Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 15

Rozdział 15: Nava

~

„Kosmos walczy za ziemię.”

Motyle srebrne i złote fruwały wśród kwiatów i koron drzew. Jednorożce siedziały ułożone w wianuszek wokół leżącego Jinty, który trzymał obydwie dłonie splecione na klatce piersiowej. Nawet wiedza, którą posiadał, nie była w stanie go teraz uspokoić. Z jednej strony wisiała nad nim klątwa nienawiści wobec bóstw za to, co zrobili pierwszej obarczonej duszy. Z drugiej strony przecież wszyscy, on, pierwsza dusza, bogowie, są z tej pięknej ziemi. Mimo wszystko to w tym świecie znalazł ukojenie, którego teraz, z jakiegoś powodu, nie mógł ujrzeć w ciemności, choć zaciskał powieki najmocniej, jak tylko mógł…

Mimo wszystko świat ten winien trwać, myślał. Winien trwać…

Jeden z jednorożców położył głowę na jego ramieniu. Jinta poczuł ciepło i błogość. Gdyby ktoś spytał, dlaczego pomimo nienawiści wobec bóstw chciałby, by ten świat dalej istniał, podałby jednorożce jako pierwszy powód. Próżno byłoby szukać tak idealnego stworzenia gdzieś indziej, nieujarzmionego i wolnego, niepodlegającego żadnym zasadom, czystego i niewinnego… Jednorożce są esencją Absolutu. Nie dały się, w przeciwieństwie do pegazów, udomowić i zmodyfikować. Pegazy z dwoma parami skrzydeł powstały przez eksperymenty magów, później nauczono je ludzkiej mowy… Jednorożce natomiast są zbyt szlachetne i zbyt cenią wolność, by ulec tym, którym podarowały magię. Jaki w ogóle powód kierował nimi, że uczyniły ludzi magami? Jinta znał odpowiedź: z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale co dokładnie jednorożcami kierowało pozostanie wieczną tajemnicą, ponieważ te, które to uczyniły, już dawno opuściły ten świat.

Na nodze Jinty położył się wtedy jeden z najmłodszych jednorożców w grupie. Błogość znowu objęła Egrejczyka, lecz nie ukoiła wewnętrznego napięcia. Jednorożce chciały ulżyć jego obawom, ale jednocześnie szukały też pociechy. Nawet jednorożec obawiał się istoty, która śmiała sprzeciwić się Absolutowi i postanowiła stworzyć własne zasady, spisując je krwią zabitych. Durna istota jednak nie wiedziała, że jej nowe prawa nijak będą miały się do porządku, jaki narzucił Absolut. Durna istota nie wiedziała, że zrujnuje tym wszystko i przepadnie, nie dałaby sobie nigdy tego uzmysłowić. Gdyby wygrała, świat nie miałby prawa trwać, ze względu na ogromną niespójność, a Absolut wykazałby się wtedy przerażającą obojętnością. Spoglądałby jak świat ten niszczeje, nie robiąc nic dla tych, którzy by tutaj pozostali. Absolut jest bezwzględny… ale na pewno nie okrutny. Absolut to czyste prawa natury i nie po to powołał istnienie świata, by te prawa ktoś śmiał zmieniać.

Gdyby inni śmiertelnicy mieli wgląd w tę wiedzę, pewnie ogarnąłby ich bunt. Jinta natomiast rozumiał, przynajmniej starał się zrozumieć, gdyż nadal był tylko jednym z ludzi. Rozumiał jednak doskonale, dlaczego Absolut niczego by nie zrobił w obliczu katastrofy. W końcu cierpienia obarczonych wiedzą nie spowodował Absolut, nawet nie bogowie, a ludzka głupota i pycha. Zapieczętowanie skrawków many boga kosmosu w ciele nienarodzonego dziecka, którego dusza była nadal zawieszona między tym światem a zupełnie innym wymiarem… to nie mogło skończyć się dobrze. Zamiast potęgi, jaką śmiertelni głupcy spodziewali się z tego dziecka wykrzesać, przyszła wiedza, jakiej nie wolno wypowiadać. Choćby próbowali do gadania zmuszać torturami, prawda zacisnęłaby gardło i nie pozwoliłaby wyjść w słowach na zewnątrz, instynkt przetrwania nic by tu nie zdziałał. Jinta nie mógł powiedzieć niczego, bez względu na okoliczności. Widział niezliczoną ilość światów, widział tyle prawd, o których nawet kosmos, jaki właśnie zszedł na tą ziemię, nie ma prawa wiedzieć… A jednak nie mógł niczego nikomu powiedzieć. A nawet gdyby mógł, pewnie ograniczyłaby go ilość ziemskich słów. Choćby użył wszystkich języków, nie zdołałaby opowiedzieć nawet połowy.

To najbardziej przerażające w tej klątwie. Samotność, z jaką trzeba było się liczyć, będąc nią obarczonym. Wszyscy przed Jintą to przeszli i wszystkich po nim to czeka. Jedynie Supesu, widoczna przez zamknięte oczy, będzie ostoją. Może jeszcze jednorożce, jak dla niego. Może zielony raj, w którym się skrył, by odpocząć. Nie wiedział w końcu, jak będzie z innymi.

Poczuł, że jednorożce uniosły nagle głowy. Otworzył jedno oko. Spoglądały na coś i nasłuchiwały. Nie wyglądało jednak, żeby przygotowały się do odwrotu, jakby to miało miejsce w przypadku, gdyby śmiertelnik czy jakaś zła energia się zbliżała. Mogło to więc oznaczać tylko jedno.

– Witaj, dziecię Supesu! – przywitał ktoś nagle, z bardzo optymistycznie brzmiącym głosem. Jinta zwrócił twarz w stronę przybysza. Był to młody, szczupły chłopak, ze śniadą karnacją, brązowymi, gęstymi włosami sięgającymi nieco za uszy i oliwkowymi, lśniącymi oczami. Na głowie nosił laur wykonany z liści wawrzynu szlachetnego, który ozdabiały dodatkowo kwitnące kwiaty. Nosił brązową togę w biało-zielone proste wzory sięgającą do kolan, przewiązywaną w pasie sznurem przypominającym gałęzie drzewa, stopy miał bose. Twarz młodzieńca była gładka i zadbana, pełna życia. Jinta pomyślał, że przybysz na pewno musi się podobać wielu dziewczętom, a może i nawet chłopcom, w przeciwieństwie do grubego boga wody i chudej jak szczapa bogini powietrza. Jinta uśmiechnął się wymownie na tą myśl.

– Niecodziennie spotykam bogów, w sumie to dopiero drugi raz, ale czy każde z was ma w zwyczaju nazywać takich jak ja „dzieckiem Supesu”? Chociaż rozumiem, pewnie w ostatnim wagonie macie moje imię, w końcu liczy się dla was tylko moja klątwa.

– Ach, wybacz, jeżeli uznałeś to za niegrzeczne. – Chłopak uśmiechnął się nerwowo i podrapał tył głowy. – Rozumiem co czujesz, odkąd odkryłem moce jestem per „bóg ziemi”, a nie Teodor z Myzen.

Jinta zaśmiał się głośno.

– Tak samo ja teraz jestem „Dziecię Supesu”, a nie Jinta z rodu Seth z Egrezji, syn Ashy i Turnothamena, dzisiejszego faraona Egrezji.

– Co za zbieg okoliczności! Supesu podobno była królową Egrezji, główną żoną ówczesnego faraona, kiedy narodziło się pierwsze dziecię… To, które zgładziliśmy...

– Nie było cię przy tym. Nie obwiniaj się. – Jinta przeciągnął ręce. Bóg ziemi milczał krótką chwilę.

– Mogę się przysiąść? – spytał. Jinta kiwnął głową. Teodor usiadł nieopodal, jeden z jednorożców wtedy położył głowę na jego kolanach, władca ziemi pogłaskał go delikatnie.

– Więc skoro jesteś synem faraona, nie oznacza to, że jesteś następcą tronu?

– Prawnie tak. Dlatego jestem tutaj i tu się ukrywam.

– Uciekłeś?

– Dziwi cię to, konduktorku? Ktoś taki jak ja nie może być władcą. W tym życiu biologiczni rodzice nie są dla mnie niczym więcej jak tylko dawcami ciała. Nie umiałem się do nich przywiązać, zbyt kocham tę kobietę, którą widzę od urodzenia za każdym razem, gdy zamknę oczy… Którą pewnie musiałem widzieć jeszcze przed swoimi narodzinami, więc twarz niewiasty, która mnie powiła, nie była już wyjątkowa.

– No wiesz co? Ja tam kochałem rodziców, choć „naprawdę” byli, jak to określiłeś, „jedynie dawcami ciała” dla mnie.

– Bo dla ciebie byli rodzicami. Dla mnie nie.

Nastało milczenie. Po kilku minutach Jinta przemówił znów:

– Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że się tu schroniłem?

– Ależ nie, nie zaprzątaj sobie tym głowy – odpowiedział Teodor i uśmiechnął się. Jinta ponownie parsknął śmiechem.

– Jak mniemam, ty również tu się schroniłeś?

– To prawda. Przed Mariną.

– Pamiętasz cokolwiek z czasu przed śmiercią?

– Jak przez mgłę. Więcej pamiętam z okresu, zanim znowu się narodziłem. Widziałem… kilka postaci. W tym ciemnoskórą kobietę. Byłem u czegoś… czego nie umiem wyjaśnić. Ale wiem, że nie chcę tam wrócić… Ale nie dlatego, że to straszne, tylko… nie chcę ponownie opuszczać tej ziemi.

Jinta milczał, nie potrzebował wyjaśnień.

– Czy Nava… da sobie radę? – spytał nagle Teodor.

– Wiem wiele, ale tego nie jestem w stanie przewidzieć.

– Nie jesteś?

– Nie jestem wszechwiedzący, choć ironicznie to brzmi. Przyszłość w tym przypadku nie jest zapisana, dlatego nie mogę powiedzieć nic, prócz własnych spekulacji. A spekulacje mogą być błędne, więc po co je wypowiadać?

Ponownie nastała cisza.

– Ty naprawdę nas nienawidzisz, prawda?

– To nie tak, że to mój wybór. Choć osobiście nie widzę sensu w tym, by nienawidzić tak ładnego chłopca jak ty, gdyż ciebie, jak już mówiłem, wtedy nawet nie było.

– …Ładnego chłopca? – Teodor zaczerwienił się. Jinta uśmiechnął się do niego flirciarsko.

– Wnioskuję, że nie znasz szczegółów. Niestety, mówiłem już głównemu konduktorowi, że to nie jest czas, by opowiadać tą historię. Niech opowiadaniem zajmie się ktoś po mnie, bo samo myślenie o tym sprawia mi ból porównywalny do przebijania ciała ostrzami, strach więc pomyśleć co by było, gdybym miał mówić.

– A jeżeli po tobie już nie będzie nikogo, kto będzie w stanie to opowiedzieć?

– Ta klątwa zawsze wraca, nie martw się. Na pewno tego dożyjesz.

– A jeżeli nie? Jeżeli Marina…

Jednorożce na usłyszane imię zadygotały, niczym z zimna.

– Nie szarp pociągiem, bo doprowadzisz do wykolejenia – Jinta zganił Teodora aluzją. Bóg ziemi podniósł brwi do góry, nie rozumiejąc w ogóle, co Jinta przed chwilą powiedział. – Historii pierwszego dziecka nie jestem w stanie opowiedzieć z osobistych pobudek… Lecz mogę opowiedzieć ci coś innego. Mogę opowiedzieć historię o dziewczynce, której narodziny uznano za błąd, a jednak to ona sprawiła, że świat ten dalej trwa. Historię dziewczyny, która stała się bogiem. Historię kobiety, która walczy o ten świat, gdyż tylko tutaj będzie mogła spotkać znowu tą, która najbliższa jest jej sercu. Historię, jaka zdarzyła się naprawdę.

– O Navie…? – Teodor spytał niepewnie, ale z zaciekawieniem.

– Tak. Może wtedy, tak jak ja, położysz wszelkie nadzieje w niej i nie będziesz pytał, „a co gdy…”. Więc słuchaj uważnie, tego, co mam do powiedzenia…

Stało się to dziewięćset siedemdziesiąt sześć lat temu, w ostatnim roku Starej Ery, kiedy jeszcze nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak określą tamtą epokę. Jednak jeszcze przed tym, było Dwunastu bogów, których powołał do istnienia Absolut. Sześć kobiet i sześciu mężczyzn odpowiadających za ład i stabilność magii, cyklu życia i śmierci, rotacji dusz. Na samej górze stał Neil, uosobienie kosmosu, ten, co karał bądź nagradzał, po czym każdą duszę, jaka przeszła przez jego sąd wydawał Absolutowi, by ten zabrał ją daleko gdzieś, gdzie nawet Neil prawa nie miał zajrzeć.

Tuż pod kosmosem stało życie i śmierć. Pierwsza, Tora, powoływała dusze do życia, umieszczając je w ziemskim ciele. Druga, Ivory, przybywała w godzinie ich śmierci i wydawała Neilowi do osądu. Kolejną kolumnę zajmował bóg oczyszczenia, który życie przez demona Marinę utracił, więc póki nie wróci, nie wypowiem jego godności – przynosił ukojenie sercu i umysłowi gdy się modlitwy do niego wypowiadało, z każdej też klątwy duszę umiał uleczyć, więc dusze zarażone magią ciemną nie musiały być degradowane w nicość, tak, jak teraz… Z zebranej zarazy i ciężkich emocji, których zniszczyć nie mógł a jedynie odbierał, tworzył odrębne dusze, wierząc, że nawet z negatywności można uczynić coś pięknego. Tym sposobem narodziły się Demoniczne Bronie, które Tora zgodziła się w świat puścić, by ludziom służyły, Delaunaym je w opiekę powierzając. Tuż obok oczyszczenia, gdyż silnie nawzajem ich moce złączone były, stała snu bogini, tak samo zrzucona przez demona – piękna bogini, rządząca w świecie marzeń, strzegąca nas kiedy nieświadomi jesteśmy, odganiała najgorsze koszmary i sprowadzała najpiękniejsze sny.

Tuż dalej złoty Ra, utożsamienie życia fizycznego, pozwalający wszystkiemu rosnąć, ziemię oświetlając za dnia. Obok niego Diana, prawo Yomei, symbol przebaczenia, utożsamienie życia duchowego. Córa oczyszczenia i snu, z ich silnej, wzajemnej więzi pewnego dnia powstała – mogła ocalić przed srogim wyrokiem każdą duszę, jeżeli w niej widziała skruchę. Sam kosmos wyrokom bogini księżyca kłaniać się musiał, lecz głupia i naiwna nie była: wiedziała dobrze, kto godzien odkupienia, a kto nie.

Dalej, pod słońcem i księżycem, stali strażnicy żywiołów i ich magii: ziemi, powietrza, ognia i wody, którzy światu nadali optymalne warunki, by życie Tory mogło istnieć, rodzić się i umierać. A na samym dole, z powodu przewinień, przebywa plugawy bóg życzeń, zwany przez pozostałych „bożkiem”, gdyż na dostojny tytuł nie zasługuje. Iccha, demon w boskim wcieleniu.

Dzięki obecności Dwunastu, magia i prawa przyrody swobodnie mogą działać, bez przeszkód. Dusze przychodzą z Absolutu i w Absolucie znikają, a Dwunastu wypełnia jego wolę, podrzędną faktycznie mając w tym planie role. Albowiem nawet sam kosmos nie może ujrzeć skąd dusze przychodzą i gdzie odchodzą, gdyż to tajemnica wykraczająca poza ten wymiar, a im, nieśmiertelnym bogom, nigdy nie będzie dane odejść dalej.

Choć Absolutu nawet sam Iccha się obawia, swoich braci, siostry i harmonię ma za nic. Spełniając życzenia samemu sobie, rósł w niewyobrażalną siłę. Bogowie więc wyszli naprzeciw niemu, proponując układ - jeżeli wygra, Iccha zbierze moce wszystkich, zostając jedynym bogiem. Jeżeli przegra, przestanie życzenia spełniać samemu sobie, a zacznie, jak powinien, dla innych. Bożek, choć pewny siebie był, przegrał z braćmi i siostrami, mogąc od teraz, zgodnie z wiążącą przysięga, spełniać życzenia tylko dla innych. I wtedy to na świat spadła plaga Boskiej Makabry, gry, w której wygrywali i ci szlachetni, jak i ci bez honoru. Gdy wygrał próżny Brando, który poprzez hemasitus Enzerów zgładzić pragnął, a ostatecznie siebie i setki innych tym pozabijał, Neil zadecydował, że pora wyjść naprzeciw rodzonemu bratu. Latami pracował nad najstraszniejszym zaklęciem, jaki ten świat widział, lecz cena tego była wysoka. By ochronić swój drogi świat, dokonał czynu zabronionego: odebrał Icchy połowę mocy i materialną formę, po czym wydał się Absolutowi, odrzucając swoją boskość. Nie zdołał, jak pierwotnie zakładał, brata całkowicie zgładzić, by zastąpić go kimś innym, gdyż braterskie uczucia silniejsze okazały się być. Neil ukarał więc Icchę i odszedł, zamykając zebrane moce wewnątrz duszy, tak, by Iccha już nigdy nie mógł ich odzyskać. Odszedł Neil w nieznane, tam, gdzie nikt z Dwunastu nie powinien był. Zostawił reszcie bogów dwa zadania do wykonania – sprowadzenie następcy, którego uczynią kolejnym bogiem kosmosu i znalezienie sposobu na zwalczenie hemasitus.

Pierwsze zadanie bogowie niezwłocznie wykonali, nad drugim trudząc się bez skutku. Skontaktowali się z Kavaru, by przekazać im, że mają wybrać najgodniejszego z rodu i najgodniejszą z Enzernów, by spłodzili dziecko, które Neila miejsce zajmie. Kavaru i Enzernowie prośbą byli zdruzgotani, zważając na odwieczne tabu, jednak sprawa ważna, to rozkaz wykonali. Żadne z nich, nawet bogowie nie wiedzieli, jakie to konsekwencje sprowadzi, lecz Absolut, choć niezrozumiały i obojętny, tu nawet swoje zaplanował, by światu temu dać szansę. Historię powtórzył i z tego związku, zupełnie jak za Neila i Icchy, narodziły się bliźnięta o skórze albinosa, lecz o oczach i włosach Kavaru. Zdarzenie to nie zostało odczytane jako dobry omen. Chciano natychmiast zgładzić jedno z dzieci, lecz bogini księżyca zakazała tego, obiecując że weźmie za nie pełną odpowiedzialność. Tak więc się i stało.

Pierwsze bliźnię bogowie nazwali Mariną, na część marynarzy, tak jak ona związanych z księżycem, jej przeznaczając moce Neila, które przyjąć miała po przekroczeniu wieku lat siedemnastu. Drugie, które bogini księżyca zabrała do swej osady w Nihorii, nazwała Navą, na cześć pierwszej albinoski. To szczęście, że żywiołom, słońcu i księżycowi Absolut zezwala żyć ze śmiertelnikami, gdy cała reszta musi trwać przy nim, obserwując świat z góry, pozwalając zejść im na dół tylko na jakiś czas. Żywioły należą do ziemi, słońce i księżyc łączą ziemskość z niebiaństwem, a w niebiaństwie wszelkie prawa magii i cyklu życia muszą się znajdować, by natura mogła się z Absolutem przenikać. Więc Diana, która przy Absolucie i tak nie mogła nieprzerwanie trwać, gdyż stała pomiędzy, razem z ludźmi zamieszkiwała, rozwój Navy obserwując. Księżyc miał dwie strony i dwie strony umiał rozpoznać, wobec Mariny odczuwając wątpliwości.

Dwie bliźniaczki dorastały i rosły w siłę, oddzielone od siebie. Marinę ukrywano przed ludzkim wzrokiem, uczono i trenowano, kiedy Nava, choć w skąpym kręgu, z ludźmi obcowała i poznawała zwyczaje, ucząc się, co to znaczy być człowiekiem.

Lata minęły i każda z bliźniaczek osiągnęła wiek siedemnasty. Marina otrzymała moce i odeszła z ziemi, by w kosmosie, przy Absolucie trwać. Jednakże, Marina zasady wyznaczone przez Absolut, gorzej niż Iccha, za nic miała. Bogini księżyca i Ra czuli, że coś czarnego w niebie wisi, lecz nic zrobić nie mogli.

Marina w tym czasie Neila zaklęcie odkryła i lukę w nim zawartą - nie chciała mocy na zawsze zapieczętować, tylko wziąć dla siebie. Straszliwy plan ułożyła, po czym skrupulatnie w życie wprowadziła.

Pierwszą ofiarą stał się bóg oczyszczenia – odrywając od niego moce dusza formę straciła i zniknęła, bez udziału Ivory. Kolejna była bogini snu, do której to świata Marina wpuściła okropną zmorę. Bestia obdarła boginię z sił, a później Marina ją z boskości.

Następnie diablica zeszła na ziemię, gdy spotkała opór Ivory i Tory. Odnalazła boga wody i zamordowała, moce jego i prawo do trwania na ziemi zyskując. Po tym zaatakowała dom bogini ognia, a po niej boga ziemi, z taką siłą nie mogli sobie poradzić. Pozostali bogowie w panikę wpadli, w tym nawet grzeszny bożek. Co najgorsze, Marina rozpoczęła rebelię krótko po tym, jak ten nową grę stworzył, a Iccha wycofać już się nie mógł, gdyż pieczęcie zdobyte obligowały do doprowadzenia tego do końca. Pierwszy raz bożek z braćmi i siostrami postanowił współpracować, swoją grę i moce poświęcić, byle Marinę zatrzymać. Postanowiono wybrać gracza, który miałby na tyle siły, by zgładzić przeciwników wszystkich i życzenie o powstrzymanie diablicy wypowiedzieć. Bogini księżyca z ciężkim sercem przyznała, że jest kandydat zdolny do tego. I wtedy reszta zrozumiała, czemu Absolut dał Marinie bliźniaka.

Nava wydany rozkaz natychmiast wykonała – silniejszym magiem niż większość ludzi była, wszystkich przeciwników po wielu dniach bitwy pokonała, jednakże serce jej z bólem to zniosło. Nava czasu nie miała na wahania – zabiła wszystkich, by świat ratować. Zapamiętała ich twarze i wspominała każdej nocy, rozmyślając, że muszą się teraz po ziemi ich dusze tułać, bo Marinie nie w porę było cyklu rotacji pilnować. Żadna dusza się nie rodziła, ani żadna nie odchodziła tam, gdzie powinna. Wszystko zastygło w miejscu, niczym pierwszy omen apokalipsy.

Iccha finał przyspieszył, Nava, jako albinos, sama była w stanie go przyzwać, na ołtarz oddając własną krew, gdyż dość już miała ofiar. Lecz Marina nie chciała dopuścić, by wygrała. Bogowie, choć bali się, do wyniszczającej świat walki stanęli. W tym bogini księżyca, ostatnia ofiara, w obronie Navy stanęła, by ta mogła grę wygrać. Nava roztrzęsiona i pełna rozpaczy za ukochaną Dianą, zawahała się, jakie życzenie wypowiedzieć - czy by Marinę zniszczyć, czy by księżyc ożywić. Wtedy to, pierwszy raz w historii, grzeszny bożek odrobiną empatii się uniósł, mówiąc:

„Zażycz sobie, by moc wróciła do tych, do których należy. Zaufaj mi Navo, jestem podobny tobie, z księżyca i Kavaru zrodzony.”

Nava więc, w rozpaczy niewiele myśląc, wypowiedziała życzenie:

„Niech moc boska powróci do prawowitych właścicieli.”

I tak się stało - moc kosmosu od Mariny przeszła do Navy, prawdziwej następczyni Neila. Nava nie chciała dla siebie takiego losu, protestowała ze strachu, lecz wtedy to w nieogarniętej pustce wypełnionej gwiazdami mogła z Dianą jeszcze moment porozmawiać. Rzekła, że tak musi być, że to Navy przeznaczone jest rządzić w tej pustce, karać i nagradzać. Dodała, że to Yomei się kończy, ale zostanie wkrótce Romei i powróci, wraz z innymi, których Marina zgładziła. Obiecała, że powróci z nowiu wkrótce. I odeszła Diana w nieznane, a księżyc zniknął z nieboskłonu, nie prowadząc już marynarzy w ciemne noce. Lecz Nava w słowa bogini wierzyła i w to, co od Absolutu czuła. Przyrzekła całemu światu, że wszyscy bogowie powrócą na ten świat, do tego nieba i wymiaru, gdyż tutaj jest ich miejsce. I w tym oczekiwaniu, Nava postanowiła wypełnić drugą prośbę Neila. Po bardzo długim czasie zdołała odnaleźć sposób na zwalczenie hemasitus, udowadniając, że faktycznie jest odpowiednią istotą na odpowiednim miejscu.

– …I miała racje – szepnął Teodor, po dość długiej ciszy, jaka nastała po zakończeniu opowieści. Jinta kiwnął głową. – Więc… Choć umarliśmy tamtego dnia, nie zginęliśmy… Ale gdzie byliśmy? Na innych światach, które eksplorowaliśmy przez lata, w jakich nas tu nie było? Bo one przecież istnieją, prawda?

– Kto wie? – odparł Jinta.

– Ty wiesz.

– Ano, ja wiem, mój pasażerze.

– Więc do jakich światów odchodzą dusze po śmierci? Czy są podobne do tego, czy może to rodzaj raju? A może…

– To tajemnica Absolutu – przerwał Jinta.

– Ale ty wiesz, prawda?

– Wiem.

– Więc…

– To tajemnica Absolutu, konduktorku. Może jak wykupisz bilet na międzywymiarowy ekspres, to sam się przekonasz? – odpowiedział z zadziornym uśmieszkiem. Teodor zaśmiał się.

– To w ogóle możliwe? – spytał bóg ziemi, przecierając twarz.

– Kto wie?

– Ty. – Wskazał na Jintę palcem.

– Ano.

Teodor popatrzył w stronę lazurowego nieba. Jednorożec spoczywając przy nim wzdychał głośno, złote i srebrne motyle nie poruszały się, kiedy ich ziemscy bracia w najlepsze latali pośród kwiatów i trawy.

– To takie dziwne, że wszystko zdaje się być teraz tak spokojne… – Zastanowił się Teodor.

– Tak ci się tylko wydaje. Wszystko drży, skup się na glebie.

– …Faktycznie.

– Po prostu ten świat ma nadzieję. Tak jak ja mam nadzieję, że ten, któremu przeznaczono zobaczyć Niebieskie Oczy Wszechświata zdoła uczynić wielką zmianę. Przyszłość jest niejasna, ale nadzieja trwa. Dlatego świat dalej jedzie po swoich szynach.

– Jak pociąg? – Teodor rzucił okiem na zaparkowany w gaju pojazd. Jinta zamknął oczy i z rozkoszą odpowiedział:

– Jak pociąg.

 

Koniec rozdziału 15

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Clariosis 14.12.2020
    Zmieścić jeden rozdział w jednej publikacji? Szok. ;)
  • Shogun 14.12.2020
    Heh ;)
  • Clariosis 14.12.2020
    Shogun widzę jak zawsze czujny lisi nosek. ;)
  • Shogun 14.12.2020
    Clariosis taka już to lisia rola ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania