Poprzednie częściCerber - Prolog

Cerber - Rozdział 6 - Laila/Olaf (24)

Laila

 

Wysiadałam z prywatnego małego samolotu ojca w sobotnie popołudnie. Założyłam okulary, by ochronić oczy przed pięknym sycylijskim słońcem.

Uwielbiałam tu przyjeżdżać. Ciepło, praktycznie wieczne słońce, rześkie powietrze przesiąknięte bryzą i te cudowne widoki. Zdecydowanie Palermo było moją ulubioną częścią Włoch.

Mieliśmy z ojcem prywatny apartament niecałe trzysta metrów od plaży. Mieszkanie było na tyle duże, że on mógł spać w jego jednej części a ja w drugiej i na dobrą sprawę w ogóle nie musielibyśmy się widywać.

Na Sycylii tata miał swoją firmę, więc na lotnisku przywitał nas komitet powitalny składający się z trzech czarnych volvo. Wsiedliśmy do samochodu stojącego w środku konwoju, a kierowca zawiózł nas pod same drzwi apartamentu, po czym przekazał kluczyki Olafowi.

Mój ochroniarz wziął nasze bagaże i ruszył za mną. Wpadłam do windy nie mogąc się doczekać wejścia do mieszkania. Musiałam przytrzymać dla Olafa drzwi windy, bo był kilka kroków za mną. Oczywiście powodem jego opóźnienia nie były moje walizki. Jak to możliwe, że on zmieścił wszystkie swoje rzeczy w jednym plecaku? Ja potrzebowałam dwóch walizek, małej torby sportowej i torebki. Faceci to minimaliści. To musiał być powód jego małego bagażu.

Gdy w końcu Olaf wszedł do windy, wcisnęłam przycisk ostatniego piętra.

– Możesz stać spokojnie? – Spojrzałam na niego, nie wiedząc o co mu chodzi. – Drepczesz w miejscu – wyjaśnił. – Wiem, że się niecierpliwisz, ale bujanie całą windą nie sprawi, że pojedzie ona szybciej.

– Nie bądź taki sztywny. Wyluzuj. Jesteś na dwu dniowych wakacjach. Ciesz się z tego.

– Nie, to ty jesteś na wakacjach. Ja jestem w pracy na obcym terenie. Muszę uważać na ciebie bardziej niż normalnie.

– Tu mi nic nie grozi. Poczekaj do wieczora. Wypijesz coś i od razu poczujesz się lepiej. – Uśmiechnęłam się szeroko.

Byłam ciekawa jaki jest mój obrońca, gdy alkohol zaszumi mu w głowie. Stawał się milutki jak kotek, czy raczej agresywny jak wściekły pies? Jeszcze klika godzin i się dowiem, co mu w duszy gra.

Wpakowałam się do swojej części apartamentu.

Całe mieszkanie składało się z trzech części. Dwie z nich były identyczne: duża sypialnia z własną łazienką, garderobą oraz balkonem. Trzecia część była wspólna. Znajdowała się tam kuchnia, jadalnia i salon z telewizorem.

Mój pokój był utrzymany w szaro-białej kolorystyce. Na łóżku leżała biała jak śnieg pikowana narzuta z całą masą poduszek. Po obydwóch stronach stały szafki nocne z lampkami. Na jednej ścianie wisiały puste półki. Zawsze, gdy przyjeżdżałam, zapełniały się książkami. Przy drugiej ścianie stała toaletka z dużym lustrem idealnym do robienia makijażu. Do sufitu przymocowany był bujak w kształcie dużej kuli z plecionym wzorem, wyścielony miękkimi poduszkami.

Olaf wtaszczył za mną moje bagaże. Postawił je koło wejścia do garderoby i teatralnie rozprostował plecy.

– Muszę iść do twojego ojca po podwyżkę. W umowie nie było mowy o robieniu za twojego tragarza. – Westchnął.

– Jak nie dajesz rady, staruszku, zawsze możesz się zwolnić.

– A już myślałem, że pogodziłaś się ze świadomością, że masz ochroniarza. – Wyjrzał przez okno.

– Nie pogodziłam. To, że cię toleruję nie oznacza, że cię lubię – odparłam bez mrugnięcia, ściągając sandałki.

Przeszłam koło niego i skierowałam się na wielki balkon.

Był on wyłożony sztuczną trawą, która delikatnie łaskotała moje bose stopy. W donicach rosły kolorowe kwiaty. Pod ścianą stały dwa duże i wygodne leżaki. Pomiędzy nimi rozstawiony był parasol i stolik, na którym w metalowy wiaderku wypełnionym kostkami lodu stał szampan.

Oparłam się o przeszkloną barierkę. Wpatrywałam się w niebieską wodę z delikatnymi falami. Na skórze poczułam promienie słońca, schładzane bryzą. Kochałam to miejsce. Gdybym tylko mogła zostałabym tu na zawsze.

Czułam, że Olaf stał w futrynie i uważnie mi się przyglądał. Jego gorące spojrzenie wypalało ścieżkę wzdłuż mojego ciała. Odniosłam wrażenie, że przez dłuższą chwilę zawiesił oczy na moim tyłku. W najmniejszym stopniu mnie to nie dziwiło. Specjalnie wybrałam krótkie spodenki, które ledwo zasłaniały mi pośladki. Plan na dziś był prosty. Zaciągnąć Olafa do łóżka.

Owszem, miałam pewne opory przed dotykiem, ale dotykiem z zaskoczenia. Nie lubiłam też, gdy dotykał mnie ktoś, kto nie powinien. Wówczas wracały wspomnienia. Wracał strach, atak paniki i trauma. Sytuacja miała się zgoła inaczej, gdy obok mnie stał ktoś, kogo byłam pewna. Najpierw to był Przemek. On pierwszy przełamał barierę strachu. No, może nie do końca, bo zawsze czułam się przy nim trochę spięta. Olaf działał na mnie zupełnie inaczej. Przy nim czułam się bezpieczna już od pierwszych dni naszej znajomości. Coś mnie do niego ciągnęło. Pragnęłam być bliżej niego niż kogokolwiek innego. Podświadomie wiedziałam, że by mnie nie skrzywdził. Czułam to w kościach. To się chyba nazywa kobiecą intuicją.

– Bądź gotowy za godzinę. – Odwróciłam się w jego stronę.

Ewidentnie gapił się na mój tyłek.

– Gdzie idziemy? – Patrzył mi w oczy z całą tą swoją cholerną pewnością siebie.

– Zabiorę cię na obiad. A teraz wynoś się. Muszę się przebrać.

Olaf zniknął w swojej części apartamentu, a ja zaczęłam robić szybki przegląd walizek. Musiałam znaleźć odpowiednią sukienkę. Spodenki, nawet krótkie, sprawiały, że gotował mi się tyłek.

Wyciągnęłam krótką, cienką letnią sukienkę w białym kolorze i z odkrytymi plecami. Idealna.

Zamknęłam się w łazience. Zrzuciłam ubrania i z ulgą poczułam na skórze chłodną wodę płynącą z baterii prysznica. Umyłam włosy i całe ciało. Stałam jeszcze przez chwilę delektując się spokojem. Pod dokładnym wytarciu ciała puchatym ręcznikiem, wbiłam się w sukienkę. Nałożyłam lekki makijaż. Przez cieniutką warstwę podkładu przebijały moje piegi. Nie lubiłam ich. Zawsze wydawało mi się, że mnie oszpecają, jednak teraz musiałam przyznać, że pasowały do stylizacji i klimatu miejsca, w którym się znalazłam.

Olaf czekał już na mnie we wspólnym korytarzu. Miał na sobie krótkie spodenki i jasną, luźną koszulkę. Założył także okulary przeciwsłoneczne. Był przystojniejszy niż mi się wydawało. Może to przez to, że wreszcie się uśmiechał i nie wyglądał, jakby miał ochotę zabić wszystkich ludzi wokół nas? Przeczesał palcami włosy, które przechylały się do tyłu.

– To, gdzie księżniczka życzy sobie transport? – zapytał z lekkim ukłonem.

– Sama się przetransportuję. Chodź. – Złapałam go za rękę, ciągnąc w stronę windy.

Wyszliśmy przed budynek. Moje kroki automatycznie skierowały się do restauracji oddalonej o jakiś kilometr. Nie chciałam podróżować samochodem. Za bardzo lubiłam uliczki Palermo, by przejechać obok nich bez żadnych emocji.

Palermo było skupiskiem milionów dróg, dróżek i zawiłych uliczek. Ktoś, kto nie podróżował nimi zbyt często momentalnie mógł się pogubić. Ja spędziłam tu całe miesiące i Palermo nie miało przede mną większych tajemnic, a przynajmniej jego przybrzeżna część. Odwiedziłam większość restauracji, klubów i butików. Pamiętałam starszego pana sprzedającego pamiątki w czerwonym namiocie przy placu. Wiedziałam, gdzie rosną najpiękniejsze palmy, gdzie iść, by dobrze się najeść, a gdzie, żeby wypić. Świadomie omijałam mniej bezpieczne dzielnice. Tata zabronił mi się kręcić w ich pobliżu, żebym nie wpadła w kłopoty. Piękna wyspa miała też i swoje mniej piękne podziemie. Nie brakowało tu ludzi, chcących sprzedać trochę nielegalnych substancji. Niemniej jednak to tutaj czułam się jak w domu. Po uszy zakochana w starych uliczkach, w kwiatach zwisających z balkonów, w zapachach, jakie ulatniały się z każdej mijanej restauracji i w muzyce wypełniającej nocne kluby.

Weszliśmy do małej restauracji. Mieściło się tu raptem siedem stolików nakrytych bielusieńkimi obrusami i stojącymi na nich plecionymi doniczkami z mini drzewkami cytrusowymi. Na ścianach wisiały zdjęcia sycylijskich krajobrazów.

Lokal specjalizował się w najlepszych daniach z makaronu jakie jadłam: od prostych sałatek przez różne wariacje spaghetti i lasange, na makaronach z najdziwniejszymi włoskimi dodatkami skończywszy. Jako typowa makaroniara, to miejsce było punktem obowiązkowym na liście odwiedzin zawsze, gdy byłam w pobliżu.

– Buongiorno. – Uśmiechnęłam się szeroko do kelnerki, która podeszła do naszego stolika.

Byłam kompletnym osłem, jeśli chodzi o języki obce. Totalnym beztalenciem. Opanowanie języka angielskiego na poziomie względnie dobrym zajęło mi kilka dobrych lat. Niemniej jednak, zawsze przed wyjazdem do obcego kraju, starałam się nauczyć chociaż kilku podstawowych słów w danym języku. Uważałam to za zwyczajnie miłe. Niejednokrotnie spotkałam się z osobami, które też potrafiły powiedzieć coś po polsku i nie było to klasyczne „kurwa”. Wówczas sytuacje jakby same z siebie stawały się bardziej miłe i często śmieszne.

– Buongiorno – odparła kelnerka z przemiłym uśmiechem.

Położyła przed nami karty dań.

Już po chwili obydwoje wiedzieliśmy, na co mamy ochotę. Olaf, z racji umiejętności posługiwania się biegłym angielskim zamówił dla siebie klasyczne spaghetti i kawę, a dla mnie vincisgrassi, czyli tradycyjną lasange i do tego jedno z moich ulubionych sycylijskich win.

Olaf przez cały czas nie zapomniał, że jest w pracy. Nie zgodził się nawet na lampkę wina.

– Oszalałaś? A co jakby coś ci groziło i trzeba było cię gdzieś zawieść? – oburzył się.

– Chociaż łyka? – Jak można być na Sycylii i nie napić się wina?

– Nie, Laila. Ty pij, a ja popatrzę. – Zakończył temat.

"Dobrze, dobrze. Wieczorem inaczej będziesz śpiewał."

Uśmiechnęłam się. On też powinien wyjąć kija z dupy. Przecież nie da się być tak długo poważnym.

Kelnerka postawiła przed nami nasze dania. Podziękowaliśmy i w ciszy zabraliśmy się do pałaszowania makaronu.

– Ale to było dobre. – Westchnęłam, opadając na miękki fotel i kładąc ręce na brzuchu.

– Nie zaprzeczę – odparł, uważnie wpatrując się w widok za oknem.

– Czy dzieje się coś, o czym nie wiem?

– Nie. – Nawet na mnie nie popatrzył.

– To z łaski swojej, wielmożny panie, wyciągnij kij z dupy, bo mi wakacje psujesz.

W końcu spojrzał mi w oczy. Zamyślił się przez chwilę.

– Wybacz, księżniczko, ale twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze niż udane wakacje.

– Skoro wiedziałeś, że będziesz ponurakiem, po co się zgodziłeś na ten wyjazd. – Zaczynał mnie denerwować. Byliśmy tu raptem kilka godzin, a już zaczynałam żałować przyjazdu.

– Bo chciałaś.

– Chciałam miło spędzić czas, a nie patrzeć na sztywnego psa obronnego.

– Laila, po prostu się baw i daj mi pracować.

Wyciągnęłam z portfela gotówkę pokrywającą nasze zamówienia wraz z niemałym napiwkiem. Wstałam od stołu, grzecznie pożegnałam obsługę i wyszłam. Tym razem nie zwracałam uwagi na żadne uliczki. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w apartamencie. Widziałem, że Olaf szedł trzy kroki za mną. Przyspieszyłam kroku. On też. Wiedziałam, że go nie zgubię. Musiałam znosić jego obecność.

Wpadłam do budynku. Wykorzystałam okazję, że z windy właśnie wyszli jacyś młodzi ludzie i wskoczyłam do środka, z perfidnym uśmieszkiem zamykając Olafowi drzwi przed samym nosem.

"Niech "Kij w dupie" wchodzi sobie na samą górę po schodach."

 

Olaf

 

"Boże, ja się z tą smarkulą chyba nigdy nie dogadam."

Wspinałem się na właśnie na szóste piętro tego głupiego apartamentowca, gdy zobaczyłem, że winda dojechała już na samą górę. Świetnie. Wcisnąłem guzik i niecierpliwie czekałem na jej przyjazd. Nie lubiłem zostawiać Laili samej. Ten jej drobny pstryczek w mój nos na pewno poprawił jej trochę humor, ale to nie zmieniało faktu, że ktoś w każdej chwili mógł ją skrzywdzić.

W końcu wszedłem do mieszkania. Z łazienki Laili dochodził szum wody. Lepiej, żeby się kąpała niż skakała z balkonu, żeby mi zrobić na złość. Po wyskoczeniu z jadącego samochodu już chyba nic mnie w jej zachowaniu nie zaskoczy.

Siedziałem w kuchni popijając zimną wodę. Musiałem się schłodzić po spacerze w takim upale. Dobrze, że chociaż apartament miał klimatyzację utrzymującą niską temperaturę. Przyłożyłem chłodną szklankę do ust, gdy usłyszałem przeraźliwy wrzask Laili dochodzący z łazienki. Bez chwili zawahania dopadłem do drzwi. Zamknięte. Cholera!

– Laila! Laila, co się dzieje? – zawołałem, uderzając otwartą dłonią w drewniane drzwi.

Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, zacząłem rozprawiać się w zamkiem. Nie takie rzeczy się w życiu otwierało. Wyciągnąłem z portfela metalową kartę, która posiadając różne wycięcia, służyła jako klucz do nakrętek, śrubokręt czy otwieracz do piwa.

Włożyłem ją w szczelinę zamka, przypominającą łebek śruby i sprawnie przekręciłem, otwierając tym samym te przeklęte drzwi. Z impetem wpadłem do środka.

Laila stała na środku łazienki. Przerażona.

Mokra. Naga.

Nawet nie próbowała się zakryć.

Jędrne piersi sterczały prosto w moją stronę. Szczupły brzuch aż się prosił o pieszczoty. Chciałem dotknąć wszystkich krzywizn jej kuszącego ciała, zlizać każdą kroplę wody spływającą po opalonej skórze, pocałować każdy centymetr, posmakować wszystkiego, co z nią związane.

Ciemniejsze niż zazwyczaj włosy opadały jej na ramiona.

Miała zamknięte oczy. Trzęsła się jak osika.

Olaf, skup się, kurwa! Coś się jej stało, a ty stoisz i się gapisz! Zganiłem sam siebie.

Szybko zrobiłem rozeznanie. Nie dostrzegłem żadnej krwi.

Zawsze coś. Ostrożnie podszedłem bliżej.

– Laila, co się stało?

Nawet nie drgnęła, nie licząc spazmatycznych dreszczy raz po raz przechodzących przez jej ciało i nieregularnych oddechów.

Miała atak paniki? Jakiś inny atak? Udar? Zawał? Co jest, kurwa?

Wziąłem wiszący na wieszaku duży ręcznik i zarzuciłem go na plecy dziewczyny. Rękami rozcierałem jej ramiona, uważnie się jej przyglądając i szukając jakiś ran. Wzdrygnęła się.

– Laila? – zacząłem łagodnie jeszcze raz. – Laila, powiedz coś.

Przytuliłem ją do siebie. Po chwili wtuliła się mocno w moje ciało i rozpłakała się niczym małe dziecko.

Czułem piersi unoszące się w szaleńczym oddechu i wbijające się w mój tors.

– Ciii… Już dobrze, Laila. Spokojnie.

Starałem się ją uspokoić, pocierając jej plecy. Musiałem szybko dowiedzieć się, co ją tak przeraziło, jednak w tym momencie było to dość trudne. Musiałem dać jej czas na uspokojenie się.

– Zaniosę cię do pokoju – szepnąłem do czubka jej głowy. Ona tylko zaprzeczyła kręcąc nerwowo prawie całym ciałem.

– Nie – wydusiła z trudem. – On tam jest i zaraz mnie zje.

Popatrzyłem na nią zbaraniały. Rozejrzałem się, lecz niczego nie zauważyłem. Powinienem ją zabrać w bezpieczne miejsce, ale ona stała niczym słup soli. Próbowałem ją nawet wziąć na ręce, ale ona zaparła się i nie drgnęła.

Uparty osioł. Znaczy…Oślica.

Minęło kilka dobrych minut. Cały czas nie wypuszczałem z objęć rozhisteryzowanej kobiety. Jej oddech bardzo powoli się wyrównywał, choć w dalszym ciągu dygotała. Teraz pewnie bar- dziej z zimna niż ze strachu.

– Laila? – Palcem wskazującym dotknąłem jej podbródka, zmuszając ją do podniesienia na mnie wzroku – Powiesz mi, co cię wystraszyło? Kto cię zaraz zje?

– Bestia – wyszeptała.

– Bestia? – zdziwiłem się.

– Wielka, włochata bestia. Miała ze trzy metry. Zjechała mi na głowę z lampy.

Że co, proszę? Chyba jestem jakiś tępy, bo kompletnie jej nie rozumiałem. Spojrzałem na lampę, a potem na podłogę. Nie było tam żadnej włochatej bestii.

– Co to za bestia?

– Pająk. Taki wielki. Tarantula albo ptasznik albo czarna wdowa. Zaraz mnie zje! – Znowu zaczynała panikować.

Rozglądnąłem się ponownie, ale nie zauważyłem nic, co mogłoby jej zagrażać.

– Laila, tu nie było żadnego pająka, księżniczko. – "Skąd ona w ogóle wzięła ten pomysł?"

– Był! Pewnie siedzi mi we włosach albo… Albo gdzieś spadł. – Zaczęła nerwowo rozglądać się po kafelkach. – O tam! Tam leży! – wrzasnęła, wskazując ciemniejszą kropkę na płytkach o krok od niej.

Schyliłem się

Każdy się czegoś boi. Każdy. Jak ktoś mówił, że jest nieustraszony, to zwyczajnie łgał. Z tego powodu starałem się nie szydzić z czyiś lęków, ale teraz z trudem powstrzymałem śmiech.

Na podłodze leżał pająk, owszem, ale nie żadna tarantula, czy inny ptasznik, a zwykły, domowy, kompletnie niegroźny pajączek. Jakby rozprostował nogi miałby może ze dwa centymetry, choć nie byłem co do tego jakoś specjalnie przekonany. Za to na pewno był martwy. Albo nie przeżył upadku z lampy albo Laila na niego nadepnęła i nawet o tym nie wiedziała. Może to i lepiej.

– On nic ci nie zrobi. Takie pająki nawet nie gryzą. Mogę się założyć, że gdyby żył, bałby się bardziej ciebie niż ty jego.

– Weź go proszę. – W jej oczach w dalszym ciągu lśniły łzy.

No cóż, musiałem odegrać rolę księcia ratującego damę z opresji. Bohatersko wziąłem małe truchło pomiędzy palec wskazujący a kciuk. Drugą ręką otworzyłem niewielkie okno i wyrzuciłem zwierzątko na zewnątrz.

– Jesteś bezpieczna, księżniczko. Już żaden pająk cię nie zje – poinformowałem najbardziej poważnym tonem na jaki było mnie stać, choć w środku zwijałem się ze śmiechu.

– Dziękuję – szepnęło ledwo słyszalnie.

Usiłowałem utrzymać wzrok na jej twarzy, jednak nie było to takie proste. Ręcznik przykrywał ją tylko częściowo. Ledwo okrywał jej tyłek, przez co miałem wgląd na jej piękne nogi w całej okazałości. Ciekawe, czy stwierdzenie: „Jakie szyny, taka stacja”, było prawdziwe w jej przypadku? Kusiło mnie, żeby zostać jeszcze chwilę i się jej przyglądać, jednak to był cholernie zły pomysł.

– Ubierz się, bo zmarzniesz. Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania