Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Cień żołnierza - fragment 39

Poszła na górę do ich pokoju. Stamtąd właśnie dochodził głos, którego dawnego nie słyszał. Choć ciężko byłoby nazwać go głosem miłych wspomnień. Krzyk delikatnego głosu Natashy, teraz po latach bardziej zużytego i jeszcze mniej przyjemnego. Dla wielu muzyka przenosi ich do dawnych wspomnień, dla Jacoba taką pieśnią była kłótnia Natashy i Giovanniego.

 

Jacob - dwanaście lat temu

 

Dostał kilka dni wolnego. Właściwie nie dostał, a jedynie otrzymał małe zadanie na terenie strefy cywilnej. Na przysłowiowe, pięciominutowe zadanie otrzymał dzień, a w razie problemów nawet dwa. Oczywiście o wszystko musiał zadbać sam. Tak też było misja zajęła mu około godziny czasu, gdy ostatnim etap było przejście przez drzwi, które kilka lat później miały się okazać tymi ostatnimi.

On jednak poszedł w innym kierunku. Poszedł za zapachem chleba, który dwie dekady temu doprowadził go do miłości życia. Przecisną się przez tłum, który był rzadszy w porównaniu do tego kilka lat później. Znał drogę na pamięć, nawet z zamkniętymi oczami, zatkniętym nosem i głuchy doszedł by do celu bez żadnego problemu.

Cel. Miejsce, do którego się udał było inne niż zwykle. Zapach pieczywa się nie zmienił, zmieniło się wszystko inne. Piekarnia, podobnie jak inne sklepy wystawiony był na parterze domu. Ogrodzony stolikiem zastępującym ścianę, to właśnie na nim leżało większość pieczywa na sprzedaż. Handlem tego podstawowego jedzenia zajmował się ojciec Natashy. Miły i serdeczny staruszek Henryk.

 

- Dzień dobry, Jacobie - powiedział radosnym głosem, wycierając w szmatę, brudne od mąki ręce. - Miło cię widzieć.

- Dzień dobry - odpowiadając patrzył mu na ręce, a potem na chleb i bułki. - Jest Natasha?

- Powinna być w środku - wskazał kciukiem za siebie. - Zanim pójdziesz Jacobie, powiedz co u ciebie?

- W porządku - spojrzał na Henryka, w jego oczach widział, że staruszek zapytał o coś innego. - Nic nie rozumie, dla niego to póki co zwykła zabawa, coś nowego.

- Nie mnie musisz to tłumaczyć - powiedział, wyjmując chleb z pieca. - Zastanawia, mnie jednak dlaczego tak dbasz o tego jak mu było…Victora, a Sam nadal tu siedzi, przecież jest starszy i..no wiesz jednak Sam to twój syn.

- Victor i Ellie to też moje dzieci. W tym momencie to jak przyszły na świat, to kto jest ich matką. Dla mnie… dla mnie to nie ma znaczenia. Sam… Natasha pilnuje go jak oczka w głowie. Przecież był pan przy tym gdy powiedziała, że nie chce go posyłać do wojska.

- Pamiętam, pamiętam. Pamiętam też jak później rzuciłeś się na nią. - Jacob milczał. - Idź do niej i staraj się nie wspominać o Ashley - dodał po chwili.

 

Jacob, wszedł do środka nie wypowiadając już ani słowa w kierunku Henryka.

Siedziała tam, na starej zdezelowanej kanapie. Czekała na niego, słyszała jak rozmawiał z jej ojcem.

 

- Chcesz, żebym ci wybaczyła? - nie patrzyła na niego, siedziała lekko pochylona wpatrzona w podłogę. - Zrozumiała, że to wszystko co zrobiłeś to nic? Że to wszystko dla większego dobra?

- Chcę aby nasze dzieci były bezpieczne i ty też..

- Nasze dzieci?! - wstała i podeszła do niego. - Jakie nasze? Sama już nie zobaczysz, a pozostałe to są twoje bachory! Twoje! - wbiła mu palec w klatkę.

- Gdzie Sam? - starał się trzymać nerwy na wodze - gdzie on jest?

- Ashley go zabrała - krzyczała mu prawie, że od ucha. - Zabrała go i Elaine do lasu, tam będą bezpieczni.

- Czekaj, co zrobiła?

- Nie ona - zaczęła się lekko śmiać - ja. Wysłałam je tam, sam chciałeś ich bezpieczeństwa, tam będą bezpieczni.

- Nie! - uderzył ją w twarz, z siłą która prawie ją przewróciła. - Zginą tam, zdechną jak psy.

- Tu też - przecierała dłonią, bolący pulik. - Jesteś jak twój brat, mówisz, że dbasz o bliskich, a jedynie ich krzywdzisz. Krzywdzisz ludzi, Jacobie.

- Zamknij się! - chwycił ją za szyje, zaciskał dłoń, powoli i z dziwnym wyrazem twarzy. Uśmiechem na buzi, łzami w oczach i zmarszczonymi od gniewu brwiami. - Nie! - puścił ją, a ta upadła. - Sam jest twoim dzieckiem i to ty będziesz go opłakiwać - wyszedł bez słowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    "głos, którego dawnego nie słyszał."
    "krzyczała mu prawie, że od ucha" - zerknęłam z ciekawości, ale tego typu ,,kwiatki" (jest ich tu więcej), sprawiające wrażenie, że tekst został napisany na szybko i/lub niedbale, nie zachęcają do czytania. Choć może jeszcze wrócę, tylko zacznę wtedy od początku, bo - co do przewidzenia - trudno mi rozeznać, kto, co i o co.

    Nie oceniam - przynajmniej na razie.
    Pozdrawiam
  • Maksimow 7 miesięcy temu
    Niestety, taki trochę mój styl pisania...tutaj muszę jednak powiedzieć, że pierwsze teksty są nieco bardziej "krzaczaste"
  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    Maksimow Czyli jest jakiś postęp - to najważniejsze.
  • Maksimow 7 miesięcy temu
    droga_we_mgle fakt, ale muszę się w końcu zmotywować i poprawić te stare teksty, że aż tak nie odbiegały

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania