Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 12 (Część 6)

Podczas tych dni, życie klanu Kavaru toczyło się z pozoru tak, jak zawsze. Nikt nie wypytywał, dlaczego ostatnio tak wiele listów od krewnych z różnych stron świata przychodzi właśnie pod adres Nihornijskiego domu. Nihornijscy Kavaru musieli przekazać, czego się dowiedzieli. To, że w ich pokoleniu być może nastąpi powrót bożka, gdyż taką informację przekazała im podświadomość Enzerna–albinosa.

Listy były pisane szyfrem, tak, by jedynie członkowie klanu mogli zrozumieć. Kavaru, który zajmował się Haley, był głową Nihornijskiej części. Miał już swoje lata, lecz sytuacja z bożkiem była dla niego czymś zupełnie nowym. Musiał więc poinformować i spytać o opinię innych braci i siostry. Teraz otwierał list z Egrezji, od Cany. W swej opinii potwierdzała możliwość przybycia wkrótce bożka, podobnie jak wszystkie inne otrzymywane listy. Znane im metody przewidywania tego zdarzenia dają wyniki pozytywne. Sama sytuacja jednak nie była już tak pozytywna. Należało być przygotowanym.

Młody członek klanu, kilkuletni chłopczyk, zamiatał schody i tarasy domu. Swoje bujne, platynowe włosy związał u góry czerwoną kokardką, która kontrastowała z jego niebieskimi oczyma. Zamiatał teraz taras przed wejściem do pokoju, w którym leżała Haley. Chłopczyk rozsunął drzwi, by przewietrzyć pomieszczenie. Zajrzał do środka, Haley spała na specjalnym materacu rozłożonym na ziemi, przykryta białą, lekką pościelą. Od czasu rytuału ani razu się nie obudziła. Chłopczyk chciał już wracać do dalszego zamiatania, kiedy usłyszał cichy jęk. Zajrzał raz jeszcze do pokoju, albinoska ruszała lekko głową. Chłopczyk odstawił miotłę, po czym gdzieś pobiegł.

"Haley…"

„Więc to znowu ten głos?”

"Haley…"

„Czyżbyś przyszła po to, by znowu tam mnie zabrać? Do tej lśniącej ciemności?”

"Haley…"

„Ach… Jest w porządku. Jestem już wolna. Mogę tam iść.”

– Haley.

Powoli otworzyła oczy. Światło ją nieco poraziło, dłonią lekko przetarła powieki. Ujrzała, na początku jak za mgłą, znajomą twarz. Po chwili widoczność wyostrzyła się.

– Haley… – powtórzył z ulgą dziadek. Rozejrzała się.

– Yosuke… – szepnęła. – Gdzie on…

Po chwili zamilkła, uświadamiając sobie, co się stało. Tamta wizja… to był jedynie sen. Dziadek zmartwił się, widząc jej smutną minę.

– Co z jego przyjaciółmi? – spytała. – Co było dalej…?

– To nieważne. Już wszystko wiem.

– …Wiesz?

– Tak. Wybacz mi, Haley. Za wszystko. Teraz jednak, kiedy do tego doszło… Musimy opracować plan.

Wiśnie zdążyły już przekwitnąć, kiedy Haley wydobrzała i opuściła dom Kavaru. Choć dziadek nie chciał wyjawić na początku niczego, z czasem zdradził część faktów; po pobiciu, Goro trafił pod opiekę najlepszych specjalistów. Okazało się, że choć wyglądało to okropnie, prócz złamanego nosa i kości policzkowych, dwóch wybitych zębów i uszkodzonych mięśni w nodze, wyszedł z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu. Szybko powrócił również do sprawności. To wszystko, co dziadek powiedział. Nie chciał nic zdradzić o losie towarzyszy Yosuke, jednak nie zajęło to długo, aż Haley się wszystkiego dowiedziała. Cała Nihoria i tak o tym huczała.

Po powrocie do rodzinnego domu, miała tą wątpliwą przyjemność spotkać się jeszcze raz z Goro, który przed jej rodzicami grał idealnie, jak to się niby martwił. Haley na jego widok pierwszy raz w życiu poczuła nie strach, ale obrzydzenie, które tylko spotęgowało się, kiedy poinformował ją, że uczestniczył w procesie „buntowników” osobiście, a w dzień egzekucji pozwolono mu własnoręcznie ściąć ich głowy.

Na szczęście dla niej, Delaunay musieli już wyjechać. Ich wizyta z kilku dni przemieniła się w kilka tygodni, nie mogli pozwolić sobie na dalszą zwłokę. Goro pożegnał Haley z uśmiechem, obejmując ją. Zagryzła wargi, kiedy szepnął jej do ucha na sam koniec:

„Wiedziałem, że w końcu ulegniesz i pokażesz mi, co ukrywasz. Ale to jeszcze nie koniec. Wiem, że masz więcej tajemnic.”

Haley przetrzymała to, choć nie chciała już robić tego, co wypada. Goro poklepał ją lekko po plecach, które choć w większości już wygojone, znowu zapłonęły. Połknęła ból. Nie, bo tak trzeba, ale dla samej siebie, by nie dać mu satysfakcji, którą zawsze sprawiały mu jej krzyki i płacz. Nie miała zamiaru już nigdy więcej przez niego krzyczeć. Po skończeniu szkółki dla dziewcząt, cały czas poświęciła na ćwiczenia. Trenowała do upadłego, nie dawała sobie ani chwili wytchnienia. To był pierwszy krok do wypełnienia planu, który uknuła wraz z dziadkiem.

Pewnej nocy wymknęła się z domu. Jej orientacja w terenie w ciemności poprawiła się dzięki praktyce. Nie polegała na wzroku, ale na reszcie zmysłów i intuicji. Dziś jednak wymknięcie się nie było ćwiczeniem. Zakradła się na cmentarz, do części, w której chowano wszystkich wyklętych przez społeczeństwo. Uklęknęła przy jednym nagrobku, dłonią macając kamienną tablicę. Przejechała palcem po niestarannie wyrytych literach. Zgadzało się.

Yosuke Hikari.

Uklękła.

– Yosuke… – szepnęła. – Jutro jadę do Gormilii. Gdy już tam będę, zrobię wszystko tak, jak nie wypada. Ucieknę od rodziny, przystąpię do gry, zabiję Goro. Wypełnię daną ci obietnicę. Dziadek opracował plan, by mnie uwolnić. Ale dla mnie, ten plan jest ku twojej chwale. Będę nie tylko twoim Yomei. Będę twoim Romei.

~

„Twoim Romei…”

Powtórzyła w głowie, przypominając sobie ostatnią noc przed ucieczką.

Przyciskała swój tułów i głowę do nóg, które obejmowała rękoma, siedząc na ziemi.

Yomei… W języku wspólnym trudno było znaleźć odpowiednik dla tego określenia. Oznaczało czas od poczęcia do śmierci, całą długość życia jednostki. Było silnie związane z księżycem, gdyż w jego fazach doszukiwano się symboliki życia – księżyc na początku miał być cieniutki, potem rosnąć, aż stawał się idealną kulą. Tuż po tym zaczynał maleć, znowu stając się cieniutki i znikał.

Romei oznaczało okres między zaniknięciem, a ponownym pojawieniem się księżyca na niebie. Czyli, najprościej mówiąc, oznaczało odrodzenie. Dla ludzi, którzy nie wyznawali wiary Dwunastu, bądź zostali z nią zaznajomieni w bardzo małym stopniu, było nie lada zagadką, czemu to akurat bogini Dianie i jej ciału niebieskiemu przypisywało się metaforę życia i odrodzenia bardziej, niż bogu Ra. Dla Haley odpowiedź była oczywista – Ra przedstawia życie cielesne, fizyczne. Diana życie duchowe. Dlatego powiedziała, że będzie Romei dla Yosuke. Odrodzeniem jego woli.

A teraz była tu. W ciemności. Uwięziona, bez możliwości ucieczki.

Nie wypełniła planu dziadka. Czuła, że zmarnowała jego czas. Nie potrafiła pokonać Goro, to była dla niej hańba. Nie wypełniła obietnicy danej przyjacielowi, który poświęcił życie w walce o jej wolność. Nie mogła oczyścić jego imienia i pochować go tam, gdzie leżą bohaterowie. Marnował się przy zdrajcach, wraz z innymi fałszywie oskarżonymi.

Nie potrafiła nawet się nie obwiniać. Po jej policzku spłynęła jedna krwawa łza, taka sama, jaką widziała u Hanzo.

„On też był ofiarą tego, co wypada” – pomyślała.

Przetarła łzę, brudząc śnieżnobiały rękaw kimona. Opracowywała w głowie, jak powinna odebrać sobie życie, by zmyć hańbę ze swojej duszy. Może jak samurajowie, których tak podziwiała? Od razu przyszła jej na myśl Kyoko, która miała taką samurajską aurę. Haley czuła do niej respekt.

Wspominała ich wszystkich: irytującą siostrę, dostojną Kyoko, nieśmiałego i wiecznie głodnego Lorenzo, ognistą Aru, infantylną, ale śmiałą Kasei… I oczywiście jego, filozofa o złotych włosach i ciepłych, zielonych oczach. O kolorach takich samych, jak u Goro, ale te oczy nad nią nie dominowały. Te oczy otaczały ją ciepłem. Te oczy nie przerażały. Te oczy fascynowały.

Tym razem łza spłynęła z drugiego oka. Ta jednak była czysta. Starła ją rękawem, zostawiając nieznaczny, mokry ślad na nim.

Usłyszała charakterystyczny dźwięk wkładania klucza do zamka. Głowy nie podniosła, uszy mimowolnie zareagowały, wysuwając się w przód. Puls jej przyspieszył. Drzwi uchyliły się.

– Haley. – Usłyszała znajomy, kojący głos. Podniosła głowę.

– Dziadku…

Dante zamknął drzwi najciszej jak mógł. Albinoska usiadła w klęku, kładąc ręce na kolanach.

– Już wszystko wiem – powiedział. Brzmiało to bardzo znajomo.

– Wiem. Zawiodłam.

– Nie – zaprzeczył stanowczo. – Spisałaś się idealnie.

Haley milczała.

– Co takiego wiesz? – przerwała ciszę.

– Podobno miałaś kochanka. Goro przekazał tak w liście, który wraz z tobą tu dotarł. Wykradłem go, zanim Masako w ogóle zobaczyła.

Otworzyła szerzej oczy.

– Dziadku, ja…

– Nie tłumacz się. Nie musisz się nikomu z tego tłumaczyć. – Położył jej rękę na głowie, obdarzając uśmiechem, którego niestety, przez ciemność, nie zobaczyła. – Powiedz mi tylko, czy on jest graczem? Z listu widać, że Goro go nienawidzi, a wiesz jak bardzo lubi kryć emocje. A tutaj po prostu nie mógł ukryć tego, co czuje.

– Jest. I tak, Goro go nienawidzi. Ale nie tylko przez grę.

– Domyślam się. – Dante ponownie uśmiechnął się, Haley nie widziała tego, ale słyszała rozbawiony ton dziadka. Miała jednakże coś innego na myśli, niż dziadek. Chodziło o słowa, które Goro wypowiedział, zanim ją schwytał. Wiedziała, że kieruje nim czymś więcej, jeżeli chodzi o nienawiść wobec Edwarda, niż tylko gra czy ona. Miała pewną teorię, ale nie chciała z nikim się na razie tym podzielić.

– Czy zależy ci na nim? – spytał Dante, wyrywając ją z myśli.

– Dziadku…

– Bądź szczera. Masz powiedzieć mi prawdę. Nie to, co wypada.

– …Zależy.

– Kochasz go?

– …Tak.

– Więc nie możemy przestać. – Dante zerwał obrożę tłumiącą magię z jej szyi. Haley ogarnął szok.

– Nie, nie możesz! – zaprotestowała. – Będą wiedzieć, że to ty!

– Nie obchodzi mnie to – mówił, kontynuując uwalnianie wnuczki. – Nie mogłem uratować podobnych tobie, kiedy Brando przybyli. Nie umiałem ocalić ani jednego mojego wnuka, w tym ciebie i Artemidy. Zmarnowałem poświęcenie, jakie poniosła moja ukochana rodząc twoją matkę, nie mogąc ochronić tych, co noszą jej krew. Naprawię zbrodnię dokonaną wobec niej i Diany. Nie należysz do Goro, ani do rodziców, należysz do nieba. Nie jesteś bogiem, ale nosisz ich piętno. – Zacytował starego Kavaru. Uwolnił jej ręce, rozpinając łańcuchy. – Jestem twoim sługą. Dla ciebie zrobię to, czego nie wypada. I ty zrób to samo.

Haley rzuciła się dziadkowi na szyję i wyściskała mocno. Łkała cicho, nie mogąc nic powiedzieć.

– Nie traćmy czasu. – Dante odsunął się od wnuczki, głęboko wzruszony. Podsunął jej jakiś worek. – Załóż to. Wziąłem to, co było pod ręką. Zadbałem jednak o odpowiednie obuwie i pelerynę. Znalazłem jeszcze to.

Podsunął jej coś na dłoni. Haley dotknęła palcami. Znała to uczucie, to był łańcuszek, który dał jej Edward, niezwykle ważna dla niej rzecz. Dziadek pomógł jej się przebrać. Na sam koniec założył wnuczce na szyję naszyjnik z półksiężycem, a potem okrył peleryną. Delikatnie pogłaskał fioletowy kamień na zapięciu. Niegdyś należał do jego żony.

„Hayrin…” – wspomniał ukochaną. – „Miej Haley w opiece.”

Teraz była pora, by narobić hałasu. Zablokowali drzwi czym mogli, używając do tego jeszcze zaklęcia. Niestety wiedzieli, że nie są w tym dobrzy, więc nie powstrzyma to potencjalnych przeciwników, w postaci członków klanu, na długo. Już słyszeli czyjeś głosy.

– Zanim pójdziesz… – zagadnął Dante, kończąc zaklęcie. Przetarł czoło z potu. – Doszły nas słuchy, że Goro został nową głową klanu Delaunay, bo Walwan nie żyje. Możliwym jest, że synalek go zamordował. To oznacza, że pewnie wrócił do Gormilii. Bądź czujna.

– Będę. Kocham cię, dziadku.

– Ja ciebie też. – Skupił magię na płytce, która zasłaniała okienko. Śruby zaczęły wychodzić powoli. Zza drzwi słychać było coraz głośniejszy gwar. Haley wsparła dziadka, czuć było, że śruby wspomożono magią, dlatego tak ciężko wychodziły. Udało się, klapa opadła. Dante pociskiem magii wybił szybę. Okno było bardzo małe, więc Haley przybrała formę kota. Dziadek wziął ją na ręce i podsadził do wyjścia. Wtedy w drzwi coś mocno uderzyło, lecz nie otworzyło ich.

– Ojcze! Oszalałeś?! Chcesz nas zgubić?! – krzyczała zza nich Masako.

– Niewychowana gówniara. – Parsknął pod nosem Dante. Haley znalazła się na zewnątrz. – Idź, Haley! Żegnaj.

– Ja nie mówię „żegnaj” – odpowiedziała, po czym, nadal jako kot, pogalopowała przed siebie. Dziadek przetarł oczy.

„Hayrin… Zdradziłem Ezernów. I Nihorię. Nasza córka pewnie mnie za to zetnie. Ale byłem wierny bogom i naprawiłem choć trochę zbrodnię, jaką wszyscy popełniliśmy, nie wobec Enzerna, ale albinosa. Hayrin, przyjdź po mnie i zaprowadź do gwiazd, które tak kochaliśmy razem podziwiać.”

Przemówił do żony w myślach. Zaklęcie na drzwiach zaczynało się łamać.

„Ale zanim…” – Wyciągnął swoją formę broni z siebie. – „Zrobię to, czego nie wypada robić. W końcu nie mogę tak po prostu dać się złapać i zabić.”

 

Koniec rozdziału 12

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szpilka 12.12.2020
    Clariosis, bardzo sprawnie napisane, ale pewnikiem wiesz o tym ?
  • Clariosis 12.12.2020
    Bardzo mi miło słyszeć tak serdeczne słowa. ? Dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania