłem się w stronę drzwi.

Bez zbędnych ceregieli wrzuciłem Ivy na tylne siedzenie pojazdu, przy okazji ręcznie zamykając drzwi, by mi nie uciekła.

Jechaliśmy w ciszy. W lusterku widziałem, że cała sytuacja mocno odbijała się na dziewczynie. Miała minę zbitego psa i łzy w oczach. Naprawdę myślała, że ją porywam, krzywdzę, zabieram od wszystkiego, co znała i kochała. Najgorsze było to, że częściowo miała rację. Ja robiłem wszystko, by było jej dobrze. Jednego jednak nie mogłem zrobić. Nie mogłem jej zostawić. I to sprawiało nam obojgu najwięcej bólu.

– Ivy – westchnąłem, nie wiedząc za bardzo, co mam dalej powiedzieć.

– Spierdalaj – warknęła od razu, łykając zły.

Przekonanie jej do nowego życia będzie trudniejsze niż myślałem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Walka języków o dominację mnie rozwaliła :D
  • Nysia 9 miesięcy temu
    Bardzo mi przykro, że musisz poskładać się na nowo 😝
  • Vespera 9 miesięcy temu
    Nysia Silna jestem, dałam radę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania