Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Mike (26)

Mike

 

– Przepraszam, Mike, że cię w to wpakowałem – szepnął Paul, patrząc mi prosto w oczy.

– Nie musisz przepraszać. – Odparłem. – Jestem twoim betą i przyjacielem. Wskoczyłbym za tobą w ogień. I w paszczę wroga też. A teraz umrzyjmy, jak na alfę i betę przystało. W walce.

– W walce. Do końca. – Kiwnął łbem.

Przyjęliśmy bojowe pozycje: obniżone ciało, nastroszone futro i groźne warczenie. Pierwsza grupa wilków rzuciła się w naszą stronę. Wybiegliśmy jej na spotkanie. Rzuciłem się na burego wilczura, kopiąc i drapiąc, gdzie się dało. Wbiłem kły w kolejną kupę futra. Jeden za drugim. Pysk za pyskiem. Nie nadążałem za ich atakami. Kły, pazury, łapy pracowały na najwyższych obrotach, choć nie przynosiło to żadnego efektu. Przewróciłem jednego, pazurem rozerwałem mu krtań. Innemu wbiłem zęby w grzbiet. Odskok, unik, skok na kark. Raz za razem. Raz za razem. Warczenie, piski i skomlenia wypełniły ciasny przesmyk. Widziałem, że Paul krwawił z boku. Skoczyłem przyjacielowi na pomoc, lecz nim zdążyłem do niego dotrzeć, zostałem otoczony. Kolejne uderzenia łap i gryzienia nie pomagały. Wrogów było zdecydowanie za dużo. Poczułem ogromny ból w tylnej łapie. Z łoskotem padłem na pysk. Paul też leżał na zimnej ziemi otoczony kilkoma wilczurami. Polegliśmy. Obydwoje. Następna fala bólu przetoczyła się przez moje wycieńczone walką ciało. Nastała ciemność.

Obudziłem się przykuty do drewnianego słupa. W oddali widziałem Paula, który słaniał się na nogach, popychany przez dwa wilki. Jego ciało pokrywała siatka sińców. Ruszyłem rękami. Ból rozszedł się od nadgarstków, przez tors, aż po kostki. Przeklęte srebro. Najmniejszy ruch osłabiał moje mięśnie. Nie miałem sił. Przez to piekielne srebro nie mogłem połączyć się z nikim z watahy i poinformować ich o całym zajściu. Nie potrafiłem skontaktować się z Lili. Pewnie czuła mój ból. Cierpiała razem ze mną. Bała się o mnie, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Kurwa! Siły mnie opuszczały. Powieki robiły się coraz cięższe. Za każdym razem zamykały się na dłużej, aż w końcu opadły bezsilnie. Obudził mnie dopiero delikatny, ale stanowczy głos mojej luny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pisarka123 8 miesięcy temu
    Bardzo fajne opowiadanie! Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów! Mam nadzieję, że Paul przeżył 😅
  • Nysia 8 miesięcy temu
    Cieszę się, że ci się podoba 😎 Jeszcze dzisiaj wpadną dwa rozdziały ☺️

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania