Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 11 (Część 7)

Dumny klan Gormilli, klan Delaunay. Jedyni ludzie na świecie, od urodzenia zdolni okiełznać antropomorficzne bestie, jeżeli narodzili się naznaczeni specjalnym znamieniem. Znamię te przypominało bliznę po ugryzieniu jakiegoś drapieżnika i upoważniało do używania demonicznych broni. Ród tak dumny i przez lata otoczony wielką czcią Gormilijczyków, że nikt nie śmiałby szepnąć nawet jednego złego słowa o którymkolwiek z przedstawicieli klanu. To, że nawet najzdrowsza jabłoń może wydać zgniłe jabłko, według powiedzenia tutejszych, nie dotyczy Delaunay. Powiedzenie czegoś takiego jest tak samo zakazane, jeżeli nie bardziej, jak wypowiedzenie imienia Aresa nadaremno.

Ród tak dumny i szanowany, że nawet wojsko mu podlega. Naznaczeni Delaunay wraz ze swoimi demonami są główną bronią Gormilli. Nigdy nie zawiedli, ani w Wojcy, ani w pacyfikacji rodu Brando, ani w żadnej innej bitwie.

Dla aktualnej głowy rodu ta władza, prestiż, pieniądze i własna część wojska to było za mało. Poza Gormilią, Delaunay często postrzegani są jako ludzie, którzy sprzedali swoją duszę diabłom. Jako potwory, które gdzie tylko się znajdą, przynoszą zniszczenie. Legenda o Broni Vintego znana jest na całym świecie, budzi strach i odradzę do wszystkich, którzy narodzili się ze znamieniem, a nawet i do tych, którzy go nie mają, tylko przyszło im mieć w dokumentach nazwisko „Delaunay”.

Walwan bił się w Wojcy, w Nihorii, a nawet w Arymii i Sutyji. Gdziekolwiek był, gdziekolwiek używał swoich broni, nastawało spustoszenie. A potem, gdy wracał dumny jako zwycięzca, czuł w oczach tamtejszych obywateli, jak bardzo go nienawidzą. Walwan, patrząc z boku, posiadał wszystko: dom, pieniądze i wiele żon, synów i córek, wpływy. Ale jego ambicje, tak jak Vintego, nie kończyły się na tym. Lecz że był już stary, powierzył zadanie przyniesienia rodowi Delaunay światowej władzy i chwały swojemu pierworodnemu synowi, Goro.

Walwan, choć miał wiele kobiet, nie kochał żadnej. Używał je jako rozrywki, której jednocześnie zapewniał utrzymanie. Matka Goro była jego ulubioną żoną. Jako jedyna z pięciu, jakie pojął, nie była szlachcianką, zaimponowała mu swoimi osiągnięciami w wojsku. Została przymuszona do wyjścia za głowę Delaunay przez rodzinę. Choć była jego ulubienicą, omijała męża jak tylko się dało. Ale to właśnie Walwanowi imponowało, że ciągle musiał ją zdobywać. Spłodzenie Goro nastąpiło w okolicznościach przymusu. Gdy ich syn nieco podrósł, zawarła znajomość z ważną osobistością w wojsku. Zdradziła Walwana, co zgodnie z prawem Delaunay unieważniło małżeństwo. Choć Walwan miał wtyki w wojsku, nie mógł nic zrobić, z uwagi na konkubenta, była chroniona przez samą królową.

Później stała się kimś, kogo musiał bezwzględnie respektować: generałem.

Choć ulubiona żona uciekła, Goro pozostał dla Walwana najważniejszym synem. Wychował chłopaka na wojownika, na zimną bestię która gardzi innymi. Był pewien, że Goro zapewni jemu i klanowi władzę nad światem, gdy wygra boską grę.

Jednakże, to wpojone synowi poczucie wyższości i dążenie do celu po trupach mogło się pewnego dnia obrócić przeciw niemu. W szczególności gdyby zaszła okoliczność, w której to Goro uzyskałby większą siłę i wpływy, niż jego ojciec.

Zapalona w pokoju świeca bez powodu zgasła. Walwan wstał i przeciągnął się.

– Goro? – spytał z dozą zdziwienia. – Coś szybko. Chyba nie powiesz mi, że—

Walwan upadł na ziemię. Zacisną zęby, by nie krzyknąć z bólu. Przez jego ciało przechodził miecz wbity na wysokości żeber, którego ostrze wychodziło przez plecy. Złapał za rękojeść, lecz ból go paraliżował. Podniósł głowę, by spojrzeć na twarz pierworodnego. Nie ujrzał jednak nic. Przed jego oczami była sama ciemność.

– Oszczędziłem tylko tych, którzy mają znamię Delaunay – Goro odpowiedział ze stoickim spokojem. – Inne bękarty tylko skalały ten ród. Teraz ja jestem głową klanu, więc będą panować tu moje zasady.

– Zdradziłeś mnie…? Nie… Nie jesteś moim synem…! – mówił z trudem Walwan. Goro uśmiechnął się, po czym złapał go za lewę ramię i podniósł nieco do góry.

– Jakby mnie obchodziło, czy nim jestem, czy nie – odparł, po czym zakończył definitywnie życie Walwana, przecinając nożem tętnice szyjną. Nagle usłyszał poklaski.

– Nieźle – szepnął głos należący do tajemniczej towarzyszki. Znowu całkowicie otuliła się w płaszcz, a za rękę ciągnęła brązowowłosą dziewczynkę, która płakała i trzęsła się. – Był dość doświadczony w walce, mogłeś go oszczędzić, przejęłabym nad nim kontrolę.

– Ten stary pryk przydatny? – Zachichotał Goro. – Stał mi tylko na drodze! Teraz według prawa tego zakichanego rodu to ja mam władzę. Zamiast gadać, to użyj swojej mocy na tym bachorze, mam dość jej szlochania.

Uśmiechnęła się. Wokół jej dłoni zebrała się niebieska magia, jakby płomień. Alana, rodzona siostra Hagana i Ivon z tej samej matki, wrzasnęła, próbując wyrwać się z uścisku. Widziała wcześniej, jak ludzie, którzy do tej pory byli ochroniarzami domu nagle jakby stracili wolną wolę i rozum, po czym w brutalny sposób zamordowali wszystkich, u których nie znaleźli pieczęci. Alana przeżyła, gdyż ją posiadała. Została trafiona przez kobietę w głowę. Blask w jej oczach zniknął. Nie płakała już.

– Jesteś pewien, że jedna wystarczy? Jeżeli chcesz, możemy obskoczyć twoją rodzinkę i przeciągnąć kilku ze znamieniem do armii.

– Nie potrzeba, mamy odpowiednią ilość ludzi, wyprowadzę jeszcze oddział z wojska. Gdy już osiągniemy nasz cel zaopiekuję się klanem dokładniej, by nie przynosili mi hańby gdy stanę się bogiem.

– Oczywiście, przecież będą pochodzić od ciebie. Jakież to wyniosłe i piękne. – Zachichotała z dozą złośliwości. – Pamiętaj jednak, że twoi przeciwnicy dysponują zbyt straszliwą mocą, by z nimi igrać. Jesteś pewien, że ty i ona starczycie? Nawet bogu ognia będzie trudno zwalczyć dużą ilość demonicznych broni na raz.

– Przecież po to mam ciebie. Nie dbam o to, że zdołali zniszczyć broń Vintego, była osłabiona przez zapieczętowanie. Z twoją mocą nie pójdzie im już tak łatwo.

– Pokładasz we mnie bardzo dużo wiary, pączusiu. Schlebiasz mi.

– Dość. Musimy działać. Chciałbym, byś wyeksponowała manę bożka jak najbardziej tylko się da. Chcę, by wpadli w naszą pułapkę. – Goro przeszedł obok swojej towarzyszki, po czym złapał Alanę za nadgarstek i pociągnął za sobą. Ta, niczym marionetka z pustymi oczyma, posłusznie poszła za nim. – Pójdę po zwoje. Zaraz ruszamy do Ravlrin.

Tajemnicza kobieta przymknęła zimne, niebieskie oczy. Poczuła charakterystyczne drapanie w gardle, uśmiechnęła się.

– Co za szaleniec – mruknęła pod nosem, po czym przystąpiła do emanowania many z pieczęci z numerem jeden, znajdującej się na jej dłoni. Nagle dostrzegła coś kącikiem oka, coś czarnego, co bardzo szybko mignęło. Był to czarny kruk, który zdołał zbiec, zanim zareagowała.

Towarzyszka Goro wiedziała dokładnie, kim był.

„I tak nic nie zdziałasz” – pomyślała.

~

Egrezja. Z okazji wygranej ze złodziejami w wielu miejscach hucznie świętowano. Niektórzy jednakże nie podzielali tego entuzjazmu, a wręcz wstydzili się za swoich rodaków. Stolica kraju była zrujnowana, wielu ludzi straciło domy i majątki, jeszcze więcej zginęło, pogrążając bliskich w żałobie. Ci wstydzący się imprez, przyjmowali na pewien czas do siebie tych bez dachu nad głową, którzy uciekli z Fironu, bądź wpłacali pieniądze na obudowę miasta.

Ivory pod postacią ptaka mijała niezliczoną ilość biesiad i zbiórek charytatywnych, grupy migrujących ludzi szukających schronienia, pijaków śmiejących się głośno na ulicach, poranionych i okaleczonych dorosłych i dzieci, ofiary wojny ze złodziejami – dowód, że nawet wygrana bitwa rzuca cień na stronę zwycięzców.

Ivory usiadła na parapecie pewnej karczmy. Okna nie miały szyb, więc bardzo łatwo mogła wejść do środka. Zanim jednak to zrobiła, zlustrowała wzrokiem przeludnione pomieszczenie. Znalazła tego, którego szukała.

Bóg Ra, udając człowieka, biesiadował razem z ludźmi. Jego fizyczne walory przyciągały rzeszę kobiet, niektórzy mężczyźni również byli nim seksualnie zainteresowani, lecz nie okazywali tego. Trzymali się z boku, ciesząc oczy widokami.

– Byłeś tam?! – pytała z niedowierzaniem jedna z piątki „szczęściarskich” kobiet, której udało się usiąść z Ra na kanapie. Siedział po środku, obejmując dwie panie rękoma, reszta albo głaskała go po głowie, albo przynajmniej gdziekolwiek starała się położyć rękę, byleby go dotykać. Na stole stała cała masa alkoholu i różnych przekąsek.

– Byłem! – potwierdził dostojnie Ra, biorąc szklankę z drinkiem w dłoń. – Widziałem tego demona na własne oczy!

– I nie bałeś się? – spytała druga kobieta.

– Ja? Walczyłem! Ja się niczego nie boję!

– Jesteś taki odważny! – zapiszczała jeszcze inna z zebranych. Ra zaśmiał się. Ivory zażenowana jego, niestety, typowym zachowaniem, rozłożyła skrzydła i wyleciała w stronę Ra. Kiedy zbliżyła się do otaczającej go grupy, kilka z kobiet zapiszczało, chowając głowy w rękach. Zdołała dotknąć nóżkami głowy Ra, który dalej popisując się przed kobietami chciał ją odgonić, by być „bohaterem”. Jednakże kiedy go musnęła, usłyszał telepatycznie jej głos.

„Ona wróciła.”

Ra zrobiło się zimno, jakby ktoś wrzucił go wprost na najcięższy mróz. Ivory wyleciała drugim oknem, siadając na zewnątrz. Ra wstał.

– Wybaczcie, panie. Obowiązki wzywają.

Z grobową miną ruszył do wyjścia.

 

Koniec rozdziału 11

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania