Poprzednie częściJej oczy - Paul (1)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Jej oczy - Paul (17)

Paul

 

– Mike, schwytaliście jakiegoś łotra?

Zaraz z rana opuściłem ambulatorium. Czułem się już na tyle dobrze, że nie zamierzałem marnować tam kolejnych godzin. Choć moja decyzja nie spodobała się Dolores, to ja byłem alfą i nie musiałem jej słuchać. Poza tym wieść o moim złym stanie zdrowia rozniosły się szybciej niż błyskawica, ale o tym, że już ze mną lepiej – niekoniecznie. Wataha musiała zobaczyć, że wróciłem do sił i mogą czuć się bezpiecznie.

Zatrzymałem się przed kwiaciarnią. Przez okno widziałem, że Anny właśnie rozkładała nowy towar. Dzwonki umieszczone nad drzwiami oznajmiły dziewczynie moje przybycie.

– Dzień dobry, alfo. – Skinęła głową, stawiając na półce zielony okaz. – Jak się czujesz?

Dwudziestopięcioletnia kwiaciarka była chyba jedną z największych plotkar w watasze. Odziedziczyła to po matce. Jeśli one czegoś nie wiedziały, to nikt nie wiedział. Nie przez przypadek zjawiłem się właśnie tutaj. Wieść o moim zdrowiu musiała się szybko rozejść wśród moich wilków.

– Bardzo dobrze, Anny. Jak widzisz, wróciłem już do pełni sił. Dziękuję za troskę.

– Całe szczęście. Potrzebujemy tutaj takiego silnego alfy jak ty. Te łotry ostatnio często się tu kręcą. – Poprawiła ułożenie liści. – To niepokojące. Ciekawe, czego od nas chcą? – Zatrzepotała rzęsami.

Uśmiechnąłem się przyjaźnie. Ewidentnie chciała wysępić nowe plotki. Dodatkowo nie powstrzymała się przez drobnym flirtem. Od zawsze liczyła, że zwrócę na nią uwagę. A skoro byłe w jej sklepie po raz drugi w przeciągu kilku dniu, musiała odebrać to zgoła inaczej, niż powinna. Ale nie ze mną te numery, moja droga.

– Pracujemy nad tym. Nie obawiaj się, wataha jest bezpieczna.

– Oczywiście, alfo. Z tobą zawsze jesteśmy bezpieczni. – Posłała mi uwodzicielski uśmiech. Nie działał on na mnie. Ani teraz, ani nigdy.

Zatrzymałem się przed niewielkim mocno-niebieskim kwiatkiem. Jak jej prawe oko. Dotknąłem jego liści. Były delikatne jak jej skóra. Idealny.

– To nie jest hiacynt, prawda? – Musiałem się upewnić. Badyle nigdy nie były moją mocną stroną.

– Nie. – Uśmiechnęła się. – To niezapominajka leśna, dunkelblauer turm, świeżo przywieziona. Piękna, prawda? Każda kobieta chciałaby taka dostać. – Położyła dłoń na moim ramieniu.

– Poproszę tę. – Wskazałem na najokazalszą niezapominajkę, odsuwając się od kobiety.

Dziewczyna zawinęła doniczkę w ozdobny papier. Zapłaciłem i udałem się do domu watahy, zapominając o nieudanych zalotach. Po drodze wstąpiłem do swojego gabinetu. Nakreśliłem na kartce kilka słów.

– Tak, mamy jednego łotra. Jest w sali przesłuchań. Mam się nim zająć? – W końcu doczekałem się odpowiedzi od Mikiego. Głos mu lekko drżał.

– Zajmiemy się nim razem. Zaraz do niego idę. Kiedy możesz dołączyć?

– Za jakieś piętnaście minut. – Znowu musiałem chwilę poczekać.

– W porządku.

Jego głos był inny, bardziej napięty i zmęczony. Jeszcze mu się to nie zdarzyło.

Skoro miałem jakieś piętnaście minut, wszedłem po schodach i skierowałem się do pokoju Ivy. Czułem jej obecność, więc wiedziałem, że nie uciekła. Gdyby nawet próbowała, Connor zaraz by mnie o tym poinformował. Miałem jednak nadzieję, że po naszych wczorajszych przygodach, sama podejmie decyzję o kroczeniu u mojego boku.

Cicho nacisnąłem klamkę i zajrzałem do środka. Rolety w oknach były przysłonięte, więc w pomieszczeniu panował delikatny półmrok. Ivy spała otulona kołdrą po same uszy. Chyba będę musiał się przyzwyczaić, że nasze organizmy mają inne temperatury. To ma swoje plusy. Gdy będzie jej zimo, będę mógł ją ogrzać własnym ciałem.

Ostrożnie usiadłem na skraju łóżka. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i założyłem za ucho. Wyglądała uroczo, pięknie, młodo i świeżo. Idealnie. Policzki pokryły się delikatnymi rumieńcami, lekko rozchylone różowe usta wypuszczały ciche westchnienia. Od razu powróciłem myślami do wczorajszego wieczoru. Gdy takie samo westchnienie towarzyszyło jej podczas szczytowania, myślałem, że tam oszaleję. Jeszcze chwila, a zaciągnąłbym ją do szpitalnego łóżka. Nie była jeszcze na to gotowa. Nie ufała mi, więc nie mogłem wykorzystać jej chwili słabości. Skoro była moją partnerką, musiałem i chciałem szanować granice kobiety. Jej pospieszne wyjście tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jeszcze nie jej czas. Kiedyś mi zaufa i pozwoli się naznaczyć. Cierpliwości, Paul.

Zostawiłem kwiatka na stoliku nocnym. Przed nim położyłem karteczkę. Ostatni raz pogładziłem ją po włosach, pocałowałem w czoło i wyszedłem, cicho zamykając za sobą drzwi.

Będąc w korytarzu prowadzącym do pokoju przesłuchań, spotkałem Mikiego. Miał lekko podkrążone oczy i bladą cerę. Ewidentnie się nie wyspał, ale sprawiał wrażenie zadowolonego.

– Długo czekałem na odpowiedź od ciebie. Wszystko w porządku?

– Tak, wybacz. Byłem zajęty – bąknął, trąc dłonią kark.

– Czym? Co było ważniejsze od twojego alfy? – Bardziej dla rozrywki udałem rozgniewanego. Zazwyczaj nie wnikałem, co robili moi ludzie w czasie wolnym. Tym razem zachowanie Mikiego nie dawało mi spokoju. Poza tym, że był betą, zaliczałem go do wąskiego grana moich przyjaciół.

– Nie „co”, a „kto”. Zaczęliśmy się z Lili starać o szczeniaka. – Wyprostował się dumnie, jakby już mu się syn urodził, a nie dopiero chciał go zmajstrować.

– Czyli odezwałem się nie w porę. Teraz rozumiem. Powodzenia, stary. – Poklepałem go po plecach.

Sparowali się zaledwie dwa miesiące temu, więc to idealny czas na dzieci. Sam chciałbym już zostać ojcem, ale do tego potrzebna mi była chętna partnerka. Ivy może i byłaby chętna pójść ze mną do łóżka, ale o szczeniakach na pewno nie chciałaby jeszcze słyszeć. Boi się mnie i mojego wilka. Gdyby okazało się, że nosi wilcze dziecko, zawał byłby murowany.

Weszliśmy do sali przesłuchań. Łotr siedział przywiązany do krzesła łańcuchami, nasączonymi srebrem. Sprawiały one, że nie mógł się przemienić i nam uciec. Była to bardzo wygodna forma przetrzymywanie więźniów. Nie szkodziła za bardzo, ale sprawiała, że musieli siedzieć spokojnie, by nie zrobić sobie wielkiej krzywdy.

Zgarnąłem krzesło stojące przy stoliku pod ścianą. Obróciłem je oparciem do łotra, stawiając je dwa kroki przed nim i usiadłem w rozkroku.

– Słucham – zacząłem. – Po cholerę przyszliście na mój teren?

– Dla zabawy. – Uśmiechnął się.

– Jeśli chcesz, możemy się zabawić. Od czego chcesz zacząć? Kopniaki, sierpowy, wyrywanie paznokci… O wiem! Wydłubiemy ci oko. – Wyszczerzyłem się, z satysfakcją obserwując znikający uśmiech łotra.

– Wal się! Niczego ci nie powiem!

Popatrzyłem na Cola, wojownika, który pilnował łotra, zanim przyszliśmy. Opierał się nonszalancko o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Lubiłem go, bo nie bał się pobrudzić krwią siebie i wszystkiego dookoła. Dzięki niemu ja mogłem tylko siedzieć i patrzeć. W przeciwieństwie do niego nie przepadałem za zadawaniem bólu w taki sposób. Bić się i zabijać podczas walki – tak, ale tortury nie sprawiały mi radości.

Col podszedł do stolika, wziął z niego obcęgi. Kucnął za łotrem, by powoli wyrywać po jednym paznokciu. Do moich uszu napłynęły przeraźliwe krzyki i zawodzenie. Mężczyzna oddychał szybko, starając się nie dopuścić do wypłynięcia łez, gromadzących się pod powiekami. Spokojnie patrzyłem, jak fragmenty paznokci spadały na betonową posadzkę, barwiąc ją na bordowo. Znowu ktoś będzie musiał to posprzątać. Wojownik rzucił na stół zakrwawione obcęgi. Ponownie oparł się o ścianę.

– Dalej uważasz, że weszliście na nasz teren dla zabawy? – Mike siedział na kancie stołu i relaksacyjnie machał w powietrzu nogą.

– Wal się! – warknął łotr. – Niczego wam nie powiem.

Wystarczyło moje jedno spojrzenie na Cola, by ten znowu ruszył do stolika. Tyl razem wziął z niego sekator. Używał go zawsze do obcinania uszu i palców. Uważał, że jest mały, poręczny i dość wygodny w użytkowaniu. Tak, zdecydowanie Col nie należał do normalnych wilkołaków.

Pochylił się nad szarpiącym się łotrem. Jedną ręką chwycił go mocno za włosy, a drugą ułożył tak, by nożyce sekatora wpasowały się w ucho. Zaciskał powoli sprzęt.

– Stój! – zawołał Mike. Zeskoczył ze stolika. Złapał łotra za włosy, tak jak jeszcze przed chwilą robił to Col. Odchylił mu głowę. – A co tu mamy? – Zaśmiał się, patrząc na mnie.

Całą trójką patrzyliśmy na szyję łotra. Widniały na nim ślady po naznaczeniu. Uśmiechnąłem się, wiedząc już, jak go złamać.

– No, proszę, proszę… Nasz zakładnik ma partnerkę. – Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem strach. Nie, to coś więcej niż zwykły strach. To przerażenie. – Mike, wydaje mi się, że podczas najścia łotrów mignęła mi przed oczami jakaś samica. Myślisz, że tęskni za swoim partnerem?

– Na pewno umiera ze strachu.

– Nie, proszę… Nie róbcie jej krzywdy. Ona nie jest niczemu winna. – Błaganie mężczyzny obijało się echem od pustych ścian.

– Powiesz, czego szukaliście, czy mamy ją sprowadzić?

– Nie znajdziecie jej!

– Z tego, co mówił jeden z patroli, ich grupa ciągle kręci się niedaleko granicy. – Mike już kierował się w stronę drzwi. – Daj mi godzinę.

– Szerokiej drogi! – zawołałem za nim.

Rozłożyłem się wygodnie na krześle i z satysfakcją patrzyłem na rosnące z każdą chwilą przerażenie mężczyzny. Col wyciągnął z kieszeni telefon.

– Alfo, grasz? – Zamachał w moją stronę ekranem, wyświetlającym logistyczną gierkę online.

– Chętnie. – Poszedłem w jego ślady. Jakoś musieliśmy zapełnić godzinę oczekiwania.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    No proszę, Paul ma wilka od brudnej roboty, jak na prawdziwego władcę przystało.
  • Nysia 9 miesięcy temu
    No a jakżeby inaczej 😝

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania