Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 13 (Część 1)

Klan Sarutobi - (Nih. Sarutobi Ichizoku) Nihornijski ród samurajski, osławiony przez swoich wybitnych członków. Uważani za protoplastów warstwy samurajskiej, przypisuje im się stworzenie Bushi-dō (Brys. „Droga Wojownika”), zbioru zasad etycznych zobowiązujących wszystkich samurajów. Do najbardziej znanych członków należą m. in. Nusuke Sarutobi, Kozuko Sarutobi, Kouko Sarutobi, Yuuzu Sarutobi.

(…) Największą kontrowersją powstałą wokół klanu jest przypadek zdegradowanego już kapitana III oddziału dywersyjnego, Kyoko Sarutobi. (Wojna Nihornijsko-Wojcowska, 971 r.)

W latach 971-973 poszukiwana listem gończym, ostatecznie uznana za martwą i pośmiertnie wydziedziczona z klanu.

~ Kronika Historii Współczesnej, 973 r. Gormilia

 

Rozdział 13: Jedyne Życzenie

~

Minęło już kilka godzin, odkąd Nana została porwana. Wystarczył tylko moment by ją stracić, a potrzeba będzie tak wiele czasu, by ją odzyskać.

Edward obwiniał się, że pozwolił dziewczynce odejść bez opieki. Gdyby tylko któreś z nich było na miejscu, gdy Goro przybył, wykurzyliby go w mgnieniu oka. Aru próbowała pocieszyć Eda, bezskutecznie.

Okoliczności tego porwania były bardzo dziwne. Na początku nikt, nawet Aru, nie poczuł niczego, nawet krzty many. Zareagowali dopiero gdy było po fakcie, a ślad many, jaki poczuli, zdawał się bardzo odległy. To fizycznie niemożliwe, nawet z bardzo dobrym zaklęciem teleportacyjnym, by oddalić się aż tak daleko w tak krótkim czasie, zabierając jednocześnie drugą osobę ze sobą. Dobrze wyszkolony w teleportacji mag być może mógłby dokonać czegoś podobnego w pojedynkę, ale na pewno nie z towarzyszem.

To bardzo podejrzane, wręcz nierealne.

Hagan nie sądził, by Goro mógł mieć w swoich szeregach kogoś tak wybitnie wyspecjalizowanego w teleportacji. Wszyscy w grupie zaczęli sceptycznie podchodzić do pewności Edwarda, że dokonał tego Goro. Obierali możliwość pojawienia się innego, potężnego gracza. Edward, mimo wygłaszanych przez towarzyszy wątpliwości, nie ugiął się. Dla niego za porwaniem stał Delaunay, nie samotnie, ale na pewno maczał w tym palce. Nie wiedząc jednak, z kim dokładnie mają do czynienia, musieli wszystko dokładnie przemyśleć i przedyskutować. Czy było to związane z Goro czy nie, osoba, do której należała mana jaką poczuli, musiała na pewno być potężnym magiem. Nawet bronie odczuły specyfikę magii unoszącej się w powietrzu, choć ich umiejętności detekcji magicznej są bardzo skąpe. Aru, w głębi duszy, na samą myśl o tym odczuciu czuła silny dyskomfort, lecz starała się nie poddawać temu. Nie starczyło czasu na panikę.

Główkowali i dyskutowali, próbując ustalić plan działania. Ślad many, choć słaby, był wyczuwalny. Na początku zmieniał swój kierunek, najpewniej dla zmyłki, teraz pozostawał stały i prowadził w kierunku Gormilii. W końcu gdzie indziej – to ten kraj bożek wybrał do prowadzenia gry.

Pociągiem, którym jechali, kierował Lorenzo, zaskakując wszystkich, że posiada konduktorskie umiejętności. Wyznał, że kiedyś zaciągnął się na moment do pracy w rozładunkach kolejowych i przeszkolono go, jak prowadzić pociąg. Nigdy natomiast nie miał okazji wykorzystać tej wiedzy w praktyce, aż do dziś. Lis spadł całej grupie z nieba z tą wiadomością. Jako, że nie mogli tracić czasu i czekać na kurs powrotny z Egrezji do Gormilii, wykorzystali nauki Jinty i ukradli stojący na stacji pociąg. Edward z asyście Kasei i Eris wykopali maszynistę z lokomotywy, a reszta przegoniła załogę. Edward usiadł panicznie za sterami nie wiedząc nawet co robić, poruszył wajchą, która na całe szczęście uruchomiła pojazd. Odjechali w akompaniamencie bluzgów wyrzuconej z pociągu załogi. Tekst, jaki najbardziej zapadł Edwardowi w pamięć, brzmiał: „urwę ci te jaja, blondasku!”.

Mieli to szczęście, że najwidoczniej nikt z członków załogi nie był magiem, jako, że nie użyli żadnych zaklęć. To sprawiło, że akcja podbicia pociągu poszła szybko i zakończyła się sukcesem.

Kyoko poczuła głębokie zażenowanie sobą przez całe zajście. Jak każdy Nihornijczyk nie tolerowała kradzieży, lecz wiedziała, że to sytuacja szczególna i wymaga ciężkich poświęceń. Zanim Edward zdążył wykoleić pociąg, Lorenzo zgłosił się z radosną nowiną i przejął kontrolę, uspokajając tym wszystkich. Eris ciesząc się, że jej życie zostało uratowane, obiecała Lorenzo kupić dużą ilość bułek, jak już dotrą na miejsce. Nie obyło się oczywiście bez jej uszczypliwych uwag, lecz Lorenzo cieszył się jak dziecko, że Eris go pochwaliła, nawet jeżeli zrobiła to w swój pokręcony sposób. Knuli dalej plan działania. Edward, Peter, Kasei i Aru siedzieli na fotelach, Eris stała wraz z Kyoko za plecami Aru, a Hagan siedział na ziemi.

– Może powinniśmy powiadomić siostrzyczkę Emerald? Mogłaby pomóc, jeżeli Delaunay mają wyszklony oddział w wojsku. – Peter rzucił pomysł, bazując na informacjach przekazanych przez Hagana. – Może coś wie?

– Absolutnie nie – zaprotestował Edward. – Nie będziemy jej w to wciągać. Już wystarczy, że zgarnęła Mateo.

– Peter dobrze myśli – odparł Hagan, krzyżując ręce na piersiach i zamykając oczy. – Ludzie, jakich przydzielił mu ojciec, w większości zginęli. Kiedy ostatni raz widziałem Goro, z dość pokaźnej grupy została tylko garstka. Może chcieć teraz wziąć nową grupę.

– To możliwe. – Kiwnęła głową Aru. – Kiedy walczyliśmy, było z nim tylko kilka osób. Można było na palcach policzyć.

– Nie wiemy na pewno, czy to Goro Delaunay – powiedziała Kyoko. – Opis wyglądu, jaki przekazała Bast się zgadza, lecz okoliczności budzą wątpliwości. Jeżeli to jednak on, musimy być przygotowani na ewentualność, że naprawdę może sięgnąć po większą ilość pionków do walki, skoro obrał taką strategię. Z drugiej strony jednakże, nagłe zwołanie wojskowego oddziału bez uzasadnionej przyczyny byłoby bardzo podejrzane.

– To też racja – zgodził się Hagan. – Lecz znając go, wymyśliłby spójne wyjaśnienie.

– Czy to Goro, czy nie on, sprawa jest poważna. – Kyoko poprawiła włosy. – Zabrał albinosa, który leczy hemasitus.

Wszyscy zamilkli. Kasei opuściła uszy nisko, przytulając mocno ramię Edwarda. Złotowłosy widząc przybitą minę dziewczyny, delikatnie pogłaskał jej głowę.

Nagle usłyszeli dziwne szmery. Wzdrygnęli. Był to bardzo specyficzny dźwięk, którego nie dało się do niczego porównać. Eris, Kasei i Kyoko zasłoniły dłońmi uszy. Dziwaczny dźwięk był dla nich o wiele bardziej drażniący, niż dla reszty bez zwierzęcych uszu. Kyoko odważyła się odsłonić jedno, by posłuchać, skąd pochodzi – z kabiny, w której siedział Lorenzo. Nic jednak innego nie wskazywało, by działo się tam coś niepokojącego. Kyoko spojrzała na Aru, która to wskazała gestem, by do niego poszła. Fiołkowowłosa wyciągnęła z siebie miecz i odważnie poszła w stronę kabiny konduktora. Lorenzo przebywał tam sam. Majstrował coś obok sterownicy, przekręcając korki jakiegoś dziwnego pudełka umiejscowionego na półce, co chwile wynurzając głowę do góry, by sprawdzić, czy droga jest czysta. Kiedy upewnił się, że pociąg jedzie bezpiecznie, wracał do majstrowania przy dziwnym pudełku. Nagle usłyszał czyjeś kroki.

– O, cześć Kyoko! – zagadnął, gdy kącikiem oka ją zobaczył. Miecz lisicy rozpłynął się.

– Co robisz? – spytała. Nagle rozbrzmiał głośny pisk, Kyoko zasłoniła uszy dłońmi, Lorenzo zrobił ciche „ałć” i znowu przekręcił korek. – Co ty tam wyrabiasz…?

– To radio! – zawołał podekscytowany i odwrócił się na chwilę, by skontrolować drogę.

– Radio? – Kyoko podeszła bliżej i przyjrzała się urządzeniu. Słyszała kilka razy o tym dziwnym wynalazku, było stosunkowo nowe, zdecydowana większość populacji świata nie słyszała o nim w ogóle. Urządzenie to miało być dostępne dla wojska, lecz ona, gdy jeszcze służyła jako kapitan w Nihornijskiej armii, nie posiadała go. Krążyły jedynie plotki, że planowany jest zakup narzędzia, które wykorzystując fale radiowe pozwalałoby komunikować się na znaczne odległości i przekazywać prędko informacje, bez potrzeby pisania listów i czekania kilka dni na odpowiedź. Wtedy brzmiało to przekomicznie, tak szybkie przekazywanie informacji, jakby rozmawiało się twarzą w twarz, ale na ogromną odległość, nie było możliwe nawet przy pomocy magii. Nikt nie chciał więc wierzyć, że jakieś mechaniczne ustrojstwo byłoby zdolne do tego.

– Skąd wiesz, że to radio? – spytała Kyoko, po krótkim namyśle.

– Tak jest tu napisane. – Wskazał na górną część pudełka. Faktycznie, na drewnianej obudowie wyryty był napis „Radio, v.90”

„Radio w pociągu?” – Zdziwiła się. – „Albo świat idzie do przodu, albo podbiliśmy wojskowy pojazd.”

– Próbuję robić tak, jak jest tu napisane. – Lorenzo wskazał teraz na jakąś kartkę. Lisica wzięła ją do ręki. To była ręcznie napisana instrukcja, część po wspólnym, część po gormilijsku.

– Lorenzo, skup się teraz na jeździe. Wspaniały kawał roboty wykonałeś.

Lis zarumienił się i uśmiechnął. Położył ręce na kontrolce i zwrócił wzrok ku drodze. Kyoko odpięła kable i zabrała radio. Cała reszta patrzyła zdziwiona na przedmiot, który przyniosła. Gdy wyjaśniła co to jest, wszyscy zareagowali komicznym uśmiechem, zupełnie jak jej towarzysze z wojska, kiedy doszły ich plotki. Jednak zważając na to, jakie dźwięki słyszeli wcześniej, zgodnie uznali, że być może w tych „falach” coś naprawdę jest. Postanowili więc przetestować prawdziwość plotek. Kyoko złapała kable w dłonie które ścisnęła mocno w pięści i użyła magii, by dostarczyć energii. Edward z Peterem czytali instrukcję, próbując przekręcać korki według podanych wskazówek. Odpowiednie ustawienie miało połączyć to radio z innym, numery stacji oznaczono cyframi, zaczynając od v.01 i na v.100 kończąc. Przekręcali, aż z głośniczka wydobył się nieprzyjemny pisk, Eris i Kasei zakryły uszy, Kyoko zazgrzytała zębami z bólu.

– Wyłączcie to gówno! – krzyczała Eris.

– Cicho – odparł Edward. Królica fuknęła. – Jeżeli wojsko posiada radia, a skurwiel jest z militariami związany, może się czegoś dowiemy. Mało prawdopodobne… Ale warto sprawdzić. Przekręcali korki, lecz słyszeli jedynie szumy, raz dłuższe, raz krótsze, głośniejsze, bądź cichsze.

– Chyba jest zepsute – powiedział Peter. – Hagan, nie miałeś może z tym do czynienia wcześniej?

– Niestety nie. Nie wstępowałem do wojska, ani nie zajmowałem się rzeczami z tym związanymi. Nie miałem ochoty służyć Goro.

– Rozumiem. – Westchnął medyk.

– Może by tak zajrzeć do środka? – Edward wziął radio w ręce i zaczął oglądać z każdej strony. Kasei zauważyła wtedy wypustkę. Pociągnęła za nią delikatnie.

– Hej, ostrożnie, Kasei! – zawołał Ed z przejęciem. Jednak przez to, że rudowłosa pociągnęła za wypustkę, w szumie dało się wreszcie coś usłyszeć, brzmiało jak głos. Kasei uśmiechnęła się zadziornie patrząc na zakłopotanego Eda, po czym pociągnęła ponownie, wysuwając antenkę do końca. Usłyszeli głos wyraźniej, należał do człowieka, ale nadal nie dało się zrozumieć co mówi.

– Dobra robota! – Aru objęła Kasei. Dziewczynka zarumieniła się. Edward poklepał rudowłosą po głowie.

– Dobra, to teraz… – szepnął cicho Ed i razem z Peterem starali się nastawić odpowiednio korki. Spróbowali też poprzenosić radio w różne strony, najlepiej działało przy oknie. Kyoko usiadła wygodnie na fotelu, podtrzymując je ciągle w działaniu. Peter nagle coś wyłapał. Aru wskazała gestem, przykładając palec do ust, by wszyscy zamilkli. Nawet Eris okazała duże zainteresowanie zamiast irytację, a to było już coś. Lorenzo nastawił uszu do tyłu, by podsłuchiwać, skupiając się przede wszystkim na jeździe. Z radia rozniósł się język Gormilijski. Aru, Lorenzo i Kyoko nie rozumieli ani słowa, lecz wiedzieli, że jeżeli towarzysze usłyszą coś wartościowego, na pewno im to przekażą. Kiedy Edward i Peter usłyszeli nazwisko „Sand” byli już pewni, że podłączyli się pod wojsko.

– …słyszałem o tym. Podobno non stop przesłuchuje tego wariata Jenkinsa. – Z radia rozniósł się, brzmiący na trochę rozhisteryzowany, męski głos. – Nadal bezskutecznie, nie chce nic gadać. Nie rozumiem tylko, dlaczego wciąż nie podjęła decyzji o jego procesie. Przecież to zbrodniarz!

– Tłumaczyła to chęcią dowiedzenia się kilku rzeczy – odpowiedział damski głos. – Ja osobiście uważam, że to coś prywatnego. Pochodzą z jednej wioski, najpewniej go zna.

– I co, będzie chciała mu amnestię załatwić?!

– Nie mów głupstw. To Sand, dobrze wie, co musi być zrobione.

– No, ja mam nadzieję. Ten skurczybyk zabił mi brata! Po procesie zetnę go osobiście!

– Już, już, uspokój się. Miałeś coś przekazać.

– Eh, wybacz… – Mężczyzna wziął głośny wdech. Edward, Peter i Kasei słysząc o Mateo dostali dreszczy. Mogli się jednak tego spodziewać, wiedzieli, że w wpadając w ręce wojska nie zostanie ulgowo potraktowany, zważając na to, czego się dopuścił. Nie chcieli jego śmierci, ale nie było to coś, na co mogliby mieć wpływ. Jego czyny, czy to dyktowane traumą bądź wpływem bożka, były bardzo ciężkie. Wojsko wobec tego, nie zważając na powód, na pewno podejmie decyzję o egzekucji. Edward z ciężkim sercem pomyślał, że być może to lepiej. Może dla Mateo już jest za późno, by wyrwać go z obłędu.

Skupił się znowu na rozmowie z radia. Męski głos przemówił.

– U Enzernów w nocy wybuchło jakieś zamieszanie.

– Enzernów? Są tutaj? – damski głos spytał ze zdumieniem.

– Tak, cała główna część klanu. Może na wycieczkę przyjechali? Wracając, mieszkańcy z okolicy, w której Enzernowie przebywali, powiadomili w nocy służbę porządkową, że słychać jakieś przeraźliwe krzyki i świst rzucanych zaklęć. Jak się tam zjawiono, Enzernowie wykonywali egzekucję, jak potem się okazało, na ich emerytowanym liderze. Jak ich zgarnięto tłumaczyli się, że ów były lider zhańbił ród i według prawa Nihornijskiego musieli zabić, by zmazać z siebie plugawość jego czynu. Staruszek łatwo jednak skóry nie sprzedał, kilkoro sam załatwił, nim ścięto mu głowę.

– Ci Nihornijczycy, a w szczególności Enzernowie, są przerażający… Zrób coś „niehonorowego” i zaraz nie żyjesz… Co dalej z nimi?

– Jako, że zabili swojego, to odesłaliśmy wszystkich zamieszanych wojskowym nakazem do Nihorii. Niech ich sąd zdecyduję, co zrobić, my nie chcemy tu zamieszania. Podobno powodem tej burzy było, że staruszek pomógł uciec córce aktualnej głowy rodziny z domu. Kazano nam ją znaleźć, jakbyśmy nie mieli nic lepszego do roboty, niż szukać gówniary. Eris na wieść o śmierci dziadka zacisnęła dłonie w pięści.

„Cholerna Masako…” – przeklinała w głowie.

Serce Eda biło szybko, a ręce drżały. Chciał wiedzieć, czy uciekinierką jest ta, o której myśli.

– No, nie jakaś tam zwykła gówniara, jak to Enzern. – Westchnął damski głos. – Poślę wydział śledczy, by ją znaleźli, niech żaden zabójca nam nie chodzi po ulicach. Podaj dane i cechy charakterystyczne.

– Poczekaj. – Rozniósł się dźwięk przerzucanych kartek. – Mam. Haley Dante via Enzern. Cechy charakterystyczne… Ach, czarne, kocie uszy, niebieskie włosy, bardzo biała skóra, możliwe do zauważenia pieczęcie Yanarów na ręce.

Kasei uradowana szepnęła do Aru, że Haley jest cała. Czerwonowłosa zakryła usta dłońmi, czując wielką ulgę. Eris zmarszczyła delikatnie czoło, spojrzała na Eda i pomyślała:

„Masz szczęście, dupku.”

Serce Edwarda dosłownie wybuchło. Dłońmi delikatnie przetarł usta i brodę, oczy mu się zaszkliły. Czuł niepopisaną ulgę, jakby zrzucił z pleców ciężki kamień. Starał się zachować fason, choć emocje szalały niczym huragan. Peter spojrzał na brata, który to poczerwieniał na twarzy i brał głębokie oddechy, a źrenice miał nieadekwatnie do oświetlenia rozszerzone. Peterowi nikt do tej pory nie wyjaśnił kim jest ów Haley, gdyż nie było na to czasu. Jednakże, przypominając sobie wcześniejsze słowa Eda o „kobiecie, w jakiej się zakochał” i widząc jego reakcję na dźwięk imienia tajemniczej osoby, połączył wszelakie fakty. Położył rękę na ramieniu Edwarda, który wtedy odwrócił wzrok w jego stronę. Peter, lekko się uśmiechając, kiwnął głową i poklepał brata delikatnie.

– Musisz mi opowiedzieć wszystko, ze szczegółami – szepnął Peter, puszczając oczko. Edward parsknął cicho śmiechem.

– Dobra – przemówił ponownie damski głos z radia. – Zaraz przekażę. To wszystko?

– Nie, jeszcze jedno. Goro Delaunay wyprowadził część wojska.

Nawet ci, którzy nie rozumieli gormilijskiego, zamarli na usłyszane imię. Aru i Kyoko spojrzały na Eda i Hagana, ich miny nie wyglądały dobrze. Eris podeszła bliżej fiołkowowłosej, a Kasei zbliżyła się bardziej do Aru. Obydwie tłumaczyły, o czym mowa.

– A na jakiej podstawie w ogóle? – damski głos z radia zapytał. – Ma on w ogóle uprawienia do tego?

– No tak, zapomniałem. Walwan Delaunay nie żyje. W takim przypadku, zgodnie z prawem, przywileje głowy rodziny przejmuje pierworodne dziecko, którym jest właśnie Goro Delaunay. Więc jak najbardziej uprawnienia są.

– Nie żyje? Co się stało?

– Podobno został zamordowany. To z tego powodu Goro Delaunay wyprowadził część oddziału, który przypada pod jego klan. Sam natomiast twierdzi, że był nieobecny podczas całego zajścia i przedstawił na to dowody. Został wysłany przez Walwana na trening do Kavaru, w Egrezji, są dokumenty potwierdzające te zeznania. Musiał jednak przedwcześnie powrócić do kraju, gdyż brał udział w bitwie ze złodziejami w Fion i odniósł poważne obrażenia. Wtedy miał zastać pomordowaną rodzinę, włączając Walwana. Takie wyjaśnienia złożył, śledztwo trwa, lecz jego alibi jest spójne.

– Co się do jasnej cholery wyrabia? Od tygodnia słyszę jedynie o jakiś makabrach… Czyżby wszystkiemu winni byli złodzieje?

– Tego królowa obawia się najbardziej. To wszystko, co na razie mam. Przekażę generałowi Sand, by zmobilizowała kapitanów do zwiększenia obrony granic i miast.

– Tak będzie najlepiej – westchnęła ponownie i ciężko operatorka. – Zaraz, moment… Dlaczego linia v.90 jest pod nas podłączona?

W tym momencie Edward uderzył pięścią w radio, które rozbiło się na kawałki pod wpływem magii. Zaciskał szczękę ze zdenerwowania.

– Więc jednak to on – powiedziała Aru po tym, jak Kasei skończyła wszystko tłumaczyć.

– I jak sądziłem, zdołał opracować wyjaśnienia – odezwał się nie mniej wściekły Hagan. – W końcu zaczną go podejrzewać, ale kupił sobie mnóstwo czasu.

– Wystarczająco dużo, by dojść do finału – warknął Ed, waląc pięścią w kawałki po radiu. – On być może ma czas, ale my nie. Lorenzo! Zatrzymaj się!

– Co chcesz zrobić? – spytała Aru. Lorenzo posłusznie pociągnął za hamulec, pociąg z piskiem zatrzymał się. Edward otworzył drzwi do następnego wagonu, po czym do następnego i następnego, przedzierał się przez kartony i inne śmieci, aż w końcu znalazł się w wagonie wypełnionym beczkami z gazem, dokładnie z metanem. Przeczuwał, że w końcu znajdzie coś użytecznego.

Grupa podążyła za Edwardem. Zobaczyli go przestawiającego powoli i ostrożnie beczki przy pomocy magii.

– A ty co wyrabiasz? – spytała Eris.

– Chcę rozpędzić pociąg, używając do tego metanu i ognia. Użyję transformacji, by przerobić jeden z wagonów w napęd.

– Zmysły postradałeś?! – wykrzyczała królica. Hagan podniósł brew do góry na określenie „transformacja”, ale nie spytał o co chodzi. – Wysadzisz nas w powietrze! – Używając tradycyjnych metod stracimy za dużo czasu, a go, jak wiesz, nie mamy. Jeżeli odpowiednio to zrobimy, strumień płonącego gazu napędzi pojazd do niesamowitej prędkości. Nastąpi wyrzut. Na podobnej zasadzie działają naboje, jakie ty i Lorenzo wytwarzacie jako bronie.

– Kiedyś w wojsku użyliśmy tej metody, by rozpędzić powóz – przypomniała sobie Kyoko. – To niebezpieczne, lecz mistrz Aru jest specjalistą od ognia…Powinno być więc dobrze.

– Zaryzykujmy – odezwała się owa specjalistka od ognia. – Ed, stwórz napęd, my zajmiemy się gazem.

Edward uśmiechnął się. Wyszedł na zewnątrz, pobiegł szybko w stronę ostatniego wagonu, stanął przed nim i wziął głęboki wdech. Energia przeszła przez jego ciało, elektryzując włosy i ubranie. Przyłożył dłonie do wagonu, zamknął oczy. Wyobraził sobie coś, do czego można by przymocować beczki, dokładniej rurki, które wyprowadzałyby gaz na zewnątrz. Energia z jego dłoni rozbiła części wagonu, łącząc w nowy kształt. Krople potu spłynęły po jego twarzy, szczypiąc przez wyładowania energetyczne. Skończył. Upadł na ziemię, biorąc kilka ciężkich wdechów. Przetarł czoło i spojrzał na swoje dzieło: nie wyglądało może tak, jak je sobie wyobraził, lecz ważniejszym od wizualizacji było, czy spełni swoją funkcję.

Kasei otworzyła okno i wychyliła się.

– No, artystą to ty nie jesteś! – skomentowała, patrząc na podłużny kadłub, wyglądający jak kilkanaście nałożonych na siebie metalowych blach, mocno skręconych śrubami.

– Cicho bądź! – odpowiedział z uśmiechem, wstając z ziemi. Wrócił do grupy, większość beczek została już przeniesiona pod napęd.

– Więc… ryzykujemy? – spytał Lorenzo.

– Ryzykujemy!! – okrzyknęła Kasei, podnosząc ręce triumfalnie. – Wjedźmy do Gormilii z hukiem, by Goro–Gównoro wiedział, że już po nim!

Ed zasłonił usta, gra słowna rudowłosej rozbawiła go bardziej, niż powinna. Inni również zachichotali.

Wypustków wyprowadzających gaz było pięć. Lorenzo, Hagan, Eris, Kyoko i Peter wzięli po jednej beczce i postarali się wpiąć wszystkie w tym samym momencie. Aru weszła na dach pociągu, stanęła przy krańcu napędu. Ostrożnie wyciągnęła w przód palec, którego koniuszek zapłonął. Puściła płomyczek wolno.

Metan zapłonął, rozpędzając pociąg z hukiem, o jakim mówiła Kasei. Aru prawie spadła z szoku, zdołała w ostatniej chwili złapać się dachu. Reszta załogi wyleciała przez wybuch w przód pociągu, leżeli na ziemi, bądź wciśnięci w ściany. Kasei podniosła głowę z trudem. Zobaczyła nogi Aru zwisające zza okna i poczuła przerażenie nie wiedząc, jak pomóc. Na całe szczęście, czerwonowłosa zdołała przeteleportować się do środka, tuż obok dziewczyny. Kasei wtuliła się w Aru, czując ulgę.

– Spokojnie, nic mi nie jest! – zapewniła wszystkich czerwonowłosa.

– Coś ty kurde zrobił, cholerny filozofie?! Jak masz zamiar to zatrzymać?! – histeryzowała Eris, przyciśnięta jedną z beczek do ściany.

– Zamknij się! – krzyknął „cholerny filozof” z uśmiechem. – Metan się skończy, to jazda się skończy!

– Ja ci kurwa dam! – zagroziła przerażona. Jechali tak szybko, że szyny robiły się czerwone od żaru. Byli już blisko Gormilii. Kiedy pociąg zaczął zwalniać, nie zważając na protesty i groźby Eris, wymienili beczki. Pojazd ponownie wystrzelił niczym rakieta, znów znaleźli się na ziemi. Lorenzo, tuż przed wymianą beczek, udało się w towarzystwie Kyoko przedostać do kabiny konduktora. Usiadł przed kontrolką i zmieniał kierunek jazdy tak, jak mu dyktowała. Choć trudno było mu zapanować nad tak szybkim pojazdem, spisywał się wyśmienicie. Jechali tam, gdzie prowadziła tajemnicza mana. Jej odczucie zwiększało się z każdym przejechanym kilometrem.

Wjechali wreszcie do Gormilii. Uczucie many było tu ewidentne i prowadziło w określonym kierunku. Wszyscy czuli, że coś jest nie tak, że najpewniej to próba zbawienia ich w pułapkę. Mimo to, Lorenzo wykręcił w stronę, w którą wskazała Kyoko. Musieli odbić Nanę, za wszelką cenę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania