Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 12 (Część 2)

Następnego dnia Haley poprosiła dziadka, by wysadził ją w centrum miasta, od którego niedaleko było do szkółki. Nie zdziwiło to Dante – wiedział, że jego wnuczka raz na jakiś czas lubiła zrobić sobie jakieś drobne zakupy i pospacerować przed zajęciami, a o tej porze roku widoki cieszyły oczy, sprzyjały też relaksacji i wyciszeniu umysłu.

W centrum Edo znajdowały się same sklepy i stragany, oferujące najróżniejsze towary; sprzedawano ręcznie malowane maski, najróżniejsze rodzaje herbaty i ryżu, a nawet słodycze pod postacią dango (1) czy mochi (2). Nie mogąc się powstrzymać, kupiła całą paczkę różnokolorowych kuleczek z mąki ryżowej, nadzianych na wykałaczki po trzy sztuki. Klasycznymi kolorami kuleczek zawsze był biały, zielony i różowy, lecz tym razem udało się jej zdobyć brązowe, czerwone, a nawet… niebieskie i ciemnofioletowe. Sprzedawca obsługujący ją sprzedawca wykorzystał te kolory w bardzo figlarski sposób – na jedną wykałaczkę nałożył białe, niebieskie i ciemnofioletowe dango. Haley od razu zrozumiała aluzję – to dango reprezentowało jej kolory, zjadła je jako pierwsze. Widziała teraz, dlaczego sklep jest popularny. Te słodycze są naprawdę jedyne w swoim rodzaju…

Następnie ruszyła do sklepu z herbatami. Główną odmianą dostępną w Nihorii zawsze była zielona, tutaj jednak asortyment okazał się o wiele bardziej różnorodny – od herbaty białej, do najróżniejszych odmian czarnej, herbaty jaśminowe i aloesowe, czerwone, tradycyjna zielona z różnymi fikuśnymi dodatkami, takimi jak kaktus, mango bądź ananas, od tego widoku można było dostać oczopląsu. Haley powybierała kilka na spróbowanie, lecz uważała też, by nie wydać wszystkich pieniędzy, które zarobiła za pomoc w strzeżeniu pól nocą przed zwierzętami, bądź złodziejaszkami, którzy tylko czekali na dogodny moment, by obrabować co popadnie. Niejednokrotnie musiała przegnać takich delikwentów. Zaśmiała się pod nosem przypominając sobie jedną z takich sytuacji, była dość komiczna, gdyż rabuś tak bardzo spanikował widząc ją, że potknął się o własne nogi i wpadł prosto w stawek.

Zapłaciła i spakowała herbaty do torby, po czym wyszła ze sklepu. Skierowała się w stronę drogi prowadzącej do szkoły.

– A to co? Herbatka z rana? – Usłyszała niespodziewanie znajomy głos, jej uszy cofnęły się mimowolnie. Odwróciła głowę i zobaczyła te blond włosy połyskujące srebrem, te ciemne, ciekawskie oczy, mocno w nią wpatrzone. Czuła, jakby ten wzrok na nią naciskał, aż zrobiła krok w tył.

– Widać, że panienka z dobrego domu! – Zachichotał Yosuke. Haley wygięła usta w oburzonym grymasie.

– Po prostu lubię herbatę – odpowiedziała, maskując emocje. – Wielu wybitnych wojowników również.

– No tak. Przecież jesteś Enzernem! – Zachichotał ponownie. – Same wojownicze sprawy. W tym kształcenie się w szkółce dla dziewcząt.

– …Czy to jakaś próba prowokacji? – spytała gniewnie, zaciskając lekko pięści.

– Ależ skąd! – Zaczął nerwowo machać rękoma. – To tylko niewinne zaczepki.

Haley westchnęła.

– Rozumiem, o co ci chodzi. Ty znajdujesz się w odpowiednim miejscu i zdobywasz przydatne umiejętności, chociaż jesteś zwykłym człowiekiem. A ja, przeznaczona do walki, jestem w nieodpowiednim miejscu, zdobywając zbędne umiejętności. To bardzo śmieszne i groteskowe.

– Nie to miałem na myśli. – Podrapał tył głowy, zakłopotany dedukcją dziewczyny. – Nie do końca jesteś w nieodpowiednim miejscu. Bo na przykład… Mundurek, jaki masz na sobie, jest wzorowany na uniformach marynarzy, którzy, według legend, mogli żeglować przez noc dzięki światłu księżyca, który miał ich w opiece. Bogini księżyca, Diana, była pokorna, łagodna i wrażliwa, znana też z zamiłowania do sztuki. Z drugiej strony była również silną wojowniczką, nie bojącą się konfrontacji. Uważam, że ten opis bardzo do ciebie pasuje.

Haley zalała się pąsem. Spuściła wzrok z nieśmiałości i skrzyżowała ręce na piersiach.

– Strasznie dziwny jesteś… – szepnęła. – Jeszcze nikt, prócz dziadka, nie powiedział mi czegoś takiego…

– Ha, ha! – Zachichotał po raz kolejny. – Jesteś strasznie urocza, jak jesteś zakłopotana!

– Znowu się droczysz?! A wciry mam ci dać?!

– A widzisz! Z jednej strony wrażliwa, z drugiej nie da sobie w kaszę dmuchać! Nie wstydź się tych emocji. Wojownik bez uczuć staje się bestią nieposiadającą żadnych zasad.

– Teraz to już zupełnie brzmisz jak mój dziadek…

– Mam nadzieję, że to dobrze? – Zmartwił się i lekko uśmiechnął.

– Tak. Raczej… tak – przeciągnęła. Nagle oprzytomniała. – Powinniśmy iść. Za spóźnienie dostaniemy srogie kary.

– Srogie kary? – Zdziwił się. – Kilka pompek więcej i tyle, zawsze się spóźniam. Ty jednak wyglądasz, jakbyś…

Nie zdążył dopowiedzieć, gdyż niebieskowłosa popędziła niczym strzała przed siebie. Yosuke podrapał tył głowy patrząc, jak się oddala.

– Ach, Enzernowie. Księżyc podobno też znikał z nieba bez słowa – powiedział pod nosem, przypominając sobie opowieści religijne. Westchnął i zadowolony odszedł, nie mając nawet pojęcia, że ktoś go obserwuje. Dobrze ukryty, przyglądał się jego ruchom. Nie podobała mu się rozmowa, jaką podsłuchał.

„Chyba dziś powinienem odebrać żonę osobiście” – pomyślał Goro.

~

Haley spóźniła się na zajęcia. Za karę, cały dzień spędziła jako sprzątaczka. Oznaczało to, że nie uczestniczyła w zajęciach, ale następnego dnia obowiązkowo miała zostać odpytana z zagadnień omawianych na nich. Była to jedna z najlżejszych form kary, jakie przewidywał statut szkoły. Tego, czego wszystkie dziewczęta najbardziej się obawiały, to konfrontacji z zarządczynią – byłą wojskową, która lubiła od czasu do czasu przypomnieć sobie bojowe zaklęcia, używając ich na niesfornych uczennicach. Brzmiało to przerażająco, a jednak żaden donos w tej sprawie nie dałby efektu. W Nihorii karanie dzieci w ten sposób było powszechnie akceptowalne. Czy to za tak małe przewinienia jak spóźnienie lub brak pracy domowej, czy za o wiele „cięższe”, jakimi były wagary lub nieodpowiednie prowadzenie się. Dzięki temu, w przekonaniu większości, Nihornijczycy byli i są najbardziej „zdyscyplinowanym społeczeństwem na świecie”.

Budzenie od najmłodszych lat życia strachu przed karą za najmniejszy objaw nieposłuszeństwa powodował, że szarzy, mało znaczący obywatele bardzo łatwo ulegali władzy i nie sprzeciwiali się. Przynajmniej z pozoru. Wiadomo przecież, że nawet tutaj pojawiali się buntownicy, który pomimo wielu kar i tortur nie dali się złamać. Tacy jednak zostawali prędzej czy później wyklęci przez większość i uznani za margines społeczny. Zdecydowaną większością „buntowników” byli ci, którzy w głębi nie zgadzają się z tą brutalną polityką, ale żadne z nich nie śmiałoby wyrazić tego zdania jasno, właśnie ze względu na strach przed karą.

Dla Haley ta iście Nihornijska dbałość o zasady zdawała się być bardzo wymuszona. O ile jeszcze potrafiła zrozumieć karanie osób które źle się prowadzą i przynoszą hańbę swojej rodzinie, tak nie potrafiła pojąć, dlaczego za taką błahostkę, jaką jest na przykład spóźnienie, można zostać ukaranym raniącym zaklęciem, którego efekty ciągną się przez tygodnie?

Dziadek powiedział jej raz, że to najpewniej w skutek przeświadczenia o tym, że najlepiej tępić nieposłuszeństwo już w „zarodku” – jeżeli ktoś spóźni się raz i nie zostanie ukarany najsurowiej od razu, to będzie testował granice dalej, aż w końcu niebezpiecznie ją przekroczy, dlatego najlepiej jest niezwłocznie to ukrócić, zanim się rozwinie. Haley zupełnie nie zgadzała się z tymi słowami, ale przecież nie śmiałaby się przyznać…

Jej akurat nigdy, co dziwne, nie trafiła się ta „najwyższa kara”, choć, o zgrozo, spóźniła się już kilka razy. Miała teorię, że to przez to, kim jest. W końcu kto miałby czelność zrobić krzywdę Enzernowi? A już zwłaszcza Enzernowi, który jest albinosem, czyli potomkiem jednego z bogów? Nikt nie śmiałby.

Zastanawiała się, czy jej pozycja jest wystarczająca, by kiedyś mogła zakończyć te bestialskie praktyki. Uważała, że tak okropne kary za tak błahe rzeczy nie powinno mieć miejsca. Być może w przyszłości, jako głowa klanu, będzie mogła to zmienić. A przynajmniej taką miała nadzieję. W końcu kto wie, może nawet i Enzernowi nie wypada powiedzieć, że się nie zgadza z przyjętym „porządkiem”.

Zajęła się przecieraniem biurek w jednej z klas. To ostatnia rzecz, jaką musiała dziś zrobić. Wszystkie jej rówieśniczki, które dziś przypisano do sprzątania po lekcjach, już dawno skończyły. Została sama, jako, że miała dołożone dodatkowe obowiązki. Podczas przecierania rzuciła się w wir myśli, wspominając słowa Yosuke. Rzeczywiście, dziadek mówił bardzo podobne rzeczy… Często je wspominała, lecz teraz uświadomiła sobie, że nigdy dobrze się nad nimi nie zastanowiła. Z powodu szkoły do jakiej trafiła, starała się ponad siły pokazać wszystkim wokoło, kim tak naprawdę jest – Enzernem, członkiem klanu, z którego wywodzi się wiele wybitnych wojowników znanych na całym świecie. Z klanu, który wydał na świat niezliczoną ilość niezwykle efektywnych zabójców. Przez jednych uważani za chlubę narodu i otaczani czcią niczym Dwunastu, w drugich budzący strach, a jeszcze przez innych uważani za bezwzględne bestie mordujące z zimną krwią, przebrane w piękne wojownicze uniformy i otoczone świętymi regułami, jakie miały zakrywać, w ich przekonaniu, brzydotę i przegnicie tego klanu. Jaka więc była prawda o jej rodzie?

To pytanie zbyt trudne, by dostać jasną odpowiedź.

Zaczęła zastanawiać się, jaki jest jej punkt widzenia. Była przecież jedną z Enzernów, znała członków klanu od wewnątrz. Pokornego i uległego ojca. Twardą, zimną i bezwzględną matkę. Mądrego i silnego, a jednocześnie opiekuńczego dziadka. Miała również wspomnienia o dwóch innych przedstawicielach – o niesfornej siostrze, która uciekła. O siostrzenicy matki, dużo starszej od Haley i już zmarłej Artemidzie, którą jedni nazywają bohaterką, a inni potworem.

Jaka jest więc prawda? Czy Artemida była bohaterką, gdyż odważyła się zatopić miecz w krwi wrogów, którzy zaatakowali jej rodzinę? A być może sam fakt tego, że zabiła, nie zważając na powód i kto tę walkę rozpoczął, czyni ją potworem? A może nie tyle co fakt, co sposób w jaki tego dokonała? Ale czy słuszność mordu można klasyfikować po metodach? Ustalać które są dopuszczalne, a które nie, jeżeli każde daje ten sam efekt? Być może, zamiast metody, liczy się bardziej powód?

A może tak naprawdę nie liczy się nic?

Mimo to, Artemida na pewno nie była potworem… Haley tak czuła. Tak łatwo jest ocenić kogoś, kogo nawet się nie zna… Tak łatwo można wydać osąd, który może być błędny, jeżeli pominiemy choć jeden szczegół. Szczegół, który bardzo często jest nieznany, gdyż większość ocen powstaje szybko, z powodu zdawkowych informacji, rzadko kiedy pragnie się brnąć dalej, poznać powody głębiej. Lepiej jest wszystko podzielić na złe i dobre, trzymać się sztywnych reguł, w których nie ma miejsca na indywidualną analizę wszystkich okoliczności. Myślenie ramowe jest o wiele łatwiejsze. Zaczynała to rozumieć. Nawet jeżeli życie zmusi ją kiedyś do tego, by musiała podjąć tak trudną decyzję jak zmarła Artemida, to wiedziała już, co Yosuke i dziadek mieli na myśli. Póki zachowa choć odrobinę serca, kawałek tych ludzkich uczuć, swoje zasady i świadomość, że są rzeczy o jakie warto walczyć i je chronić za wszelką cenę… nie będzie ani bohaterem, ani potworem, ale na pewno kimś, kto posiada duszę. I tylko to się liczy.

Po śmierci, a może nawet jeszcze za życia, niezliczona ilość osób oceni ją według własnych kryteriów. I co smutne, zawsze będzie liczyła się opinia większości. Tak jak w tym jednym, perfidnym przypadku…

Blizny na plecach zdawały się płonąć. Zacisnęła zęby z bólu. Tak, oto właśnie żywy przykład nietrafnego osądu, wywyższanie i idealizowanie kogoś, kto z całą pewnością nie ma ani zasad moralnych, ani uczuć… A tym bardziej duszy.

„Dlaczego nagle o nim pomyślałam?” – spytała samą siebie.

Próbowała odrzucać niechciane myśli. Czasami jednak musiała im się poddać. W końcu czekało ją życie z nim. To nie był jej wybór. To przymus, któremu nikt nie ośmieli się sprzeciwić. Zupełnie tak samo, jak w przypadku brutalnego karania…

Puste osądy, wymuszone działania– czy to jest przeznaczenie Enzerna?

Topić ręce we krwi kiedy trzeba, bez względu na to, czy się tego pragnie, czy nie? Wychodzić za Delaunay, bo wypada, gdyż pomogli pokonać śmiertelnych wrogów? Nie śmieć się sprzeciwiać, bo większość zawsze ma rację, choć tak naprawdę są w błędzie?

Czy to jest przeznaczenie człowieka samo w sobie? Czy nawet ona, albinoska, zdolna dotknąć gwieździstego nieba w którym zasiadają sami bogowie, ona, należąca do nich i bliższa im niż ktokolwiek inny, nie może być wolna i dryfować wśród świateł niebios niczym ptak?

Kilka łez kapnęło na biurko. Szybko przetarła je szmatką.

Wreszcie skończyła. Przeciągnęła się i odetchnęła głęboko. Poszła do szatni i ściągnęła ubrania przeznaczone do sprzątania, zmieniając je na mundurek. Przełożyła chustkę przez marynarski kołnierz, po czym zapięła po środku czarną gumką i przymocowała do bluzki za pomocą agrafki. Poprawiła kołnierzyk, by nie odstawał.

„Marynarze i księżyc” – pomyślała. Chwyciła za torbę i wyciągnęła książkę z poezją religijną. Nie przyznałaby się nikomu do tego, lecz nigdy jeszcze nie zajrzała do treści. Był to prezent od matki z okazji pójścia do szkoły, dla pozoru więc zawsze nosiła ją ze sobą, bądź w domu kładła otwartą przy książkach szkolnych, by ludzie, którzy co jakiś czas zaglądali do jej pokoju myśleli, że się tym interesuje. Haley nie chciała czytać tej książki z powodu odrazy do matki. Miała świadomość, że to przez nią została skazana na zamążpójście i przez nią straciła siostrę. Ojca szanowała, ale uważała go za tchórza, który nie potrafi się postawić, choć w teorii jest z matką na równi. Mimo to nie potrafiła go winić. Każda próba buntu wobec Masako, głowy Enzernów, ciągnęła za sobą straszliwe konsekwencje. Wiedziała, że ojciec najzwyczajniej w świecie obawia się bycia ukaranym, w końcu od małego, jak każdemu innemu, wpajano strach przed łamaniem zasad i robieniem tego, co w opinii ogółu nie wypada. To niczym niewolnictwo. Czy strach musi dyktować całe życie? Czy inni ludzie, z powodu więzów krwi bądź statusu mają prawo decydować o tym, kim mamy być i gdzie się znajdować?

Łzy znów stanęły w jej oczach.

Otworzyła książkę i spojrzała na spis treści. Zauważyła wdzięcznie brzmiącą nazwę: Modlitwa marynarza ku księżycowej nocy. Usiadła na ławce w szatni i zaczęła czytać, nie spieszyła się w ogóle, by wrócić do domu.

 

Och, Diano! Tyś światłem naszym w tą mroczną i zimną noc!

Ty wśród bóstw lśnisz tak chłodno, a jednak pięknie

I kto śmie rzec, że na śmierć naszą obojętnie patrzysz

Ten wyklęty być powinien…

Albowiem Ty ronisz łzy, widząc przelew krwi tej ziemi;

Złamane serca kochanków, kochających nieszczęśliwie;

Wszelakie kłamstwo i brak litości

Tyś Diano płaczesz

A oceany to Twe łzy!

Gdyż naszych grzechów

Cenę ponosisz Ty.

Twój blask

Przechodzi wśród nas

I żeglujemy, żeglujemy ku śmierci

By się z Tobą spotkać, Diano

Być może usprawiedliwisz nas przed wszechświatem

Za wszelkie czyny dobre i złe…

Modlitwę marynarza kończy wiatr!

Podaruj nam, śmiertelnikom, litości choć trochę

Ześlij na nas lekki sen

I przykryj puchem śniegu

Kiedy nadejdzie czas, by utonąć.

 

Haley wzięła głęboki wdech, poruszona silnymi emocjami.

„Cenę ponosisz ty” – zacytowała w myślach.

Schowała książkę do torby. Więc taka była Diana? Patrzyła na niesprawiedliwość z nieba, płacząc i nie mogąc tego zmienić? Czy stąd wzięło się prawo trójpowrotu, Yomei? Czy to dlatego Diana chwyciła za miecz? Dlatego mówiła dawajcie dobro dobrym, a zło złym? Ale co tak naprawdę oznaczają te słowa? Czy to słuszna droga, by tak czynić?

Tak wiele pytań bez odpowiedzi.

Pora wreszcie wrócić do domu. Haley poszła w stronę wyjścia, słońce już zachodziło, oświetlając korytarz na pomarańczowo. Atmosfera zdawała się lekka i przyjazna, przynajmniej z pozoru. Kiedy otworzyła drzwi wyjściowe, ujrzała kogoś. Jej puls i oddech ustał, a krew zastygła w żyłach. To było niczym uderzenie pioruna, choć naprawdę wolałaby teraz zostać trafiona przez prawdziwą błyskawicę.

„Goro Delaunay. Ale dlaczego? Co on tutaj robi…? Powinien być w Gormilii…!” – krzyczała w głowie. Jej twarz natomiast nie wyrażała emocji przerażenia, ale jakby głębokiego zdziwienia. Przynajmniej Goro, na szczęście, tak to odczytał.

– Witam i o zdrowie pytam! – przemówił iście uroczyście.

– Co ty tutaj robisz? – spytała prawie szeptem.

– Przyjechałem z ojcem na kilka dni – odrzekł, rozkładając ręce i podchodząc do Haley. – Pomyślałem więc, że zrobię ci niespodziankę i bez ostrzeżenia przyjdę odebrać. Postanowiłem wyręczyć starca, w końcu zasługuje na odrobinę odpoczynku. Widzę też, że dziś niekoniecznie ci się spieszy, wiesz ile tu czekałem? Ale cóż, rano było identycznie.

– Rano… identycznie? – powtórzyła zdziwiona, a wtedy Goro nagle objął ją. Haley sparaliżował strach. Nie było osoby, której obawiałaby się bardziej niż Goro Delaunay, a teraz tu był, we własnej osobie. Nie rozumiała w ogóle, co miały oznaczać jego słowa, wiedziała jednakże, że lubi się nią bawić. nagle przybliżył usta blisko jej ucha, po czym wyszeptał:

– Masz przestać się spoufalać z tamtym kolesiem. – Na te słowa krążenie w żyłach albinoski zatrzymało się ponownie, oblał ją zimny pot. – Słyszałem waszą rozmowę. Jeszcze raz zobaczę, że z nim rozmawiasz, to on tego pożałuje. Zrozumiałaś, skarbie?

Haley zagryzła wargi, a jej brwi lekko podskakiwały. Goro odsunął się, wyraz twarzy albinoski starczył mu jako odpowiedź. Chwycił ją za rękę i zaprowadził do powozu, nie mogła się sprzeciwić, przecież nie wypadało. Strach przejął kontrolę.

Ale bardziej niż o siebie, bała się o Yosuke.

===

(1) Tradycyjne japońskie słodycze zrobione z wody, mąki ryżowej i cukru. Najczęściej nadziewane po 3 na wykałaczkę.

(2) Japońskie ciastka, zrobione z kleistego ryżu, często nadziewane słodką fasolą bądź truskawkami.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania