Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 14)

Mamo.

Płatki kwiatów wiśni opadały z drzew na piaszczystą dróżkę, na której odbijały się odciski drobnych, kocich łapek. Mały, puszysty biały kotek ganiał kołysane przez wiatr płatki kwiatów. Przewalił się na plecy i machając łapkami w powietrzu starał się złapać je pazurkami. W tym czasie obok mniejszych odcisków łapek pojawiły się większe, które nagle przeszły z kocich w ludzkie. Mały, biały kotek bawił się w najlepsze, kiedy niezauważenie ktoś wyciągnął w jego stronę ręce. Białowłosa kobieta, której głowę zdobiła para białych kocich uszu, podniosła do góry już nie małego, białego kotka, ale różowowłosą dziewczynkę o dużych, złotych oczach, z takimi samymi uszami jak jej. Białowłosa uśmiechnęła się do dziewczynki, a ta zawołała szczęśliwie: „mama!”

Białowłosa kobieta ubrana w czarne, przewiązane białym obi kimono, spacerowała boso po plaży, za rękę trzymając różowowłosą dziewczynkę, odzianą w letnią białą sukienkę. Jej złote oczy wpatrywały się w kobietę, która opowiadała historie o morzu i marynarzach. Twarz białowłosej ozdobiona była uśmiechem. Dziewczynka czuła szczęście.

Mamo.

Białowłosa kobieta ubrana w samurajską zbroję, podała w ręce jakiegoś mężczyzny małą, różowowłosą dziewczynkę, szepcząc: „Zabierz ją do Kavaru”. Dziewczynka była przerażona, patrzyła w stronę białowłosej kobiety, która odwrócona do niej plecami wsiadła na pegaza o dwóch parach skrzydeł i wymieniła z nim kilka słów. Białowłosa odwróciła twarz w stronę płaczącej dziewczynki. Uśmiechnęła się, lecz dziecko tego nie odwzajemniło. Szepnęła coś do pegaza, który głośno westchnął, po czym kiwnął łbem. Rozłożył wielkie skrzydła i wybił się w powietrze. Dziewczynka zaczęła płakać głośnio, wyciągając w stronę czerwonego nieba swoje rączki.

Mamo…

Nana otworzyła oczy. Czuła się wycieńczona, niczym balon, z którego zeszło powietrze. Nie wiedziała gdzie jest, ale czuła, że spoczywa w czyiś objęciach. Było to ciepłe uczucie. Tak podobne do objęcia jej mamy…

Peter siedział z przytuloną do siebie Naną, oparty plecami o rozwalony mur. Złotowłosy ocknął się wtedy w ostatniej chwili. Widział kulę magii, jaką wytworzyła albinoska i jak upada, pchnięta przez Cedrinn. Nie miał pojęcia co zrobił i jak się tutaj znalazł, jakim cudem ją uratował. Nana nie ucierpiała w ogóle, Peter wziął wszystko na siebie. Sam się sobie dziwił, jak wyszedł z tego żywy…

Kasei w formie fenka przykuła nos do piachu i niuchała w celu znalezienia śladu. Wraz z nią niuchali Kyoko i Lorenzo, Eris głównie nasłuchiwała, mając najbardziej wyczulone uszy.

– Są tutaj! – Kasei wybiegła spontanicznie w stronę ruin, do których prowadziła ją woń. Gdy dotarła do murku, przemieniła się w formę człowieczą i oparła dłonie na kolanach, by złapać dech. – Peter? Peter…

Złotowłosy przytrzymywał Nanę jedną ręką, przytulając ją do siebie. Druga ręka spoczywała bezwładnie na piasku, pozbawiona ostatniego palca u dłoni. Małżowina lewego ucha była poszarpana, a na prawej nodze rozlegała się ogromna, głęboka rana, sięgająca od kostki aż po biodro. Peter zdążył sobie pomóc zaklęciami, by nie wykrwawić się na śmierć, co prawie całkowicie pozbawiło go energii. Był na skraju wyczerpania i bał się, że lada chwila może umrzeć. Nie chciał umierać. Musiał przecież jeszcze udowodnić diabłu, że może poradzić sobie bez niego…

Do Kasei dołączyli pozostali. Lorenzo zasłonił twarz dłońmi na widok Petera. Kyoko, nie myśląc długo, podeszła bliżej, po czym kucnęła przy nim.

– Słyszysz mnie? – Odgarnęła jego włosy, by odsłonić twarz. Peter miał lekko przymknięte oczy, usta były rozwarte, ciężko oddychał. – Zużyłby choć trochę więcej many, to już byłoby po nim. Nana? A ty mnie słyszysz?

Zwróciła wzrok na dziewczynkę, która powoli odzyskiwała poczucie rzeczywistości. Nieco odsunęła się od Petera, by nie utrudniać mu oddychania.

– Tu jest zbyt niebezpiecznie. Musimy go gdzieś przenieść – powiedziała Kyoko.

– Niby gdzie? – spytała Eris. – Ten demon rozpierdala wszystko w około, musimy się skupić na pokonaniu go! Nie zrozumcie mnie źle, nie życzę Filozofowi numer Dwa śmierci, ale jeżeli się nie pośpieszymy, to Cedrinn wygra tą cholerną gierkę i po wszystkich „niewiernych” nie zostanie nawet pył!

– Więc się jej udało... – mruknęła pod nosem załamana Nana, po czym zaczęła szlochać. – To… moja wina… Gdybym zaatakowała szybciej… nie zniszczyłoby to… Eris w sekundę chwyciła ją mocno za bluzkę, po czym poderwała do góry na wysokość swojej twarzy.

– SŁUCHAJ GÓWNIARO! ZAMIAST RYCZEĆ, TO BYŚ LEPIEJ COŚ Z TYM ZROBIŁA! TA STARUCHA WYCHOWYWAŁA CIĘ OD MAŁEGO, CHYBA RACZEJ PRZEKAZAŁA CI TAK WAŻNE INFORMACJE, JAK NA PRZYKŁAD POKONANIE TEGO GÓWNA, ZANIM ZNISZCZY CAŁY TEN GLOB?

– Eris! – Kyoko zabrała Nanę od rozwścieczonej czarnowłosej. – Naucz się wreszcie trzymać emocje na wodzy!

– Nie. Ona ma racje – przerwała albinoska. Przetarła oczy, po czym wzięła głęboki wdech. – Wiem, co zrobić, by zamknąć demona ponownie. Lecz… w tej sytuacji jest to niemożliwe.

– Jak to jest niemożliwe?! – wykrzyczała królica.

– Chyba powinnaś o tym wiedzieć, Eris Enzern. Jedna z najskuteczniejszych metod pieczętowania czarnej many, którą opracował klan Yanara, wymaga poświecenia życia wykonującego. Kiedy mamy do czynienia z czymś takim… Z czymś, co stworzył bożek życzeń… Najsilniejszą demoniczną bronią, jaka istnieje na tym świecie… Wymaga to poświęcenia setek, jeżeli nie tysięcy istnień. Tak właśnie niegdyś zamknięto tego potwora.

– Co kurwa…? – spytała samą siebie pod nosem zrozpaczona Eris. – No to… No to może Wyznawcy Światła się zgodzą?! Jest ich tu przecież w cholerę!

– Zbyt mało – odpowiedziała. – Poza tym, czy niewinni mają płacić za graczy? – A czy miliardy innych mają umrzeć, bo jebana kurwa fanatyczka wygra grę?! – krzyknęła. – Tak, wiem! Jestem paskudą, ciągle opierdalam innych, jestem najbardziej irytującą osobą stąpającą po tej zakichanej ziemi, ale kurwa mać! Tam walczy moja mistrzyni! Ktoś, kto mnie przygarnął, choć byłam porzuconym, śmierdzącym psem! Ktoś, kto ma tak szlachetne życzenie! Nie chcę po prostu, by to wszystko poszło na marne! – Złapała się za głowę, nie mogąc dłużej tłumić emocji. Popłakała się.

Lorenzo i Kyoko milczeli. Kasei siedziała przy Peterze, sprawdzając jego oddech.

– Jest inne rozwiązanie – szepnęła nagle Nana. – Lecz… Nie mam gwarancji, że się uda. Eris natychmiast przestała płakać. Podeszła bliżej albinoski, po czym złapała ją za barki.

– I nie mogłaś tak od razu?!

– Przepraszam… W takich momentach trudno się myśli… Chodzi mi o to… że choć nie możemy zamknąć demona… możemy go zniszczyć.

– Zniszczyć go? – spytała Kyoko.

– Tak. Jest jeden sposób. Los obdarował nas tutaj obecnością osoby, która jest w stanie tego dokonać. Nic lepiej nie pochłonie żywiołu, jak jego własny żywioł.

– O czym ty mówisz? – Zdziwiła się Kasei. – Jak niby żywioł ma pochłonąć swój żywioł?

W tym momencie ziemia zatrząsała się. Wszyscy odruchowo schowali głowę w rękach. Demon zawył, a z jego paszczy zaczął wydobywać się czarny dym. Poczuli drapanie w gardle.

– Nie mam czasu na tłumaczenia! Musicie wszyscy wziąć mnie na ręce i przekazać mi swoją energię! To nasza ostatnia szansa! – nakazała różowowłosa albinoska. Kiwnęli głowami Kyoko wzięła Nanę pod pachy i podniosła do góry. Eris i Kasei złapały pod plecami, a Lorenzo chwycił za kostki. Ułożyli ją w pozycji leżącej, widziała ich twarze i niebo. Zaczęła przygotowywać się, gdy ze skupienia wyrwał ją widok twarzy Petera. Przyszedł o własnych siłach, dołożył swoje dłonie. Podziękowała mu w myślach. Skupiła się ponownie na niebie. Na jej oczy zaczęła nachodzić czerń. Słyszała głosy, które każą Peterowi się nie wtrącać, że ma za mało energii. Nagle obraz ich twarzy i nieba zniknął, pochłonięty przez mrok.

W tej czerni nagle rozświetliły się gwiazdy. Nana nie była już trzymana przez kogokolwiek, zdawała się płynąć. W tej nicości powiewały nitki, które łączyły się z gwiazdami. Jedna z nici łączyła odległą gwiazdę bezpośrednio z jej klatką piersiową. Nana próbowała znaleźć pośród miliardów tą konkretną… Tą, na której najbardziej jej zależało…

Nagle w złotych oczach zabłysnęło światło. Dostrzegła to, czego szukała. Nitkę, która była inna niż wszystkie, wyglądała jak rozpalona płomieniem. Przepłynęła, mijając po drodze białe, szare i prawie czarne nicie. Wyciągnęła swą drobną dłoń, a wtedy pojawiła się na niej malutka iskierka. Inne nitki zniknęły, a ta, do której się zbliżała, ukazała jej samą Aru.

– Weź ją i rozpal – nakazała dziewczynka. Aru wyciągnęła swoją dłoń i chwyciła. Ogień rozświetlił całą nicość.

Dusząca się Aru otworzyła nagle oczy, które zabłysnęły. Wrzasnęła, a z jej ciała buchnął potężny płomień, który strawił czarną magię wyzwoloną przez demona.

~

Peter padł na ziemię, położył dłoń na klatce piersiowej i ciężko oddychał.

– Dalibyśmy radę sami! Nie przemęczaj się! – krzyczała na niego Kasei, którą, tak jak resztę, dalej drapało w gardle. Nana pozostała w transie, jej oczy były zamknięte, dalej trzymali ją na swoich rękach.

– Ciekawe co ona tam robi… Oby szybko… – Modlił się Lorenzo, patrząc w stronę demona, jaki dalej ziajał czarną magią. Zakaszlał.

– Mistrzu Aru, trzymaj się tam… – szeptała pod nosem Kyoko.

– Nie martwcie… się… – Kaszel przerwał Peterowi. – Wszystko będzie dobrze…

– Nie mów nic! – skarciła go ponownie Kasei. – Edward nam nogi z dupy powyrywa jak cię zobaczy…

– Przestań. – Uśmiechnął się lekko. – Jestem niezniszczalny…

Nana nagle otworzyła oczy i zapowietrzyła się. Zaczęła mocno kaszleć. Położyli ją na ziemi i nieco odsunęli się, by mogła złapać oddech.

– I co, udało się?! – pytał wystraszony Lorenzo. – Przecież Aru i Ed zaraz się tam…

Krzyk Aru dotarł do ich uszu. Zobaczyli, jak ogień pożera czarną magię, a demon zasłania się swoimi skrzydłami. Ujrzeli jak coś płonącego niczym rozżarzona kometa unosi się do góry. Kyoko ze źrenicami zwężonymi w małe punkty zrobiła kilka kroków w przód. Miała lekko rozwarte usta, tak jak cała reszta.

– Czy to jest… – zaczął Lorenzo.

– Aru…? – dokończyła Kasei.

– Co ty zrobiłaś…? – spytała Eris, patrząc na Nanę.

– Ja wiem co. – Kyoko powiedziała tajemniczo. Blask ognia rozjaśniał całą noc. Odganiał chmury, ukazując gwiazdy. Lisica wiedziała, co widzi. Wzięła głęboki wdech, po czym wyrecytowała: – Albowiem pewnego dnia ogień rozpali niebo, i wtedy bóg ognia, wraz z feniksami, stanie w świetle chwały, by rozgrzać nasze zziębnięte twarze.

– Co takiego…? Nasza Aru to... Wielki Ares…? Niezłomny Mars…? – pytała Kasei, nie oczekując w ogóle odpowiedzi.

– Aru jest obiecanym bogiem ognia…? Już mnie kurwa nic nie zaskoczy… – rzekła Eris, po czym z szoku po prostu usiadła na ziemi.

– Na tym świecie są ogromne dziwy – podsumowała tajemniczo Nana. – Dziwy, jakie nawet filozofom się nie śniły.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania