Poprzednie częściAri odcinek 1

Ari odcinek 92

Doszli do styku tunelu nieporadnie wykutego z niezwykle gładkim, wytopionym w skale i ciągnącym się w nieskończoność. Przewodnicy zatrzymali się i zaczęli z pod ściany odrzucać stertę zalegających kamieni, jak najdalej od tego miejsca. Wojsław chciał im pomóc, lecz się sprzeciwili i poprosili o odsunięcie się i czekanie razem z pozostałymi. Nieograniczani przez innych pracowali sprawnie i po pewnym czasie można było już dostrzec u góry sklepienie otworu. Dopiero po upływie około godziny, według czasu liczonego przez Skorupkę, poprzez ciche nucenie jednej piosenki trwającej trzy minuty, wejście było uprzątnięte.

- Co tam jest? – zapytała Ari.

- Coś w rodzaju zajezdni – odpowiedział przewodnik i skierował światło wydobywające się z kamienia do wnętrza.

Zaciekawieni stanęli w wejściu i patrzyli do wnętrza sporych rozmiarów komory wytopionej w skale. Pomieszczenie było puste i nic nie wskazywało, żeby coś w nim można było ukryć. Przewodnicy nie speszeni wyglądem podeszli do ściany z wypolerowanej niczym lustro litej skały i przykładając dłonie do jej gładkiej powierzchni pchnęli do góry. Obawy obserwatorów, że wysiłek jest niewystarczający na przesuniecie czegokolwiek, a zwłaszcza wielu ton, okazał się przedwczesny, ponieważ ściana drgnęła. Przesuwała się powoli w górę bez najmniejszego odgłosu, widocznie mechanizmy musiały być bardzo dobrze naoliwione. Wojsław chcąc zobaczyć niewidoczną z przodu konstrukcję zbliżył się do unoszących się kamiennych drzwi, popatrzył w lewo i w prawo lecz nie dostrzegł nawet kawałka metalu. Nigdzie nie było łożysk, kół zębatych, czy szyn, a pomimo ich braku gładki blok kamienny przesuwał się po innym wypolerowanym i idealnie dopasowanym głazie. Musiała istnieć jakaś nieznana mu siła zdolna wypełnić niemal niewidoczną spoinę i odpychająca, albo przyciągająca niczym magnes. Zaraz za drzwiami stał wielki stalowy garnek przypominający kształtem formę na keks.

- To jest nasz pojazd transportowy – oznajmił z dumą przewodnik.

Nigdzie przy stalowym owalnym garze nie było widać żadnego przytwierdzonego systemu napędowego ani kół, więc takie określenie wydawało się żartem, a nie czymś poważnym.

- Będziemy go przesuwać, czy poniesiemy go na zmiany? – zapytała z kpiną w głosie Prima.

Skorupko był pochłonięty oglądaniem wielgachnej formy na ciasto, mogącej pomieścić w sobie przynajmniej tonę piachu i nie wsłuchiwał się w pytanie. Dlatego nie słuchał od początku, jak szczegółowo jeden z przewodników udzielał odpowiedzi. Dopiero, gdy niczego w metalowym pojemniku nie wypatrzył stracił zainteresowanie i przyłączył się do prowadzonej rozmowy.

- W czasach panowania Rady Naznaczonych używano kilku rodzajów pojazdów. Rodzaje napędów i zasady działania latających naszej rasie nie były znane, ponieważ do sterowania nimi potrzebne były nie tylko sprawne ręce, lecz i stopy. Dochodziła jeszcze zdolność wytrzymywania przeciążeń przy dużych prędkościach i długie przesiadywanie w fotelach pilotów. Niestety ogon, racice, a zwłaszcza budowa nóg uniemożliwiały nam pilotowanie. Dlatego rola mojego gatunku ograniczała się do obsługi podróżnych i ekspedycji towarów.

- Były samoloty pilotowane przez ludzi? – przerwał pytaniem wypowiedz przewodnikowi Wojsław.

Mówca nie obraził się na taki sposób nietaktownego wtrącania się do opowiadanej przez niego historii.

- Wtedy istniały pojazdy latające, a ich wizerunek został naszkicowany i namalowany przez żyjących w tamtym okresie przedstawicieli mojej rasy. Podobnie jak w czasach współczesnych modelarze robili modele i wytwarzano zabawki dla dzieci. Pomimo zniszczenia przetrwały nawet w ludzkich bibliotekach pisemne przekazy, które opisują straszliwą wojnę na półwyspie indyjskim z wykorzystaniem pojazdów latających. Przechowały się relacje o ludzkim królu Salomonie i jego pojeździe do podróży powietrznych. Faraonowie starożytnego Egiptu z okresu starego państwa też mieli do swojej dyspozycji „latające rydwany”. Naukowcy i inżynierowie wierni pramatce widząc okrucieństwa Uzurpatora i jego popleczników, jakie często na własnej skórze odczuli woleli zginąć niż udostępnić technologie umożliwiające dokonywanie większych rzezi.

Innym rodzajem pojazdów są dwie spokrewnione odmiany przypominające współczesną kolej i metro. Oba do napędu wykorzystywały zjawisko lewitacji magnetycznej. Naziemna poruszała się po torowisku i osiągała prędkość określaną współcześnie w granicach sześciuset kilometrów ze względu na istniejące uwarunkowania. Natomiast pod ziemią powstała znacznie bezpieczniejsza i dwukrotnie szybsza. Ziemię oplótł system wytopionych w skałach tuneli poprzecinany stacjami przesiadkowymi, które stanowiły swoistą skarbnicę wiedzy naukowej i technicznej.

Wcześniej wspominałem w jakich warunkach i czym będziemy podróżować do pradawnej siedziby Rady. Dlatego proszę teraz, nie dziwić się pojazdowi transportowemu i bez niepotrzebnej dyskusji trzeba zająć miejsca – zakończył z uśmiechem przewodnik.

Pierwszymi pasażerami ze względu na możliwość uszkodzenia skrzydeł był Azyn i Prima. Zaraz po nich wsiadły dwie Sasquatki i musiały podczas gramolenia się do wnętrza keksówki uważać żeby nie nadepnąć na niewidocznych z zewnątrz niewysokich przyjaciół. Będąc w środku chroniły byłe szczury przed nadepnięciem i pomagały wsiąść Ari. Wojsław umiejętnie niczym na torze przeszkód jednostek specjalnych od czoła wsunął się do środka. Zaraz po nim w podobny sposób do wnętrza dostał się pierwszy przewodnik, a jego kompan ślizgiem wskoczył po drugiej stronie. Tak jak zapowiadali rogacze mocno zostali ściśnięci na niewielkiej przestrzeni i narażeni na liczne otarcia o metalowe skorodowane ścianki. Wojsław ubranie w najlepszym stanie miał z przodu, więc przycisnął klatkę piersiową w miejsce najbardziej skorodowane. Ręce rozprostował maksymalnie jak pozwalał mu kształt wehikułu i w ten sposób chronił pozostałych. Głowę odchyloną maksymalnie do tyłu trzymał w niewygodnej pozycji, ponieważ nie chciał przybliżyć twarzy do zardzewiałych ostrych elementów. Owłosione wiekowe matrony plecami dotknęły obudowy niezwykłego pojazdu razem z jednym z rogaczy. Drugi przewodnik po przeciwnej stronie był obrócony twarzą do czegoś przypominającego sterownik ulokowany na rancie. Ari, Prima i Azyn stali ściśnięci w środku nie mogąc się ruszyć. Jak bardzo było to potrzebne, okazało się gdy blaszany pojemnik bez najmniejszego odgłosu oderwał się na kilka centymetrów od podłoża. Powoli przemieszczał się do odsłoniętego wyjścia z kamiennej komory w jakiej był schowany. Kiedy znalazł się w wytopionym korytarzu zaczął przyśpieszać. Skorupko był ciekawy w jakiej kondycji są pozostali, a zwłaszcza Sasquatki. Niestety nie był w stanie niczego dojrzeć i skupił się na trzymaniu twarzy jak najdalej od skorodowanej obudowy. Niecodzienny pojazd przyśpieszał dość mocno. Prędkość musiała być duża sądząc po odczuwalnym ciśnieniu i mocnym powiewie powietrza, chociaż w tunelu było bezwietrznie. System wentylacyjny dla Wojsława był taką samą tajemnicą, jak zasady napędu. Kilkakrotnie zwalniali prawie do zera, żeby wykonać zakręt pod kątem prostym, by po chwili osiągnąć wcześniejszą prędkość.

Wojsław nie wiedział jak długo i z jaką prędkością podróżowali. Dawno zdrętwiał, ponieważ spędził zbyt wiele czasu w niewygodnej pozycji. Kilkakrotnie na skutek narzekań Sasquatek wydawało się, że pojazd zostanie zatrzymany i nastąpi przerwa. Gdyby tak się stało prawdopodobnie nikt nie wiedziałby gdzie i w jaki sposób można było uwolnić je od nadmiaru zgromadzonej energii. Jednocześnie obawiał się niekontrowanego wyładowania i w konsekwencji porażeń.

Bardziej wyczuł niż wiedział, że zbliżają się do celu podróży. Równie dobrze mógł być to kolejny zakręt, albo jakaś przeszkoda na drodze, ponieważ od tysięcy lat w tunelach nie było służb odpowiedzialnych za konserwacje, remonty i bieżące utrzymanie jego drożności. Kapsuła towarowa do materiałów sypkich zatrzymała się w pewnym momencie i sterujący nią rogacz powiedział.

- Koniec podróży. Wysiadamy.

Opuszczenie keksowej foremki było znacznie trudniejsze niż wsiadanie do niej. Członkowie wyprawy byli sparaliżowani niewygodnymi warunkami w jakich przebywali i gdyby ich ktoś w tym momencie zaatakował z pewnością nie obroniliby się, tak byli zdrętwiali. Dlatego obrońca, gdy był w stanie odwrócić się i zobaczył kogo ma przed sobą, nie mógł uwierzyć, że do tego nie doszło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 11.02.2020
    No bardzo ciekawa ta keksówka. Bez szyn i kół potrafiła przemieszczać się i to w jakiej prędkości. Sam tunel robi wrażenie.
    Ciekawa koncepcja wynalazku?
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania