Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 12 (Część 1)

– Wyznaj mi Ra, jeżeli łaska, czy ty przyjaźń rozumiesz? Czy stąpając między nami rozumiesz relacje, jakie nas, ludzi, łączą? Czy obojętna ci jest to rzecz, skoro do śmiertelnych i ulotnych rzeczy należy?

– Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, o śmiertelniku. Podobny jestem tobie, a jednak zupełnie inny. Ja przyjaciół… myślę, nigdy nie miałem, choć czasami marzyłem, by z wami tak pobyć na dłużej, niż na ulotną chwilę…

– To lepiej, żeś nas za przyjaciół nie miał nigdy. Bo życie nasze krótkie, mija jak powiew wiatru. Najpierw tu jesteśmy, a potem odchodzimy. A wiedz Ra, że przyjaciela stracić to rana, jaka goi się stuleciami. My nawet niezdolni dożyć jej zasklepienia! Lecz my o tyle dobrze, że potem i my umrzemy, być może się spotkamy, tam, na innym świecie… A ty, biedny Ra, nie będziesz mógł pójść za nami.

– Jeżeli to rana jaka stuleciami się goi, oznacza to, że coś cennego się tu traci! Jak powiedziałeś, ja nie pójdę za wami, lecz stulecia mam, by się wykurować. Człowiecze, miej litość wobec mnie, boskiego grzesznika… naucz mnie swojej przyjaźni.

~Zakazane Opowieści Słońca, „O przyjaźni” r. Nieznany, aut. Nieznany

 

Rozdział 12: Romei

~

„Jest ciemniej, niż wcześniej. Pewnie musiał nastać już zmrok.”

Haley siedziała na ziemi oparta o ścianę, z nogami blisko tułowia. Do tej ściany przymocowano łańcuch, którym skuto jej ręce i nogi, by nie pozwolić na ucieczkę. Jedyne małe okienko zostało zakryte czarną płytą, by ograniczyć pole widzenia. W pokoiku znajdowała się mała etażerka, gdzie w dzień przyjazdu, tuż przed ucieczką, zostawiła swoje najważniejsze rzeczy. Wszystko, co tam miała, zabrano. Nie pozostawiono nic, nawet ubrań.

Została przebrana w lekkie, białe kimono, potem zakuta, a na szyję założono obrożę tłumiącą magię. Wezwany przez dziadka medyk zajął się ranami na jej plecach. Co dziwne, nikt nie odkrył, że posiada pieczęć. Goro naturalnie podejrzewał, że może ją mieć, jednak żaden z jego magów nie zdołał wykryć żadnego śladu. Jedynie mag o dobrej detekcji magicznej, tak jak tamten oszalały Jenkins, mimo kamuflowania mógłby coś podejrzewać. Choć tłumik działał bardzo dobrze, nadal czuła, że posiada pieczęć przy sobie. To jednak nie miało już znaczenia. Została zamknięta, bez drogi wyjścia. Była pewna, że kiedy Goro powróci z walki, zostanie prosto z tego pokoju zaciągnięta na ceremonię ślubną. Postanowiła więc, że tuż przed tym zakończy swoje życie. Nie pozwoli, by Goro ją posiadł, to byłaby ujma na honorze. Przecież jest Haley Dante via Enzern, albinosem, najrzadszą odmianą człowieka na świecie. Albinosem, któremu od najmłodszych lat wpajano prawo tego, od czego pochodzi – dawaj dobro dobrym, dawaj zło złym, nawet, jeżeli będziesz zmuszony zatopić dłonie we krwi. Musiała być jednocześnie bohaterem zbawiającym zwykły lud, jak i bezwzględnym zabójcą, który nawet przez chwilę nie zawaha się odebrać życia swoim wrogom.

Wszystko w imię ojczyny i honoru.

Na początku nie potrafiła zrozumieć tej filozofii. Z czasem jednak pewne wydarzenia uświadomiły jej, dlaczego powinna tak postępować…

To wszystko miało miejsce trzy lata wcześniej.

Wiosna trwała w Edo, stolicy Nihorii, potocznie nazywanej „miastem różowej delikatności”. Wszystko to przez przepiękny krajobraz, jaki stwarzały kwitnące o tej porze roku kwiaty wiśni. Choć występowały na terenie całego kraju, to tutaj było ich najwięcej.

Dwa białe pegazy ciągnące za sobą powóz, wylądowały na ziemi. Ludzie przechodzący ulicą odsunęli się, by zrobić dla nich miejsce. Magia, która utrzymywała w stabilności powóz w locie zaniknęła, gdy pegazy zatrzymały się pewnie na podłożu. Złożyły skrzydła, po czym zaczęły maszerować jak zwykłe konie. Mieszkańcy miasta patrzyli z podziwem na czarno–białą karocę, ozdabianą srebrnymi półksiężycami i gwiazdami, symbolami nocy. Wiedzieli już, że jadą Enzernowie, szlachecka rodzina, której dom stał na samym szczycie wzniesienia znajdującego się w sercu miasta, widocznego z każdej strony. Ciut niżej znajdowała się największa i zarazem najstarsza w całej Nihorii świątynia Dwunastu. Miejsce, w którym jak wierzono, narodził się sam bóg kosmosu. Cel pielgrzymek niezliczonej ilości wiernych z każdego zakątka świata, największa ówczesna atrakcja miasta. A tuż nad nią mieszkała święta rodzina, otoczona ogromną czcią wiernych. Enzernowie, z którymi nawet sam cesarz musiał się liczyć.

Pegazy pędziły przed siebie, wydając charakterystyczny tupot. Wjechali na most, pod którym płynęła rzeka. Słońce odbijając się od tafli wody oślepiło Haley, więc rękawem mundurka szkolnego przetarła oczy. Złapała za parasol zrobiony z papieru ryżowego obydwiema rękoma i ustawiła tak, by promienie słoneczne na nią nie padały. Jako albinos musiała uważać ze słońcem, bardzo łatwo mogła nabawić się poważnych oparzeń. Choć dni nadal nie były zbyt ciepłe, słońce ostro świeciło.

Mimo, że do szkoły wyglądała codziennie teoretycznie tak samo, Haley każdego dnia przyglądała się wszystkiemu wokół bardzo uważnie, jakby widząc po raz pierwszy. Widziała ludzi różnych warstw społecznych – chłopów pracujących na polach ryżowych, ubranych w lekkie, podarte ubrania, samurajów i żołnierzy dumnie maszerujących po mieście, wykształcone kobiety i gejsze w pięknych, jedwabnych kimonach, gospodynie domowe noszące na swoich plecach dzieci zawinięte w chusty, sprzedawców na targach, bezdomnych, zwykłe dzieciaki, które nie miały pieniędzy na edukację, więc całe dnie spędzały na zabawie bądź na uczeniu się fachu od ojców i matek. Byli jednak też tacy, którzy choć nie pochodzili z zamożnych rodzin, dzięki wrodzonym umiejętnościom magicznym zostawali przyjęci do szkół, przynosząc swojej rodzinie zaszczyt i dobrobyt. Każda z tych warstw społecznych tworzyła społeczeństwo Nihorii, jeden spójnie działający organizm. Haley miała świadomość, że chłopi są osobami dzięki którym na jej stole ląduje codziennie ryż. To ciężka praca, dlatego żadne ziarenko nie powinno zostać zmarnowane, tak zawsze powtarzał dziadek. Wojskowi odpowiadali za bezpieczeństwo kraju, handlarze napędzali gospodarkę, wykształceni i szlachetnie urodzeni ludzie zajmowali się nauczaniem, polityką i prawem, a na samym szczycie stała jej rodzina, wraz z cesarzem.

Haley od małego powtarzano definicję prawa księżyca – dawaj dobro dobrym, dawaj zło złym. Wtedy jednak była jeszcze bardzo młoda, nie rozumiała wielu rzeczy. Teraz dopiero zaczęła powoli pojmować zagadnienia takie jak patriotyzm i jedność państwa, duma z ojczyzny, wspieranie jej dobrych stron i analizowanie tych złych.

Nagle powóz zatrzymał się. Dziadek wyszedł jako pierwszy, by pomóc zejść wnuczce. Niebieskowłosa stanęła na ziemi, trzymając dłoń dziadka. Po chwili puściła ją i poprawiła spódnicę. Podniosła parasol i przełożyła lekko przez ramię, po czym spojrzała na budynek swojej szkoły, przeznaczonej wyłącznie dla szlacheckich dziewcząt. Haley niezbyt lubiła to miejsce. Była przecież Enzernem, wojownikiem, który powinien być przygotowywany do obrony ojczyzny jak żołnierz, uczony zabijania wrogów i ochrony cywili! Wpajano jej przecież od najmłodszych lat poczucie samurajskiego honoru jako najwyższą wartość, a w tej szkole nic o tym nie mówiono: guwernantki uczyły pisania i czytania, języków obcych, nauczały, jak być dobrą gospodynią domową, prowadziły kursy gotowania, opowiadały o krwawieniu miesięcznym i zachodzeniu w ciążę, o porodzie, jak się do niego przygotować, a także jak powinny go odbierać od innej kobiety. Gejsze natomiast uczyły grania na instrumentach, literatury, wykonywania rzeźb i tradycyjnych metod układania kwiatów. Nie brzmiało to dla Haley, jako wojownika, jak wiedza dla niej niezbędna. Dziadek jednakże powtarzał często, że każdy samuraj i żołnierz musi posiadać wrażliwość i empatię, a sztuka właśnie ich uczy. Opowiadał, że choć głośno się o tym nie mówi, czasami nawet wrogom należy przebaczyć, a umiejętności przebaczania uczy właśnie wrażliwość. Empatia natomiast pozwala kochać ojczyznę i ludzi z niej pochodzących, a także zrozumieć siebie i innych. Tylko w ten sposób można stać się wojownikiem, a nie bezwzględnym, zimnokrwistym mordercą. Haley w tamtym momencie nie rozumiała jeszcze znaczenia tych słów. Jak na razie zrezygnowała jednak z narzekania na szkołę. Docierało do niej, że niektóre dzieci nie mają tyle szczęścia, aby móc nauczyć się pisać i czytać, czy nawet dowiedzieć się, jak ugotować różne dziwne i fikuśne, ale smaczne potrawy.

Pomimo niezadowolenia, miała w sobie odrobinę wdzięczności.

Haley pożegnała się z dziadkiem, po czym ruszyła w stronę szkoły. Wokół niej chichotały dziewczęta w podobnym wieku, niektóre konkurowały przeganiając się, która zdoła szybciej dotrzeć do drzwi wejściowych. Inne za to, niczym prawdziwe damy, z rozłożonymi parasolami trzymanymi w dłoni, szły powolnym, dostojnym krokiem. Haley nie potrafiła za bardzo odnaleźć się w ich towarzystwie. Wszystkie te dziewczęta były zwykłymi ludźmi, w rzadszych przypadkach magami bądź broniami, których umiejętności określano jako „bardzo niskie”, więc nie mogły wstąpić do elitarnych koszarów. Były więc wychowywane na idealne żony, żadna z nich nie miała pojęcia czym jest trening, walka, czy kodeks moralny wojownika.

Haley, prócz swojego przeznaczenia, wyróżniała się wśród rówieśniczek też wyglądem: miała niesamowicie białą, choć nieco różaną skórę, kocie oczy, których źrenice nigdy się nie rozszerzały, niespotykany odcień włosów, a na dokładkę parę czarnych, kocich uszu. Taki wygląd wzbudzał podziw. Tak blady odcień skóry był marzeniem niejednej nihornijskiej kobiety, wiele dziewcząt, które ochraniały się parasolami przed słońcem mówiło jej, jak bardzo zazdroszczą takiego wyglądu. Haley natomiast nie postrzegała tego jako coś, czego można zazdrościć. Bycie albinosem to poważne naznaczenie.

Jedyną rzeczą, którą miała wspólną z rówieśniczkami, był ubiór. Mundurek szkolny, jednakowy dla każdej uczennicy – czarna, plisowana spódnica za kolana i biała bluzka na długi rękaw z czarnym, marynarskim kołnierzem i mankietami, ozdobionymi białymi paskami. Na nogach podkolanówki, czarne bądź białe, a do tego czarne, delikatne buciki. Jedynym atrybutem zmiennym był kolor chusty przechodzącej przez kołnierzyk i zależał od wieku: zielony, czerwony, żółty, szary bądź niebieski. Haley miała niebieską, oznaczało to, że jest uczennicą ostatniego roku.

Razem z grupą wstąpiła do klasy. Rozpoczęto lekcję kaligrafii, zajęcie niezwykle relaksujące dla Haley. Zamoczyła pędzel w czarnej farbie, po czym zaczęła powoli kreślić znaki oznaczające słowa. Znaki te zostały zapożyczone od państwa graniczącego z Nihorią jeszcze w czasie Starej Ery, podczas nawiązania wymiany handlowej i kulturowej. Nazywano je Znakami Gonkuegońskimi, właśnie od nazwy kraju z którego pochodziły – Gonkuegoni. Z powodów specyfiki języka, Nihornijczycy stworzyli dodatkowy alfabet, który uzupełniał się z nimi i był podzielony na część męską i damską. Część męską, którą pisali tylko mężczyźni, nazwano otokaną, a część damską, jaką pisały jedynie kobiety, nazwano onnakaną. Haley nie rozumiała zupełnie tego podziału, lecz nie narzekała – znaki kobiece były zaokrąglone, o wiele łatwiejsze do zapamiętania i o wiele przyjemniejsze do kreślenia od znaków męskich, których czasami w ogóle nie dało się od siebie rozróżnić. Wiele razy miała problemy z rozczytaniem tego, co napisał jakiś mężczyzna.

Każde zajęcia trwały godzinę, po czym następowała piętnastominutowa przerwa. Najdłuższą przerwą była ta na bentou, czyli na posiłek, gdyż trwała trzydzieści minut. Podczas niej dziewczęta uczono manier: jak powinny zachowywać się przy stole, jak podawać posiłki i jak parzyć herbatę. Każdego dnia wydawanie posiłków i parzenie herbaty leżało w obowiązku wyznaczonych do tego w danym terminie uczennic, dziś tura przypadła Haley i kilku jej koleżankom. Na swoje mundurki nałożyły specjalne fartuszki, by się nie pobrudzić, Haley miała za zadanie zająć się herbatą. Parząc ją musiała trzymać się sztywnych reguł, których uczyły gejsze – będące obok samurai i ninja wizytówkami Nihorii. Uznawano je za ideał piękności i kobiecej mądrości. Marzeniem wielu dziewcząt było stać się jedną z nich, jednakże w tych czasach zostanie gejszą nie było już takie proste. Niegdyś wystarczyło, by dziewczyna sama się zgłosiła i przeszła test kompetencji, lecz wraz z rządami następnego cesarza nastało nowe prawo. Teraz to gejsza osobiście musiała wybrać dziewczynę, by stała się jedną z nich. Haley dostała niegdyś taką propozycję, lecz rodzice nie zgodzili się. Nie żałowała, wiedziała przecież, że to nie miejsce dla niej, ale jednocześnie czuła dumę. Skoro gejsze chciały ją w swoich szeregach oznaczało to, że musiała być naprawdę, naprawdę urodziwa…

Gdy zakończyła parzenie i rozdawanie herbaty, zeszła na parter. Odłożyła fartuszek do magazynku, po czym skierowała się w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro. Wtedy coś rzuciło się jej w oczy: grupa dziewcząt z trzeciego roku po cichutku wymknęła się ze szkoły, wychodząc awaryjnymi drzwiami. Haley zmarszczyła czoło. Wiedziała, że jako „starsza koleżanka” ma obowiązek opieki nad młodszymi uczennicami, postanowiła więc iść za dziewczętami i przyprowadzić je z powrotem.

Uczennice weszły w głąb lasu, jaki znajdował się tuż przy drodze prowadzącej do miasta. Haley musiała działać bardzo szybko, gdyż mogła lada chwila zgubić je z pola widzenia. Przemieniła się w swoją kocią formę i wyostrzyła zmysły słuchu, wzroku i węchu. Szła za zapachem, ten stawał się coraz silniejszy. W końcu ujrzała swój cel. Dziewczęta ukrywały się za gęstym krzakiem i coś obserwowały, wyglądając na bardzo podekscytowane. Do uszu Haley doszły dźwięki zderzającego się żelastwa. Poczuła niepokój, czym prędzej zmieniła formę w ludzką i podbiegła do uciekinierek.

– Co wy wyrabiacie?! – krzyknęła. Dziewczęta podskoczyły ze strachu i skuliły się na widok albinoski. – Wiecie, że nie wolno tak po prostu opuszczać terenu szkoły?! – No weź, daj spokój! – zaparła się jedna z dziewcząt. – Tutaj jest teren ćwiczebny koszarów! Codziennie przychodzimy, by obejrzeć trening chłopców. Ale to nasza tajemnica!

– Wiemy, że to zakazane, ale masz pojęcie, jakie oni mają piękne ciała?! Spójrz tylko na nich! – powiedziała druga, z mocno czerwoną buźką i wskazała palcem. Haley westchnęła.

„Co za gówniary” – warknęła w myślach i podeszła nieco bliżej krzaków. U stóp pagórka, na jakim stały, rzeczywiście znajdował się teren ćwiczebny. Trenowali tam chłopcy w podobnym im wieku, od zwykłych ludzi po magów z uszami. Wielu z nich chodziło bez koszuli i widać było, jak dobrze są wyćwiczeni. Jedni doskonalili walkę broniami, w jakie zamieniali się ich koledzy, inni ćwiczyli zaklęcia, a kolejni trenowali ciało bądź walkę w ręcz.

– I jak? Wspaniali, prawda? – Zachichotały dziewczęta. Haley w przeciwieństwie do nich nie skupiała się na atrakcyjności chłopców. Ten widok był tak dobrze jej znany, poczuła wręcz, że to tam powinna się teraz znajdować. Dostrzegła nagle grupę dziewcząt, które również należały do koszarów. Niosły na plecach ciężkie włócznie i przygotowywały się do codziennego treningu, rozpoczynając od rozgrzewki. Kąciki ust Haley delikatnie uniosły się w górę.

„Posłano mnie do nieodpowiedniej szkoły.”

Nagle jej uszy zareagowały. Dostrzegła, że jeden z trenerów patrzy w górę i wydaje rozkaz grupce uzbrojonych chłopców, by ruszyli tam, gdzie stały. Haley zagryzła wargi.

– Do szkoły, natychmiast! – Machnęła ręką na grupę naiwnych, młodszych koleżanek, które niczym poparzone zaczęły uciekać we wskazane miejsce. Haley nie wiedziała, jak zareagują nadciągający z koszar kadeci, gdy je zobaczą. Słyszała plotki, że po lesie włóczą się szpiedzy innych nacji, miała więc podstawy do obaw, że przez lekkomyślność swoich koleżanek zostaną uznane za takowych, przemienionych w uczennice za pomocą magii.

Uciekały. Młodsze koleżanki wyprzedziły Haley, lecz to było jej na rękę. Wiedziała, że da sobie radę nawet z taką ilością przeciwników. Wtedy to przypadkowo potknęła się o wystający z ziemi korzeń drzewa, szybko odbiła się rękoma od ziemi, przerzuciła nogi w powietrzu i przykucnęła na ziemi. Usłyszała trzask gałęzi. Wygięła brwi, nadając twarzy groźnego wyglądu. Wyciągnęła z siebie formę miecza, po czym wyciągnęła go przed siebie.

– Oj! – krzyknął chłopak w którego mierzyła, podnosząc lekko ręce do góry i robiąc dwa kroki w tył. – Spokojnie, panienko!

Haley nie zmieniła wyrazu twarzy, ani nie opuściła ostrza. Chłopak mimo to nie był przerażony, wyglądał na bardzo zaintrygowanego całą sytuacją.

– To prawdziwy miecz? To panienki tutaj są uczone sztuki szermierczej? – spytał, po czym przyłożył dłoń do brody. – Och, to nie jest zwykły miecz… Posiadasz broń? Nie, wyciągnęłaś ją z siebie… A to znaczy, że… To niesamowite! Mag i broń w jednym!– zawołał w podziwie. Haley nadal trzymała fason. – Sądziłem, że jesteś jedną z uczennic pobliskiej szkółki, ale… Nie, zaraz, przecież masz na sobie ich mundurek… Nie pomyliły się panience miejsca przypadkiem?

Nie odpowiedziała. Nieznajomy przejechał ją wzrokiem od dołu do góry.

– Hm… ty chyba… musisz być Enzernem, czyż nie? Wiele panienek stąd ma jasną cerę, ale ty to jesteś blada jak trup! Och, wybacz, to było… nieczułe. W sumie nie jest aż tak źle, bo masz taki różowy odcień!

Haley podniosła brwi do góry ze zdziwienia. Opuściła miecz, który rozpłynął się.

– Trener bał się, że zabłądziłyście, więc wysłał nas byśmy zaprowadzili panienki do szkoły. Wybiegłem jako pierwszy, bo strasznie szybko uciekałyście, ale nie spodziewałem się czegoś takiego… Ale naprawdę, co ty robisz w szkółce artystycznej, kiedy jesteś jednocześnie Enzernem–albinosem, magiem i bronią…?

– Dziadek mówi, że muszę nauczyć się wrażliwości, by być dobrym wojownikiem. Uważa, że zetknięcie się ze sztuką we mnie tą wrażliwość obudzi.

– Hm… – Zastanowił się przybysz. – Kodeks samurajski, wrażliwość i empatia… Coś, co ginie w walce, czyż nie?

– Bardzo często. – Przyznała. Towarzysz nagle zbliżył bardzo swoją twarz do niej, wyglądając iście na zaintrygowanego. Haley zakłopotała się. – O co ci chodzi…?

– Nic, po prostu pomyślałem, że jesteś podobna do mnie!

– He…? Po czym to wnioskujesz? Nawet się nie znamy – powiedziała chłodno. Przybysz z uśmiechem odpowiedział:

– Po prostu widzę to po twoich oczach.

Na usłyszane słowa, Haley aż otworzyła je szerzej.

– Yosuke! – krzyknął ktoś w oddali. – Gdzie jesteś?! Znalazłeś te laski?!

– Już wszystko okej! Zaraz wrócę! – odpowiedział. – Muszę się zbierać. Zanim jednak… Stanął na baczność i lekko pokłonił się przed Haley.

– Jestem Yosuke z rodziny Hikari. Pewnie nigdy nie słyszałaś tego nazwiska, jesteśmy biednymi szlachcicami, którzy nic nie znaczą. To był zaszczyt cię poznać, Enzernie. Czy mógłbym poznać twoje imię?

– Jestem Haley Dante via Enzern – odpowiedziała.

– Dante... Więc jesteś wnuczką tego wielkiego wojownika Enzerna. To jeszcze większy zaszczyt! – Pokłonił się ponownie, po czym znów stanął jak żołnierz. – Mam nadzieję, że jeszcze dane będzie się nam spotkać. Lepiej wracaj do szkoły, bo będą czekać cię kłopoty!

Po tych słowach pobiegł tam, skąd przybył. Haley stała jeszcze chwilę, póki nie zniknął z pola widzenia.

Wróciła do szkoły, spóźniona na zajęcia. Młodsze koleżanki nie usprawiedliwiły jej. Wylądowała na dywaniku u nauczycielki, która prawiła jej kazania. Siedziała na ziemi, z opuszczoną głową nisko, sprawiając pozory, że słucha uważnie. Nie słuchała ani słowa. Myślała o tym chłopaku, którego spotkała. O tym chłopaku, ze srebrzysto–blond włosami, mającym ogromne i ciekawskie oczy w piwnym kolorze. Dlaczego jego słowa tak bardzo na nią wpłynęły? Nie wiedziała tego. Dlaczego nie mogła pozbyć się go z myśli nawet na chwilę?

Nie wiedziała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Lotos 04.12.2020
    No ciekawe, Ra rozmawia o swojej boskości, a potem japońskie klimaty.
  • Clariosis 04.12.2020
    Cieszę się. :)
    Kilka kultur się w powieści przekłada, stąd taka mieszanka.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania