Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 13 (Część 2)

Jaskrawe światło zapaliło się niespodziewanie. Choć oczy miał zasłonięte czarną opaską, blask przebił się nieco przez materiał. Usłyszał przekręcanie klucza w zamku, otwieranie kłódki i rozsuwanie krat. Siedział na kamiennym krześle, na środku celi. Prócz tego nie znajdowało się tu nic. Był skrępowany kaftanem tak mocno opiętym, że utrudniał swobodny oddech. Nogi zakute miał w kajdany na kostkach, łańcuchy je łączące przymocowano do kamiennego siedzenia, a na szyję nałożono tłumik magiczny. Uznany był za tak niebezpiecznego, że znajdował się w zupełnej izolacji. Przychodzili tu jedynie najwyżej wykwalifikowani wojskowi.

Matevigo Sivio Jenkins. Niegdyś przyjaciel z lat dziecięcych Edwarda i Petera, członek jednej z dumnych rodzin Gormilijskich, obiecujący adept wojskowy, któremu wróżono wielką karierę, teraz zajmował miejsce na liście najbardziej niebezpiecznych przestępców, jakich ten kraj kiedykolwiek widział. Zamieszany w złamanie magicznego tabu, oskarżony o liczne, brutalne morderstwa, to były rzeczy, jakimi zapisał się na karcie historii.

Wizerunek bezwzględnego mordercy malował się na jego twarzy. Ten wcześniejszy obraz, przedstawiający młodego, uzdolnionego maga pękł na kawałki jak szkło i rozproszył się we wszystkie strony, uniemożliwiając kiedykolwiek odtworzenie na nowo. To i tak nie miało już znaczenia. Nikt nie pamiętał tamtego Mateo. Zginął wraz z Janem.

– Co chcesz tym razem? – spytał z pogardą. Emerald Sand ściągnęła hełm z głowy i poprawiła koński ogon z włosów, zaciskając gumkę mocniej.

– Chcę sprawdzić, czy zmieniłeś zdanie.

– Nie.

Emerald ścisnęła dłoń w pięść. Podeszła do Matevigo, złapała za włosy i szarpnęła, podnosząc jego głowę na wysokość swojej. Zaciskał zęby z dyskomfortu.

– Jeżeli nie zaczniesz gadać, spotka cię coś gorszego niż śmierć. Lepiej pomóż sam sobie. – Puściła go. Opadł na siedzenie, poruszał żuchwą kilka razy i uśmiechnął się.

– Wahasz się. W innym przypadku już dawno byłoby po egzekucji. Przedłużasz proces, tłumacząc się chęcią wyciągnięcia ze mnie informacji. Żałosne. Kieruje tobą sentyment. Masz miękkie serce, które próbujesz ukryć za swoim generalskim tytułem. W ogóle tutaj nie pasujesz.

– Zupełnie tak, jak ty.– Ucięła jego wywód. Usta Mateo wykrzywiły się. – Tobą też kieruje sentyment. Zrobiłeś to wszystko, bo nie możesz pogodzić się ze śmiercią Jana.

– Skończ – warknął.

– Obwiniasz cały świat za to, co się stało. Jesteś przekonany, że musisz się zemścić. Że każdy jest winny.

– Mylisz się… – znowu warknął.

– To powiedz prawdę.

– TO ONI GO ZABILI! – wrzasnął i zaczął się miotać. Łańcuchy rozbrzmiewały metalicznym trzaskaniem pod wpływem gwałtownych ruchów. – OKŁAMALI GO! ZMUSILI! OMAMILI!

– Więc jednak to sentyment. Ty jednak też masz rację. Nie chcę cię skazywać, bo wiem, że oni by tego nie chcieli. Ale jeżeli nie zaczniesz współpracować, będę musiała cię powiesić.

– Oni by nie chcieli…? – powtórzył jej słowa, po czym wybuchł obrzydliwym śmiechem. – Oczywiście, że by chcieli!

– Edward i Peter…

– ZAMILCZ! Nie śmiej nawet wypowiadać tych imion! – Zaczął tak się rzucać, że spadł z kamiennego siedzenia, twarzą uderzając o ziemię. Emerald wpatrywała się w ciszy. Matevigo leżał niczym robak, jego ciało drżało. Usłyszała dźwięk stłumionego płaczu. Z twarzą zwróconą ku ziemi przywołał ponownie to okropne wspomnienie, jakie nawiedzało go i dręczyło, nie pozwalając nawet na chwilę zapomnieć: ostatni uśmiech Jana, tak niewinny, tak bolesny. Jego oczy z nadzieją patrzące, tuż przed tym, jak rozniosło go od środka. To ciągle wracało i zawsze kończyło się tak samo. Tak samo tragicznie, tak samo traumatycznie.

We wnętrzu Matevigo budziły się zwierzęce instynkty. Niewyobrażalny gniew, zmieszany z najczarniejszą rozpaczą. Następowało odrętwienie wartości i empatii, hamulce moralne puszczały. Czuł, że musi się zemścić. Czuł zew krwi, która teraz wypływała mu z oczodołów.

Emerald podniosła Matevigo i posadziła na krześle. Skupiła magię i ustawiła dłonie odpowiednio, wokół więźnia i krzesła oplotły się łańcuchy. Chciała mieć pewność, że znowu nie spadnie na ziemię. Wpatrywała się dłuższą chwilę, jego wygięta od bólu twarz odbijała się w jej szmaragdowych oczach. Płakał głośno, wręcz wrzeszczał. Nie mogła dłużej tego znieść. Miał rację, miała miękkie serce. Zasunęła kraty, zakuła kłódkę, rzuciła zaklęcie tłumiące dźwięki, by nikt nie słyszał jego wycia. Spojrzała na Matevigo jeszcze jeden raz. Dalej wrzeszczał, widziała to po ustach. Spod opaski zasłaniającej jego oczy wypływała ciemna ciecz. Zgasiła światło i zasunęła drzwi, które ukryły podgląd celi.

Nie mogła powiedzieć nikomu o tym, co widziała. Uznaliby go za maga krwi, widząc te łzy. To przypieczętowałoby jego wyrok zupełnie. Emerald wiedziała, czym one są, dlatego przedłużała proces. Próbowała wymyśleć jak mu pomóc i czy to w ogóle możliwe. Czy jest już za późno, by oczyścić go z szaleństwa? To, o czym myślała, było zdradą stanu. Musiała zachować szczególną ostrożność. Babka Casandra na pewno wiedziałaby co zrobić, lecz nie mogła do niej teraz pojechać. Wojsko znajdowało się w stanie najwyższej gotowości z powodu morderstwa w domu Delaunay i potencjalnego zagrożenia atakiem złodziei, nie wiadomo w końcu było, czy nie przybędą z Egrezji do Gormilli, sytuacja pozostawała napięta. No i do tego afera, jaką wywołali przyjezdni Enzernowie… Musiała mieć wszystko pod kontrolą. Napisanie listu też odpadało, byłoby to zbyt ryzykowne. Żałowała teraz, że nie chciała wysłuchiwać nauk, jakie babka pobrała od Kavaru. Być może wtedy wiedziałaby, czego się zaczepić.

Pierwszy raz knuła przeciwko prawu. To prawda, że na początku ganiała za Mateo niczym myśliwy tropiący zwierzynę i była przekonana, że gdy tylko go złapie, to od razu powiesi za krzywdy, które wyrządził Edowi i Peterowi, za wszystkie te obrzydliwe morderstwa. Jednakże, kiedy już złapała Mateo i przyprowadziła tutaj, jego krwawe łzy dosłownie przewróciły ją wewnętrznie. Jak miałaby go skazać ze świadomością, że w większości przypadków nie miał nawet pojęcia, co robi? Mając wiedzę, której inni nie posiadają, trudniej podjąć decyzję. Prawdą jednak pozostawało, że Matevigo zamordował z zimną krwią wielu niewinnych. To kolejne utrudnienie. Co powinna zrobić?

Musiała aż usiąść. Przyłożyła dłoń do czoła, tak wiele myśli, tak wiele obowiązków, jeszcze więcej zmartwień i niewiadomych. Co wtedy miała na myśli babcia Casandra, mówiąc o „szukaniu prawdy”? Co zrobić z niepoczytalnym Jenkinsem i najważniejsze, gdzie Edward z Peterem się podziewają? Dlaczego tak usilnie próbują coś ukryć?

„Ale ja muszę ochronić Edwarda. Pierwszy raz ja muszę to zrobić. Nie ty, nie babcia Casandra, nie Kasei… Tylko ja.” – Słowa Petera zabrzmiały jej w głowie. Wstała, założyła hełm na głowę, zakrywając zmartwienia i miękkie serce za swoim tytułem. Wzięła głęboki wdech i ruszyła do biura, gdzie czekała papierkowa robota. Zanim jednak zdążyła wziąć pióro w ręce, usłyszała szmer radia. Nie znosiła tego dźwięku, choć nowe urządzenie, musiała przyznać, było bardzo przydatne. Przekręciła korek. W radiu rozniósł się głos młodego chłopca, adepta.

– Generale! Przekazuje informacje z miasta Ravlrin! Na naszą stację wjechał dziwny pociąg. Zanim zdołaliśmy wylegitymować konduktora zostaliśmy zaatakowani, a cała grupa obecna w środku zbiegła! Wysłaliśmy śledczych za nimi, sami sprawdzamy pojazd. Pociąg okazał się być tym samym, który został wysłany do Egrezji w celu przekazania materiałów potrzebnych do obudowy Firon! Nikt z wysłanej wcześniej załogi nie był obecny na pokładzie. Czekamy na rozkazy!

Emerald Sand westchnęła.

– Czy zapamiętaliście, ile było zbiegłych? Są jakieś ofiary?

– Nie ma ofiar ani rannych, zostaliśmy jedynie obezwładnieni. Grupa ośmiu osób, kilku z uszami zwierząt. Prowadzący pociąg był lisem o brązowych włosach, zielonych oczach i dość wojcowskiej cerze. Dostrzegliśmy również, najpewniej też Wojca, rudowłosego fenka, dziewczynkę.

Emerald mrugnęła mocno.

– Czy zapamiętaliście kogoś jeszcze?

– Królicę z czarnymi, kręconymi włosami. Kobietę z czerwonymi włosami. Białą lisicę o fioletowych włosach i Nihornijskich rysach. Było jeszcze trzech mężczyzn, dwóch nie wyróżniających się za bardzo. Jeden brązowowłosy, szczupły, drugi ciut wychudzony, ze złotymi włosami. Trzeci też miał złote włosy, ale o wiele dłuższe, i był barczyście zbudowany.

Kąciki jej ust uniosły się delikatnie.

– Zajmijcie się ustaleniem gdzie są członkowie załogi jaką wysłano. Jeżeli śledczy nic nie znajdą, mają nie szukać dalej. Pilnujcie granicy i pociągów, czy nigdzie nie czyhają złodzieje, tak, jak rozkazałam wcześniej. Co do ośmioosobowej grupy, przejmuję tą sprawę i wykonam odpowiednie kroki by ustalić kim są. Przekażcie rozkaz dalej. V.01, bez odbioru.

– Tak jest! V.10, bez odbioru!

Czarnowłosa wyłączyła radio. Nie miała najmniejszego zamiaru ich ścigać. Nie wiedziała, co planują, lecz czuła, że musi im po prostu zaufać. Nie byli głupi, by bez powodu tak ryzykować, musieli mieć ważny powód. To, co robiła, było sprzeczne z prawem, lecz zrobiłaby wszystko dla swoich ukochanych braciszków, synów jej mentorki. Podniosła głowę i spojrzała w sufit.

„Pani Carolino… Tyś dumna, czy zawiedziona mną?” – spytała w myślach. Odłożyła papierkową robotę na później. Musiała dużo przemyśleć i zaplanować, skoro do tego doszło.

~

Ravlrin, jedno z największych i najbardziej znanych miast Gormilii. Leżało tuż przy granicy z Egrezją. Swoją sławę zawdzięczało trzem powodom: pierwszym było specyficzne położenie. Miasto zbudowano na wzniesieniu, wszystkie pomniejsze miejscowości wokoło żyły w jego cieniu. Tak niecodzienna lokalizacja przyciągała zainteresowanie.

Drugim powodem była religia. To centrum czci Aresa, czy jak wolą Wojcowie – Marsa. Znajduje się tu jedna z najważniejszych świątyń poświęconych owemu bóstwu, wybudowana na najwyższym punkcie wzniesienia. Z wież świątyni można podziwiać Gormilię, jak rozciąga się setki kilometrów przed siebie, obserwować oddalone miasta czy rzeźby terenu. W samym mieście można było natomiast zauważyć ewidentne wpływy Wojcy, czy to w sztuce, czy w stylu architektonicznym. Te elementy przypominały jak bardzo te dwa kraje niegdyś były bliskie, do czasu, aż nie zaczęła się wojna Nihornijsko–Wojcowska, w której Gormilia wsparła militarnie Nihorię. Nie było innego wyjścia, nawiązali sojusz z Nihorią na krótko przed tym wydarzeniem. Sentyment nic nie mógł tu zdziałać.

Trzecim powodem była historia. Niegdyś to miasto było wojskowym centrum. Z każdym nowym generałem zmieniała się baza. Raz znajdowała się tutaj, potem w Yodiarze, potem jeszcze gdzie indziej. Teraz główna stacja wojska zlokalizowana została w mieście Uiov, przy którym leży Rebellar. Emerald Sand nie przenosiła się po śmierci Caroliny. Ravlrin jednakże pozostało miejscowością wojskową, znajdowały się tutaj drugie co do wielkości koszary w całym kraju, przebijały je tylko te z Yodiary. Inną cechą charakterystyczną dla wojskowości była ogromna ilość podziemnych bunkrów, które to efektywnie wykorzystywano podczas wojen wiele, wiele lat temu. Większość z nich była tak sprytnie ukryta, że mało kto pamiętał o ich istnieniu. Grupa miała to szczęście, że Hagan znał je jak własną kieszeń. Bywał w tym mieście wiele razy, stąd pochodził jego ojciec, który jako głowa rodziny Delaunay przeniósł się później do miejsca nikomu nieznanego, a to wszystko po to, by ukryć swoją poligamię, która choć prawnie dopuszczalna, społecznie była źle widziana. Oficjalnie, główny dom klanu Delaunay znajdował się tutaj, Hagan z tego powodu znał dobrze to miasto. Podczas wizyt, chętnie bawił się z kuzynostwem, które pokazywało mu odkryte przez siebie bunkry. Drogę do nich zapamiętał bardzo dobrze. Fakt tak silnego powiązania Ravlrin z klanem Delaunay wyjaśniałaby, dlaczego Goro przybył akurat tutaj. Jednakże wszystkich dziwiła oczywistość tego wyboru. To był drugi ewidentnie dany od niego znak. Musieli być ostrożni.

Ukryli się w jednym z bunkrów, do którego zaprowadził Hagan. Starali się w ogóle nie używać magii, by ścigający wojskowi ich nie namierzyli. Usiedli i zjedli to, co Eris po drodze ukradła – dla Lorenzo bułki wypełnione mięsnym farszem i sosem, tak, jak obiecała. Bunkier naprawdę sprawiał wrażenie od lat nieużywanego: pajęczyny wisiały wszędzie, kurz unosił się w powietrzu, lśniąc tam, gdzie światło słoneczne przez małe szczeliny przebijało się do środka. Słyszeli nawet piski szczurów. Korytarze były tak wąskie, że wchodząc tu musieli iść jeden za drugim. Przy okazji odkryli kilka ukrytych przejść do innych schronów.

W pomieszczeniu, jakie wybrali by ukryć tu część załogi gdy reszta wyruszy na poszukiwania, stały dwie ławy. Oczyścili je nieco z kurzu i brudu, by na nich usiąść. Specyficzna mana z każdą minutą stawała się bardziej wyczuwalna. Kyoko postanowiła sprawdzić, czy jeżeli będzie szła przez korytarz bunkru w stronę skąd pochodzi mana, to czy coś odkryje. Zmieniła się w lisa i pobiegła.

Po kilkunastu minutach wróciła, jej śnieżnobiałe futro obeszło kurzem. Wytrzepała się, po czym przyjęła formę ludzką.

– Tam, gdzie prowadzi mana, w pewnym momencie jest ślepy zaułek. Źródło jednak nie znajduje się bezpośrednio za ścianą, jest o wiele dalej, ale na pewno w tamtym kierunku. – Wyjaśniła, wyskubując z koniuszków lisich uszu resztki brudu.

– Możliwe, że zajmuje bunkier wciąż zajmowany przez klan. – Zastanowił się Hagan. – Wiem, że takowy jest, ale nigdy nie miałem tam dostępu. Jest ukrywany przed tymi bez znamienia.

– To nadal bardzo podejrzane. – Aru skrzyżowała ręce. – Ewidentnie nas wabi.

– Wybrał idiotyczną metodę do tego – tym razem wtrąciła się Eris. – Nawet my, bronie, czujemy to silnie. Tak ewidentnie wyczuwalna mana zwróci uwagę służb. Skurwiel podpisał wyrok na siebie.

– To prawda – przyznał Peter. – Na pewno służba porządkowa, a nawet pewnie i wojskowi zauważyli już, że coś wisi nad miastem.

– No to sprawdźmy. – Ed wysypał z małego woreczka na ziemię to, co niegdyś było radiem. Skupił energię w dłoniach i przyłożył, roztrzaskane części połączyły się razem w pierwotny produkt, jednak z lekkimi wyszczerbieniami w obudowie, gdyż nie udało mu się zebrać wszystkich, malusieńkich elementów. Hagan patrzył zdumiony. To nie było zaklęcie naprawy, gdyż ono po prostu skleiłoby części ze sobą i pozostawiłoby pęknięcia. W tym przypadku jednak radio wyglądało tak, jakby nic mu się nigdy nie stało, omijając drobne, nieistotne wyszczerbienia. Niemalże, jakby Ed cofnął dla urządzenia czas.

– Co to za magia? – spytał.

– To nie magia, to transformacja. To samo, czego użyłem do zrobienia napędu. To zmiana struktury przy użyciu energii, trwałe jej odtworzenie lub przemiana – powiedział Edward.

– Trwała przemiana? Zmiana struktury…? – Hagan był w szoku.

– Wyjaśnię później. Kyoko, byłabyś tak miła? A, Kasei, wyciągnij cypelek, masz do tego talent.

– Dzięki! – Rudowłosa parsknęła śmiechem, po czym wysunęła antenę. – Co ty byś beze mnie zrobił?

Kyoko złapała za kable i zasiliła urządzenie magią. Napotkali jednak problem z zasięgiem. Lorenzo chwycił radio i uniósł bardzo wysoko, na ile długość jego rąk pozwalała. Coś wyłapali. Wszyscy zamilkli wiedząc, że druga strona może ich słyszeć. Lorenzo wziął wdech i poruszył delikatnie rękoma, które zaczęły cierpnąć.

– Tu V.09 – rozniósł się głos w radiu. – Meldujemy: brak śladu zbiegłych. Jakie rozkazy?

– Tu V.10. Rozkaz: nie kontynuować poszukiwań. Generał przekazał, że bierze sprawę na siebie. Kazano ustalić, gdzie znajduje się załoga, którą wysłano skradzionym pociągiem.

Ed, Peter i Kasei uśmiechnęli się, wiedzieli, że siostrzyczka ich osłoniła. Ręce Lorenzo zaczęły drżeć. Zacisnął mocno zęby i uparcie dalej trzymał je wyprostowane.

– Meldujcie, jeżeli wyczujecie cokolwiek podejrzanego. Przekażemy to generałowi.

– Tak jest! Aktualny stan, przekazany przez detektorów: żadnej podejrzanej many w mieście ani okolicach. Czuwają dalej. Teraz zajmiemy się–

Lorenzo nie mogąc dłużej utrzymać rąk w górze, upuścił radio. Kyoko nie zdążyła zareagować, kable wyślizgnęły się jej z dłoni, a radio upadło na ziemię w nienaruszonym stanie. Hagan wtedy uwierzył, że nie jest to jakieś tam podrasowane zaklęcie naprawy, a faktycznie odnowienie zniszczonej struktury, skoro radio nie rozsypało się na wcześniejsze „sklejone ze sobą” części.

Teraz jednak nie było czasu na myślenie o tym. Sytuacja przerażała.

– Nie czują many? – spytała Aru, niedowierzając. – Tak ewidentnej many?

– Jedyna mana, jaką znam, której mogliby nie wykryć… to mana bożka – oznajmił Ed. – Gdyż umie ją zakamuflować, wykluczając nas, graczy... Ale to bożek. A ten skurwiel?

– Co się do cholery dzieje? – spytała Eris. Edward zacisnął pięści.

– Co dalej robimy? – spytał Lorenzo, masując ramiona.

– Jak ustaliliśmy, część z nas pójdzie, a reszta zostanie i będzie sprawdzać co gadają w radiu – powiedział Ed, odpowiadając na pytanie.

– Więc kto co robi? – dopytała o szczegóły Aru.

– Chciałbym, byś ty została. Nie umiesz jeszcze kamuflować many, a masz ją bardzo potężną, to zwróciłoby uwagę wojskowych – odpowiedział Ed.

– Na pewno? – spytała zmieszana.

– Spokojnie, jeżeli usłyszysz coś w radiu, bądź poczujesz cokolwiek niepokojącego, masz moje pozwolenie na podpalenie tego miasta, Aresie. – Mrugnął oczkiem. Aru zaśmiała się i zaczerwieniła na twarzy. Hagan ponownie podniósł brew do góry. Czuł, że grupa zbyt wiele dziwactw przed nim ukrywa, ale jakich tak naprawdę, nie mógł się domyśleć.

– Niech będzie! – Aru klasnęła w dłonie. – To kto idzie?

– Ja, w twoim imieniu – zadeklarowała Kyoko.

– Hagan też powinien iść. – Aru spojrzała na brązowowłosego. – Zna Delaunay i ma porachunki z Goro, zupełnie jak ty, Edziu.

– W takim razie weźmiemy jeszcze Eris. – Ed wskazał na królice, która szeroko otworzyła oczy. – Będziesz bronią Hagana, jako, że nie ma żadnych mocy.

– No dobra. – Czarnowłosa skrzyżowała ręce. – Mi pasuje! Chętnie skopię Goro dupę.

– …To tobie może coś pasować? – spytał zadziwiony, a wręcz przerażony. Eris prychnęła.

– Nie bądź debilem, każde z nas ma powód, dla którego chce go zajebać!

– A ja? – spytała Kasei. Ed popatrzył na rudowłosą, po czym położył jej dłoń na głowę.

– Chcę, byś została. Nie wiemy co i kogo on tam ma. Nie chcę cię narażać, z Aru jesteś bezpieczniejsza niż ze mną.

Kasei posmutniała, lecz pokiwała potwierdzająco głową. Była wdzięczna za troskę, nie miała ochoty nawet dogryzać Edowi.

– Będę pilnować i chronić Aru, Lorenzo i Petera! – Stanęła na baczność, jak wojskowy.

– To ja zostaję? – spytał Peter i westchnął.

– Bez marudzenia! – zganił go żartobliwie starszy brat. – Bądźcie czujni. Jeżeli cokolwiek was zaniepokoi, nie bójcie się działać.

– Dobra, kapitanie! – Zasalutowała figlarnie Aru. – Ruszajcie. Zróbcie Goro wszystko, co najgorsze. Ale… uważajcie.

Ed i Eris poważnie kiwnęli głowami, Hagan milczał. Kyoko pokłoniła się przed Aru.

– Nie zawiodę cię, mistrzu. – Po tych słowach lisica wyprostowała się. Wyszli z pomieszczenia i ruszyli truchtem, jedno za drugim. Kasei wyszła za nimi, patrzyła, jak się oddalają i znikają w cieniach korytarza. Peter znienacka poklepał ją po ramieniu.

– Będzie dobrze – zapewnił. Kasei lekko się uśmiechnęła.

Miała nadzieję, że będzie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania