Poprzednie częściAri odcinek 1

Ari odcinek 54

Kiedy Ari podjęła się wyciszenia w razie potrzeby turów, już bez obawy o dalszy los ich grupy, przystał na propozycje zobaczenia zwierząt. Poproszono najważniejszego Sasquata o wskazanie miejsca będącego najbliżej, gdzie będą w stanie zobaczyć ich podopiecznych. Kierunek w jakim mieli podążać odpowiadał im, ponieważ nie musieli wychodzić z pod osłony przed satelitami jaką stanowiły korony drzew i było to prawie dokładnie na trasie jaką zamierzali pokonać. Zbliżał się letni mrok i nastała doskonała pora na przejście na drugą stronę drogi numer trzysta osiemdziesiąt. Wojsław uzgodnił z wilkami trasę nocnego przemarszu i przejścia przez mostek koło Rybnicy Małej o ile nie będzie tam żadnych przeszkód. Gdyby nie musiał nieść na własnych barkach Azyna, nie przejmowałby się niewielką rzeczką z kamienistym dnie, a właściwie o tej porze roku i suszy jaka panowała przez ostatni czas, większym potokiem. Kruki dla własnego bezpieczeństwa musiały pozostać i miały dołączyć do pozostałych dopiero o świcie. Przemarsz w bezksiężycową noc po terenie górzystym, pełnym luźnych otoczaków, odłamków skalnych i wystających korzeni zaliczał się do wyjątkowo trudnych oraz niebezpiecznych. Skorupko ostrożnie stawiał kroki i słuchał szeptów wilków ostrzegających o znajdujących się przed nim kolejnymi przeszkodami. Dopiero na asfaltowej drodze mógł trochę przyspieszyć, a końcowy odcinek przebył biegiem, gdy został ostrzeżony o zbliżającym w ich kierunku jakimś pojeździe. W ostatniej chwili schronili się za korzeniami drzew i leżąc na poszyciu przez szparę między nimi Wojsław obserwował przysłonięte światła auta. Samochód opancerzony i uzbrojony w ciężki karabin maszynowy i z kilkoma osobami, tak jak się spodziewał był pośpiesznie przerobioną cywilną terenówką. Sporo kilogramów musieli użytkownicy na niego dołożyć, ponieważ przemieszczał się wolno, na niskim biegu, lecz silnik był na wysokich obrotach. Nikt z grupy Ari nie wychylał się za naturalnych osłon i w ten sposób nie dawał sposobności na wykrycie za pomocą noktowizorów czy czujnikami na podczerwień.

Dopiero o świcie dotarli w pobliże Skalnej Bramy i Zamku Rogowego gdzie mieściła się jedna z trzech ukrytych obór. Tury wewnątrz były stłoczone i gdy tylko usłyszały delikatny jęk otwieranych wrót, natychmiast zaczęły cisnąć się do wyjścia. Dokuczał im głód i pragnienie, więc nie bacząc na zachowanie ostrożności kierowali się na podleśne pastwisko przez potok koło Zamku, który płynął dalej obok Grzmiącej. Wielkość stada robiła wrażenie i głębokie ślady jakie na ziemi pozostawały wydawały się niemożliwe do zatarcia, tym bardziej do ukrycia nawet przed laikiem. Sasquaty swoim zgraniem i poczuciem przypisanej roli opiekunów stada zaskoczyły pozostałych. Kilka kudłatych dwunożnych osobników szło na przedzie i roztaczało przed sobą gęstą mgłę. Inna część wytyczyła sobą ogrodzenie, za które żaden tur nie próbował przejść. Zwierzęta kolejno gasiły swoje pragnienie w potoku, pijąc na zapas i szły paść się. Żaden duży osobnik i małe cielę nie wydawały z siebie innego odgłosu niż chrapliwy oddech. Wojsław podziwiający niesamowity widok jaki stanowiło pasące się stado, podszedł do stojącej niedaleko Ari i powiedział.

- Doskonale ich wyciszyłaś.

- Nic nie musiałam robić. Sasquaty ich tak wyćwiczyły, a mówiąc bardziej precyzyjnie, przekonały ich, że dla własnego bezpieczeństwa muszą milczeć. Każdy osobnik nie stosujący się do tej zasady był dla dobra pozostałych eliminowany. Tylko w tak drastyczny sposób mogli nakłonić pozostałych do respektowania nakazu ciszy.

- Jak i czy poradzili sobie z pozostałymi instynktami? - zapytał.

- Z tym jest trudniej, lecz dookoła obór roztoczyli pas ochronny z drzew i roślin. Fauna tylko pozornie wygląda tam jak wszędzie indziej, lecz w jakiś tylko znany sobie sposób nakłoniły ją i ziemię do osłaniania i wyciszania dźwięków pochodzących z żywego biologicznego budynku jakim jest obora.

- Chcesz mi powiedzieć, że budynek obory żyje? – rzekł zaskoczony Skorupko.

- Żyje i ma tętno, jak każdy z nas – odpowiedziała Prima i dodała – coś takiego jeszcze przed chwilą wydawałoby się niemożliwe, lecz teraz dla pramatki mój podziw wzrósł jeszcze bardziej.

- Dla mnie był to zwykły, tylko wielki budynek z dachówki, cegły, drewna i obielony na biało wapnem tak jak rodzinny dom Ari – wyraził swoją opinie Azyn.

Samo wspomnienie zrujnowanego gospodarstwa rodziców wycisnęło kilka łez z oczu Naznaczonej. Ona nie prosiła się o funkcję Wybranki jaką dostała od pramatki. Jednak nie zamierzała z tego powodu rozpaczać, ponieważ doskonale już jako dziecko zrozumiała, że przypadła jej rola naprawienia świata. Chcąc przegonić ponure wspomnienia zaczęła opowiadać.

- Sasquaty wyhodowując z minerałów będących w ziemi ten budynek, wykorzystali biologiczną technikę stosowną, jakbyśmy teraz określili w czasach przed antycznych. Wtedy w taki sposób się tworzyło schronienia w większości dla ludzi, którzy jako nieliczni źle znosili przebywanie stale na otwartej przestrzeni. Najbardziej ze wszystkich gatunków od samego początku byli wrażliwi na zmiany temperatur, wilgoci i potrzebowali ciepłych pomieszczeń do pielęgnacji potomstwa oraz przechowywania zapisanej wiedzy. W czasach nam współczesnych jedynie mieszkańcy rajskich zakątków, mogą cieszyć się każdego dnia ze świeżego chleba zerwanego z drzewa czy owocami. Najmniej cywilizowani według współczesnych uczonych ubierają się w tradycyjne stroje zrobione z roślin albo chodzą nadzy i zdobią się malowaniem własnych ciał oraz różnego rodzaju ozdobami. Taki sposób pokazywania się w tamtym okresie w miejscach publicznych był akceptowany jedynie w małych społeczeństwach, gdzie wszyscy siebie nawzajem znali. Ludzie mieszkający w dużych aglomeracjach mieli potrzebę indywidualnego wyróżniania. Idealnym do tego okazał się ubiór i ozdoby z kamieni szlachetnych oprawionych w rzadko występujące metale. Materiał na ciele musiał być jak najbardziej lekki, przewiewny i nie krępujący ruchów. Najlepiej i najładniej w słońcu mienił się jedwab, wiec był najbardziej pożądany. Jednak z bawełny, lnu, wełny, włókien konopi oraz bambusa potrafiono tworzyć równie doskonałe kreacje. Kolory swoją intensywnością oszałamiały, dziś żaden współczesny człowiek nie byłby w stanie w dzień słoneczny na ulicy jakiegokolwiek takiego miasta iść bez bólu oczu. Dodatkowo przy obecnych standardach, tamci ludzie mieli swoje kreacje prześwitujące i w niewielkim stopniu przykrywały ich nagość. Ciało człowieka było traktowane jako element wieńczący jego dekorację i z racji tej musiało być zadbane. Codzienne wizyty w ogólnodostępnych miejskich łaźniach należały do dobrego tonu. Całość miała stanowić doskonałość i do tego dążono. Wszelkiego rodzaju skóra na ubiór nadawała się najmniej, ponieważ w niej ciało słabo oddychało, występowały problemy z higieną, deformowała sylwetkę i wydzielała nieprzyjemny zapach.

Ari pochłonięta widokiem przerwała swoje opowiadanie, ponieważ wypas turów dobiegł końca i dwunożni opiekunowie stada rozpoczęli zaganianie ich do obory. Nikt w tym celu nie krzyczał, nie poganiał, wystarczyły tylko uniesione dłonie pasterzy wyznaczających sobą granice pastwiska, a tury jak na Komedę bez ociągania szły gęsiego do stajni. Najedzone i napojone przechodzili obok patrzących na nie z grupy Ari dostojnie. Nawet najmłodsze cielaki nie okazywały najmniejszego strachu przechodząc obok wilków. W tym czasie Sasquaty tworzące krąg przykucnęły i położyły dłonie na ziemi. Rozległ się delikatny śpiew przypominający bardziej szum wiatru niż jakakolwiek mowę. Jeżeli ktoś przebywający we mgle usłyszałby taki dźwięk z pewnością wziąłby go za dzieło natury. Powoli ziemia niczym żywa istota odpowiadała na te dziwne zawołanie. Rośliny w miejscu wypasu odradzały się, by w niedługim czasie przyjąć barwę i wiek tych niezjedzonych przez tury. Sama gleba zdeptana racicami poruszała się w miejscach wgłębień i wyrównywała swoją powierzchnię, a tam gdzie trawożerni pozostawiły odchody nastąpił ich rozkład i wchłanianie. Najbardziej niezwykły widok stanowiły brzegi potoku, ponieważ strącone kamienie do wody podczas wodopoju i zsunięta parzystymi kopytami gliniasta ziemia zaczęły przemieszczać się pod górę w miejsca wcześniej zajmowane. Kiedy opadła mgła sztucznie wywołana przez plemię wielkich stóp, nic już nie wskazywało, że jeszcze przed chwilą w tym miejscu były zwierzęta ważące nawet pół tony.

Skorupko uważnie przyglądał się wielkiej oborze i dopiero po szczegółach w łączeniach, materiałów był w stanie przyznać, że obiekt przed nim jest niezwykły. Więźba dachowa składała się z całości, jakby wycięta została z jednego niezwykle wielkiego bloku drewna i płynnie przechodziła w coś łudząco podobnego do ceglanego muru pokrytego tynkiem pomalowanym na biało. Kiedy skupił wzrok na dachówce, dostrzegł na niej delikatne falowanie, przypominające skórę śpiącego węża pokrytą łuskami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Te zwierzęta, mają charaktery jak to tak jak jest z różnego rodzaju ludźmi. I tury potrafią się karnie zachować w czasie zagrożenia, to wszystko cechy ludzkie. Czasami zwierzęta są bardziej ludzkie od nas, którzy szczycimy się swoim człowieczeństwem.
    Jestem ciekaw co Ty wymyśliłaś z tą oborą, bo po pracy nad jej niezwykłym opisem wnoszę, że to będzie coś ważnego jeszcze i odegra jakąś rolę w dalszej historii.
  • Pasja 01.04.2019
    Witam
    Żywy biologiczny budynek jakim jest obora powstały z minerałów żyje i ma tętno, jak każdy z nas... ciekawa koncepcja. Cały ten wypas turów i powrót do obory jest bardzo obrazowy, a szczególnie falująca ziemia. Poruszasz ciekawe problemy ziemi i ich mieszkańców. Zwierzęta przedstawiasz jako istoty bardzo rozumne ( wyciszenie)
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania