Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 11 (Część 3)

Po kilkunastu minutach Ed, Aru i bronie znaleźli się tuż przy granicy miasta. Słońce skwarzyło, lecz dzięki specjalnej odzieży nie odczuli tego w ogóle. Jednakże, stan ich zdrowia nadal dawał się we znaki, szczególnie Edowi, który przyklęknął na piasku, ponieważ przeszył go ból.

Znajdowali się przy torach. Prócz miasta piętrzącego się tuż za ich plecami, wokół panowała absolutna pustka. Spoglądając na horyzont mogli gdzieniegdzie dostrzec sylwetki oddalonych miejscowości, skąpo rosnące kaktusy, lub piaskowe wzniesienia. Gormilia, sama posiadająca dość pustynny krajobraz, przy tym zdawała się być puszczą.

Bronie pod postacią lisów obwąchiwały tory. Nie poczuły żadnego świeżego zapachu.

– Jeszcze tędy nie przejeżdżał – oznajmiła Kyoko, po czym przyłożyła znów nos do podłoża i obwąchała dokładnie, chcąc upewnić się, że niczego nie pominęła. Eris pozostała w ludzkiej formie, z zamkniętymi oczyma i z palcami przyłożonymi do czoła próbowała się skupić, mając nadzieje, że zobaczy coś jeszcze, przynajmniej jeden szczegół. Aru pomogła wstać zmachanemu Edowi z ziemi.

– Po tym co zasadziła ci nasza gniewcia, pewnie jest jeszcze gorzej, co? – spytała, przekładając ramię Eda przez swój kark i podnosząc się wraz z nim.

– Zasłużyłem. W końcu to jej siostra, okłamaliśmy ją. Heh… Pociąg i tory. Aż Jinta mi się przypomina… Ciekawe, co się z nim stało? Nadal trapi mnie to, co powiedział. Na przykład, że muszę cię tu przyprowadzić.

– I tutaj właśnie odkryłam, kim jestem… – Zdumiała.

– Skąd to wiedział? Czym w takim razie jest „dar niebios”? „Niebieskie oczy wszechświata”? Kazał nam się nad tym nie zastanawiać, zapewnił, że to zrozumiemy… Ale niemożliwym jest, by to nie trapiło, nie? Szczególnie, że jedno już rozumiemy.

– Ostatnie brzmi jak główny bóg, bóg wszechświata… Kim on tak naprawdę był? Skoro wiedział o mnie… To może sam był bogiem? Ivory przecież wiedziała.

– Tak szczerze? To chyba najbardziej prawdopodobna wersja. – Parsknął nerwowym śmiechem. – Udaje chorego wariata z obsesją na punkcie pociągów, a tak naprawdę jest istotą boską? Brzmi absurdalnie, ale wszystko teraz jest już dla mnie możliwe.

– Czy cokolwiek może nas jeszcze naprawdę zaskoczyć?

– Nie klnij, bo jeszcze wyklniesz. Na pewno nas jeszcze nie jedno zaskoczy. – Tym razem powiedział to poważnie. W dali ujrzał zbliżający się obiekt. Kyoko, Lorenzo i Kasei podnieśli nosy do góry. Wycofali się w stronę swoich mistrzów, a Eris otworzyła oczy.

– Nadchodzi – ostrzegła czarnowłosa. Kasei zmieniła się we włócznię i wskoczyła w ręce Edwarda, Lorenzo w ręce Aru, a Eris przypadła Kyoko. Pociąg jechał powoli. Zdawałoby się, jakby trwało to godzinami. Po twarzy Eda spłynęła kropla potu. Czuł, jak jego serce z każdą minutą przyspiesza. Zaraz się z nim zmierzy, z tym bezwzględnym psychopatą. Pierwszy raz spojrzy mu prosto w oczy i przekona się, o czym mówiła Haley. Przekona się o słowach Eris. Czuł w głębi strach. Strach, że nie będzie w stanie się z nim zmierzyć.

Jednak chciał tego. Bardzo.

Był coraz bliżej. Usłyszeli pisk, z kół wystrzeliły iskry. Pociąg bardzo powoli zatrzymywał się, po czym nagle stanął w miejscu. Para z komina buchnęła w górę. Grupa zauważyła nienajlepszą kondycję pojazdu, był widocznie poniszczony. Nagle drzwi otworzyły się, jednocześnie wypadając z zawiasów. Goro postawił jedną nogę na piasku.

– Edward – szepnęła Aru. – Tylko żadnych nagłych akcji. Może mieć demoniczną broń.

– Wiem. – Jego puls znowu przyspieszył.

Wysiadł. Stał bokiem do nich, a włosy zasłaniały mu twarz. Przeczesał je, wyginając się lekko do tyłu, głowę unosząc wysoko. Na ustach malował się obrzydliwy uśmieszek, choć cały był poturbowany. Odwrócił swoją kościstą twarz w stronę grupy przeciwników, a jego oczy wyjrzały zza grzywki. Obdarował szczególnie zimnym spojrzeniem Edwarda. Złotowłosy przełknął ślinę, kolejna kropla potu spłynęła mu po twarzy. Czoło Eda zmarszczyło się, a brwi uniosły lekko.

– No proszę – Goro przemówił nagle, zadowolonym, nieco wydłużonym tonem. Wyciągnął z kieszeni małą flaszkę, odkorkował i wypił. Po przełknięci przemówił znowu. – Czyż to nie kochanek mojej ukochanej żony?

Edward ścisnął dłonie wokół włóczni. Jego ciało zadrżało z gniewu.

– Zachowaj spokój – szepnęła Aru. – Musi być świeżo po walce tak jak my, pewnie wypił właśnie jakieś narkotyki, by się ruszać. To działa na naszą korzyść.

– Och, korzyść? – wtrącił się Goro. Tuż za nim z pociągu wyszło dziesięciu ostatnich pionków. Pomasował sobie nieco kark i przeciągnął się. – Wracając… Moja luba trochę się w ciebie zaangażowała. A ja nie lubię zdrad. I nie lubię ciebie, Edwardzie.

– Skąd ty kurwa wiesz, jak się nazywam…? – zawarczał.

– Och, widzę, że z zupełną wzajemnością. – Uśmiechnął się szyderczo. – Chyba nie sądziłeś, że ja, Delaunay, nie przygotuję się do gry? Wiem o was wszystko. Ta jest magiem ognia i posiada trzy bronie, z czego jedna też jest magiem. Ty za to masz fenkowego rudzielca. Pasuje ci taki wypłosz.

– CO O MNIE POWIEDZIAŁEŚ?! – wrzeszczała Kasei, lekko drgając w rękach Edwarda.

Goro zaśmiał się z pozoru niewinnie. Złotowłosy teraz wiedział już dokładnie, co miała na myśli Haley. Goro był prawdziwie obrzydliwy, jego lico kościste, a oczy przepełnione pychą i wyższością… i były dokładnie tego samego koloru, co Eda. Tylko… Goro nie miał złotych włosów, lecz czarne. Ed był zdziwiony. Czyżby to jednak nie był ten Delaunay? Nie, to niemożliwe. Nie ma mowy o pomyłce, musiał więc je przefarbować. Jednak dlaczego? Co łączyło Edwarda z tym Delaunay? Dlaczego na początku kojarzył się Haley właśnie z nim? Nie mógł tego zrozumieć. Czuł do Goro czyste obrzydzenie, prócz wspólnego koloru oczu nie widział w nim nic podobnego do siebie. Więcej potu spłynęło mu po twarzy.

– Jednakże – Delaunay przemówił znowu. Edward wypadł z natłoku myśli. – Sądzę, że jestem w stanie wybaczyć to małe nieporozumienie. Doszły mnie słuchy, że daliście radę zadźgać broń mojego dalekiego krewnego, co, w przypadku takich fajtłap jak wy, jest praktycznie niemożliwe. Wygląda na to, że ciut was nie doceniłem. Widzicie, co ta zazdrość robi z człowiekiem? – znowu zarechotał. Nie atakowali, gdyż nie mieli pewności, czym przeciwnik mógłby ich zaskoczyć. Edward starał się nie wybuchnąć z gniewu, czuł, jak rozrywa go od środka. Powstrzymywał się, choć jego ciało z każdym kolejnym słowem Goro coraz bardziej drżało z emocji.

– Czymkolwiek dysponujecie, dalsza walka nie ma sensu. Ja jednak jestem w stanie na chwilę odsunąć moje własne widzimisię i pomyśleć o innych, w przeciwieństwie do kochanków, którzy świadomie ranią drugiego małżonka. Dlatego składam wam pewną propozycję; oddajcie mi pieczęcie, a ja zostawię was w spokoju.

– Chyba kpisz! – odpowiedział Ed.

– Edwardzie, on tobą manipuluje. Nie pozwól mu nad sobą zawładnąć. – Kyoko próbowała go uspokoić. Edward zacisnął zęby, jego ciało coraz bardziej dygotało, Aru obawiała się, że lada moment rzuci się na Goro. Ten natomiast, będąc przerażająco opanowanym, klasnął w dłonie.

– Pojmuję, że stoczyliście bardzo trudną walkę. Widać po was wszystkich, że jesteście wykończeni. Naprawdę macie nadzieję, że dacie radę dotrwać do finału? Zdobyć życzenie? Pomyślcie logicznie. Może coś wam się udało, ale dobra passa nie będzie trwać wiecznie. Ja mam ze sobą wiedzę przodka, który podczas gry wszystko dokładnie spisywał. Byłem przygotowywany do gry od urodzenia. Daję wam wybór: żyjcie, albo walczcie i zgińcie. Bo ja tej gry nie przegram, ani nie zginę. Bo wiesz… – Goro zwrócił się bezpośrednio do Edwarda. – Chciałbym jeszcze zaliczyć moją cudowną Haley, by urodziła mi godnego następcę. Albo dwóch.

Ed zrobił się czerwony na twarzy, a kilka naczynek w jego oczach pękło. Ścisnął szczękę tak mocno, że było to słychać. Ledwo powstrzymywał się, praktycznie odchodził od zmysłów z gniewu, jaki go ogarniał.

– Pozostań trzeźwy! To manipulant taki jak bożek! – krzyczała Aru. Ed zrobił dwa kroki do przodu. Wystawił włócznie w stronę Goro.

– Nigdy – jego głos wypełniała czysta furia – nie wymawiaj jej imienia, potworze. Prędzej wyrwę ci tego fiuta, niż nim ją dotkniesz…

– Więc wybieracie drugą opcję? – spytał, nadal przerażająco spokojny. Pstryknął palcami. – Niech więc zacznie się gra.

Ocalałe pionki wyciągnęły mechaniczne bronie pod postacią pistoletów, mieczy i włóczni. Prasz przybrał formę kusarigamy i spoczął w rękach zadowolonego Goro. Edward miał już pęknąć ze złości, kiedy nagle Aru położyła mu rękę na barku. Jej wzrok za to był skierowany w stronę Goro

– Jesteś bardzo pewny siebie – przemówiła. – Jednakże popełniasz podstawowy błąd: lekceważysz swoich przeciwników.

Padł strzał. Goro odbił strzałę jaka padła z kuszy Eris, po czym wycelował kolczatką w stronę Kyoko. Fiołkowowłosa wydobyła z siebie miecz, którym zablokowała atak tuż przed swoją twarzą. Aru i Ed, korzystając z okazji, zaatakowali łańcuch. Goro to przewidział, w ułamku sekundy przyciągnął go z powrotem do siebie.

Sługusy ruszyły. Aru trafiła z rewolweru dwóm w głowę, reszcie odcinając drogę pasmem ognia. Kyoko wtedy, za pomocą magii trzymając kuszę i kontynuując strzelanie, przeskoczyła nad murem ognia, ścinając jednemu przeciwnikowi w iście samurajski sposób głowę mieczem. W dwóch pozostałych trafiły strzały Eris, nie zabijając od razu. Pierwszemu z nich Edward rozbił czaszkę włócznią. Drugiego podpaliła Aru. Pozostało pięciu pionków było lepiej wyszkolonych i silniejszych, niż wykończona połowa. Radzili sobie ze strzałami i unikali ciosów. Jeden dzierżący miecz wyruszył na Kyoko. Drugi, korzystając z okazji, wyrzucił z jej obłoku magii Eris, która przetoczyła się po ziemi. I powróciła do ludzkiej formy.

– JA CI KURWA DAM! – wrzasnęła gniewna królica. Otrzepała się i jak strzała wyleciała w stronę drugiego pionka. Strzelał w nią z pistoletu, lecz każdy pocisk omijała. Rzuciła się na niego i zaczęła okładać pięściami. Wybiła mu kilka zębów, a gdy wystarczająco osłabł, wyrwała spluwę z jego rąk i zakończyła jego żywot strzałem w usta.

W tym czasie Goro próbował zaatakować Edwarda od tyłu. Złotowłosy obronił się włócznią przed kolczatką, która wbiła się w Kasei, zadając tym niemały ból. Mimo tego wytrzymywała wiedząc, że musi być silna.

– Też z ciebie niezłe ziółko, jak widzę – zakpił Goro.– Widać, że masz doświadczenie. Szybciej od ciebie łeb to by tylko Haley rozbiła.

Edward nie skomentował. Złapał ręką łańcuch, po czym oderwał go od włóczni. Goro przyciągnął łańcuch do siebie, po czym zaatakował drugą stroną z ostrzem. Ed wykonał unik. Lekko przyklęknął, po czym wyskoczył, celując w twarz Goro. Zdołał go drasnąć. Czarnowłosy złapał za włócznie, starając się wykręcić rękę Edwardowi, jednocześnie zamachnął się, by uderzyć ostrzem. Ed szybko kopnął go w brzuch, powietrze z płuc Goro uszło jak z balonu. Edward odskoczył, Delaunay zaśmiał się.

– Jesteś całkiem niezły – przyznał z niechęcią. – Ale ciekawe, jak poradzisz sobie z tym? WYPUŚCIĆ!

Jeden z pionków odgarnął rękaw, po czym używając magii zerwał pieczęć, jaka znajdowała się na jego przedramieniu. Dym czarnej magii uniósł się nad ich głowami, od razu doznali trudności w oddychaniu, wywołane silnym drapaniem w gardle. Usłyszeli trzepot skrzydeł. Edward przetarł oczy. Odsunął się, kiedy dostrzegł dość pokaźnych rozmiarów stwora. Kreatura ta była antropomorficzna, stała na dwóch tylnych kończynach w pionie. Nie posiadała jednakże górnych kończyn. Ciało miała umięśnione i owłosione, w kolorze smoły. Z pleców wyrastała para ogromnych, nietoperzych skrzydeł, a z głowy wystawały dwa pokaźne rogi. Lico miała szkaradne, rozwarła szeroko paszczę, okazując cztery rzędy zębisk i długie kły. Edwarda, jak i resztę, przeszły dreszcze.

„Ciekawe, czy bożek też jest taki obrzydliwy jak to…” – pomyślał mimowolnie złotowłosy. Nagle zaczął tak uporczywie kaszleć, że zgiął się w pół. Kasei przybrała w tym momencie formę człowieka, była przerażona. Kyoko i Eris pomogły rudowłosej przesunąć Edwarda do tyłu, by oddalić go od czarnej aury, jaka po wcześniejszym zatruciu bardzo mu szkodziła.

Pionki Goro wycofały się. Nie atakowali, gdyż wiedzieli, że byłoby to teraz zbyt niebezpieczne. Przywołano demoniczną broń, teraz to na niej musieli się skupić. Potwór zamlaskał, poruszał nozdrzami. Nagle otworzył ślepia, równie czarne jak cielsko i bez blasku. Patrząc z daleka zdawałoby się, że nie posiada ich w ogóle. Jego uszy drżały, wrażliwe na najmniejszy szmer.

– To wygląda jak jakiś zmutowany nietoperz… – wyjęczał Lorenzo, drgając w rękach Aru.

– Śmierdzi – przemówił nagle stwór. – Śmierdzicie mi gównem. No proszę. Jest i bękart Delaunay. Nie macie lepszych zajęć, niż zamykać mnie w jakieś pieczęcie?

Stwór obwąchał Goro. Splunął, po czym prychnął.

– Kurwa. Jak ten pacan Walwan mógł pomyśleć, że posyłanie ciebie jest dobrym… Ach, tak. Już rozumiem. Ten ryj mówi wszystko. Racz zapomnieć tą zniewagę, zbyt szybko jestem nauczony oceniać. Ale kurwa, znamię ma, a magiem nie jest? Po jaki fant mnie tu wzywasz?

– Czy tylko magowie są zdolni do kontrolowania demonicznych broni? Wiesz, nie mam zamiaru cię ograniczać. Podobno brakuje ci rozrywki, więc ojciec mi cię polecił.

– Wolną rękę mi dajesz? – Stwór zarechotał obrzydliwie. – A gdzie haczyk?

– Haczyk jest jeden. Nie dotykasz moich. Tykasz ich. – Goro wskazał ręką na grupę swoich przeciwników. Kyoko, Kasei i Eris pilnujące osłabionego Edwarda ogarnęło przerażenie na usłyszane słowa. Nietoperzowaty stwór zarechotał ponownie.

– Te oszczymajty? Nie masz mi nic lepszego do zaoferowania?

– To gracze. – Goro przeczesał grzywkę. – Krąży pogłoska, że rozprawili się z bronią Vintego. Myślę, że jak na razie to starczy, by cię zachęcić?

–…Pierdolisz.

– Jest też bonus. Jeżeli ich pokonasz, ja wygram, a wtedy będziesz świadkiem największej rewolucji w dziejach całego globu. Rewolucji, w której Delaunay przejmą absolutną władzę, a demoniczne bronie w końcu będą górować.

– Brzmi jak słaba obiecanka – prychnął. – Lecz… Broń Vintego zadźgana przez nich? No, to zobaczmy, co tam dla mnie macie… – Stwór rozłożył szeroko skrzydła i wyszczerzył kły.

– Dosyć tego. – Aru wystąpiła w przód.

– Mistrzu Aru…? – spytała niepewnie Kyoko.

– Kyoko, Lorenzo, Eris, Kasei, zostańcie z tyłu. Ed, ty też się nie ruszaj. Jeżeli zatrujesz się znowu, umrzesz. Zakończę to szybko.

– Aru, chcesz użyć tego?! – spytała przerażona rudowłosa.

– To mój obowiązek. Nie dopuszczę, by dostał w swoje obślizgłe ręce życzenie. Pamiętacie, co mówili? Choć jest wolna wola, czasami tacy jak ja muszą się wtrącić.

Goro nic nie mówiąc, skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się, patrząc na Aru „spod byka”. Demoniczna broń zarechotała.

– No to dalej, smrodzie! – zakpił potwór, wybijając się na skrzydłach. Otworzył paszczę, w której zaczął zbierać energię. Ziemia zadrżała, kula energii stawała się coraz większa i większa, zmieniając swój kolor z żółci na pomarańcz, a później w czerwień. Końcówki włosów Aru zafalowały niczym płomień świecy, a jej oczy rozbłysły. Stwór wyrzucił kulę w jej stronę, którą zniszczyła w ułamku sekundy machnięciem dłoni. Podłoże zatrząsało się mocno, Goro i jego pionki, tak samo bronie i Ed, wywrócili się. Niszcząc wiązkę poraniła rękę, jednak ból nie dokuczał tak bardzo. Jej wytrzymałość fizyczna również wzrosła.

Goro uniósł się nieco z ziemi, by przyjrzeć się czerwonowłosej. Jego mina nie wyrażała już pewności siebie, tylko przerażenie.

Stwór zleciał na ziemię, piach podskoczył do góry gdy stanął. Zaryczał na Aru, ta stała niewzruszona, jej oczy dalej lśniły. Potwór rozłożył skrzydła i wyleciał w jej stronę. Jednym zgrabnym ruchem dłoni wytworzyła ogień i trafiła w niego. Płomień objął całego stwora, ten wydzierał się tak głośno, że ziemia drgała. Po chwili strawił go, został tylko popiół. Aru padła na kolana i dyszała, nadal nie umiała dobrze kontrolować nowej mocy.

Goro, cały się trzęsąc, wstał powoli. Podniósł Prasza, który dalej był w formie broni.

– Niemożliwe – mówił, prostując się. – Niemożliwe, kurwa... Rozprawiła się z nim w minutę… Czym… Czym ty kurwa mać jesteś…?

– Ja? – Tym razem to Aru uśmiechnęła się w bardzo pewny siebie sposób. – Jestem wiecznym płomieniem magii ognia.

– Mistrzu! Wycofaj się! – krzyczały sługusy. – Ten poziom many… jest nieludzki!

– ZAMKNĄĆ MORDY! PRASZ! – Rzucił nim o ziemię. Chłopiec posłusznie przybrał formę człowieka. Aru wstała z ziemi, jej oddech wyrównał się.

– Nie masz szacunku nawet do własnej broni. No tak… Przecież bożek kocha takich jak ty – powiedziała z obrzydzeniem.

Chłopiec wziął od sługusów pakunek, po czym podał mistrzowi. Goro chwycił i odepchnął Prasza, uśmiechając się maniakalnie.

– Owszem, bożek kocha takich jak ja. Sadystycznych, bezwzględnych… Choć masz bestialsko silną magię, to nie starczy. W tej grze… liczy się przebiegłość! – Goro wybiegł i zerwał papier z pakunku, odsłaniając słoik wypełniony krwią. Odkręcił go szybko, po czym częścią zawartości chlusnął wprost na Aru, która zakryła się rękoma, próbując w tym samym momencie uciec. Usłyszeli plask. Czerwonowłosa otworzyła oczy, nie czując na swojej skórze niczego. Przed nią stała rudowłosa dziewczyna, cała ubrudzona we krwi.

– KASEI! – wydarła się przerażona Aru.

– Czy… to jest krew z hemasitus…? – Edwardowi stanęła gula w gardle. Goro wybuchł śmiechem.

– MÓWIŁEM! W TEJ GRZE LICZY SIĘ PRZEBIEGŁOŚĆ! – Tym razem wybiegł szybko w stronę złotowłosego. Bronie Aru zasłoniły Edwarda, gotowe go ochronić. Były gotowe przyjąć ten cios, poświęcić się za to, że spełnił ich marzenie. Jednakże, między nimi a Goro, w błysku złotej magii, pojawiła się nagle różowowłosa albinoska. Delaunay obił się o nią, wylewając resztkę zawartości słoja wprost na dziewczynę. Po włosach i twarzy Nany spłynęła zakażona krew.

Chwilę wcześniej, biegnący w ich stronę Peter, próbował ją powstrzymać, lecz nagle to teleportowała się. Gdy ujrzał Nanę i Kasei oblane krwią, zatrzymał się i zasłonił usta dłońmi. Dobrze wiedział, co to znaczy.

– Co narobiłaś?! – Miotał się Goro. – Zmarnowałaś całe hemasitus!

Nana zebrała na dłoń nieco krwi z policzka, po czym zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Jego źrenice zmieniły się w punkty.

– Wystarczy jednorazowy kontakt krwi ze skórą, by ktoś się zaraził – wyjaśniła stoicko spokojnie. Goro przyłożył palce do policzka, na którym była krew i zrobił dwa kroki w tył. Po chwili wydarł się i rzucił na ziemię, okładał swoją twarz piaskiem, próbując zetrzeć krew.

– CO TY KURWA ZROBIŁAŚ?! – darł się. – JEBANA KURWO, ZABIJĘ CIĘ, ZABIJĘ!

Pionki podbiegły do mistrza, złapały go za ręce, po czym obdarzając zimnym spojrzeniem całą grupę teleportowali się. Nie mogli już dłużej walczyć.

Nastała głucha cisza. Aru próbowała podejść do Kasei, lecz ta zakazała się zbliżać. Peter dotarł w końcu, otarł łzy z twarzy.

– To niemożliwe… – mamrotał zapłakany Edward. – Żeby Kasei…

– Dlaczego mnie broniłaś?! Mi by pewnie się nic nie stało! Głupia! – Aru załamała się, padła na kolana i zaczęła rozpaczliwie szlochać. Kasei nic nie odpowiadała, patrzyła w ziemię. Lorenzo również się popłakał. Eris ukryła twarz za lokami, a Kyoko zamknęła oczy i opuściła głowę.

– Musimy natychmiast rozpocząć leczenie… – mówił Peter, próbując zachować zimną krew. – Jeżeli wdrążymy je chwilę po zarażeniu, to może…

– Nie – przerwała mu tajemniczo spokojnie Nana. – Teraz nastał już czas… Czas, w którym… to się spełni. Proszę, podajcie mi nóż, jeżeli macie.

– CHCESZ POPEŁNIĆ SAMOBÓJSTWO?! – wydedukował Peter. – NIE, NIE POZWOLĘ BYŚ…!

– Proszę o zaufanie. – Uśmiechnęła się. Peter niechętnie wyciągnął z kieszeni skalpel, niezwykle ostry, głęboko tnący skórę i mięśnie. Nie chciał tego robić, ale spojrzenie albinoski go przekonywało… Tym skalpelem zadawał sobie niegdyś rany. Potem nosił ze sobą, bo mógł być przydatny. Teraz przekazywał go w dłonie Nany. Różowowłosa pojrzała na Kasei, po czym wzięła głęboki wdech. Pod nosem mruknęła słowa, które tylko Kyoko i Eris zrozumiały.

– Kiedy ogień przegoni noc, kwiaty twej krwi dojrzeją. A gdy dojrzeją, każdy, kto ich posmakuje, będzie uzdrowionym. – Gdy skończyła, przecięła nadgarstek w poprzek. Peter chciał ją powstrzymać, lecz Nana kazała mu się nie martwić. Podeszła do Kasei, która uniosła wtedy nieco głowę. Już miała przekrwione oczy od płaczu. Cała reszta obserwowała, sami już nie wiedząc, co czują. Nie rozumieli i nie wiedzieli co albinoska ma zamiar zrobić. Jedynie Kyoko i Eris mogły coś przypuszczać. Ale czy to możliwe…?

– Proszę – przemówiła Nana, wyciągając krwawiący nadgarstek w stronę Kasei. – Zliż moją krew. Zaufaj mi.

Kasei przez chwilę nie dała żadnego odzewu. Jej ciało zaczynało się trząść i choć była w specjalnym ubraniu, które miało utrzymywać temperaturę ciała w normie, poczuła, że jest jej bardzo zimno. Jednakże posłuchała się. Zbliżyła się powoli, dokładnie zlizała krew z rany na nadgarstku Nany, po czym przełknęła. Nagle jej ciało zaczęło się wykrzywiać, Kasei poczuła przeszywający ból, zaczęła krzyczeć. Wszystkim zabrakło tchu. Peter rozpłakał się ponownie, tak właśnie kończyli jego pacjenci; powygryzani, z wystającymi kośćmi i mięśniami, wykrzywieni, posiniaczeni… Nie mógł się pogodzić, że Kasei spotkał ten los. Bolało to gorzej niż każdy raz, w którym musiał poderżnąć gardło. Bolało tak jak wtedy, kiedy umierała ich mama. Wszyscy byli pewni, że zaraz ją stracą. Aru odwróciła wzrok, Ed odchodził od zmysłów.

Kasei padła na ziemię, wijąc się i wykrzywiając. Wyglądało to obrzydliwie i boleśnie. Wrzasnęła w pewnym momencie najgłośniej, a tuż po tym całe jej ciało wyprostowało się i zrelaksowało. Otworzyła szeroko oczy, dalej żyła. Nana schyliła się nad rudowłosą.

– Słyszysz mnie? – spytała albinoska.

– Co… na Aresa…! – Kasei usiadła błyskawicznie. Położyła dłonie na policzkach, po jakich ciekły łzy. Lorenzo, nie będąc w stanie dłużej wytrzymać tych wszystkich emocji, zasłabł. Kyoko go złapała.

– Kasei…? – mamrotała Aru, nie wierząc w to, co widzi.

– Ale… Ale co ty właśnie zrobiłaś…? – pytał Edward, którego myśli obijały się o siebie. Nic już do niego nie dochodziło, świat nie zdawał się być realny. Nana pomogła wstać trzęsącej się Kasei.

– Ja… – szepnęła albinoska, patrząc na zraniony nadgarstek. – Mogę leczyć hemasitus.

Zawiał wiatr. Ed i Aru również zasłabli.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania