Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 11 (Część 2)

Edward przewracał się raz na lewy bok, a raz na prawy. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie, pot spływał po całym ciele. Dręczył go straszny koszmar. Widział pozabijanych ludzi, słyszał sadystyczny śmiech niczym z ust Mateo, lecz wiedział, że to nie o niego chodzi. Nie widział twarzy tej bestii, lecz czuł do niej wielkie obrzydzenie.

Znów gwałtownie się obrócił. Zobaczył jej włosy, ten ich piękny, niebieski połysk.

„Proszę, powstrzymaj go”.

Zerwał się jakby ogień go poparzył.

– Ed, wszystko okej?!

Przetarł ręką twarz, po czym spojrzał na Kasei siedzącą przy nim.

– Po dawce takiej czarnej magii mam straszne koszmary… – odpowiedział, tym razem przecierając oczy z drobnych łez. – A to co? Co to za zmiana wizerunku?

– Ach, to? – Spoglądnęła na swoje ubranie. – Wszyscy dostaliśmy od Cany nowe ciuszki. Podobno mają jakieś właściwości ochronne, nie znam się na tym, ale wyglądają nieźle, nie?

Dziewczynka miała na sobie kurtkę zapinaną pod szyję, do tego przylegające do nóg spodnie, rękawice i umacniane buty, wszystko w kolorze czarnym i zrobione z tego samego materiału. Ed lekko pomacał jej rękaw.

– No nieźle, skóra pegaza. Tylko łowcy demonicznych broni i wojsko ją posiadają, byle żelastwo tego nie przebije. Skąd to wytrzasnęła?

– Mówiła, że ma znajomości w wojsku. Zapewniała, że na dalszą walkę musimy być odpicowani od stóp do głów.

– No tak. Finał tuż, tuż… – Westchnął. – Dobra, dosyć tego wylegiwania, czas wstawać. – Złotowłosy przeciągnął się, po czym zszedł z łóżka.

– Ej, Peter mówił, żebyś od razu się tak nie zrywał! I zakryj ty te owłosione giry, bo mi jeszcze oczy wypalą…! Zaraz, to ty na nogach też masz jasne włosy…?

Ed był jedynie w białym podkoszulku i bokserkach. Rzucił wzrokiem na swoje nogi, po czym z drwiącym uśmieszkiem dodał:

– To nie jedyne moje „inne” włosy, które są jasne. Teraz żyj z tą świadomością.

– No oczywiście, to ty żyj ze świadomością, że też nie mam rudych włosów tylko na głowie! – wykrzyczała z lekko zaczerwienioną twarzą, machając rękoma.

– Skąd możesz wiedzieć? Nie weszłaś nawet w okres dojrzewania jeszcze. – Uśmiechnął się szerzej.

– Dziewczynki dojrzewają szybciej niż chłopczyki. – Odwzajemniła uśmieszek.

– No dobra, tu masz racje, dziesięć punktów dla mnie, jeden dla ciebie – odpowiedział. Zauważył ubrania przygotowane dla niego, leżące na etażerce.

– Jeden?! Przecież zakończyłam dyskusję w pięknym stylu!

– Ale to ja wymyśliłem piękną ripostę – odparł, zakładając spodnie. Kasei siedziała obrażona, wydychając powietrze nozdrzami niczym byk i próbując wybić sobie z głowy złowrogie obrazy pewnej części ciała Edwarda. On w tym czasie nałożył na siebie kurtkę bardzo podobną do tej, jaką nosiła rudowłosa. Choć w Egrezji było naprawdę gorąco, materiał ten utrzymywał ciało w optymalnej temperaturze, bez względu na warunki atmosferyczne.

Kasei ośmieliła się wreszcie na niego spojrzeć.

– Przyznam, że nieźle wyglądasz.

– Ale lepiej wyglądałem bez spodni, nie? – Wyszczerzył ząbki.

– NIECH CIĘ SZLAG!

~

– NIECH CIĘ SZLAG! – krzyczała Eris, okładając Lorenzo poduszką. – DOPIERO CO ZDĄŻYŁEŚ GACIE ZAŁOŻYĆ I JUŻ ZNOWU WPIERDALASZ! TO BYŁA MOJA PORCJA!

– No… co…! – Lorenzo chronił głowę rękoma, leżąc na ziemi. – Muszę… uzupełnić… siły!

– JA CI DAM SIŁY, TY GRUBASIE W SKÓRZE CHUDZIELCA! – Czarnowłosa zaczęła coraz mocniej uderzać w chłopaka. Materiał wypełniający poduszkę był dość zbity, przez co Lorenzo odczuwał duży dyskomfort, a momentami nawet ból. Kyoko wyrwała ją z rąk królicy magią, po czym odłożyła na łóżko.

– Zachowalibyście spokój. Jesteśmy w miejscu, gdzie przebywa wiele ludzi w bardzo poważnym stanie. Cisza jest niezbędna, by doszli do siebie!

– Mów to jemu! Gdyby nie kradł całego żarcia nie byłoby dyskusji! – prychnęła Eris.

– Dziękuję za ratunek… – Lorenzo odetchnął i wstał z ziemi.

– No, widzę, że towarzystwo ma się już lepiej – skomentował Ed, wchodząc razem z Kasei do ich sali. – Eris to ewidentnie.

– Odezwał się pieprzony filozof – prychnęła ponownie.

– A ty nie powinieneś być w łóżku? Peter mówił, że twoja rekonwalescencja może trochę zająć. – Zwróciła mu uwagę Kyoko. Edward przeciągnął się z uśmiechem.

– Po tym co dała mi Aru, czuję się jak nowonarodzony! – Nagle do uszu wszystkich dotarł dźwięk nieprzyjemnego przeskakiwania kości. Złotowłosy skulił się. – No dobra, jak dzień po narodzeniu…

– Nie ma co! – odezwał się Lorenzo. – Nowa moc Aru daje kopa!

– Z taką Aru to nam nikt nie podskoczy, nie? – mówiła podniecona Kasei. – Rozniosła taką bestię jednym uderzeniem! Mamy wygraną w kieszeni!

– Chyba zapominacie, że mistrz dalej jest osobą jaką mamy obowiązek chronić. Nie możemy jej wykorzystywać, tym bardziej, że te moce mogą być niebezpieczne. Nie przywykła jeszcze do sytuacji, więc powstrzymajcie się od takich osądów. Mistrz nie jest naszą bronią, ale naszym kompanem – powiedziała nieco zdenerwowana Kyoko. Kasei i Lorenzo opuścili głowy nisko. Ed położył swoją dłoń na barku rudowłosej.

– Nie uważam, żeby o to im chodziło. Aru jest bardzo ważna dla Kasei i Lorenzo, na pewno nie myśleliby o wykorzystaniu jej – odparł złotowłosy.

– Po prostu… – Kyoko przypomniała sobie obraz Aru w ogniu, wśród feniksów. – Zawsze wiedziałam, że jest kimś wyjątkowym. Może tego nie okazuje, lecz w środku jest przerażona tą sytuacją. Choć spełniło się jej życzenie, teraz się boi. Tego, kim, czym jest. Nie chcę, byśmy narzucali na nią zbyt wiele oczekiwań. Jest bogiem, więc jako nędzni śmiertelnicy będziemy wymagać od niej cudów, ochrony. Ale to my powinniśmy chronić ją. Narodziła się jako człowiek i ma ludzkie obawy. Nie chcę, byście to bagatelizowali.

– Widzę, że bardzo się o nią martwisz. Jednak uwierz mi, dla wszystkich tutaj to dalej jest ta sama Aru. Choć jest ponad nami, jest też jedną z nas. Zachwyt tej dwójki spowodowany jest jej świetnością. A to, że czujemy się teraz tak pewnie… Cóż. Nie sądzę, by którykolwiek z pozostałych graczy miał ze sobą boga jako kompana. Jednak ty jako jedyna zauważyłaś jej obawy. Nawet ja tak tego nie odebrałem. Dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę, Kyoko. Wszyscy dołożymy starań, by Aru poczuła się dobrze w swojej nowej skórze, nie?

– Pf, ja to na pewno zrobię, ucz się od eksperta! – Zadarła nos Kasei. – Jestem z Aru za pan brat i zleję tyłek każdemu, kto będzie chciał położyć na niej łapska!

– Chyba po prostu nadmiernie się przejmuję. – Odetchnęła z ulgi Kyoko.

– Masz prawo, jesteś wobec niej niezwykle lojalna. Taka broń to skarb mistrza – powiedział Ed z uznaniem.

– EJ, A JA TO NIBY NIE JESTEM?! – Kasei wskoczyła na złotowłosego, po czym zacisnęła ręce i nogi wokół jego tułowia.

– Nie aż tak bardzo – odpowiedział z wymownym uśmiechem. Kasei uderzyła swoją głową o jego, stracił na moment poczucie równowagi i zrobił kilka chwiejnych kroków w tył. Aru pchnęła go lekko przed siebie, przez co mógł stanąć prosto. Kasei na widok czerwonowłosej puściła Edwarda.

– Aru! Gdzie byłaś? – Dziewczynka podbiegła do niej.

– Tuż za drzwiami – odpowiedziała z dziwnym, zrelaksowanym uśmiechem. Ona również przebrana była w skórzane ubrania. Kasei zauważyła, twarz Aru jest nieco wilgotna. Złapała ją za dłonie.

– Płakałaś? – spytała zatroskana rudowłosa.

– Z ulgi. – Przetarła oczy. – Wiedziałam, że Kyoko zauważy. Nie chciałam tego okazywać… ale ma racje. Boję się tego, czym jestem. Co w ogóle ze mną będzie? Nie mam nawet pojęcia co robić. Niby dalej jestem tu, ale na jak długo? Czy będę musiała was opuścić? Gdzie ja się udam po tym wszystkim? Jaka jest reszta bóstw…? Ale teraz czuję ulgę. Że wy dalej… widzicie mnie jako kogoś, kim byłam… Mam nadzieję, że nawet gdy już odejdę, będziecie wspominać mnie właśnie w taki sposób…

– O czym ty mówisz, Aru? Przecież my cię nigdzie nie oddamy! – Kasei wtuliła się w nią.

– Nie widzimy ciebie jako kogoś, kim byłaś. Widzimy cię jako osobę którą jesteś. Zawsze wiedziałam, że to ktoś wyjątkowy – powiedziała Kyoko, lekko chyląc głowę. – Jestem pewna, że wszyscy podzielają moje zdanie.

– Nie da się ukryć. Sam powiedziałem, że jesteś niczym wieczny płomień, pamiętasz? – Ed poklepał Aru po ramieniu. – Nie przejmuj się na zapas, pomyśl o pozytywach. Feniksy nie będą już umierać, a magia ognia nie zniknie. Chyba na tym ci zależało, czyż nie?

– Tak. Na tym mi zależało… – Odetchnęła cicho.

– Och, a to co za zbiegowisko? – Do pomieszczenia zajrzał Peter, któremu towarzyszyła Nana. W rękach trzymał tackę z pieczywem. Lorenzo zalśniły oczy, rzucił się w stronę Petera i porwał całą zawartość jego dłoni, uciekł szybko w kąt i zaczął zjadać zdobycz. – Ale… Ale to dla innych pacjentów…

– SŁYSZAŁEŚ GRUBASIE?! – krzyknęła Eris. – NIE NAJESZ SIĘ ZA NICH!

– Ale… – mówił z pełnymi ustami. – Ja naprawdę jestem głodny!

– TY ZAWSZE JESTEŚ GŁODNY, HUNCWOCIE! – Złapała szybko poduszkę w ręce, po czym zaczęła go bić. Lorenzo powtarzał za każdym uderzeniem „ała”. Kyoko westchnęła z zażenowania.

– Hm, co to znaczy „huncwocie”? – spytała zaciekawiona Kasei.

– Po Nieremińsku oznacza „łobuza”. No, Eris to poliglotka, zwiedziła kawał świata przez te wszystkie lata, to zna języki – odpowiedziała Aru.

Kyoko zmusiła się do rozdzielenia dwójki swoich towarzyszy. Przy okazji wyrwała Lorenzo resztki chleba i oddała je Peterowi.

– Wybacz, Lorenzo po ciężkim wysiłku nie panuje nad swoim głodem.

– No i co z tego, że znam języki… – warczała pod nosem niezadowolona królica. – Przynajmniej mogę obrażać tego debila tak, że nie będzie wiedział…

Aru zaśmiała się nagle bardzo głośno.

– Niby tyle się zmieniło, a tak naprawdę wszystko jest po staremu! – zawołała. – Lorenzo wiecznie głodny, a Eris wiecznie zgniewana. Nie no… Gdy jestem z wami to naprawdę moje obawy są mniejsze…– przetarła twarz, łzy ciekły jej z rozbawienia.

– To naturalne obawiać się takiej zmiany – przemówiła Nana, podchodząc bliżej. – Nosisz na swoich barkach bardzo ciężkie przeznaczenie, nie ukrywajmy. Jednakże narodzenie wśród ludźmi nauczyło cię życia razem z nimi, nauczyło cię przyjaźni. Posiadasz coś o wiele bardziej cenniejszego niż ci, którzy nie mieli takiej możliwości. Rozumiesz istoty które są pod tobą i umiesz potraktować je na równi z sobą. Czy to właśnie nie jest piękne? Nie jest wstydem, że boisz się ich opuścić. Ale czy naprawdę będziesz musiała? Nie sądzę. A przynajmniej uważam, że wszyscy z czasem zrozumiecie.

– Zrozumiemy, czyżby? Kto wie. Dla zwykłego śmiertelnika być może nigdy nie będzie jasnej odpowiedzi – wtrącił się Edward. – Jednakże myślę podobnie. Raczej będziesz mogła sama zdecydować, gdzie chcesz być. To ty ustalasz zasady jako bóg, czyż nie?

– Och, proszę was… – Aru zarumieniła się.

– Jak na razie, to skupmy się na dorwaniu Icchy. Czas nagli – przypomniał Ed.

– Chyba nie chcecie już wyruszać? Radzę odczekać jeszcze przynajmniej jeden dzień. Po takim wysiłku i tylu obrażeniach powinniście wypoczywać, szczególnie ty, Ed… – Zmartwił się Peter.

– Każda chwila zwłoki pcha naszych przeciwników do zwycięstwa. A my musimy wygrać tę grę. Musimy, by raz na zawsze położyć jej kres. Nawet jeżeli miałbym zginąć za cenę wygranej… zrobię to.

– O czym ty mówisz?! Przecież nie umrzesz! – Zbulwersował się Peter. Edward w ogóle nie słuchał.

– Tak naprawdę osiągnąłem już jeden ze swoich celów, poznałem prawdę, przynajmniej w części… Jednakże zrozumiałem też, jak bardzo mało znaczący jestem. Iccha powiedział mi, że mówię tak dumnie o pokonaniu samego boga, o ochronie całego świata, jednocześnie nie umiejąc… – Zagryzł wargi. – Nie umiejąc ochronić tego, co naprawdę kocham. Dlatego muszę go pokonać. Chociaż tym raczej chcę sobie samemu udowodnić, że jestem w stanie to wszystko ochronić… – Zacisnął pięści. – Kiedy to nie jest prawdą. Bo nie byłem w stanie ochronić…

– Edward, to nieprawda. To dzięki tobie odkryłam, kim jestem. Gdyby nie ty, moc bożka zrobiłaby ze mnie potwora – zapewniała Aru.

– …Być może udało mi się… coś… Ale nie mogę stać bezczynnie. Iccha to nie jedyny potwór, z jakim muszę się zmierzyć. Ten Delaunay… – Ścisnął pięści jeszcze mocniej.

– Więc chcesz się z nim tak bardzo zmierzyć, bo… – szepnęła czerwonowłosa.

– Proszę, nie mów tego na głos. – Przetarł twarz. – Popłaczę się, jeżeli powiesz jej imię…

– Jej imię…? – spytał Peter.

Nagle po pokoju rozniósł się huk. Eris przewróciła łóżko.

– Wiedziałam. Wiedziałam, kurwa! Oddaliście mu ją? Przysięgam… Zabiję was, jeżeli odpowiecie potwierdzająco…

– Kasei i Aru nie mają z tym nic wspólnego, wiń tylko mnie – powiedział niespokojnie Ed, biorąc głęboki wdech przed wyjaśnieniami. – …Zostawiłem ją po walce ranną, bo znalazłem u niej pieczęć. Myślałem, że próbowała nas oszukać. Nie chciałem jej słuchać…

– TY DURNIU! – wydarła się w furii. – Jeżeli ten ją znalazł w takim stanie, wiesz co mogło się z nią stać?! Myślisz, że skoro zwiałam z domu jako szczyl, to nie wiem kim jest Delaunay?!

– Mam absolutną świadomość tego, do czego mogłem doprowadzić.

Nagle czarnowłosa uderzyła go tak mocno w brzuch, że upadł.

– Eris, przecież on jest jeszcze ranny! – krzyknęła Aru.

– ZAMKNIJ SIĘ! – wydarła się. Peter i Lorenzo złapali Eris za ręce, nim rzuciła się znów w stronę Edwarda. Ta miotała się jak opętana. – PUSZCZAJCIE MNIE!

Kyoko schyliła się, by pomóc mu wstać. Edward jednak nie chciał pomocy. Padł na twarz przed Eris. Ta zamarła ze zdumienia.

– Nie mam prawa, ale błagam o wybaczenie. Wybacz mi, że nie uwierzyłem Haley…

Eris uspokoiła się nieco. Lorenzo i Peter dalej ją kurczowo przytrzymywali.

– Powinnam ci ostro wpierdolić za kłamstwa… Ale wiem, że jesteś dobrą osobą. Więc Haley miała pieczęć? Heh… W sumie mogłeś pomyśleć, że chciała was oszukać…

– Chciała go znaleźć przy jej pomocy, czyż nie? – spytała Kasei. – Tego Delaunay…

– Goro Delaunay – Eris wypowiedziała to imię głośno i groźnie. – Znam tego gnoja. Ech… To było w trakcie krwawej jatki z Brando. Jako bezużyteczny nie–albinos zostałam ewakuowana, a Haley, jako pięcioletni szczyl uznała, że pójdzie się bić. Oczywiście wiadomo, że dla takiego bachora to mogło zakończyć się tylko śmiercią. Ten skurwiel ją uratował. Została z nim zaręczona jako wyraz „wdzięczności” dla jego rodzinki. Wrócił dwa lata później, gdy miałyśmy po siedem lat. Tej nocy przyłapałam go jak biczował Haley rozebraną do naga, związaną… Darł się ciągle, by pokazała mu swoją moc. Że póki mu nie pokaże, to będzie ją tak tłukł… Zareagowałam, a on zlał mnie na kwaśne jabłko… i zdawał się tym faktem podniecony, pedofil jebany... By nic się nie wydało, na sam koniec nasmarował nas czymś co szybko goi rany, ale boli jak cholera… Haley, jak i mnie, zostały po tym blizny… Powiedział, że jeżeli wydamy, że to jego sprawka, to zrobi nam coś o wiele gorszego. Gdy pomimo gróźb powiedziałam matce, ta nie uwierzyła. A nawet jeżeli, to pewnie i tak uznała, że nic nie można z tym zrobić, bo cholerni Delaunay nam pomogli! Bo nie wypada się sprzeciwić, bo tak mówi jebany nihornijski „honor”! Dlatego postanowiłam spierdolić z domu. Tak. Uciekłam właśnie z tego powodu. Nie mam pojęcia już, jaką inną wersję wam wciskałam, też ze mnie niezły kłamca… Haley jednak, choć próbowałam ją przekonać, nie uciekła ze mną. Powiedziała, że jej manę odkryją raz dwa, bo jest specyficzna, ale ja mam szansę się z tego wyrwać. Powiedziałam wtedy, że jej nienawidzę, bo nie chce iść ze mną… Ale zrozumiałam z czasem, że po prostu chciała mnie chronić… Dlatego nie wybaczę ci, póki jej nie odnajdziesz. Wszyscy popełniamy błędy… Ale Haley można usprawiedliwić!

– Wiem… Przysięgam, że ją odnajdę. Wyruszę natychmiast.

– Ed… – mówił cicho Peter. – Przecież nie wiedziałeś, myślałeś, że cię oszukała… To naprawdę straszne co się jej… wam stało… Ale po takich ranach powinieneś…

– Nie obchodzi mnie to, Peter – przerwał Ed, odwracając się w jego stronę. – Nie obchodzi mnie mój stan zdrowia. Iccha powiedział, że nie jestem w stanie ochronić tego co kocham i ma racje. Nie byłem w stanie ochronić ciebie, ochronić jej. Więc proszę… – Wstał z ziemi. – Proszę… Pozwól mi choć raz coś ochronić. Proszę…

Ed podszedł i złapał brata za ramiona, patrząc mu głęboko w oczy.

– Nie powstrzymuj mnie tym razem. Proszę… To jest moja walka. Chcę choć raz kogoś ochronić… Chcę ochronić kobietę, w jakiej się zakochałem. Rozumiesz?

– …Rozumiem – odpowiedział. – W takim przypadku idę z tobą.

– Nie! Ty zostaniesz z Naną. To ja muszę odnaleźć ją, Delaunay i Icchę. To moja walka…

– Znowu się zapominasz, kretynie! – krzyknęła Eris. – To nie jest tylko twoja walka! To jest nasza walka! Mimo wszystko pomogłeś Aru, pomogłeś nam wszystkim! Choć chętnie rozwaliłabym ci teraz tą twoją filozoficzną mordę, to wiedz, że będę cię wspierać. Ja… będę w stanie wyczuć, czy Haley żyje. Będę musiała tylko ciut się skupić…

– Możesz to sprawdzić?! – spytał poruszonym tonem.

– …Tak szczerze? Z pomocą Aru być może będę mogła nawet zobaczyć gdzie przebywa. W pieczęci Yanarów na moim policzku mam ciut jej many, podarowała mi ją na znak siostrzanej więzi… Haley, Artemida i dziadek Dante byli jedynymi z tej całej patologii zwanej klanem Enzernów, którzy patrzyli na mnie normalnie, a nie jak na cherlawe, nie–albinoskie dziecko… Wracając, Haley w swojej pieczęci ma za to ciut mojej many. Dlatego będę mogła sprawdzić, poczuć, gdzie się znajduje. Pewnie mnie to zmęczy jak cholera, ale warto spróbować… Będziemy wiedzieć, czy ruszać w dalszą grę, czy jej na ratunek.

– Zróbmy tak – zgodziła się Aru. – Co mam robić?

– Wszyscy zbierzcie się wokoło. W sumie, różowowłosa, chodź tu, też się przydasz. Ty Aru siadasz na ziemi, ja naprzeciw ciebie.

– Już rozumiem – odezwała się Nana. – Chcesz użyć połączenia, jakie masz z Haley, by w swoim umyśle wytworzyć jej obraz. To bardzo trudna sztuka, szczególnie, że jesteś bronią.

– Nie lekceważ mnie, młoda.

– Ależ nie śmiem.

Aru i Eris usiadły na ziemi i podały sobie ręce. Wszyscy zebrali się wokół, a Nana uklęknęła tuż przy dziewczynach, kładąc swoje dłonie na dłoniach Aru i Eris. Peter spojrzał na Edwarda.

– Pozwolę ci wyruszyć – szepnął medyk. – Ale obiecaj, że wrócisz.

– Obiecuję, że wrócę. Muszę przecież pomóc ci wyleczyć hemasitus. Nie umrę, póki nie znajdziesz lekarstwa.

– No, skoro obiecujesz… to musisz tego dotrzymać.

– Dotrzymam.

Obydwie zamknęły oczy. Eris poczuła jakby lewitowała. Ujrzała nagle coś zamazanego. Z jej ciała prędko ubywała energia. Nagle przeszyło ją ciepło. Zobaczyła wtedy ostry obraz, jakby patrzyła z lotu ptaka: swoją siostrę, zamkniętą w jakimś pokoju. Siedziała skulona przy ścianie. A wraz z nią dziadek.

Nana i Aru puściły dłonie Eris. Czarnowłosa upadła na ziemie, łapiąc uporczywie oddech.

– Kurwa… mać… – szeptała z przerwami na oddech. – Ale to męczące…

– No i co?! – spytał niecierpliwy Edward.

– Będziesz żył. Jest gdzieś zamknięta, ale z naszym dziadkiem… Pewnie są w Gormilli, w takiej tymczasowej rezydencji… Raz tam byłam, wyglądało podobnie…

– Więc nic jej nie grozi?!

– Póki jest z dziadkiem, to nie.

Edward wydał z siebie śmiech ulgi i szczęścia. Eris zasłoniła dłońmi twarz i westchnęła ciężko. Wtedy kolejny obraz stanął sam z siebie przed jej oczami. Nagle, jakby piorunem trzaśnięta, podniosła się z ziemi.

– Nie wierzę… Kurwa, nie wierzę… Goro Delaunay... Ten chuj tu jest! W Egrezji!

– Zobaczyłaś to?! – spytał przestraszony Lorenzo.

– Musiał się widzieć z Haley, więc zostawiła na nim ślad. To stąd byłam w stanie… Gdzie lecisz, ty pieprzony filozofie?!

– Na co jeszcze czekasz?! Idziemy go dorwać! – mówił Edward, poprawiając kurtkę pod szyją. – Peter, zostaniesz tu z Naną, zaopiekuj się nią i rannymi. Ja idę.

– Ed ma racje, nie mamy czasu do stracenia! – powiedziała Kasei. – Haley nas uratowała, kiedy walczyliśmy z Hanzo, pamiętacie? Musimy się odwdzięczyć!

– Tak – przyznał Lorenzo. – Ruszajmy.

– Mistrzu? – spytała Kyoko.

– Eris, prowadź – odpowiedziała Aru. – Widziałaś jakieś szczegóły?

Zaczęli wychodzić, jedno po drugim. Peter i Nana stali, nie mówiąc nic.

– Pociąg, taki poniszczony – odpowiedziała czarnowłosa.

– Mógł nas już wyczuć po manie, spieszmy się. Powinniśmy opuścić to miejsce, nie narażajmy rannych na niebezpieczeństwo – powiedziała Kyoko.

– Wiem, gdzie jest najbliższy przystanek – przypomniała sobie Aru.

– Idziemy na tego skurwysyna, raz, raz, raz! – Eris wybiegła.

Gdy się oddalili, Peter opuścił głowę nisko. Nana złapała go za rękę, przeszły go ponownie te dziwne ciarki.

– Peterze z Gormilli… pójdźmy za nimi– wyszeptała różowowłosa albinoska.

– Co? Przecież Edward chciał, żebyśmy tu zostali…

– Ale musimy. Naprawdę, uwierz…– Ścisnęła jego dłoń mocniej.

– Dlaczego? Jesteś pewna, że nie poradzą sobie sami?

– A ty nie chcesz iść? – odpowiedziała pytaniem, jakby nie mogła czegoś zdradzić.

– Chcę... Ale nie mogę martwić Eda. I tak nie mogę zbyt wiele zrobić.

– Właśnie, że możesz. Poczekajmy, niech się trochę oddalą.

– Jesteś pewna, że tak trzeba?

– Absolutnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania