Pokaż listęUkryj listę

Piąta Tajemnica - część 50, 51

1986, Nataniel Senior, Krystian

 

Grupa archeologów pochylała się nad zaimprowizowanym, polowym stołem. Znajdowała się na nim tylko jedna rzecz. Notatka naszkicowana przez Krystiana Tatajno. Nataniel lustrował zawartość szkicu od dołu do góry. Również Krystian nie miał zielonego pojęcia co obraz mógł przedstawiać. Widniała na nim tybetańska sylaba szri obramowana w trapezie.

- Sylaba szri. Nie tego się spodziewałem – rozpoczął Nataniel – Jak dobrze panom wiadomo, ta sylaba wiąże się z przemijaniem, odrodzeniem i śmiercią. Nie widzę tu jednak jakiś szczególnych odstępstw od szeroko przyjętej pisowni.

- Natek, być może musimy spojrzeć na ten trapezoid?

- Bezwzględnie Krystian. Tylko nie bardzo wiadomo do czego moglibyśmy to odnieść? Może któryś z panów ma jakieś spostrzeżenia?

Grupka archeologów zacieśniła krąg. Docent Nikodem Brylski zgasił latarkę. Wewnątrz namiotu zakotłowało się, a pod adresem asystenta poleciało kilka niewybrednych epitetów.

- Spokojnie panowie. – Brylski ponownie załączył światło – Chyba wiem w czym leży problem!

Nataniel z Krystianem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oboje nie mieli wątpliwości, iż Brylski pomimo swojego ekstrawaganckiego, buńczucznego charakteru, był najbłyskotliwszą personą na wydziale. Nie mieli wątpliwości, że kiedyś przyćmi ich obu.

- W czym zatem leży meritum, panie Nikodemie? – spytał Nataniel, przypalając klubowego od pobliskiej butli gazowej.

- Hm, tak więc, biorąc pod uwagę, iż sylaba szri, przytoczona zresztą w opracowaniu „O tym jakimi rzeczy są” Olego Nydahla, strona bodajże sześćdziesiąta druga, funkcjonuje w obrządku większości sekt buddyjskich, od Gelugpów po Dzogczen, nie wykluczam zatem...

- Brylski! – wydarł się Krystian.

Brodaty asystent zamilkł na chwilę, pogładził sumiasty zarost, po czym westchnął głębokim basem.

- Ach tak, moje uszanowanie, czasami mnie ponosi, już zmierzam do tego, ych, meritum. Sęk w tym, że najczęściej sylaba szri nie występuje samotnie. Jest częścią mantry, która otwiera i jednoczy umysł z podwojami krainy umarłych.

- No ale, jak to jest istotne dla nas? – spytał ojcowskim tonem Nataniel.

- Meritum, tak, uch. Jeśli spojrzą panowie na ryt kartograficzny Norbugang Chorten, dostępny w National Archeological Survey of India, wydanie V, wznowione...

- Brylski!!! – tym razem nikt już nie oszczędził docenta.

- Więc, we wznowieniu niniejszym – ciągnął bez zawahania – widnieje zarys obramowań ogrodu koronacyjnego, właśnie idealnie w kształcie romboidu z załączonego na stole szkicu.

Wśród naukowców zapanowała cisza.

- Proszę kontynuować – przytaknął Krystian.

- Właśnie, więc tak. Dziś rano pozwoliłem sobie na ekstrapolacje obszaru badań, gdyż jak nam wiadomo, przy słupku drugim leży kamień z sylabą OM, na trzecim AMI, na czwartym DEŁA. Nigdzie nie znalazłem jednak kamienia z inskrypcją SZRI.

- Poczekaj – przerwał mu Nataniel – Czyli sugerujesz że źle zinterpretowaliśmy obraz?

- Nic absolutnie nie zarzucam, ale wydaje mi się, że pryzmat mozaiki rzuca obraz na lokację ostatniej sylaby.

- Sprawdźmy to zatem! – rzucił Nataniel i ruszył ponownie w kierunku pięciu kamiennych siedzisk.

- Panie docencie, proszę przyświecić raz jeszcze w pierwszy element. – rozporządził - A ty Krystian, mógłbyś zająć miejsce przy ostatnim?

Kiedy wszyscy byli już na swoich miejscach, promień ponownie rozświetlił kamienie, a Krystian spojrzał w centrum diamentu. Nataniel rozejrzał się uważniej wokół. Nieopodal dębu koronacyjnego stała niewielka sylwetka buddyjskiej stupy. Na jej nierównej, bielonej ścianie wyświetlała się sylaba. Wszyscy zauważyli ją równie szybko, lecz po chwili latarka złośliwie zgasła.

- Brylski!!! – rozległo się w całym obozie. Była to jednak salwa radości i docent doskonale o tym wiedział.

Natan, czasy obecne, Kanczenconga

 

W końcu tunel stał się na tyle duży, aby Natan mógł dostrzec zwierzę w całości. Przypominało mu nieco lisa, gdyż sierść miało rudą i dostojną kitę, jednak pysk był zaokrąglony, z dwoma symetrycznie nadstawionymi uszami i niezwykle zaciekawionym wyrazem oczu. Podeszło do niego i chwyciło pyszczkiem za rękaw. Zwierze wyglądało dokładnie jak na obrazku z przewodnika wysokogórskiego z sekcji o czerwonych pandach. Stworzenie nie puszczało rękawa i ciągnęło z całej siły ku wyjściu. Wydawało przy tym nieco piskliwe,lecz urocze dźwięki. Natan, nie myśląc już więcej, zaczął się czołgać. Mijały długie minuty, jednak wciąż nie było widać końca. W pewnym momencie przystanął i zagadnął.

- Gdzie mnie prowadzisz? Gdzie jest Rose?

Panda przystanęła na chwilę, zamigała swoimi czarnymi oczami i chwyciła go pyszczkiem za nogawkę. W tym miejscu korytarz śnieżny był już na tyle szeroki, że mógł iść na czworaka. Po chwili zwierzę odpuściło i znikło w bocznym tuneliku.

- Gdzie się podziałaś? – krzyknął mimochodem. Przez głowę przeszła mu myśl, że oszalał. Rozmawia z czerwoną pandą, gdzieś pod warstwami śnieżnej lawiny, pod szczytem Kanczecongi. Tymczasem musiał jak najszybciej wrócić na powierzchnię, odnaleźć Rose, i to zanim zrobią to inni. Zaczął czołgać się ze zdwojoną siłą, ale po kilkunastu metrach panda ponownie wyłoniła się z nory. Tym razem ciągnęła za sobą jakiś ładunek. Natan nie mógł wręcz uwierzyć w to co zobaczył. Jego rudy przyjaciel wlókł za sobą Relikwiarz. Ten sam, który pozostawił u matki.

- Skąd to wzięłaś, no skąd? – spytał z wyraźną niepewnością w głosie.

Panda zapiszczała radośnie i przytaszczyła mu sznurek, na którym zatroczona była skrzynka. Następnie dała susa do przodu.

- Nie o to mi chodziło. Szukam Rose, to moja dziewczyna, leżała niedaleko stąd, poprowadzisz mnie do niej?

Panda znów mignęła oczami, a wyraz jej pyszczka wyrażał coś na kształt zrozumienia.

- Prowadź, prowadź szybko – wyszeptał i wznowił czołganie. Z czasem korytarz stał się całkiem szeroki, a panda kicała to do przodu, to zatrzymywała się w oczekiwaniu. Kiedy podczołgał się do niej na odległość dwóch kroków, uskoczyła w bok. Śnieg pod nim zapadł się. Poczuł siłę bezładu i w mgnieniu oka cała sytuacja rozmyła się. Ślizgał się z niewyobrażalną prędkością, od czasu do czasu obijając się o zaokrąglone boki tunelu. Pomyślał, że wpadł w lodową szczelinę. Zanim zdążył wysnuć z tego jakiekolwiek wniosek, lód znów zaczął zmieniać się w śnieg, pozwalając na wytratę prędkości. W końcu wypadł z tuby, lądując na śnieżnej hałdzie. Wszystko go bolało, jednak warto było. To co zobaczył, było tak nierealne, że mógłby przysiąc, iż jakikolwiek sen przy tym zapawał na fraszkę opowiadaną dzieciom na dobranoc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 12.12.2018
    Witam
    Bardzo ciekawie przeplatasz czasy ojca Natana, przeszłość i rzeczywistość. Klubowe mnie zaintrygowały, kiedy to było.
    Proszę jaki przebiegły rudzielec. Co zobaczył Natan i co z Rose. Gabriela też pewnie będzie tam widoczna.
    Pozdrawiam serdecznie
  • drohobysz 13.12.2018
    dziękuję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania