Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 12)

W całej świątyni roznosiły się przygłuszone przez ściany odgłosy bitwy. Cedrinn szła w stronę ołtarza, zostawiając za sobą drobne, kapiące z lewej ręki, krople krwi. Była okryta płaszczem, a na głowę naciągnęła kaptur. Poprzez zamieszanie zdołała prześlizgnąć się bez jakichkolwiek przeszkód. Żaden z obrońców nie wszedł do środka, by strzec dostępu do wnętrz. Nie wyobrażali sobie, by którykolwiek złodziej mógł przekroczyć progi tego świętego miejsca.

To był ich błąd.

– Wszystko w porządku? – spytał rosły mężczyzna, pilnujący leżących na ziemi jeńców, którymi byli Peter i Nana. Leżeli w samym centrum świątyni, przybici do podłoża zaklęciem. Najwyższa kapłanka minęła ich, zbliżając się do ołtarza. Gdy się przy nim znalazła, odwróciła się i ściągnęła kaptur. Jej włosy wyglądały jakby ktoś nierówno je ściął, a jej lewy policzek był oparzony. W najgorszym stanie była prawa ręka, której skóra pękła wzdłuż całego ramienia, a dwa palce u dłoni złamane. Była jednak już tak blisko swojego celu, że całkowicie zignorowała ból.

– Ta cholerna starucha wcale okazała się tak słaba, jak sądziłam – powiedziała nagle do swojego podwładnego. Mimo to zbyt słaba by mnie powstrzymać… Teraz nie ma nikogo, kto mógłby pokrzyżować moje plany. – Uśmiechnęła się z widoczną ulgą na twarzy.

Peter podniósł głowę na tyle, ile mógł, by spojrzeć na Nanę.

– Przepraszam cię… – szepnął w jej stronę. Dziewczynka otworzyła wtedy oczy i spojrzała na niego. Złotowłosy rozpłakał się nagle. – Przepraszam, że zawiodłem…

– Nie… ty nie… – Chciała odpowiedzieć, gdy nagle w Petera trafiło zaklęcie, skutkiem czego przetoczył się daleko od niej. Nana zaczęła się szarpać, próbując wstać. Cedrinn stanęła przy niej, albinoska przestała się rzucać.

– Radzę ci się nie sprzeciwiać – warknęła złodziejka. – Żyjesz tylko dlatego, że musisz przyzwać bożka. Po jego przyzwaniu wszyscy wy, brudni, paskudni niewierni znikniecie!

– Błagam, pomyśl o tym, co robisz! – odparła Nana zrozpaczonym głosem. – Życzenie, jakie chcesz spełnić, nie zapewni wam szczęścia!

– Zamilcz! – Cedrinn kopnęła ją. Dziewczyna straciła na moment dech i zaczęła kaszleć. Złodziejka odeszła od niej i stanęła po środku świątyni. Kucnęła i zaczęła gładzić podłogę. Spod jej dłoni wyrosła czarna linia, która zaczęła rysować wzór po całej powierzchni. Zakręcała i rozgałęziała się, tworząc duży, spójny kształt, przypominający skrzydła motyla. Nana, gdy doszła do siebie, podniosła głowę by spojrzeć na zadowoloną Cedrinn. Na jej twarzy malował się błogi spokój, wręcz rozkosz.

– Nie rób tego – ostrzegała albinoska. – To nie zapewni wam szczęścia.

Twarz Cedrinn gwałtownie przybrała rozwścieczony wyraz. Odwróciła się i przeszyła wzrokiem dziewczynę.

– Jeszcze ci mało?! – wydarła się. Zacisnęła wargi, po czym odetchnęła. I zachichotała.

– Rozumiem. Jesteś aktualnie na straconej pozycji, więc próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi. Sprytne.

– Nie. Próbuję uświadomić ci, że nie masz racji. – Mówiła Nana, która za wszelką cenę starała się nie okazywać strachu w barwie głosu. Widoczny był jednak w jej wielkich, rozszerzonych źrenicach, które patrzyły głęboko w zimne oczy złodziejki. Ta wybuchła śmiechem. Podeszła do albinoski, po czym przykucnęła przy niej.

– Czy starucha nie uczyła cię, jak narodził się Ra? O tutaj, na tej ziemi. Sprawił, że wzeszło słońce, że się narodziliśmy! To on nadał nam duszę, karmi nas i poi. Twoi bożkowie są jedynie pionkami, służącymi mu za podnóżek. To Ra rozświetlił ciemności wszechświata! Kiedyś ten zakichany kraj miał tego świadomość, nie dopuszczał herezji, jaka aktualnie ma tu miejsce! Egrezja była ostoją Ra i jego dzieci, krajem szczęścia i dobrobytu! A teraz przez was, nihornijskie kurwy, dzieci Ra są podatne na wasze schizmy! Wiesz co to za pieczęć, prawda? – Wskazała na symbol na podłodze. – Zamyka ona demoniczną broń, której zażyczył sobie Vinte Delaunay w poprzedniej grze, jaka miała miejsce tu, w Egrezji, jeszcze będącej wtedy ostoją Ra. Jednakże ten niewierny brudas nie miał wystarczająco siły, by ją kontrolować. Niszczyła ona dziedzictwo Ra… I wtedy zjawiliście się wy, nihornijskie kurwy! Zaczęliście głosić słowa swoich pierdolonych bożków jako „pomoc” dla dzieci Ra i zapieczętowaliście demona tutaj, w jego domu… Uznano was za bohaterów, a dzieci Ra postanowiły was uszanować! Niektórzy odwrócili się od światła i poszli waszą drogą! Postawili świątynie waszym bożkom! Przypomnę temu krajowi, jaki powinien być. Skoro obraził imię Ra, zniszczę go tym, co splugawiło tę ziemię! A potem, gdy już pozbędę się dzięki diabłu życzeń was, niewiernych, wszelki ból na tym świecie zniknie. O tym starucha już cię pewnie nie uczyła! Dzieci Ra cierpią głód, biedę i wstrętne choroby przez to, że postanowiliście odwrócić się od jedynego stwórcy! Był tak wściekły, że sprowadził plagi na nas wszystkich, by pokazać, że musimy coś zrobić! Że musimy my, Wyznawcy Światła, jedyni, którzy widzą prawdę, zrobić coś z wami! Od małego byłam świadkiem, jak niewinni ludzie umierają z głodu, na hemasitus… Nie rozumiałam wtedy dlaczego tak jest… Ta jebana starucha wbijała mi do głowy, że ludzie nigdy nie zdołają sprawić, by każdemu dobrze się żyło… Lecz to nieprawda. Zrozumiałam to, gdy ujrzałam Wyznawców Światła, tych, których tak nienawidzicie i opluwacie, modlących się przy ogniu, czcząc Ra. Nauczyli mnie… Wskazali mi poprawną drogę… Zrozumiałam wtedy, że ze swoją wiedzą mogę coś zrobić, zażyczyć sobie w nadchodzącej grze, by każdy, kto odwrócił się od Ra, zginął! Wtedy na świecie zniknie głód, choroby… Będzie rządzić miłość i pokój… Taki jest mój cel. Skoro jesteś taka dobra i prawa, powinnaś to zrozumieć!

– Nie rozumiem. – Nana odpowiedziała spokojnie. Cedrinn zamarła. – Mówisz, że widziałaś jak niewinni cierpią, więc zabijesz tych niewinnych, bo nie czczą boga słońca?

– Każdy, kto nie czci Ra jest winny!

– Nie. Twoje uczucie co do niesprawiedliwości świata na pewno nie było wzbudzone tylko widokiem niedoli Wyznawców Światła… Matka Cana leczyła wszystkich, karmiła wszystkich, nieważne jakiego wyznania byli… Wpadłaś w pułapkę, dobrze wiesz jaką. Teraz tylko twój umysł jest zbyt zamglony, byś była tego świadoma. Jeżeli wypuścisz teraz demona… Jeżeli wygrasz… unieszczęśliwisz boga słońca.

Cedrinn i jej pionek zamilkli. Puls Nany przyspieszył, zacisnęła szczękę, a po policzkach spłynęło jej kilka łez.

– We wszechświecie istnieje ład… Potrzeba światła, by przegonić cień, lecz to właśnie światło go tworzy. Bóg Ra też nie jest bez skazy, dobrze wiesz, o czym mówię. Prawda, na tym świecie istnieje zło, które trzeba zwalczać… Lecz nigdy nie zniszczy się go zupełnie. Mówisz o zlikwidowaniu zła, choć sama je wyrządzasz! Zabijasz i gwałcisz, okradasz… Opamiętaj się, Cedrinn! Czy tego naprawdę chcę bóg Ra?!

Złodziejka ściągnęła z albinoski zaklęcie krępujące, złapała ją za szyję, po czym podniosła do góry. Podduszała ją, lecz nie tak, by udusić. Nana zaciskała oczy w bólu, starając się złapać oddech, machała nogami we wszystkie strony.

– Jak śmiesz… – warczała Cedrinn. – Jak śmiesz się kurwa wypowiadać na ten temat… Ład…? To będzie istnieć zawsze…? HA! Może mi jeszcze powiesz, że musi istnieć słońce nocy i słońce dnia, by na tym świecie była równowaga?! NIHORNIJSKIE ŚCIERWO! Przygarnęliście sobie naszego boga jak jakiegoś bezpańskiego psa i wsadziliście go w swoje mity! Skoro wasi bogowie są tacy dobrzy, to dlaczego nie zabiorą bólu?! Skoro są tacy sprawiedliwi, czemu zezwalają na to, co dzieje się na świecie?!

– Bo… – wyszeptała dziewczynka słabo. – To… ludzie… to wszystko robią…

Cedrinn rzuciła ją na ziemię, po czym kopnęła trzy razy, dysząc niczym dzikie zwierzę. Nana uparcie podniosła się, spojrzała odważnie w oczy fanatyczki.

– No i co teraz? – spytała kpiąco Cedrinn. – Co jeszcze mi GENIALNEGO powiesz?!

– Bogowie… starają się chronić nas… przed tym, co od nich pochodzi… Bogowie są silniejsi i mądrzejsi, lecz nie są idealni… Jesteśmy ich dziećmi, jesteśmy podobni do nich… Oni… chronią nas na tyle, ile umieją… Nieważne, czy wierzymy w nich, czy nie… Najważniejsze jest to, co czynimy bliźnim…

– Ani słowa więcej, – zagroziła złodziejka – bo bożka będziesz przyzywać bez nóg…

– Próbujesz uwolnić coś, co zostało przez bożka stworzone. – Nana kontynuowała, mimo jej gróźb. – Pochłonęło to wiele żyć… A ty masz zamiar poświecić ich jeszcze więcej, bo wierzysz, że tak będzie najlepiej. Ale jesteś w błędzie… Jesteś omamiona, podobnie jak setki innych podobnych tobie, przez moc bożka… Oślepiona grzechem boga Ra… Powiedziałaś na początku, że nie ma nikogo, kto mógłby cię teraz powstrzymać. Kolejny błąd… Ja cię powstrzymam… Mam moc, by to zrobić… bo jestem dzieckiem „słońca nocy”!

– Więc pokaż na co cię stać, o „dziecko słońca nocy”! Pokaż mi moc tego mitu!

Cedrinn skupiła magię, by zaatakować nią albinoskę. Nana pobiegła w stronę nieprzytomnego Petera. Towarzysz kapłanki próbował trafić zaklęciem by ponownie ją skrępować, lecz nie udawało mu się. Kapłanka złodziei skupiała duże ilości magii, jej włosy uniosły się do góry, a oczy błyszczały czystym gniewem.

Nana sprawdziła stan Petera, oddychał, co ją uspokoiło. Cedrinn szalała z gniewu.

– Nie wtrącaj się, ja się zajmę tą małą gnidą – rzuciła do swojego pionka, po czym zaczęła powoli zbliżać się w jej stronę. Pieczęć reagowała na jej moc, lekko się rozpalając. Nana była przerażona, lecz musiała opanować strach. Wiedziała, że jeżeli pozwoli Cedrinn wypuścić broń Vintego Delaunay, dla Egrezji nie będzie ratunku.

„Masz moc, by odmienić ten świat.” – Głos mamy, Artemidy, zabrzmiał w jej głowie. Nana odetchnęła głęboko. Złodziejka zbliżała się do niej, a z każdym krokiem jej moc rosła. Albinoska zamknęła oczy, wyciszyła się zupełnie. Nie słyszała dźwięków uwalnianej many Cedrinn, ani odgłosu bitwy z zewnątrz. Dochodził do niej jedynie oddech Petera.

„Powierzam to twojej krwi. Tą moc, którą świat winien ujrzeć, gdy nastąpi czas.” – Tajemniczy głos wszechświata, który usłyszała niegdyś we śnie, zabrzmiał teraz w jej głowie. Pieczęcie Yanarów na jej plecach, w kształcie anielskich skrzydeł, rozbłysły delikatnym, białym światłem. Jej różowe włosy rozjaśniły się, zafalowały, złożyła dłonie razem.

– Nie pozwolę! – wrzasnęła Cedrinn i zaszarżowała w stronę dziewczyny. Z drobnego ciałka albinoski buchnęła ogromna ilość białej magii, która wypchnęła złodziejkę i rozproszyła zebraną przez nią energię. Pieczęć trzymająca demona zgasła pod wpływem albinoskiej many. Cedrinn nie była zadowolona z obrotu sytuacji, ledwo utrzymywała się na nogach. Włosy Nany powiewały we wszystkie strony, otworzyła oczy i spojrzała odważnie na złodziejkę.

– Nie chcę niszczyć świątyni boga Ra, Cedrinn! Porzuć pomysł uwolnienia bestii i odejdź stąd! Jeśli to zrobisz, to…!

– TO CO? – krzyknęła wyzywająco, wybuchając śmiechem, choć w ogóle nie czuła się pewnie. – Oszczędzisz mnie? Durna! Jesteś za słaba, by mi grozić!

– Nie mam zamiaru cię zabijać – odpowiedziała Nana. – Jeżeli odejdziesz, jeżeli zrezygnujesz z życzenia, bóg słońca nie zostanie unieszczęśliwiony.

– NIE MASZ PRAWA WYPOWIADAĆ SIĘ W JEGO IMIENIU! – Cedrinn zaczęła skupiać magię ponownie. Albinoska znów zamknęła oczy widząc, że słowami nie może przekonać złodziejki.

– Jesteś oślepiona ciemną stroną słońca... – Westchnęła smutno. Cedrinn rzuciła w nią serią zaklęć, Nana odbiła je, uszkadzając gdzieniegdzie świątynię. Towarzysz złodziejki krzyknął z rozpaczy widząc to, Cedrinn poczuła jeszcze większy gniew.

– Jebana nihornijska kurwa… – szepnęła pod nosem, po czym teleportowała się, pojawiając tuż przy Nanie. Uderzyła ją pięścią w twarz, dziewczyna zatoczyła się i upadła obok Petera. Szybko na czworakach oddaliła się, by zminimalizować ryzyko zranienia go przez Cedrinn, która w tym momencie wycelowała kolejną serią pocisków w jej stronę. Nana przybrała formę kota i przetoczyła się po ziemi, po czym szybko pobiegła w stronę ołtarza. Pociski Cedrinn uszkodziły ściany świątyni, Wyznawcy Światła walczący z Aru i Edem u boku zorientowali się, że coś jest nie tak. Zaczęli krzyczeć o intruzach w świątyni, na polu bitwy rozpętał się jeszcze większy harmider.

Cedrinn usłyszała ich wrzaski. Wiedziała, że jej złodzieje nie dadzą rady dłużej odwracać uwagi obrońców świątyni, a każda kolejna osoba w środku zmniejszała szansę na wypełnienie planu, nie miała już wiele czasu. Nana ponownie przybrała formę człowieka, stanęła przed ołtarzem. Udało się jej skupić ten sam poziom energii co wcześniej, jej włosy znów pojaśniały i falowały powoli. Czuła jednak coraz większe zmęczenie. Nigdy nie używała aż takiej ilości many w jednym momencie. Postanowiła tym razem pójść na całość. Pieczęć demona znowu zareagowała pod wpływem mocy Cedrinn. Po twarzy dziewczynki spłynęły krople potu.

– W imię Dwunastu – szepnęła oficjalnie pod nosem, po czym zacisnęła powieki i podniosła ręce wysoko do góry. Między jej dłońmi zaczęła formować się biała kula, mieniąca się kolorami. Cedrinn i jej pionek zasłonili oczy, oślepieni tym blaskiem. Złodziejka wiedziała, co Nana ma zamiar zrobić. Skupiała ogrom magii w pocisk, którym zamierzała ich zabić. Nana płakała. Nie chciała tego robić, lecz wiedziała, że nie ma wyjścia. Musi zabić Cedrinn, inaczej ta zniszczy świat…

Kula została uformowana do końca. Nana czuła, jak odpływają z niej siły, wrzasnęła, po czym zamachnęła się. Nie przewidziała jednak, że w tym momencie Cedrinn pojawi się tuż za nią. Złodziejka posunęła się do bardzo desperackiego kroku – ryzykując natychmiastową śmiercią, teleportowała się tuż za jej plecy. Złapała Nanę za nadgarstki, po czym parciem swojego ciała wyrzuciła siebie wraz z albinoską w przód.

„Nie… nie może być…” – Nana protestowała rozpaczliwie w myślach. Leciała wprost na pieczęć. Tuż przed tym, jak miała się z nią zderzyć, po świątyni rozniósł się jej wrzask:

– Mamusiu!

Sufit świątyni wyleciał do góry. Pole bitwy zostało zasłonięte kurzem, ograniczając widoczność każdemu. Ed, Aru i Kyoko stali przy sobie, kaszleli. Nagle całą Egrezję przeszyło okropne wycie, tak doniosłe, że ziemia zaczęła się trząść. W rytm doniosłego, demonicznego ryku, Cedrinn śmiała się obrzydliwie. Echo jej śmiechu przeszywało Egrezję bardziej, niż odgłosy demona. Skupiona przez Nanę energia zniszczyła pieczęć i uwolniła potwora. Cedrinn za swój desperacki ruch zapłaciła zdrowiem, straciła dwa palce u lewej dłoni i wzrok w jednym oku. Poświęciła swoje ciało i sprawność, by wypełnić cel.

Wszystko w imię Ra.

Demon przypominał wyglądem smoka z lwią głową. Wyszedł ze świątyni rujnując ją do końca, rozłożył ogromne smocze skrzydła, zawył ponownie. Ziemia zatrząsała się, gruzy świątyni obsunęły, a piasek wylatywał we wszystkie strony. Złodzieje widząc sukces swojej najwyższej kapłanki zgodnie z planem zaczęli się wycofywać. Ed przymierzał się do zatrzymania ich, lecz Aru powstrzymała go. Zrozpaczeni Wyznawcy Światła rzucili się w stronę demona. Gdy poczuł zadawane ciosy, zamachnął ogonem i wyrzucił ich z dala od siebie. Ci, którzy przeżyli, nie mieli zamiaru się poddawać. Stwór zniszczył świątynię, dom ich ukochanego boga, nie mogli tego wybaczyć, nie mogli się z tym pogodzić…

Gracze patrzyli biernie, jak zrozpaczeni Wyznawcy Światła padali jeden za drugim. Cedrinn wspinała się po plecach demona, używając zaklęcia, by jej nie wyczuł. Obrzydliwie uśmiechała się obserwując, jak „niewierne psy” padają jak muchy.

– W IMIĘ RA, GŁUPCY! ŻYCIE UMIERA, GDY ŚWIATŁO ZNIKA! – wykrzyczała w ich stronę. Demon uniósł się na skrzydłach i rozpoczął dalszą destrukcję; niszczył domy, stragany, wszystko, co napotkał na swojej drodze. Robił to, co Cedrinn satysfakcjonowało: zostawiał jedynie zniszczenie i strach, które symbolizowały dla niej przyszłą wygraną, a w tym koniec istnienia wszystkich niewiernych.

– Jesteśmy straceni – wyjęczał jeden z ocalałych Wyznawców Światła.

– Demon zniszczy wszystko…

– Nie ma już nadziei… Światło zniknęło…

– Nie! – przerwał im Ed. – To się tak nie skończy.

– Dopuściliśmy do tego, choć Cana nas ostrzegała – mruknęła Aru. – Jesteśmy graczami tak, jak Cedrinn. To naszym obowiązkiem jest ją pokonać… Kyoko! Weźmiesz Lorenzo, Eris i Kasei ze sobą, spróbuj znaleźć Petera i Nanę! Ja i Ed zajmiemy się złodziejką!

– Mistrzu Aru, nie pozwolę! Idę z tobą, czy tego chcesz, czy nie! – zaprotestowała ostro fiołkowowłosa. Kasei uwolniła się z rąk Edwarda i przemieniła w człowieka.

– OSZALALIŚCIE DO RESZTY?! PRZECIEŻ TEN DEMON WAS ZMIECIE JEDNYM DMUCHNIĘCIEM! POTRZEBUJECIE NAS! – krzyczała paranoicznie rudowłosa.

– Nie jesteście graczami – odparł Edward. – To, co Cedrinn wypuściła, to demoniczna broń. Nie zdacie się tutaj za wiele.

– NIE ZGRYWAJ TAKIEGO CWANIAKA! MACIE WIĘKSZE SZANSE Z NAMI NIŻ BEZ NAS! – wydzierała się rudowłosa, mając łzy w oczach. – UMRZECIE, JEŻELI PÓJDZIECIE SAMI!

– Musicie znaleźć Nanę, bo może ona wie, jak zamknąć tego stwora z powrotem – powiedział, zaciskając pięść. – Na demoniczną broń lepiej działa magia, niż zwykły oręż. Będziemy go spowalniać na tyle, ile możemy, by się nie przemieścił zbyt szybko. Gdy znajdziecie Petera i Nanę, przyprowadzicie ich najszybciej jak się da. Zero dyskusji! Aru, idziemy!

Bez słowa ruszyli w stronę demona. Kasei popłakała się z gniewu, krzyczała w stronę Edwarda różne niecenzuralne słowa. Lorenzo i Eris stali cicho, Kyoko patrzyła w stronę oddalających się mistrzów z przerażeniem. Wpatrywała się najpierw uważnie w Edwarda… i zobaczyła wokół niego złoto i srebro, pod postacią motyli…

Przeniosła wzrok na Aru. A wtedy… ujrzała feniksy. Ujrzała płomienie, a wokół nich feniksy. Silne i zdrowe, tak jak niegdyś.

Zamknęła oczy. Zacisnęła dłonie w pięści, po czym je rozluźniła.

– Idziemy. Peter i Nana muszą być niedaleko.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania