Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (23)

Paul

 

Pierwsze promienie słońca jeszcze nie przedzierały przez firanki do głębi pokoju, a ja nie spałem już od kilkunastu minut. Podziwiałem spokojne rysy twarzy Ivy. Oddychała równo, głęboko. Nic nie wskazywało na to, że mogła mieć jakieś niecodzienne zdolności. Ale jak inaczej wyjaśnić to, co widziałem w nocy? Najpierw połączyła się ze mną w dniu meczu. Pamiętałem kuchnię, a potem sytuację w jej pokoju. Gorącą sytuację. Potem znalazła się w środku mojego lasu, choć nie wiedziała, jak do tego doszło. Teraz ten sen, który dzieliliśmy. Nie naznaczyłem jej, żebyśmy mogli się porozumiewać uczuciami, a co dopiero wizjami. Nawet niewiele czarownic to potrafiło.

Niechętnie, ale ostrożnie wygramoliłem się spod ciepłego ciała dziewczyny. Było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, by ją obudzić. Teraz miałem jednak ważną kwestię to omówienia z pewnym człowiekiem.

– Mike? Pobudka, stary, jesteś mi potrzebny – zawołałem przez łącze.

– Paul, na litość Bogini! Jest środek nocy! – Coś tak czułem, że nie będzie zadowolony.

– Nie środek nocy, tylko już nad ranem. Zbieraj futrzany tyłek i chodź do mnie. Musimy iść na wycieczkę.

– Na jak długo?

– Kilka godzin.

– Zaraz będę.

Wrzuciłem do plecaka ubrania na zmianę. Miał on specjalne szelki, które rozciągały się podczas przemiany. Dzięki temu mogliśmy nosić je ze sobą zarówno w ludzkiej, jak i wilczej postaci.

Ostatni raz spojrzałem na moją partnerkę. Pochyliłem się i pocałowałem ją czule w czoło. Nawet nie drgnęła. Tylko cichy oddech oraz delikatne ruchy klatki piersiowej przekonywały mnie, że żyje. Zamknąłem za sobą drzwi pokoju. Zbiegając po schodach, połączyłem się z Connorem:

– Zostawiam ci ją pod opieką. Jeśli spadnie jej choć jeden włos z głowy, urwę ci jaja przy samej dupie. Zrozumiano?

– Tak jest, alfo.

Wiedziałem, że Ivy będzie bezpieczna z Connorem. W ogóle była bezpieczna w mojej watasze, ale dla własnego świętego spokoju wolałem, by ktoś miał na nią oko. Tak na wszelki wypadek.

A i jeszcze jedno.

– Ethan, rządzisz do mojego powrotu.

– Oczywiście, Paul.

Teraz mogłem ruszać.

Gdy wyszedłem przed dom, Mike już na mnie czekał z dwoma papierowymi kubkami kawy w ręce. Uśmiechnąłem się na ten widok.

– Niech ci Bogini w szczeniakach wynagrodzi – podziękowałem, biorąc jeden z kubków.

– Wolałbym dostać urlop – zaśmiał się.

– Dostaniesz cały tydzień wolnego, gdy tylko wszystko się uspokoi.

Ruszyliśmy ścieżką w stronę lasu. Wataha jeszcze spała. Ciemność otaczała nas z każdej strony. Ktoś obcy mógłby w ogóle nie zauważyć, że tutaj mieszkamy. Cienka warstwa śniegu skrzypiała nam pod butami, a pojedyncze płatki leciały z drzew zrzucone przez lekki wiatr.

– To gdzie i po co idziemy? – Przyłożył kubek do ust.

– Pamiętasz, jak nasi rodzice opowiadali nam o starym pustelniku mieszkającym w chatce w dolinie między górami?

– No, pamiętam.

– Musimy go znaleźć.

– Ale zdajesz sobie sprawę, że on już był stary, gdy nasi rodzice byli dziećmi? Mogę się założyć, że już dawno nie żyje.

– Możliwe, ale musimy to sprawdzić. – Wziąłem ostatni łyk czarnego napoju.

– W celu?

– Zobaczysz.

Gdy tylko Mike skończył swoją kawę, wrzuciliśmy kubki do plecaków i zmieniliśmy się w wilki. Na czterech łapach droga minie nam znacznie szybciej.

Biegliśmy już ponad dwie godziny. Serce szczypało mnie od rozłąki z Ivy. Byliśmy daleko od siebie, ale to nie była ucieczka, lecz dobrowolne, świadome wyjście z przekonaniem o powrocie do niej w trybie pilnym, więc nie bolało tak, jak jej próba ucieczki w domu Matta. Więź znała przyczynę rozłąki i potrafiła się dostosować. Gdy opowiadałem jej o bólu rozłąki, trochę podkoloryzowałem, żeby bała się uciekać. Wiem, nie powinienem, ale to było dla naszego wspólnego dobra.

Potrzebowałem znaleźć odpowiedzi i potrzebowałem tego biegu. Wolność, jaką dawał bieg, była nie do opisania. Wiatr przeczesywał mi futro, a wilk niemal skakał z radości. Uwielbiał długie przebieżki. Obydwoje je lubiliśmy, ale ostatnio jakoś nie było na nie czasu.

W końcu naszym oczom ukazała się zaśnieżona dolina, a na jej przeciwległym końcu, niewielka drewniana chatka. Miałem nadzieję, że znajdziemy jej właściciela.

Pustelnik był czarownikiem. Nie lubił gości. Nigdy go nie spotkałem, ale rodzice opowiadali mi, że miał ogromną wiedzę. Niejednokrotnie korzystali z jego pomocy w rozwiązaniu trudnych problemów. Liczyłem, że i mi pomoże. Nie miałem pojęcia, do kogo innego mógłbym się z tym zwrócić. Musiałem poznać odpowiedzi na moje pytania.

Po kolejnej godzinie stanęliśmy na skraju lasu, przy którym był dom. Przybraliśmy ludzkie formy. Podeszliśmy do drewnianych drzwi. Zapukałem. Niestety odpowiedziała nam cisza. Ponowiłem pukanie, a Mike w tym czasie obszedł budynek dookoła, zaglądając w okna.

– Nikogo nie ma, ale w środku wygląda na zamieszkały – powiedział, wracając do mnie.

Zaciągnąłem się świeżym powietrzem. Nie wyczułem żadnego ludzkiego śladu, ale nie od dziś wiadomo było, że czarownicy potrafili urywać swój zapach.

– Rozejrzyjmy się. Może zbiera jakieś składniki do swoich czarów, czy coś – zarządziłem.

Mike poszedł w jedną stronę, a ja w drugą. Cały czas byliśmy w zasięgu swoich oczu. Nie znaliśmy tego terenu, więc musieliśmy zachować szczególną ostrożność. Zbliżyłem się do przesmyku między dwoma wysokimi, skalnymi ścianami. Mike szybko pojawił się tuż za moimi placami. Powoli ruszyliśmy przejściem szerokim na dwóch mężczyzn.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Spojrzałem na kumpla i wiedziałem, że poczuł to samo. Coś niebezpiecznego wisiało w powietrzu. Napiąłem mięśnie, gotów do przemiany.

Za plecami usłyszałem wrogie warczenie. Odwróciłem się. Tego się nie spodziewaliśmy. Stado kilkudziesięciu wilków ruszyło w naszą stronę. Mieliśmy ułamek sekundy na podjęcie decyzji, a ta mogła być tylko jedna. Ruszyliśmy pędem w stronę drugiego wyjścia, zmieniając się w biegu. Gnaliśmy przed siebie na złamanie karku. Jeślibyśmy się stąd nie wydostali, nie zostałoby po nas absolutnie nic.

Zobaczyłem światło słońca, informujące nas o końcu przesmyku. Tam była nasza wolność, a przynajmniej większa szansa na zgubienie wroga i wrócenie do Ivy w jednym kawałku. Niestety moje nadzieje szybko okazały się płonne. Niczym fala wlała się do przejścia druga grupa wilków. Zatrzymaliśmy się, panicznie rozglądając za jakąkolwiek drogą ucieczki. Otaczała nas co najmniej setka wilków i kamienne ściany.

Czyli tak miał wyglądać mój koniec. Trochę głupia śmierć. Zawsze wyobrażałem sobie, że jeżeli zginę, to walcząc na równych warunkach w obronie mojej watahy, moich ludzi, mojej partnerki.

Partnerka.

Ivy.

Pewnie jeszcze smacznie spała w moim łóżku. Przywołałem w pamięci jej obraz. Całując ją w czoło, nawet przez myśl mi nie przeszło, że widziałem ją po raz ostatni. Jej piękne szmaragdowo-szafirowe oczy wpatrywały się we mnie jeszcze kilka godzin temu, gdy razem tonęliśmy w szczycie przyjemności.

Nie naznaczyłem jej. Może to i lepiej. Nie poczuje tego rozdzierającego bólu, gdy umrę. Poczuje, że odszedłem, ale będzie w stanie dalej funkcjonować i normalnie żyć.

Pewnie wróci do brata. Znajdzie sobie ludzkiego chłopaka. Urodzi mu ludzkie dzieci. Będą mieli piękny dom z ogródkiem i psa. Będzie szczęśliwa u boku kochającego mężczyzny.

Zacisnąłem pięści na samą myśl, że ktoś inny miałby jej dotykać. Ale taka była prawda. Ja zaraz zostanę rozszarpany na drobne kawałki, a ona ułoży sobie życie.

Spojrzałem na Mikiego. W oczach miał strach i ogromny smutek. Zostawił Lili. Może za kilka tygodni okaże się, że kobieta jest w ciąży? Chociaż nie. Ona tego już pewnie nie dożyje. Umrze z tęsknoty na Mikim w ciągu kilku dni. Tak działała więź. Gdy jedno umierało, drugie też. Nie słyszałem jeszcze o przypadku, w którym wilkołak poradził sobie ze stratą partnera.

Ale byłem głupi! Mogłem iść sam. Ocaliłbym dwa niewinne życia. Mike jako beta poradziłby sobie z prowadzeniem watahy i zająłby moje miejsce. A po nim jego syn i wnuk. Wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej.

Teraz już nie było odwrotu. Banda wilkołaków powoli, ale nieubłaganie zbliżała się do nas.

– Przepraszam, Mike, że cię w to wpakowałem – szepnąłem, patrząc przyjacielowi prosto w oczy.

– Nie musisz przepraszać. Jestem twoim betą i przyjacielem. Wskoczyłbym za tobą w ogień. I w paszczę wroga też. A teraz umrzyjmy, jak na alfę i betę przystało. W walce.

– W walce. Do końca. – Kiwnąłem łbem.

Przyjęliśmy bojowe pozycje: obniżone ciało, nastroszone futro i groźne warczenie.

Kocham cię, Ivy. Bądź szczęśliwa. Pomyślałem tuż przed tym, jak pierwsza grupka wilków rzuciła się na nas.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Vespera 8 miesięcy temu
    Nie ci Bogini w szczeniakach wynagrodzi - coś ci się zjadło
    Będą mieli piękny dom z ogródkiem i pasa. - a tu jedna literka za dużo
    Trochę za dużo myśli o śmierci, żeby komuś prawdziwie stała się krzywda, więc sądzę, że ta sytuacja rozwiąże się jakoś inaczej, na przykład wielkim wejściem pustelnika. No i ta więź to rzecz absolutnie straszna.
  • Nysia 8 miesięcy temu
    Straszna i piękna zarazem
  • Vespera 8 miesięcy temu
    Nysia Byłaby piękna, jakby się ją dało wyłączyć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania