Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 9 (Część 4)

– Eva, kurwa mać! To nie miało tak być! – mówiła Iris, która razem z Evą chowały się w dużej skrzyni, z której wyciągnięto wcześniej apteczki. Królica leżąca na sali, w której się owa skrzynia znajdowała, uznała, że to idealne miejsce na kryjówkę, by potem napaść na Eris, która wraz z nimi trafiła do lecznicy. Nie spodziewały się jednak wybuchu takiego zamętu, ukryły się tam obydwie, trzęsły się. Nagle usłyszały trzask drzwi, Peter i Natalia wnieśli właśnie dwóch rannych i położyli ich na łożach.

– Szybko! Nici i igła! Musimy zatamować to krwawienie! – krzyczał złotowłosy. – Czy ktoś jeszcze odniósł rany?!

– Mamy trzydzieści trupów! NA SZCZĘŚCIE ZŁODZIEI! – wydarła się kobieta, która pilnowała razem ze swoją bronią wejścia do kliniki. Eva i Iris uchyliły nieco wieko by wyjrzeć, Peter właśnie tamował krwawienie z rozciętego brzucha powstańca, a Natalia zajmowała się drugim, który stracił rękę. Słyszały jazgot, brzdęk metalu, dźwięki wystrzeliwanych pocisków… krzyki, przeklinanie… Ale też odgłosy zbliżającego się zwycięstwa.

Kyoko poniosła wiele ran, jednak walczyła dalej. Głównie z Vinem, który uwziął się na nią. Tuż za nią dzielnie walczył Lonan razem z Lorenzo. Mieszkańcy umierali, złodzieje umierali, ale przewagę zaczynali mieć ci pierwsi. Vin wskazał gestem kapitulacje, po czym zaatakował jeszcze raz Kyoko, by się od niej oddalić. Zaklęciem przetransportował się na konia, po czym odjechał. Jego złodzieje wiedzieli, że nie dadzą rady już wygrać, więc chcieli przynajmniej pozwolić mu uciec, by przekazał to wszystko ich Najwyższej Kapłance. Walczyli jak lwy, wierni do końca swoim fanatycznym przekonaniom, do końca broniąc swoich przywódców. Kyoko miała tego świadomość i modliła się za nich. Prosiła, by bogowie wybaczyli im ich grzechy. Niektórym udało się zbiec, podążyli za Vinem.

Ludzie nie rozumieli, dlaczego fiołkowowłosa modli się za wrogów, ale Lonan dołączył do niej. Lecz ich modły nie trwały długo, trzeba było opatrzyć rannych i zebrać zwłoki, po czym pogrzebać je jak należy.

Eris oberwała najmocniej. Było to zrozumiałe, gdyż władająca nią kobieta zamiast strzelać, traktowała ją jak tarczę.. Czarnowłosa klęła i groziła, że zje wszystkie jej wnętrzności na surowo. Iris i Eva słysząc jej głos zaczynały planować co robić. Wiedziały już, że w mieście ucichło.

Peter zaszywał i bandażował rany czarnowłosej, która pomimo odniesionych obrażeń była w świetnej kondycji. Nadal starczyło jej sił by prychać i miotać się na wszystkie strony. Iris i Eva wyślizgnęły się ze skrzyni i chciały przejść do sali, w której czarnowłosa siedziała, ale nagle zostały przybite zaklęciem do ziemi.

– No proszę – powiedziała Kyoko. – Złodziejki przyszły popatrzeć, co się dzieje z takimi jak one?

– …Cześć! Haha… Jesteś przyjaciółką Eris, nie?! – pytała głupio Iris.

– Zamknij się! – warknęła Eva. – To twoja wina! Ty wpadłaś na ten durny plan ze skrzynią!

– A ty się na niego zgodziłaś, głupia pizdo!

– Ja ci kurwa dam głupią pizdę!

– Widać już, po kim Eris odziedziczyła odzywki. – Westchnęła Kyoko.

– Nie, nie! Nie rób tego! – krzyczała Eva, której fiołkowowłosa zaklęciem wyrwała z ręki pieczęć. Kyoko umiejscowiła ją na własnej dłoni, pieczęć z cyfrą dwa po chwili zniknęła. Opuściła czar krępujący z dwóch złodziejek, te natychmiast powstały.

– A teraz won mi stąd, bo zaraz stracę cierpliwość. Jesteście najbardziej żałosnymi istotami, jakie kiedykolwiek poznałam. Nawet rygor w wojsku nie zrobiłby z was kobiet. Wynocha! – krzyknęła ostro. Iris i Eva wzdrygnęły i uciekły daleko, jak wypłoszone zwierzątka. Kyoko nie martwiła się, nigdy nie miała w zwyczaju lekceważyć przeciwników, ale była pewna, że te dwie nie stanowią dla nich żadnego zagrożenia.

Spokojnie poszła do Eris i Lorenzo, by pokazać im swoją zdobycz. Eris była wściekła, krzyczała, dlaczego Kyoko nie pozwoliła się jej zająć tymi dwoma. Peter popatrzył na trójkę przyjaciół z lekkim uśmiechem. Cieszył się, że wszystko skończyło się dobrze dla miasta. Jednak wiele ludzi zginęło. Bał się, bo wiedział, że ta gra jest taka sama…

Nagle Lonan poklepał go po ramieniu.

– Dobra robota. Mówiłem, że wygramy.

– Nie udało się ocalić wszystkich…

– Nie martw się. Pan najwyższego ognia i wojny Ares się nimi teraz zajmie. Nie, Natalio?

– NIE WYMAWIA SIĘ IMIENIA BOGA NADAREMNO! – krzyknęła. – To może sprowadzić wojnę! Ares nie lubi, jak… – Zakryła szybko usta dłońmi.

– Ha!

– Ja ci dam, Lonan! – Zaśmiała się i wróciła do pracy. Peter nie wiedział, jak mogą być w tak dobrym nastroju.

– Nie da się zawsze uratować wszystkich – dokończył wcześniejszy wywód. – Ale najważniejsze to próbować ocalić jak najwięcej istnień... Nie. Trzeba zawsze starać się ocalić wszystkich, a przynajmniej robić tak, jakby to było możliwe. Pamiętaj o tym. Bo to przyniesie nadzieję dla tych, którzy mogą być w przyszłości ocaleni.

– Dobrze… zapamiętam to. – Odpowiedział pewnie Peter. Pomyślał teraz o Edzie, że zrobi wszystko, by go ocalić…

Nagle dostrzegł, że zabrakło maści, a Eris potrzebowała jej jeszcze na jedną rękę.

– Natalia? Masz jeszcze tej maści?

– Owszem! W pokoju szczepień!

Peter wyszedł na korytarz. Lecznica była wypełniona po brzegi, w trupiarni również był tłok. Widział płaczących ludzi, lamentowali nad zwłokami poległych w walce. Były tam i kobiety, i mężczyźni. Nawet dzieci poniosły śmierć. Peter czuł ból w sercu, ta walka była długa, lecz skończyła się zwycięstwem. Ale jednak taką ceną…

„Czy naprawdę świat jest taki?” – myślał. „Czy nie ma innej drogi?” – nie wiedział.

Wszedł do pokoju szczepień, otworzył szafkę. Był tam cały zapas maści z Zmarzniętego Kwiatu. Dalej martwił się, gdzie jest jego brat. Zastanawiał się, czy naprawdę nie ma żadnego sposobu, by wszystkich ocalić…

Nagle ktoś złapał go za koszulę i rzucił o ziemię. Był ogłuszony, ale po chwili dostrzegł kogoś. I nagle przypomniało mu się, jak szedł tamtego ranka do lecznicy… i napadł na niego Mateo, jakiego przegoniła babcia Casandra. Był wtedy pewien, że on go zabije, a teraz… to się powtarza. Widzi tą samą twarz, tą samą bliznę na niej. Te same szaleńcze oczy. I czuje zimno stali przy szyi.

– Nareszcie. – Uśmiechnął się szaleńczo Mateo. – Myślałeś, że mi uciekniesz?

– M–M… – jęknął złotowłosy.

– Ani słowa, śmieciu. – Przerwał mu. – Chociaż nie… Powiedz mi, jak Jan musiał zabijać swoich pacjentów. Dalej. Wyjaśnij mi. Wbijał im nóż w serce? Hm, nie... A może ciął żyły? Nie, nie kojarzę nic takiego… Ach! Wiem! Podrzynał im gardła, prawda?!

– To ja…

– Milczeć! – krzyknął. Peter zacisnął powieki. Usłyszał nagle wrzask Mateo. I już nie czuł zimna stali przy szyi.

Otworzył szybko oczy, Mateo trafiony zaklęciem podnosił się powoli spod ściany, gdzie go wyrzuciło. W przejściu stała Emerald Sand, która przybyła z wojskiem, by skontrolować dlaczego w mieście wybuchła bitwa. Nie spodziewała się jednak tego, że zastanie tutaj Petera… i Matevigo.

– Peter, wycofaj się! – rozkazała. Ten posłusznie wykonał polecenie i schował się za nią. – Nareszcie, Matevigo Jenkinsie.

– Ach! To generał Sand! Muszę chyba zacząć ćwiczyć pokłony! – rzekł szyderczo. Ludzie zebrali się, w tym Kyoko, Eris i Lorenzo.

– Kto to jest?! – pytał Lorenzo.

– On… Czuć to. – Kyoko powiedziała tajemniczo. Jej towarzysze wiedzieli, o co chodzi. Czuć było bożka. Peter załapał chwilę później.

– On chyba nie… – spytał cicho. – Nie, prawda?

– Właśnie, że tak – odpowiedziała lisica.

Mateo rzucił się na Emerald, kobieta wyciągnęła miecz z pochwy i odbiła jego zaklęcia, które trafiły w ścianę za nim, niszcząc ją. Zaszarżowała, zablokował jej miecz, siłował się. Pchała go w stronę otworu w ścianie, by w końcu wypchnąć na zewnątrz. Ludzie szeptali, że to pewnie ten szaleniec, o którym tak głośno. Peter usłyszał, że zamordował wielu ludzi, że wojsko go ściga. I znowu przypomniał sobie słowa babci, że ludzie popadają w szaleństwo podczas tej gry. Nie mógł wytrzymać. Zaczął płakać.

Emerald wypchnęła Matevigo na zewnątrz. Nie mogła pozwolić znowu mu uciec. Mateo udało się trafić w nią, jej zbroja częściowo pękła. Czarnowłosa zdecydowała się na poważny krok – wyrzuciła miecz za siebie, po czym skupiła magię w dłoniach. Mateo zaśmiał się szalenie.

– I co próbujesz niby zrobić?!

Wiedziała, że nie będzie łatwo, to w końcu Jenkins. Zaatakował ją, na razie tylko się broniła. Wiedziała, że jeżeli trafi w brzuch, nie będzie mogła się ruszyć. Krzyżowała ręce, by się osłonić, czekała na odpowiedni moment. Zdecydowała się, zrobiła piruet i uniknęła ciosu, po czym wycelowała zaklęciem w niego. Nie udało się jej go trafić, jednak nadrobiła chybienie kopniakiem. Zachwiał się, wtedy rzuciła szybko zaklęcie krępujące. Uniknął go.

Tym razem ją trafił, prosto w brzuch. Padła na ziemię i nie była w stanie się podnieść.

– No i co teraz?! – Śmiał się obrzydliwe. Ludzie chcieli iść z nim walczyć, jednak Peter kazał im się zatrzymać. Wyszedł przez rozwaloną ścianę, wszyscy krzyczeli, by nie szedł, jednak on musiał.

– Mateo, proszę! – zawołał Peter. – Nie rób tego! To nie jest droga!

– ZAMKNIJ SIĘ! ZAMORDOWAŁEŚ MOJEGO BRATA! NIE MASZ PRAWA MÓWIĆ DO MNIE! POŚLĘ CIĘ KURWA DO GROBU I TO W SPOSÓB NAJBARDZIEJ BRUTALNY, JAKI ZNAJDĘ!

Magia wokół niego zabuzowała, kaptur obsunął się. Złotowłosy widział teraz dokładnie jego twarz; poszramioną, wyrażającą emocje niewyobrażalnego bólu i nienawiści.

Mimo to podszedł bliżej.

– Co ty robisz?! – zawołał Lorenzo. – Kyoko, Eris, musimy tego szaleńca zatrzymać!

– Kolejny pierdolony filozof! – prychnęła Eris.

– Nie idziecie nigdzie. – Lonan zatrzymał ich. – To jest sprawa między nimi. Nikt niech nie śmie się teraz ruszyć!

Mateo odsuwał się, a Peter podchodził.

– Zamorduję cię, słyszysz?! – groził Mateo, który znowu wziął nóż do ręki. – PODERŻNĘ CI GARDŁO, TAK JAK JAN MUSIAŁ!

– PETER! – krzyczała Emerald, która nagle dostrzegła, że złotowłosy podchodzi. – ZABRANIAM CI SIĘ DO NIEGO ZBLIŻAĆ!

– Mateo… Nie jesteś niczemu winny – powiedział to spokojnym głosem. – Przeżyłeś szok. Masz prawo do tych uczuć… ale już dobrze.

– Co on mówi? Kyoko, rozumiesz coś z tego? – pytał Lorenzo. Peter nie używał teraz bryskiego, lecz swojego natywnego języka.

– Nie rozumiem gormilijskiego do końca, ale… powiedział coś o braku winy.

Wszyscy milczeli, nawet Mateo.

– Ja… – Peter zamknął oczy, by przycisnąć łzy, po czym szybko je otworzył. – Ja nadal jestem twoim przyjacielem! I Ed! I Kasei! Proszę, przestań już! Razem możemy to wszystko naprawić!

Mateo wpatrywał się w twarz Petera, a jego własna przybrała o wiele milszy wygląd. Wypuścił nóż z ręki. Wszyscy gapie wzięli głęboki oddech.

– Pieprzeni filozofowie z Rebellar… – prychnęła cicho pod nosem Eris.

– Ty… rozumiesz co on mówi? – spytał Lorenzo, który był pod wrażeniem.

– Gormilijski jest okropny, ale musiałam się go uczyć. Matka uważała, że należy znać języki pomimo wspólnego.

Czarnowłosy milczał dłuższy moment.

– Ale co niby naprawić, Peter? – spytał głosem starego, dobrego Mateo. – Nie da się już cofnąć tego, co zrobiłem…

– To nic! – Peter podszedł jeszcze bliżej. – Najważniejsze, że w końcu przejrzałeś na oczy! Więc… proszę, Mateo. Na pewno wiesz o wszystkim… Znajdźmy Eda razem, dobrze?

Podał mu rękę. Czarnowłosy zapłakał, po czym uścisnął ją. Drugą dłonią przetarł łzy.

– Peter… wiesz co…? Muszę ci coś powiedzieć…

– Tak?

– Bliżej, to między nami…

Peter zbliżył swoją głowę, nastawił uszu. A wtedy Mateo wyszeptał:

– Jesteś kurwa naiwny.

Mateo podniósł błyskawicznie telekinezą nóż, ścisnął go w dłoni i wycelował nim w szyję Petera. Nikt nie zdążył zareagować, Sand zamarła. Lecz po chwili ocknęła się z szoku.

Matevigo obsunął się na ziemię, z nożem wbitym w brzuch. A Peter płakał.

– Co…?! Jak ty…!? – pytał oszołomiony czarnowłosy.

– Ty jesteś naiwny. – Peter mówił poważnie przez łzy. – Ominąłem wszelkie organy, przeżyjesz. Ale trafisz do więzienia… gdzie twoje miejsce…

Wszyscy zaczęli wiwatować. Trio popatrzyło po sobie.

– Niesamowite. Jak ten debil to zrobił? – pytała Eris.

– No widzisz, jaką moc mają filozofowie z Rebellar– odpowiedziała jej Kyoko.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania