Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Cień żołnierza - fragment 1 (poprawa 1)
Trzecia wojna zaczęła się kilka pokoleń temu. Świat nie pamięta, już jak ona się zaczęła. Żołnierze walczą, tylko dlatego, że takie mają rozkazy. Jednym z takich dywizjonów, są „cienie”, skrytobójcy. Mający na celu między innymi zabicie dowódcy wrogiej grupy, tak by zginęło, jak najmniej osób trzecich. Wyszkoleni żołnierze zawsze, taką akcję kończyli stu procentowym sukcesem. Z wyjątkiem jednej o nazwie kodowej „hangar”.
- Victor, zostaw tę lunetę i tak nie strzelisz – powiedział to mężczyzna, nieco starszy od Victora.
- Zawsze musisz to wypominać? To był mój pierwszy raz, poza tym od tego razu już zawsze trafiałem – westchnął Victor – i to za pierwszym razem.
- Mam Ci przypomnieć pociąg? - zadrwił mężczyzna.
- Musiałem go wywabić. Chyba coś o tym wiesz?
- Robisz się trochę za mądry. Daj ten karabin, weźmiesz skaner! Zobaczysz, jak się powinno strzelać.
- Baczność żołnierze! Andre, Victor co tu jeszcze robicie? - odezwał się ciężki głos dowódcy- już dawno powinniście ubierać skafandry.
- Tłumacze dzieciakowi, że to ja biorę karabin – odezwał się Andre.
- Victor dostał rozkaz, odnośnie broni. Andre wiem, jaki jest twój stosunek do młodzików, ale wiesz mi, on jest wyjątkiem.
- Jakim znowu wyjątkiem. Kolejny dzieciak, chcący być żołnierzem. Wielkie mi halo. Zdechnie, przy pierwszej okazji.
- Dosyć! Victor bierz karabin. Andre ty będziesz obserwatorem – pojawiła się niezręczna cisza. Victor chciał coś powiedzieć, ale jakaś siła zabrała mu głos – Co tak stoicie! Ruszać się!
Oboje zaczęli energicznie, zbierać swój ekwipunek. Po czym pobiegli w kierunku, wyjścia. Przed wyjście, stało urządzenie. Do którego to weszli pojedynczo. Maszyna zaczęła, zakładać im kombinezon. Twardszy od najmocniejszego metalu i lżejszego od pióra. Jednocześnie z łącznika, jakim spokojnie można, było nazwać owo urządzenie. Usuwany był tlen. Aktualne powietrze, w jakim mieścił się teren bazy, nie pozwalał na oddychanie, a kontakt z tlenem wyzwalał bardzo silny kwas.
Patrząc na krajobraz, zwykły człowiek mógłby zapłakać. Wszystko, co stworzyła ludzkość, przez te wszystkie lata. Stało się jedynie pyłem. Legendą o ludziach jako najlepszymi z istot we wszechświecie i nie chodzi tu o odnalezienie dowodów na obce formy życia a jedynie fakt, że człowiek lepiej niszczy, niż buduje. Ogromne blokowiska, zamieszkałe teraz jedynie przez wiatr i martwe ciała, szukających zapasów nomadów. Niechcących mieszkać w rządowych bunkrach i specjalnie wyznaczonych strefach. Budowane przez dziesiątki lat miasta, zniszczone w ciągu siedmiu minut. Po przez kłótnie kilku ludzi, ucierpiało miliardy. Kiedy to rządzący krajami, wygrzewali się w specjalnych złoto zdobionych bunkrach. Szarzy obywatele krwawili od wojskowych kul albo cierpieli przez promieniowanie.
Wszyscy żołnierze jechali już w kierunku celu. Po sześciu w każdej terenówce. Jechali tak około piętnastu minut, gdy tylko zbliżyli się do czegoś, w rodzaju wałów ochronnych wysiedli. Z niesamowitą szybkością, każdy wykonywał swoje zadanie. Jedni naprawiali wały, drudzy montowali karabiny maszynowe. Jeszcze inni rozrzucali miny przed mury.
- Mamy osiemnaście minut, by się przygotować! - mówił w międzyczasie dowódca – Jesteśmy ostatnią linią oporu! Jeśli pozwolimy im się przedrzeć! Zginiemy nie tylko my, ale również cywile! Liczą na nas! CKM-y na przód, snajperzy na górę – generał chwycił za ramię, przechodzącego obok Victora – uważaj na niego młody. Andre może być trochę pobudzone, bardziej niż zwykle.
- Poradzę sobie.
- Po prostu mi to obiecaj. Proszę! - w jego oczach, było widać zaczątki łez.
- Obiecuję, ale proszę mnie nie traktować jak dziecko – wyszarpał się z uścisku.
Victor udał się w kierunku, ruin jednego z bloków. Tam czekał, już na niego Andre. Gdy tylko go zobaczył, w milczeniu położył się na brzuchu, ustawiając stojącą na statywie lornetkę. Victor zdjął karabin z ramienia i położył się obok niego.
- Wiatr przy lufie pół metra, w optymalnym zasięgu półtora – zaczął Andre – zostały dwie minut.
- Tu CKM dwa, jakie macie potem plany? - odezwał się, głos w radiu.
- Właściwie to nie, a planujesz coś specjalnego – powiedział inny głos.
- Frank załatwił nagrania z wyścigów formuły jeden. Rocznik dwa tysiące dwudziesty siódmy.
- Cholera, tuż przed wojną. Brzmi nieźle, jestem za – powiedział Andre.
- A masz z dźwiękiem czy znowu bez? - spytał Victor.
- Nie sprawdzałem, raczej tak. Dużo za nie dałem.
- Wolę nie pytać o koszty.
- Dobra, koniec gadania. Przełączamy się na grupy. Powodzenia – powiedział bardzo stary głos, Sama najstarszego ze wszystkich.
Victor spojrzał, przez celownik. Widział kolejne zniszczone budynki i wraki pojazdów. Z rzadka widać było, zniszczony asfalt, zakryty przez piach i kurz. Nieco dalej, unosił się kurz. Stworzony przez nadciągającego wroga. Victor przybliżył lunetę, by przyjrzeć się wrogu i strzelić w kierowcę.
- Chłopaki coś mi tu nie pasuje – powiedział zaniepokojony Victor.
- Co jest młody? - powiedział Frank, jeden ze snajperów.
- Mogę się mylić, ale to mi wygląda bardziej na piratów niż regularną armię.
Nie wiemy, z czym walczymy – powiedział spokojnie Frank.
- W sumie to trochę dziwne nie. Mamy strzelać, zabić, a nawet nie znamy powodu.
- Wojna młody, wojna. To jest powód, tu zabijasz z byle jakiego powodu – wyjaśnił Andre – Tu każdy jest dla siebie wrogiem.
- No ale jednak zawsze, dostajemy wytyczne. Kogo zabijamy i dlaczego a teraz każą nam po prostu strzelać. Ani trochę tego nie rozumiem.
- O strzelaniu mówiąc, możesz strzelać – powiedział Andre. Każdy ze snajperów nawet dziewiętnastoletni Victor, zabił już tylu, że zabójstwo to teraz jedynie cyfra do i tak dużego licznika. Strzelił bez większego zastanowienia, idealnie w między oczy kierowcy największego z pojazdów. Mimo założonego tłumika, będącego wręcz podwojeniem karabinu. Huk był tak duży, że blok w którym umiejscowieni byli snajperzy. Zatrząsł się, i sypnął ceglanym kurzem.
- Jak tyś, kurwa strzelił – rozgniewał się Andre.
- Jak zwykle, prosto w między oczy. Nie wiem co się stało.
- Wiedziałem, że danie ci karabinu to zły pomysł – wtedy padł drugi strzał. Oddany przez Franka.
- Widzisz to, co ja? - spytał Hube, obserwator Franka.
- Chyba tak! Nabój przeleciał, jak przez powietrze.
- To hologram! - wykrzyknął Hube.
- Więc, w takim razie co go tworzy? - po zadaniu pytania przez Victora, strzelcy będący przy wałach, na dole. Zaczęli strzelać, w tym momencie z nieba zaczął się wydobywać świst jak z moździerza. Spadające na ziemie, bomby wybuchły od razu, po dotknięciu. Zginęli wszyscy, zaś hologram zniknął. Na niebie pojawił się ogromny samolot. Za plecami snajperów. Jedynych którzy przeżyli, słychać było kolejne wybuchy.
- Nie żyją, zawiedliśmy ich – załamał się Victor.
- Na pewno ktoś przeżył, nie może być inaczej – starał się wszystkich pocieszyć Hube – pójdziemy teraz i sprawdzimy.
- Frank, wypuść drona. Sprawdzimy promieniowanie – powiedział Andre.
Wszyscy stanęli, Frank sięgnął do plecaka i wyciągnął metalowe pudełko. Podrzucił do góry i gdy było w powietrze, rozsunęło skrzydła. Cichutki głos silniczków mógł co najwyżej pomóc w zaśnięciu. Frank z plecaka wyjął też tablet i zaczął sterować dronem. Poleciał w kierunku strefy cywilnej, opary dymu były na tyle duże, że pilot zdecydował zawrócić maszynę. Udało się jednak określić, że dym, jak i cała ziemia są na tyle skażone, by zabić od razu.
- Jeśli nie zginęli od wybuchu, promieniowanie dokonało ich żywota – powiedział Frank z drącym głosem.
- Co teraz zrobimy? - spytał Hube.
- Na razie musimy przeczekać kilka godzin tu na górze. Później zejdziemy na dół weźmiemy, co się da i pójdziemy do innej jednostki.
- O ile coś przetrwało. Na razie mamy jakieś dwie czterotaktówki i po pięć magazynków na jedną, do tego po pistolecie. Żadnej żywności czy picia, przeżyjemy co najwyżej tydzień.
- Ma ktoś ogień? - spytał Hube.
- Wiesz, że zdjęcie maski cię zabije? - spytał Andre.
- Nie chce palić, tylko rozpalić ognisko, jeśli się uda. Potrzebujemy jakiegoś źródła światła na wieczór.
- Powiedz mi, tylko tak Hube. Jak ty chcesz, rozpalić ogień, bez drewna czy podpałki i to jeszcze kurwa bez tlenu. Ty czasem kurwa myślisz – Andre rzucił się na Hube z pięściami.
- Andre, co ty robisz do cholery jednej – mówił to Frank starając się, go uspokoić.
- Powiedz o co ci chodzi? - powiedział to nad wyraz spokojnie Victor, celując jednocześnie z broni – najpierw masz do mnie problem, za starą akcje a teraz rzucasz się na Hube. Tylko dlatego, że miał pomysł, którego dobrze nie przemyślał. Pomyśl, ile razy tak miałeś!
- Zamknij się szczeniaku, myślisz, że jak powiesz raz coś mądrzejszego, to jesteś wielki! Mylisz się ten świat tylko szuka, takich słabeuszy jak ty! - w tym momencie, wyrwał się z rąk Franka, a Victor strzelił mu w głowę.
- Ja pierdolę, co ja kurwa zrobiłem! - powiedział to Victor, starając się złapać oddech.
- To co uznałeś za słuszne, czasu nie cofniesz przeczekamy, do rana i uzupełnimy zapasy – powiedział Frank, bez żadnych emocji.
- Frank, jako że jesteś najstarszym stopniem, obejmiesz dowodzenie – stwierdził Hube.
- Zgoda – stwierdził Frank, otwierając maskę Andre i zamykając mu oczy.
- Frank, ja...ja się boję! - powiedział co raz, mniej pewny Victor.
- Nie masz czego się bać. Jesteś żołnierzem twoim zadaniem, jest bronić tych którzy się boją – powiedział niczym ojciec Frank.
Komentarze (10)
Tak powiedziałem po pierwszym stosunku.
Niepoprawny zapis dialogów, poszukaj poradnika Fantazmatów, naprawdę pomaga. Zaimki osobowe nie piszemy w beletrystyce wielką literą. Przecinki stawiasz wielokrotnie w miejscach zupełnie niepotrzebnych, np. Wszyscy żołnierze, jechali już w kierunku celu. Po co tu przecinek?
Z wyjątkiem jednej o nazwie kodowej „hangar” to ona zniszczyła morale grupy, nawet fakt minięcia kilku lat, nic nie pomaga.
To zdanie jest absolutnie nie po polsku.
Jestem na miejscu. Czekam na Ciebie.
Jestem na miejscu i czekam na Ciebie.
Jestem na miejscu, ale nie czekam na Ciebie.
Jestem na miejscu, gdzie czekam na Ciebie.
" – Victor, zostaw tę lunetę i tak nie strzelisz – powiedział mężczyzna nieco starszy od Victora.
– Zawsze musisz to wypominać? To był mój pierwszy raz, poza tym od tego razu już zawsze trafiałem – westchnął Victor – i to za pierwszym razem.
– Mam ci przypomnieć pociąg? - zadrwił mężczyzna.
– Musiałem go wywabić. Chyba coś o tym wiesz?
– Robisz się trochę za mądry. Daj ten karabin, weźmiesz skaner! Zobaczysz, jak się powinno strzelać.
– Baczność żołnierze! Andre, Victor, co tu jeszcze robicie? - odezwał się ciężki głos dowódcy. - Już dawno powinniście ubierać skafandry.
– Tłumacze dzieciakowi, że to ja biorę karabin – odezwał się Andre.
– Victor dostał rozkaz odnośnie broni. Andre, wiem jaki jest twój stosunek do młodzików, ale wiesz mi, on jest wyjątkiem.
– Jakim znowu wyjątkiem. Kolejny dzieciak, chcący być żołnierzem. Wielkie mi halo. Zdechnie przy pierwszej okazji.
– Dosyć! Victor bierz karabin. Andre, ty będziesz obserwatorem. – Pojawiła się niezręczna cisza. Victor chciał coś powiedzieć, ale jakaś siła zabrała mu głos. – Co tak stoicie! Ruszać się!"
A tutaj z widocznymi poprawkami, opuszczenia, dopiski i komentarze:
"Oboje zaczęli energicznie[] zbierać swój ekwipunek. Po czym pobiegli w kierunku[] wyjścia. Przed wyjście[m] stało urządzenie[, d]o którego to weszli pojedynczo. Maszyna zaczęła[] zakładać im kombinezon. Twardszy od najmocniejszego metalu i lżejszego od pióra. Jednocześnie z [śluzy], jaki[ą] spokojnie można[] było nazwać owo urządzenie[ u]suwany był tlen. Aktualne powietrze, [na zewnątrz] bazy, nie pozwalał[o] na oddychanie, a kontakt z tlenem wyzwalał bardzo silny kwas.
Patrząc na krajobraz, zwykły człowiek mógłby zapłakać. Wszystko, co stworzyła ludzkość[] przez te wszystkie lata, [ s]tało się jedynie pyłem. Legendą o ludziach jako najlepsz[ch] z istot we wszechświecie i nie chodzi tu o odnalezienie dowodów na obce formy życia a jedynie fakt, że człowiek lepiej niszczy, niż buduje. [o co chodziło w tym zdaniu?] Ogromne blokowiska, zamieszkałe teraz jedynie przez wiatr i martwe ciała[] szukających zapasów nomadów. Niechcących mieszkać w rządowych bunkrach i specjalnie wyznaczonych strefach. Budowane przez dziesiątki lat miasta, zniszczone w ciągu siedmiu minut. [P]rzez kłótnie kilku ludzi, ucierpiał[y] miliardy. Kiedy to rządzący krajami[] wygrzewali się w specjalnych złoto zdobionych bunkrach[, s]zarzy obywatele krwawili od wojskowych kul albo cierpieli przez promieniowanie.
Wszyscy żołnierze jechali już w kierunku celu. Po sześciu w każdej terenówce. Jechali tak około piętnastu minut, gdy tylko zbliżyli się do czegoś[] w rodzaju wałów ochronnych[,] wysiedli. Z niesamowitą szybkością[] każdy wykonywał swoje zadanie. Jedni naprawiali wały, drudzy montowali karabiny maszynowe. Jeszcze inni rozrzucali miny przed mury. "
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania