Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

cień żołnierza - fragment 5

- Czekaj, czekaj, przyśniło ci się, że w lesie są żołnierze cienia – westchnął głęboko, starzec w mundurze - i przez to mam odwołać miesięczne przygotowania do bombardowania. Czy ty się sam siebie słyszysz?

- Wiem, jak to brzmi generale ale proszę mi zaufać. Ten sen był realny, widziałem wszystko. Cywili całych w ogniu, upadające budynki, żołnierzy chcących chronić swego króla.

- Jacob już mówiłem od czterech dni, nie ma kontaktu z jednostką. Zbombardowali ich i tyle, nie ma co zbierać – spojrzał na mężczyzne prawie dwa razy młodszego od siebie – chyba, chyba że – zastanowił się chwilę – tu nie chodzi o nich, prawda?

- Czemu ci to przyszło do głowy? - usiadł na krześle, stojącym przed generalskim biurkiem.

- Jacob, przyjacielu – spojrzał na niego pobłażliwie – zrozum szanse, że ona żyje, są niewielkie a szczególnie w lesie.

- Nadzieja umiera ostatnia. Obiecałem sobie, że ją znajdę.

- Nawet nie wiesz, czy naprawdę istnieje. Jacob to był tylko list, kawałek papieru.

- Daj mi to sprawdzić, proszę.

- I tak tam pójdziesz - wyciągnął pistolet z szuflady – prawda? - położył go na biurku - Zwyciężajcie nienawiść – miłością, nieprawdę – prawdą, przemoc – cierpieniem.

- Mahatma Ghandi.

- Właśnie. Wyruszysz jutro o wschodzie, tam będę czekał. Masz tydzień. Za osiem dni rozpoczniemy bombardowanie. Dostaniesz wielbłąda, karabin i pełny plecak. Bez radia – westchnął – nie obchodzi mnie, czy przeżyjesz. Teraz wyjdź – Jacob wstał i ruszył w kierunku drzwi – a i jeszcze jedno -Powodzenia.

- Dziękuje.

 

Wyszedł z pokoju, przeszedł dwadzieścia metrów i wszedł do swojej kajuty. Pomieszczenie było małe, ale przestronnie zrobione. Mieściło się w nim łóżko i małe biurko, które właściwie było stolikiem. Nad łóżkiem wisiał karton zastępujący tablicę korkową, przyczepionych do niego było wiele rzeczy. Takich jak mapa świata z zaznaczonymi stolicami oraz miejscem, gdzie teraz stacjonuje. Było też wiele zdjęć, głównie krajobrazów starego świata. Na ostatniej wolnej od wszelkich mebli, ściany wisiał niedziałający zegar. Jacob położył się na łóżko, spojrzał na zdjęcie dziewczyny, którą miał odnaleźć. Po czym zasnął, chciał jak najbardziej wypocząć przed podróżą.

Sny mają w sobie jakąś tajemniczość, nigdy nie wiesz, czy to na pewno sen i co się w nim wydarzy. Może da ci jakiś znak albo powód, by dalej żyć lub je skończyć. Mrok, koszmar zło, ale czy na pewno jest gorsze od szczęśliwego, miłego snu.

 

Dziewczynka na szpitalnym łóżku, na korytarzu z popękaną podłogą i ścianami. Wszystko porasta bluszcz i słońce świecące z sufitu.

 

- Jacob proszę, pomóż mi! Proszę! Pomóż mi! Słyszysz Jacob! Proszę, pomóż!

 

Jacob - dzień pierwszy.

 

Godzina szósta rano. Słońce dopiero co wstaje, a Jacob już odbierał swój sprzęt. Gotów wyruszyć i odnaleźć cenne sobie dziecko.

 

- Oto i twój wielbłąd – powiedział chłopak, podając sznur z przywiązanym zwierzęciem – Takie szybkie pytanie. Dlaczego wyruszasz tak wcześnie, normalnie zbieracze wyruszą za jakieś dwie godziny i co ważniejsze w parach.

- A co w tym świecie jest normalne, ludzie zabijają tylko dlatego, że ludzie zabijają – wsiadł na zwierzę i ruszył do bramy.

- Oko za oko uczyni świat ślepym – krzyknął chłopak, w formie pożegnania.

 

Jacob wyruszył w dalszą drogę, dla wielu nieważne skąd wyjdziesz wszędzie, zobaczysz to samo. Zdarzają się jednak dziwacy tacy jak Jacob, którzy potrafili zauważyć i docenić piękno tego morderczego świata. Większość z nich nazywała siebie artystami. Jego wielbłąd, podążał ślepo do przodu. Miało się wrażenie, że jego równe tempo usypiało jego samego. Kiedy tylko minęli pierwszą wydmę, Jacob zdjął hełm i zastąpił go chustą, którą oplątł wokół głowy. Zdjął też większość pancerza i mimo wszelkich starań, wysoka temperatura dawała w kość. Cisza i samotność daje chwilę do myślenia. Jacob wiedział, w jakim celu ma dotrzeć do celu, a także jaki był tego pretekst. Zastanawiał się, co powiedzieć. Przewidywał wszystkie scenariusze od najprostszych, gdzie poszukiwana dziewczynka wiedziała kim będzie. Po te najgorsze gdzie zostanie zabity jeszcze w czasie drogi. Kilka godzin, rozmyśleń minęły w mgnieniu oka, potem droga już tylko się dłużyła. W końcu nastał moment, zmierzchu. Słońce zgasło, a Księżyc na nowo zaczął górować na niebie. Jacob znalazł schronienie we wraku samolotu. Wewnątrz wyglądał, tak jak się spodziewał. Zniszczone fotele, kilka pasażerskich szkieletów będących pajęczym domem i puste, okradzione szafki. Do wystającej rurki, przywiązał wierzchowca i z juki, wyjął dla niego żywność. Sam wszedł do środka, zdjął plecak i usiadł na fotelu. Z plecaka wyjął zwoje, ręcznie robionego papieru. Zapiski na nich również były ręczne. Zaczął je czytać, a raczej sprawdzać, czy nadal zna je na pamięć. Każdy zwój opisywał wczesne lata wojny. Jeden, aktualnie czytany przez niego brzmiał:

DZIŚ ZAKOŃCZYŁO SIĘ GŁOSOWANIE NAD POŁĄCZENIEM KRAJÓW UNII. ZA BYŁO – 28 KRAJÓW, 3 – PRZECIW ŻADNE SIĘ NIE WSTRZYMAŁO. PRÓCZ KRAJÓW UNII, GŁOSOWAŁY RÓWNIEŻ KRAJE ZE STREFY SCHENGEN. DZIĘKI, POŁĄCZENIU KRAJÓW, NIE BĘDZIE PODZIAŁÓW ZAMOŻNOŚCI, A I DLA ZWYKŁEGO KOWALSKIEGO DUŻO SIĘ NIE ZMIENI. KAŻDY KRAJ NADAL BĘDZIE PODEJMOWAĆ DECYZJE ADMINISTRACYJNE. „PODJEDNĄ FLAGĄ, POD JEDNYM HYMNEM, POD JEDNYM PRAWEM. OD TERAZ, ŻADEN KRAJ NIE BĘDZIE SAMOTNY. KAŻDY Z NICH BĘDZIE SILNY, ZNIEŚLIŚMY PODZIAŁY, ZWIĘKSZYLIŚMY ZAUFANIE”. TAKIE SŁOWA WYPOWIEDZIAŁ PIERWSZY PRZEWODNICZĄCY UNII NARODÓW. PRZYPOMNIJMY OD DWÓCH DEKAD WSCHÓD, ŁĄCZY SIĘ POD BANDERĄ ROSJO-CHIN, A OD CZTERNASTU LAT OBA KONTYNENTY AMERYKI. UTWORZYŁY SOJUSZ NOWOKONTYNENTALNY. NA EFEKTY POŁĄCZENIA SIĘ KRAJÓW STAREGO KONTYNENTU BĘDZIE TRZEBA POCZEKAĆ, JUŻ TERAZ WIELU SPECJALISTÓW INFORMUJE O OGROMNYM SUKCESIE MILITARNYM, ALE I BAŁAGANIE, KOMUNIKACYJNYM.

 

Jacob odłożył papier, wtedy usłyszał głos.

 

- Lepiej jest zostawić przeszłość, historii.

- Witaj, pielgrzymie – spojrzał w oczy łysego mężczyzny, w metalowej półmasce. Jego ubiór był wykonany, ze skór i futra. Niemiał on, żadnej broni a jedynie torbę przepasaną przez ramię – proszę, siadaj.

- Po co to wszystko? Przeszłości nie naprawisz.

- Ale może, naprawię przyszłość. Jestem pewien, że znajdę tu wszystko, co potrzebne.

- Jak rozpoznać, szaleńca? Wykonuje cały czas to samo, za każdym razem oczekując innego wyniku – zacytował.

- Co tu robisz? - ciężko westchnął.

- Podróżuje, szukam, pomagam. To co zawsze, a ty?

- Szukam, tamtej dziewczynki. Teraz wiem, gdzie może być.

- Teraz mnie zaciekawiłeś, więc gdzie się udajesz? - nachylił się by, lepiej usłyszeć.

- Ludzie z lasu. To ostatnie, miejsce, gdzie może być albo tam, albo w ogóle.

- To już teraz radzę ci zawrócić, ci poganie są stworzeni przez samego diabła.

- Przynajmniej w coś wierzą. Kapłan, naprawdę myśli, że Bóg jeszcze żyje?

- Ty też do niedawna, w to wierzyłeś. Świat się nie skończył, więc Pan musi żyć – mówił to do Jacoba, ale to siebie chciał do tego przekonać – a wiesz, chociaż kim jest ta dziewczyna?

- Nie wiem, z tamtego listu wywnioskowałem, że to moja córka. Jednak coraz bardziej nie jestem tego pewien.

- Ale możliwe?

- Tak, możliwe – spojrzał, głęboko w podłogę – boję się, jak na mnie, zareaguję i co miałbym jej powiedzieć.

- Jacobie, nie myśl o tym, co powiesz, ani nie myśl o tym, co się wydarzy. Daj się, ponieść losowi, nic nie zależy od ciebie. Rób, co będzie trzeba i mów to co ci przyjdzie na myśl. Tylko to pozwoli, ci przeżyć. Czasem oberwiesz, ale czasem zyskasz więcej, niż myślisz.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania