Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Jej oczy - Paul (39)

Paul

 

Nasze przybycie musiało wywołać niemałe poruszenie, bo ledwo przyszliśmy na zachodnią granicę, a już po chwili zaczęli pojawiać się wojownicy Enrika.

Kilkanaście wilków stanęło na wprost nas w bojowym szyku.

– Któż to do nas zawitał? – Enrik przybrał ludzką formę.

Poszedłem w jego ślady. Przez chwilę mogliśmy tak porozmawiać i wyjaśnić pewne kwestie, ale obydwoje wiedzieliśmy, że bez walki się nie obejdzie.

– Przyszedłem wyrównać pewne rachunki.

– Ty ze mną? To chyba ja powinienem wyrównać je z tobą. W końcu to ty zabiłeś mi przyjaciela.

– Mógł nie porywać mojej luny.

– Och, biedna, malutka, ludzka luna. Sama sobie nie potrafiła poradzić, więc musiałeś lecieć jej na pomoc? – zadrwił.

Zacisnąłem dłonie w pięści. Nikt nie mógł śmiać się z mojej Ivy, a w szczególności ktoś taki jak on. Nie mogłem się jednak dać sprowokować. A cały czas o to mu chodziło. Chciał wyprowadzić mnie z równowagi i sprawić, że działałbym zbyt emocjonalnie. Wówczas o błędy nietrudno. Odetchnąłem głęboko, nie spuszczając z niego wzroku.

Nigdy nie spuszczaj wzroku z przeciwnika.

– Razem z Romualdem zabiłeś jej rodziców i przejąłeś jej watahę.

– Nie jest to zabronione. Nie potrafili obronić własnego dziecka, nie wspominając już o watasze, więc się postarałem i sam zapewniłem byt tym wilkom. Nie zrobiłem nic nielegalnego. W naszym świecie niejednokrotnie tak się już robiło. Nie powinieneś być zaskoczony. – Wzruszył nonszalancko ramionami.

– I nie jestem. Po prostu teraz zrobię to samo.

Enrik zmierzył mnie wzrokiem. Po jego spojrzeniu wywnioskowałem, że musiał zdać sobie sprawę, że mam moc, którą przekazała mi Ivy. Przełknął ciężko ślinę, ale to były jedyne oznaki, że wie, z kim się musi mierzyć. Zacisnął pięści i uniósł dumnie podbródek oraz baczne spojrzenie.

– Nie uda ci się. – Stwierdził pewnie.

– Jesteś pewien? – Uśmiechnąłem się kącikiem ust.

– Zginiesz marnie. Ty i twoi ludzie.

– Sprawdźmy to zatem.

W kilka sekund padłem na cztery łapy. Potrząsnąłem łbem, jeżąc sierść. Byłem od niego znacznie większy i silniejszy. Miałem lepiej wyćwiczone mięśnie i na pewno mocniejsze uderzenie. On za to mógł wykorzystać swój rozmiar i okazać się zwinniejszy, a to już stanowiło zagrożenie.

Nastroszyłem sierść, by wydawać się jeszcze większym i przybrałem bojową postawę.

Zarówno moi wojownicy, jak i jego, rzucili się na siebie. Szczekanie, wycie, piski i skomlenia poszły w eter, a powietrzu dało się wyczuć metaliczny zapach krwi. Miałem tylko nadzieję, że należała ona do nich, a nie do moich przyjaciół.

Głęboko w sercu gęstego, leśnego labiryntu, gdzie cienie splatały się w tańcu, byliśmy skazani jedynie na instynkt, wolę walki i chęć zwycięstwa. Cel był jeden: uratować ludzi, którzy żyli pod butem Enrika. Ich terytorium wydawało się spokojnym miejscem, gdzie mogli schronić się przed niebezpieczeństwami świata ludzi. Jak bardzo pozory mogły mylić… Ten wieczór jednak stanął pod znakiem krwawej bitwy.

Świta Enrika była dzika i nieprzewidywalna. Trudno mi było oszacować, jakie straty możemy ponieść, pozbawiając Enrika spokoju i bezpieczeństwa. Przez długie lata panowała między nami niechęć. Żadne z nas nie wtrącało się jednak w sprawy drugiego, ale teraz sprawy wyglądały trochę inaczej. To była rodzima wataha mojej partnerki i musiałem o nią zadbać.

Moc naszych kłów i prężnych, wyćwiczonych w wielogodzinnych treningach ciał sprawiały, że byliśmy bezlitośni i nieustraszeni. Krzyki przerażenia rozbrzmiewały w powietrzu, gdy grupa Enrika starała się bronić swojego terytorium.

Rzuciłem się na alfę. Jak podejrzewałem, postanowił uczynić atut ze swojego rozmiaru i skrzętnie mnie ominął. Chwilę krążyliśmy wokół siebie, czekając na choć najmniejszy błąd przeciwnika. Nie lubiłem czekać. Wystrzeliłem do przodu, celnie uderzając go łapą w pysk. Zaskomlał, ale ustał na nogach. Chciał mi się odwdzięczyć, ale byłem szybszy. Odskoczyłem, by już po sekundzie ponowić atak. Na zmianę wymierzaliśmy ciosy. Moje były bardziej celne i o wiele silniejsze, ale Enrik nie chciał się poddać. Kulejąc, dysząc i warcząc, wciąż podnosił się, próbując wymierzyć kolejny celny cios. Wbiłem kły w siwą sierść, a on zakwilił z bólu. Przeturlaliśmy się kilkukrotnie po ziemi. Wylądowałem na nim. Już miałem wymierzyć ostatnie uderzenie, gdy usłyszałem za sobą kobiecy pisk.

– Paul! – Wystraszony głos Ivy przeszył mi serce i rezonował w głąb ciała.

Wystarczyła chwila utraty czujności, by Enrik ostatkiem sił zepchnął mnie z siebie. Podbiegł do swojego człowieka, który założył Ivy dźwignię i przybrał ludzką formę. Dziewczyna szamotaniem próbowała się wydostać z silnego uścisku, lecz na próżno. Mężczyzna był znacznie od niej większy.

– Gdzie jest Aleks? – Zawył mój wilk. – Miał się nią opiekować. Urwę mu łeb, jak tylko to wszystko się skończy. A gdy Ivy ucierpi, wypatroszę go i wystawię jego truchło na pożywkę dla leśnej zwierzyny.

– Ivy, Ivy, Ivy – zacmokał Enrik. – Taka piękna i taka bezbronna. – Wyciągnął dłoń, by musnąć jej zarumieniony, zapewne od biegu, policzek.

– Nie się waż jej tknąć! – Warknąłem, stając na dwóch nogach.

– Nie podchodź. Inaczej twoja partnerka zginie. – Uśmiechnął się cwaniacko. Dopiero wówczas zauważyłem, że Ivy oprócz dźwigni na szyi miała do brzucha przyciśnięty niewielki nóż. – Wiesz, co się stanie, gdy ona umrze, prawda? – Prychnąłem, zaciskając pięści. – Twoja moc, którą cię obdarzyła, zniknie razem z nią. Ponadto rzadko spotyka się wilkołaki, które poradziły sobie ze śmiercią partnera i nie zwariowały, doprowadzając się do obłędu i rychłej śmierci. Jak myślisz, dałbyś radę?

Człowiek Enrika mocniej przycisnął nóż do ciała Ivy, aż ta wygięła kręgosłup, odsuwając się możliwe jak najdalej od ostrza. Nie było to wiele, ale wystarczyło, by stal nie przecięła skóry.

– Czego chcesz? – Opuściłem lekko gardę.

Nie dlatego, że chciałem się wycofać, lecz dlatego, że Enrik będąc skupiony na mnie i na swojej historyjce, nie zauważył pewnego szczegółu. Tuż za plecami wilkołaka oraz Ivy skradał się Aleks. Miał brudną od krwi sierść, lekko spuchnięte oko i kulał. Teraz wiedziałem, że bronił jej ze wszystkich sił. Po prostu ich akurat w tamtym momencie było więcej. Nie był w stanie się rozmnożyć.

– Chcę patrzeć, jak szalejesz po jej śmierci! – Zawołał Enrik.

Kolejne ruchy zajęły sekundy. Aleks rzucił się na mężczyznę. Ivy z piskiem upadła na ziemię, a Alek przygniótł ją swoim cielskiem, szczelnie okrywając. W locie zmieniłem się w wilka i pozwoliłem, by ten przejął nade mną kontrolę. Wylądowałem wprost na zdezorientowanym Enriku. Bez wahania wbiłem kły w jego szyję oraz szpony w nagie, ludzkie ciało. Nie zdążył nawet pisnąć, gdy wyrywałem mu tchawicę.

Bezwolne truchło padło na ziemię, a z oczu wydzierało przerażenie, świadczące, że jednak zrozumiał, iż ten oddech był jego ostatnim.

Człowiek Enrika, widząc, co zrobiłem z ciałem jego alfy, zmienił się w wilka i pędem puścił się w las. Niby mogłem puścić go wolno, ale nie pozwalała mi na to świadomość, że jeszcze przed chwilą chciał zadźgać moją luną.

Dogoniłem go w kilku susach. Wskoczyłem na jego grzbiet, przytrzymując się pazurami brudnego furta. Zakwilił i padł na ziemię. Nawet nie walczył. Tchórz. Przebiłem łapami skórę oraz kolejne tkanki, patrząc na wyciekającą z ran krew. Nigdy nie zabiłem człowieka, czerpiąc przy tym satysfakcję. Ten raz był jednak wyjątkiem. Enrik był martwi, gnojek, który chciał skrzywdzić Ivy, również. Moja luna była bezpieczna, a jej rodzima wataha wolna.

Podniosłem łeb ku niebu i donośnie zawyłem, oznajmiając wszystkim nasze zwycięstwo. Nie musiałem długo czekać na odzew moich pobratymców. Głośne wycie rozeszło się po lesie, przynosząc ukojenie mojemu sercu.

Jednak ono w dalszym ciągu biło szybciej i nie do końca spokojnie. Brakowało mi czegoś, a raczej kogoś. Odwróciłem się i pobiegłem w stronę Ivy. Widziałem, jak wilczur Aleksa koślawo podniósł się na łapy, wypuszczając spod siebie skuloną dziewczynę.

Po chwili i ona podniosła się lekko, opierając na łokciach. Aleks przemienił się i wyciągnął do niej pomocną dłoń. Chwyciła ją mocno. Stojąc już stabilnie, rozejrzała się uważnie, a widząc moją sylwetkę, uśmiechnęła się szeroko.

Mógłbym przysiąc, że był to najpiękniejszy uśmiech na świecie. Gdy z rozmachem wpadła w moje ramiona i oplotła rękami szyję, poczułem, że jestem w domu. Zaciągnąłem się zapachem jej włosów, zanurzając w nich nos. Ona była moim domem. Domem pachnącym słodkimi ciasteczkami przełożonymi dżemem.

Następne częściJej oczy - Epilog - Ivy (40)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Vespera 7 miesięcy temu
    Obydwaj wiedzieliśmy, nie obydwoje
    Pusząc sierść - brzmi to bardzo puszyście i średnio pasuje do kontekstu, więc może jeżąc?
    Końcówka taka słodka, taka awww...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania