Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Jej oczy - Paul (36)

Paul

 

Przez chwilę byłem zazdrosny, że moja partnerka i człowiek, któremu dopiero zaufałem, mieli przede mną jakieś tajemnice. Ani trochę mi się to nie podobało. Tylko ZE mną mogła mieć takie tajemnice, a nie PRZEDE mną.

Cały wieczór nie chciała mi powiedzieć, o co chodziło. Aleks też zamilkł, twierdząc, że to luna powinna mnie uświadomić w tej sprawie, a on nie zamierza wychodzić przed szereg i narażać się na jej gniew, skoro dopiero został mianowany jej nowym ochroniarzem. Miałem nawet szczerą ochotę zamknąć go w pokoju przesłuchań i trochę się na nim wyżyć, ale szybko zdałem sobie sprawę, że Ivy mogłaby nie być szczęśliwa z tego powodu. Nie pozostało mi nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i po prostu czekać.

Moja ciekawość została zaspokojona w samo południe. Ivy, Aleks, Mike i ja staliśmy na polu treningowym. Stałem za moją partnerką i z uwagą śledziłem napinające się pod ubraniem mięśnie. Puściła mocno napiętą cięciwę. Strzała z cichym świstem przeleciała pięćdziesiąt metrów i wbiła się w sam środek tarczy. Tuż obok tej strzały, którą Ivy wystrzeliła dwie minuty wcześniej.

– Brawo! – Klasnąłem w dłonie, gdy dziewczyna skrzyżowała ze mną spojrzenie.

– Dzięki. Byłam w czołówce na zawodach łuczniczych dwa lata temu. – Zatoczyła koło strzałą trzymaną w ręce, szybko wymierzyła i strzeliła. Po raz kolej w środek tarczy.

– Nie wyszłaś z wprawy. – Aleks trzymał się lekko za nami. – Widziałem kilka razy, jak strzelałaś do puszek. Wolałbym nie nadepnąć ci na odcisk, gdy masz to cudo w ręce. – Wskazał na czarny, błyszczący łuk.

– Uważaj, to, że teraz się cieszę, że akurat ty jesteś moim ochroniarzem, nie oznacza, że zawsze tak będzie. Kobieta zmienną jest. – Wzruszyła ramionami, chowając sprzęt.

– Dużo masz tych strzał? – Mike oglądał jedną z nich, dotykając palcem grotu.

– Około dwudziestu sztuk.

– Jedź do sklepu i kup jeszcze co najmniej dwa razy tyle – zarządziłem, patrząc na betę.

– Jasne. Już się zbieram. – Skinął głową, po czym skierował się do samochodu.

Zarzuciłem na ramię torbę z bronią Ivy. Nie chciałem, żeby dziewczyna się męczyła z dźwiganiem, choć obiektywnie rzecz ujmując, to wcale nie było aż tak ciężkie. Jednak ta dżentelmeńska część mnie wygrała.

– Jak sobie wyobrażacie ten najazd? – Zapytała niepewnie Ivy.

– Teraz, kiedy Romualda już nie ma, możemy pozwolić sobie na zostawienie na terenie watahy tylko niewielkiej liczby wojowników. Będziemy mieć sporą przewagę nad Czerwonym Księżycem.

– Jeśli mógłbym coś zasugerować, alfo. – Aleks zrównał ze mną krok. Kiwnąłem głową, by mówił. – Znam tę watahę. Mogę iść na zwiad. Rozpatrzę się w terenie, zobaczę, ilu ludzi tam zostało. Będziesz miał lepsze rozeznanie w sytuacji.

– Co prawda, planowałem wysłać tam Mikiego, ale może masz racę. Lepiej się nadajesz. To poniekąd twój teren. Masz moją zgodę. Ile czasu potrzebujesz?

– Mogę wyruszyć za godzinę. Maksymalnie trzy dni i wszystkiego się dowiem.

– Świetnie. Gdy tylko wrócisz, staw się u mnie. Zwołam zebranie i omówimy szczegóły.

– Oczywiście, alfo.

Aleks przyspieszył kroku. A gdy zniknął gdzieś między drzewami, poczułem dłoń Ivy oplatającą moje palce.

– Wiesz, że nie musiałaś czekać z tym, aż zostaniemy sami?

Złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie.

– Wiem, ale jakoś nie przywykłam do publicznego okazywania ci uczuć. Ciągle czuję się dziwnie, kiedy wszyscy patrzą na mój znak.

– Nie podoba ci się on? – Kurwa! Może w ludzkim świecie mógł uchodzić za brzydką bliznę, znamię, którego należałoby się pozbyć, ale tutaj był znakiem najwyższego oddania. Wiedziałem, że mógł się jej nie podobać, bo nie była przyzwyczajona do takiego znakowania, ale według mnie był piękny. Nie tylko dlatego, że był mój i osobiście przyczyniłem się do jego powstania, ale głównie dlatego, że nosiła go właśnie Ivy. Moja Ivy!

– Nie! – zaprzeczyła od razu. Chyba wyczuła budzącą się we mnie wściekłość. – Podoba mi się. Tu chodzi o coś innego. – Uciekła wzrokiem.

Złapałem ją za podbródek i delikatnie zmusiłem, by na mnie spojrzała.

– Więc o co?

– Wszyscy na niego patrzą. Wszyscy wiedzą, że ze sobą spaliśmy. Mam wrażenie, że mnie oceniają. Nie lubię być pod tym względem w centrum uwagi. Kwestie łóżkowe powinny zostać w łóżku, a nie być wyciągane publicznie.

Widziałem w jej oczach niepewność, ale i rozgoryczenie. To nie był jej świat. Chociaż z każdym dniem coraz lepiej sobie radziła z otaczającą ją rzeczywistością, pogodziła się już z byciem mi przeznaczoną i nie sprawiała wrażenia, jakby szukała sposobu na ucieczkę, to w dalszym ciągu wataha nie była jej domem, wilkołaki nie były jej rodziną, a ona sama mogła czuć się trochę wyobcowana.

– Skarbie – pochyliłem się i pocałowałem jej szyję. Rozluźniła do tej pory spięte ramiona – oni na ciebie patrzą, bo chcą cię poznać. Jesteś ich nową luną, przywódczynią i częścią rodziny. Każdy wie, że sparowane wilkołaki idą do łóżka i nie jest to żadna tajemnica. Dziwnie by ci się przyglądali, jeśli nie miałabyś znaku. Ich zachowanie nie jest podyktowane niczym złym. To zwykła ciekawość. Chcą mieć pewność, że jesteśmy szczęśliwi, bo szczęśliwi przywódcy, to szczęśliwa wataha. Za kilka dni przestaną cię tak uważnie obserwować, a ty się przyzwyczaisz. – Spojrzałem jej w kolorowe oczy. – Daj sobie czas. Daj czas watasze i nam. Zobaczysz, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi. Razem. Jako duża wilczo-ludzka rodzina.

– Masz rację. Chyba za bardzo to wszystko analizuję i przeżywam.

– Ważne jest uświadomienie sobie, że niektóre rzeczy są poza naszą kontrolą. Czasami musimy zaakceptować, że nie wszystko możemy analizować i kontrolować. Bądź dla siebie łagodna. A może teraz chciałabyś spróbować się odprężyć i nieco zredukować stres? – Poruszałem sugestywnie brwiami, dodając uśmiech, po którym miękły kolana każdej pannie.

– Co proponujesz? – Oczy zabłysły jej pożądaniem, a oddech lekko przyspieszył, jakby na samą myśl.

Rozejrzałem się dookoła. Pole, drzewa, nie widziałem ani nie wyczułem nikogo oprócz nas. Byliśmy sami. Idealnie.

Objąłem ją w talii i przycisnąłem jej biodra do moich, by doskonale mogła wyczuć moje zamiary. Pochyliłem się. Pocałowałem ślad na jej szyi, przesunąłem po nim nosem, racząc się niebiańsko słodko-cytrusowym zapachem.

– Wybierzesz sobie drzewo – szepnąłem wprost do ucha, celowo obniżając ton. Poczułem, jak Ivy zadrżała. – Dobrze, żeby było dość szerokie. Oprę cię o nie, pocałuję tak, by zabrakło ci tchu. A potem – zawiesiłem głos.

– Potem? – szepnęła już półprzytomnie.

– Potem się zobaczy.

Parsknęła zduszonym od pożądania śmiechem, dokładnie w momencie, gdy zsunąłem dłoń wprost na idealny tyłek, opięty ciemnymi spodniami. Zdecydowanie wolałem, żeby miała sukienkę, ale przy temperaturze niesięgającej nawet dziesięciu stopni Celsjusza, spodnie były cieplejsze, a zdrowie ważniejsze od wygody. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, czy to, co chcemy zrobić nie na razi jej na jakieś przeziębienie. Przez chwilę, bo potem delikatne palce Ivy zaczęły błądzić przy moim rozporku i wszelkie racjonalne myślenie diabli wzięli.

– Najpierw drzewo – warknąłem cicho, podgryzając płatek jej ucha.

– Tamto. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Bawiło mnie, że wystarczyło kilka słów i muśnięć, by kompletnie traciła rozum.

Zsunąłem z ramienia kołczan. Złapałem ją pod pośladkami. Oplotła mnie nogami w pasie. Przeniosłem ją do najbliższego drzewa i niezbyt delikatnie ją o nie oparłem. Miała kurtkę, więc nie musiałem obawiać się o zadrapania czy otarcia. Wpiłem się w pełne usta. Uchyliła je lekko, pozwalając zagłębić się w słodkim smaku. Poddała się moim ruchom bez najmniejszego sprzeciwu. Opuściłem ją na ziemię, nie przerywając pocałunku. Jedną ręką gładziłem smukłą szyję, raz po raz muskając znak, by wzmocnić doznania. Palce drugiej mocowały się z guzikiem dżinsów. Padłem na kolana pozbawiając dziewczynę spodni. Scałowałem łydkę i udo, aż dotarłem do koronki bielizny. Jej nie zdjąłem. Taka odkryta i zakryta jednocześnie tylko nakręcała moje pożądanie. Odchyliłem materiał na bok. Językiem trąciłem najwrażliwszy punkt, z satysfakcją obserwując przyjemność obezwładniającą twarz Ivy i wsłuchując się w jej ciche jęki oraz przyspieszony oddech. Wsunąłem jeden palec w ciasną szparkę. Cholera, była tak epicko mokra. Mógłbym się w nią wślizgnąć bez najmniejszych problemów, wysyłając nas w kosmiczny orgazm. Ból w spodniach powoli stawał się nie do zniesienia.

Wplotła palce w moje włosy, przyciskając mnie jeszcze bliżej siebie.

– Paul – jęknęła nieprzytomnie.

O tak, maleńka.

– Nasza! Nasza! Weź ją! No, weź! – Mój wilk też pomału zaczynał wariować. Dziki zwierz.

Ani na moment nie spuściłem wzroku z pochłoniętej ekstazą twarzy Ivy. Zacisnęła mocno oczy, rozchyliła usta, z których wydobył się przeciągły jęk i odchyliła lekko głowę do tyłu. Epicki widok.

Gdy tylko wzięła pierwszy głęboki oddech, podniosłem się z kolan. Musiałem ją przytrzymać, by mogła ustać na drżących nogach.

– A teraz, skarbie, będziesz na mnie patrzeć – szepnąłem jej w usta, tuż przed skradnięciem kolejnego pocałunku.

Zsunąłem spodnie wraz z bokserkami. Oczy Ivy rozświetliły się jeszcze większym blaskiem, na widok mojego w pełni gotowego do działania sprzętu. Już bez zbędnych ceregieli wbiłem się w jej pulsujące resztkami orgazmu wnętrze. Stłumiła jęknięcie w moim ramieniu. Zacząłem się ruszać, słysząc z tyłu głowy warczenie swojego wilka. Jemu też było tak zajebiście dobrze, choć odbierał to trochę inaczej niż ja. Czułem napięcie kumulujące się w podbrzuszu, paznokcie Ivy wbijające mi się w barki, jej szybki oddech na szyi. Jeszcze chwila. Jeszcze moment. Ona pierwsza. Musiałem mocno się pilnować, by nie eksplodować już na samym początku. Miałem szczęście. Ivy była na tyle zamglona pożądaniem, że kolejne rozkoszne skurcze przyszły szybciej, niż się spodziewałem. Wykonałem jeszcze dwa pchnięcia i zastygłem, trzymając w ramionach najcudowniejszą kobietę swojego życia.

Opieraliśmy się o pień przez kilka minut, złączeni czołami, uspokajając szalejące oddechy. Nie miałem pojęcia, co ona ze mną robiła, ale teraz nie skupiłem się zupełnie na otaczającym nas świecie. Zapomniałem, że byliśmy w środku lasu, otoczeni bezlistnymi drzewami. Była tylko ona. Jej kolorowe oczy wpatrzone w moje, jej ramiona otaczające mój tors, jej ciepłe wargi sunące z czułością po mojej szczęce. Cały mój świat mieścił się w tej delikatnej i zarazem silnej kruszynie, ledwie sięgającej mi do ramion.

Dopiero lekkie drżenie tego drobnego ciała przywróciło mi racjonalne myślenie. Kurwa, przecież ona cały czas stała w samej kurtce i bieliźnie.

– Brawo, geniuszu. Zaraz się rozchoruje, a ty będziesz chodził wokół niej ze świadomością, że to przez ciebie. Świetny z ciebie partner. – Wilk miał trochę racji.

Pomogłem się jej ubrać.

– Chodź, skarbie. Muszę o ciebie zadbać.

– A to przed chwilą tego nie zrobiłeś? – Rumieńce wywołane zimnem i podnieceniem przybrały na sile.

Wziąłem za rękę i zaprowadziłem wprost do domu watahy.

– Nie w ten sposób, zbereźniku. – Ze śmiechem trąciłem palcem jej nos. Zarumieniła się jeszcze bardziej. – A podobno to faceci myślą tylko o jednym.

Zostawiłem torbę z łukiem w przedpokoju. Jeszcze zanim Ivy ściągnęła kurtkę, pociągnąłem ją do kuchni. Posadziłem na krześle przy stoliku. Włączyłem czajnik. Do kubka wrzuciłem torebkę herbaty, po chwili zalałem wrzątkiem, dodałem sok z cytryny oraz łyżeczkę miodu. Stałem do niej tyłem, ale nie przeszkodziło mi to w wyczuciu jej palącego wzroku na plecach.

– Zaraz przewiercisz mnie na wylot. – Odwróciłem się i podałem kubek. Miała zaróżowiony od chłodu nos.

– Zastanawiam się, co cię tak nagle wzięło na zrobienie mi herbaty. – Objęła naczynie zmarzniętymi dłońmi.

– Jak na dobrego partnera przystało, dbam, żebyś się nie rozchorowała. – Kucnąłem przed nią, układając ręce po obydwóch stronach ud. Z jakiegoś nieznanego mi powodu lubiłem patrzeć na nią z dołu. – Smakuje?

– Tak, jest pyszna. Dziękuję. – Uśmiechnęła się rozczulona.

Taki prosty gest, jak zrobienie herbaty, napełnił mnie dumą i utwierdził w przekonaniu, że pomimo wielu niedociągnięć, byłem dobrym partnerem. Gdybym był teraz w wilczej formie, wypiąłbym dumnie pierś. W zasadzie jako człowiek też się trochę bardziej wyprostowałem. Chciałem dać jej wszystko. Ściągnąłbym dla niej gwiazdkę z nieba, złamałbym kark każdemu, kto tylko odważyłby się krzywo na nią spojrzeć. Byłem z niej dumny za każdy dzień spędzony tutaj. Z każdej nowej informacji, którą przyswoiła, a to, że zorganizowała misję poszukiwawczą i stanęła na jej czele, by mnie znaleźć, wręcz rozsadzało moje serce. Chciałem, żeby ona była ze mnie tak samo dumna, by mogła bez strachu i wstydu powiedzieć, że jestem jej partnerem.

Kochałem ją całym sercem, odkąd ją zobaczyłem w dniu dwudziestych urodzin, choć od dziecka podświadomie wiedziałem, że łączyło nas coś więcej. Ona jeszcze nie do końca odwzajemniała moje uczucia. Wielu rzeczy o tym świecie musiała się nauczyć. Była jeszcze młoda, ale bardzo pojętna, więc wiedziałem, że wszystko przyjdzie z czasem. Najważniejsze, że kochałem ją ponad wszystko. Ona też kiedyś mnie tak mocno pokocha. Byłem tego bardziej niż pewien.

– Wypij herbatę i przyjdź do mojej sypialni, a ja zrobię ci w tym czasie ciepłą kąpiel. Dobrze – zawahałem się – kochanie?

Kiwnęła tylko głową, kryjąc zakłopotany uśmiech w łyku ciepłego płynu.

Kiedyś. Kiedyś mnie pokocha. Na pewno.

– Nas! Nas pokocha. – Tak, nas, przyznałem wilkowi rację.

Pocałowałem ją w czoło i skierowałem się na piętro.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 7 miesięcy temu
    zamknąć go w pokoju przesłuchać - ń na końcu
    to w cale nie było aż tak ciężkie - wcale
    Mam wrażenie, że Paul traktuje ją czasem bardziej jak dziecko niż jak partnerkę - jest nadopiekuńczy zamiast po prostu opiekuńczy. Gorąca herbata spoko, ale prowadzanie jej i sadzanie na miejscu brzmi, jakby miała cztery latka.
  • Nysia 7 miesięcy temu
    Owszem, Paul czasami przesadza z troską, ale taki już jest 🤷

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania