Poprzednie częściAri odcinek 1

Ari odcinek 22

Postronni widzowie nie dostrzegli niczego niezwykłego w tym, że dziecko przez chwilę latało, ponieważ spodziewali się ukrytego mechanizmu pod kostiumem. Jednak wujek, konstruktor skrzydełek, nie mógł uwierzyć w to co widział na własne oczy. Niezwykłość polegała na braku napędu i prostocie oraz lichości użytego materiału. Nawet najlżejszy latawiec wykonany tą techniką przy delikatnym wietrze uległby zniszczeniu.

Bardziej od stroju i jego wytrzymałości zaniepokoiło pana Janka przekonanie Marii, że jej matka Ewa nie żyje.

- Kochanie, twoja mamusia żyje i z pewnością wysłała już list, który może już dziś dotrze do ciebie.

- Bardzo bym chciała żeby to była prawda, lecz ona jest już z tatusiem, widziałam ich razem.

Nadmiar gapiów nie stwarzał korzystnych warunków do uspokojenia dziecka i te wszystkie komentarze jakie słyszał on i Maria wzbudziły jeszcze większy niepokój. Wyraźnie słyszeli jak ludzie dookoła powtarzali.

- Bandzior zamordował dziecku matkę, a wcześniej ojca. Jak długo tolerować będziemy jego tyranię, aż nasz wszystkich niczym pluskwy rozdepta.

- Chłopy, baby łapać za grabie, widły, siekiery i stare kosy idziemy gromadą na zbója, jak za dawnych lat nasi pradziadowie. Rozgromimy te gniazdo zła pełne żmij i innego plugastwa – grzmiał niczym grom nawiedzony siwy jegomość, który od zawsze był uważany w gromadzie za ogłupiałego przez naukę, lecz teraz stał się nagle sumieniem narodu.

- Ludziska dalej na wcielenie samego Belzebuba – krzyczała kobieta, matka chłopaka podstrzelonego przez ochroniarzy, kiedy podszedł nocą w pobliże pilnowanej posesji.

Wszystkie wcześniejsze krzywdy i animozje, zazdrość i chciwość powiodły uzbrojony naprędce tłum do siedziby współczesnego krezusa. Tam głowy do obrony posiadłości nikt niemiał, ponieważ od chwili dostarczenia limuzyny na lawecie z zamkniętą w środku Roksaną, szef z sekundy na sekundę coraz bardziej się wściekał. Córka straszona coraz bardziej krzykami i groźbami ojca popadała powoli w obłęd. Oszalała ze strachu, kiedy rozwścieczony ojciec zaczął strzelać z pistoletu do samochodu. Właśnie wtedy zamaskowany tłum przedarł się przez niedomkniętą bramę. Widok mordowania własnego dziecka podziałał niczym płachta na byka i rozpoczęła się walka o opanowanie siedziby. Dookoła rozlegały się wrzaski, wołanie o pomoc i słychać było pojedyncze wystrzały ochroniarzy, które miały ostudzić zapał atakujących. Jednak efekt był zgoła inny, zapach prochu i krwi oraz widok rannych, tym razem zmobilizował pozostałych do desperackiego wysiłku. Walczono o zwycięstwo, lub o honorową śmierć, ponieważ nawet najgorszy biedak, pijak i łajza w tym starciu znalazł dla siebie utracony kawałek godności, jakiego transformacja gospodarcza źle przeprowadzona go pozbawiła.

Rozgromiono ochroniarzy, co bardziej opieszałych przepędzono rózgami. Natomiast samego ich herszta obwiązano sznurami i na wozie pełnym gnoju zawieziono pod komendę policji. Roksanę zamkniętą w samochodzie przetransportowano z dala od willi, żeby nie widziała, kto plądruje jej posiadłość i nie doniosła później ojcu. Początkowo rozkradziono najcenniejsze rzeczy, a później przyszła kolej na te o niewielkiej wartości. Kiedy nic nie pozostało oprócz charakterystycznych mebli i militariów, umyślnie zaprószono ogień w kilku miejscach posiadłości. Zanim zjawiła się na sygnale jednostka ochotniczej straży pożarnej, wysoka temperatura powodowała wybuchy zgromadzonej amunicji i ładunków pirotechnicznych. Dowodzący akcją gaśniczą zabronił zbliżania się do źródła ognia z obawy zagrożenia zdrowia i życia strażaków. Działanie ochotników zostało graniczone do zabezpieczenia miejsca akcji i wezwania jednostki saperskiej.

Policjanci z komendy policji pełniący w tym dniu obowiązki nie chcąc brać udziału w śledztwie i całym tym zamieszaniu, tylnymi drzwiami udali się w trybie pilnym na szkolenie zorganizowane daleko w terenie. W budynku komendy pozostał jedynie dyżurny, który następnego dnia odchodził na emeryturę i nie można było mu zaszkodzić. Pomimo intensywnego śledztwa prokuratorskiego zeznał, że nic nie widział i nie wie kto przyciągnął wóz pełen gnoju z usadowionym na nim niczym król pasażerem. Prokurator, cichy wspólnik ośmieszonego biznesmena, starał się wykryć prowodyrów dobrze skoordynowanej akcji spacyfikowania willi bogacza, lecz okoliczna ludność milczała niczym grób. Nikt nie chciał zeznawać, a na wszelkie zadawane pytania odpowiadali.

- Nie pamiętam, nie przypominam sobie.

Nawet wtedy gdy zebrane dowody świadczyły przeciw nim. Roksana po wyciągnięciu z samochodu, również nic nie pamiętała albo nie chciała mówić o ostatnich wydarzeniach, w których brała udział.

Najbardziej poszkodowanymi w podpaleniu rezydencji okazała się Prima i Azyn, którzy przed pożarem ratowali się ucieczką do kanalizacji. Budynek nie był podłączony do miejskiego systemu, tylko miał własne szambo ulokowane dla bezpieczeństwa na terenie posiadłości. Obydwoje przez chaotyczną ucieczkę wylądowali w głównej komorze, a z niej nie było ucieczki. Groziło im utopienie w fekaliach i mało brakowało żeby tak się stało. Jednak strażacy nie chcąc być oskarżeni o zaniechanie akcji ratunkowej, polewali zgliszcza tak intensywnie wodą, że system kanalizacyjny wylał, wypluwając z siebie podtopione szczury.

Wujek Janek i ciocia Marlena mieli inne zmartwienia. Pozostawiona pod ich opieką Maria na okrągło mówiła, że jej mamusia nie żyje. Wszystkie próby zapewnienia dziecka o doskonałym zdrowiu Ewy do niej nie docierały. Liczne wysiłki odnalezienia zaginionej nie zakończyły się pozytywnie, podobnie jak terapie psychologiczne oraz psychiatryczne, którym poddano dziewczynkę. Mała była pewna swojej racji i zatracała się w tym przeświadczeniu coraz bardziej.

Rozdział 2

Skorupka kierował z niemałym trudem swój wyeksploatowany samochód po piaszczystej nierównej drodze pozostawiając za sobą unoszącą się chmurę pyłu. Jechał do domu do jakiego został skierowany przez informatora, który zapewniał go, że tam mogą być jakieś starocie chociaż niewiele warte. Daleko przed sobą ujrzał dom do jakiego zmierzał, wymurowany z czerwonej cegły z dachem pokryty dachówką karpiówką. Wokoło niego postawiony był drewniany mocno zniszczony płot, nieumiejętnie naprawiany w większości za pomocą sznurka zrobionego z białych szmat, dlatego był ze sporej odległości widoczny. Jeszcze dalej w odległości przynajmniej trzech kilometrów z lewej strony widać było kolejny budynek, więc pomylenie adresu było raczej niemożliwe. Zbliżał się drogą od strony lasu i dostrzegł na poddaszu okno z przewieszoną na parapecie pierzyną. Widok był niezwykły, ponieważ taką pościel i sposób wietrzenia można było zobaczyć wiele lat temu za czasu jego dzieciństwa i to już rzadko.

Zastanawiał się czy zastanie kogoś w domu i czy jego wysiłek nie pójdzie na marne, co często mu się zdarzało i generowało tylko koszty. Może też zdarzyć się, że trafi na prawdziwy antyk, który właściciele nie znając jego prawdziwej wartości sprzedadzą za marne grosze. Wtedy kupując cieszył się i jednocześnie siebie nienawidził. Radował się, że wreszcie po sprzedaży marszandowi kupi u dilera marychę i przez pewien czas nie będzie odczuwał bólu. Zaraz po wyczerpaniu zapasów i powrocie cierpienia zacznie siebie besztać za to, że oszukał ludzi dla swojej korzyści.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Zaciekawiony 24.07.2018
    "Niezwykłość polegała na braku napędu i prostoty" - brak prostoty? A może na braku napędu i prostocie?

    "- Kochanie[,] twoja mamusia żyje"

    Opis napaści na rezydencję bardzo chaotyczny.
  • Pasja 29.07.2018
    Witam
    No i sprawiedliwości stało się zadość. Tylko niezrozumiałe jest skąd u Marii wzięło się takie przeświadczenie, że jej mama nie żyje.
    czyżby miała rację?
    Druga część zastanawia.
    Pozdrawiam serdecznie
  • No przecież Ari miała rożne talenty nadprzyrodzone, a Maria to ta sama osoba, może faktycznie wie coś, wyczuwa m, o czym nikt jeszcze nie wie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania