Pokaż listęUkryj listę

Piąta Tajemnica (rozdział 26, 27 i 28)

Rose, lot do Indii, tuż przed pierwszym spotkaniem z Natanem

 

Wezwanie do zapięcia pasów wybudziło Rose z długiego snu. Wzłuż rzędów siedzeń zapaliły się światła potwierdzając, że kapitan sposobił się właśnie do lądowania. W samolocie zapanowało poruszenie, a stewardessy wybudzały pozostałych pasażerów upewniając się, czy są gotowi do przyziemienia.

- Proszę zapiąc pasy i podwyższyć siedzenie – poproszono Rose.

- Oczywiście – odparła zmieniając pozycję.

Spojrzała w okienko, jednak na zewnątrz wciąż panowaly ciemności. Widziała tylko migającą lamkpę majaczącą na czubku skrzydła. Wkrótce zauważyła w dole pierwsze malownicze mozaiki ulicznych latarni, które z sekundy na sekundę przybierały coraz to bardziej wyraźne kształty. Kiedy ostatnia stewardessa kończyła już swój obchód, Rose opanowały zimne dreszcze. Wypowiadając kilka wersów mantry powstrzymała stres i czekała na koniec lotu. Skupiona, nie zauważyła nawet kiedy koła samolotu gładko zetknęły się z pasem lotniska w Kalkucie. Boeing 767 kołował jeszcze przez chwile, po czym zatrzymał się, a stewardessy zgodnie z procedurami rozhermetyzowały kabinę. Po chwili schodziła już po schodkach oświetlonych promieniami wschodzącego właśnie słońca. W nozdrza natychmiast uderzył ją specyficzny zapach hinduskiego subkontynentu. Mimo, że było wcześnie rano, od razu wyczuła panujący tu zaduch, i dziwny, jakby lepki posmak unoszący się w powietrzu. Był on dla niej zaskoczeniem, gdyż nigdy dotąd nie wychyliła nosa poza zieloną i wilgotną Europę.

- Witajcie Indie! – pomyślała schodząc z ostatniego schodka. Odprawa minęła bez większych problemów i wkrótce znalazła się na hinduskiej ulicy, przy której nawet najbardziej gwarne i ruchliwe włoskie uliczki wydawały się teraz oazą spokoju. Spojrzała na przygotowaną wcześniej mapę, po czym zatrzymała przejeżdżającego obok tuk-tuka. Jazda tuk-tukiem nie była szczytem luksusu, jednak dawała Rose szansę na zebranie pierwszych doświadczeń w tym jakże nieznajomym świecie. Po kilku minutach przepychania się pośród tysięcy klaksonów, tuk-tuk zawinął w zatoczkę. Rose podała kierowcy pięć euro i podziękowała za przejażdżkę. Niedowierzając, że właśnie wyrobił dniówkę, w euforii rzucił się do jej stóp. Sytuację od razu zwęszyły dzieci ulicy. Zanim zrozumiała co zrobiła, zgromadził się wokół niej ich pokaźny tabun. Kiedy zaczeły dobierać się do jej plecaka, zaczęła biec przed siebie. Na szczęście, całą sytuację zauważyli Ghurkowie z dworcowego posterunku. Nie zabiegła zbyt daleko, kiedy ich pałki poszły w ruch.

- Dziękuję! – zwróciła się po wszystkim do kapitana Ghurków.

- To się tutaj często zdarza. Miała Pani szczęście, że akurat byliśmy na posterunku. Zmierza Pani zapewne na dworzec? – dopytał kapitan.

- Tak. Za chwilę mam pociąg do Siliguri – odparła.

- W takim razie proszę z nami – powiedział Ghurka i puścił Rose przodem. Na peronie policjanci ukłonili się i odeszli.

- Proszę poczekać! – krzyknęła.

- Czego sobie panienka życzy? – przełożony Ghurków odwrócił się na powrót.

Rose wyciągnęła z kieszeni zwitek dolarów.

- Proszę, dziesięć wystarczy? – zapytała.

- Niech Panienka się tu z tym nie obnosi – policjant przyjął banknot, po czym po raz kolejny uśmiechnął się i zawrócił w swoją stronę.

Rose rzuciła plecak i przysiadła na pobliskiej ławce. Po kilkunastu minutach oczekiwania słońce wzniosło się już całkiem wysoko i dopiero teraz zaczęła odczuwać prawdziwy hinduski skwar. Nie była na to zupełnie przygotowana, więc tymbardziej ulgę przyniósł jej wtaczający się właśnie na dworzec pociąg do Siliguri. Wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie był on oblepiony pasażerami na gapę. Zatrzymał się, i chwilę później akolitka siedziała już w luksusowym, klimatyzowanym przedziale. Nigdy wcześniej tak nie doceniła klimatyzacji. Chłodna bryza uspokoiła ją na tyle, aby zapaść w długą drzemkę.

Późnym popołudniem pociąg dotarł do celu. Następna część dnia zeszła Rose na jeździe kolejnymi tuk-tukami, i walce o miejsce w przeludnionym jeepie do Darjeeling. Zaczęła żałować, że nie posłuchała rady koleżanki z samolotu i nie wynajęła sobie go na własność. Miała jednak na uwadze powodzenie misji, a każde trudne doświadczenie pozwalało jej wczuć się choć odrobinę w rolę backpackerki. Na pocieszenie pozostawał jej fakt, że za kilka godzin ujży po raz pierwszy w życiu Himalajskie szczyty, a wśród nich także ten jeden, najważniejszy. Szczyt którego za wszelką cenę nie chciała zdobywać.

 

Przeor, tuż przed wyprawą

 

Przeor wtoczył się do oddziału intensywnej terapii krakowskiego szpitala wojewódzkiego. Pielęgniarka dyżurna od razu zastąpiła mu drogę.

- Tu nie wolno wchodzić bez pozwolenia! – napomniała go.

- Ja do ostatniego namaszczenia...

- Jeśli tak, to inna sprawa. Pacjent jest w ciężkim stanie. Nie wiem, czy będzie mógł rozmawiać.

Przeor minął kobietę i odnalazł interesujący go pokój. Daniel leżał podłączony do kroplówki. Miał zabandażowaną głowę, a prawa noga w gipsie podwieszona była na wyciągu.

- Szczęść Boże – odezwał się.

Daniel zwrócił twarz w jego kierunku, jednak nic nie odpowiedział.

- Wiem, że ciężko zniosłeś ostatnią akcję, jednak gdyby nie nasi nominaci, byłbyś teraz w rękach akolitów Naszego Kręgu – powiedział Przeor – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo ryzykowałeś wykraczając poza to, o co cię prosiłem! Miałeś tylko wybadać okolice mieszkania Gabrieli, a wylądowałeś na strychu Saskich w Krakowie! Możesz mi wytłumaczyć, jak to się stało?

Daniel patrzył na niego przez chwilę, po czym przez otwór w bandażu popłynęła cicha, rzężąca odpowiedź.

- Nie chciałem do Ojca wracać z pustymi rękami… W Bielsku, w piwnicy wykryłem wejście do tunelu! … Yhhh… ale nie zdążyłem go wybadać to …ughr…. pojechałem do Krakowa i ona już tam na mnie czekała … Potem pamiętam tylko …. światło i jak mnie wrzucali do bagażnika…. Uderzenie… - Daniel ledwo cedził słowa.

Przeor uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Była to najgłupsza rzecz, na jaką mogłeś się zdobyć synu, ale w swojej głupocie dokonałeś czegoś, czego ja nie potrafiłem przez niemalże trzydzieści lat! – rzucił Przeor – Ale teraz jest już za późno. Niestety przepłoszyłeś ich – powiedział i odwrócił się w kierunku wyjścia.

Daniel poruszył nogą, która przeciągnęła łancuchy na wyciągu.

- Tak? – Przeor zatrzymał się na chwilę.

- Ugh… Pieniądze dla Gosi… – wykrztusił ostatkiem sił.

- Tak Danielu. Przeleję – odparł Przeor i wytoczył się z oddziału.

 

Rose, tuż przed pierwszym spotkaniem z Natanem

 

Po około godzinie jazdy, krajobraz zmienił się nie do poznania. Upiorny skwar i zaduch płaskowyżu ustąpił miejsca bujnej zieleni himalajskich lasów. Wkrótce asfaltowa droga zamieniła się z grubociosaną żwirówką, niebezpiecznie zwężającą się w krytycznych miejscach. Wraz ze wzrostem wysokości, każde mijanie, lub wyprzedzanie samochodów, stawało się prawdziwą sztuką. Rose zastanawiała się, jak te ogromne ciężarówki, które spotykali po drodze, nie spadały za każdym razem w przepaść. Chwyciła się kurczowo rączki przy oknie i mocno przygryzała wargi za każdym razem, kiedy jeep znajdował się centymetry od krawędzi drogi. Tym bardziej z ulgą powitała widok herbacianych plantacji rozciągających się na stokach, tuż przy Darjeeling. Kiedy w końcu wysiadła z Jeepa, jej oczom ukazał się nierealny widok miasta w chmurach. Nigdy wcześniej nie była na 2000 m.n.p.m, a tutaj okazało się to zwyczajną życiową przestrzenią, na której ulokowane było wielkie miasto, z jeszcze większymi górami w tle. Jednak po całym dniu w drodze, jedyną rzeczą o której marzyła, było teraz przytulne łóżko w hostelu. Po kilkudziesięciu minutach kluczenia wąskimi uliczkami, i podchodzenia stromymi schodkami, nie mogła wręcz uwierzyć, że znalazła się u jego bram. Szybko załatwiła wszystkie formalności i wkrótce w pełnym rynsztunku rzuciła się na upragnione łóżko. Nie miała nawet siły, aby zdjąć plecak. Zapachy całego dnia i lepiące się do ciała ubrania nie przeszkodziły jej ani na chwilę w zapadnięciu w głęboki sen. Hostel, pokój i łóżko rozmyły się, a sama Rose zamieniła się w ptaka. Nie mogła nadziwić się ogromowi piękna tej krainy, gdzie zielone pola herbaty stykały się często z obłokami płynącymi gdzieś w kierunku bambusowych zagajników, przeplatających się z rozsianymi gdzieniegdzie ceglanymi dachówkami. Postanowiła wzbić się ponad nie, by wkrótce zauważyć wieżę ratusza. A za nią, majaczący w oddali, lśniący szczyt Kamczencongi. Kiedy już miała kierować się w jego stronę, z oddali dobiegł przeraźliwy stukot i runeła na ziemię. Znów oplótł ją pokój, z przestrzeni wyłoniło się łóżko i drzwi, do których ktoś nieustannie się dobijał. Rose próbowała się podnieść, jednak splątane sznurki opinające jej plecak jeszcze przez chwilę nie dawały jej wyboru.

- Proszę! – ryknęła, zapraszając gościa do środka.

Klamka przekręciła się, a w drzwiach ukazał się niski, śniadej cery, drobny szerpa.

- Rakesh Thimpu - przedstawił się mężczyzna – Przysyła mnie Antonio Bianco.

- Spodziewałam się ciebie – odparła Rose, wyplątując się jednocześnie z ostatniego szurka – Wejdź proszę.

Rakesh zatrzasnął drzwi, po czym zajął miejsce w jednym z wiklinowych foteli będących na wyposażeniu pokoju.

- Rozumiem, że za tobą długa trasa? – rozpoczął niepewnie Rakesh.

- Nazywam się Rose.

- Zatem miło Panią poznać, Rose. Czy podróż przebiegła bez problemów?

- Z drobnymi incydentami, ale warto było. Darjeeling jest niewiarygodnie pięknym miejscem!

- Tak mówią. A jutro zobaczy Pani również Yuksam!

- Czyli coś się zmieniło? Nasz cel nie zjawił się w Darjeeling?

- Z informacji jakie posiadam, przebywa właśnie w Yuksam. Dziś zwiedzał lokalne świątynie.

- To nie jest dobra wiadomość. Yuksam to chyba wioska, skąd ruszają grupy na Kamczencongę, prawda?

- Tak, to główny punkt wypadowy dla grup udających się w wysokie góry. Dlatego nie mamy czasu do stracenia. Będę na Panią czekał w jeepie, jutro o piątej trzydzieści rano. Mam nadzieję, że zdąży się Pani odświeżyć…

- Dziękuję, na pewno będę gotowa.

- Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz wybaczy Pani, ja również muszę się przygotować – Rakesh skinął głową i wyszedł z pokoju.

Rose ostatkiem sił zdążyła sciągnąć z siebie przepocone ciuchy i nastawić budzik na piątą. Sen prawie natychmiast upomniał się o swoje, chwytając ją ponownie w szpony zapomnienia. Tym razem lot przebiegał sprawnie, i po chwili krążyła już wokół stupy wzniesionej na zboczu Kamczencongi. Na niebie nie było ani jednej chmury. Nagle jednak coś zaczęło ściągać ją w dół. Spadała, aż słońce schowało się za stokiem góry. Wkrótce prąd powietrza wciągnął ją w szczelinę, która stopniowo topniała, odłaniając jaskinię oświetloną tysiącem świec. Z jej podłoża zaczęły wyrastać stalgmity, które zamieniły się następnie w mniejsze i większe stupy. Na ścieżce pomiędzy nimi, kroczył młody człowiek w towarzystwie drugiej niej.

- Natan! Natan! – próbowała krzyknąć, lecz jej usta nie chciały się otwierać.

Para zatrzymała się na końcu komnaty, gdzie znajdował się tron. W pozycji lotosu siedziała na nim zgarbiona postać człowieka z Czarną Koroną na głowie. Rose widziała, jak jej drugie ja szarpie się z Natanem, lecz przegrywa i przewraca się na zimne podłoże jaskini, a on zbliża się do tronu i zrywa koronę z głowy mnicha. Niewidzialna siła powstrzymywała Rose od jakiegokolwiek ruchu.

- W końcu moja! Losie dopełnij się! – krzyknął Natan, nakładając sobie koronę na głowę.

Ściany jaskini zadrżały. Rose próbowała machać skrzydłami, jednak cały czas nie udawało jej się unieść. Wkrótce stupy zaczęły rozpadać się w proch, a jaskinia zapadać w posadach. Kiedy jedna ze skał z ogromnym impetem runęła w jej stronę, w sekundzie obraz zniknął, a Rose zerwała się z poduszki. Zza okna dobiegał przeciągły klakson. Wydawało się jej, że minęło nie więcej, anżeli pięć minut, odkąd Rakesh się z nią pożegnał. Kiedy jednak spojrzała na budzik, minutnik przeskoczył właśnie na czterdzieści pięc minut po piątej. Przeturlała się szybko na drugi koniec łóżka, i omal nie spadła z krawędzi.

Po dziesięciu minutach, siedziała już na przednim siedzeniu jeepa, w pełni gotowa do drogi.

- Przepraszam Rakesh, budzik nie zadzwonił – przywitała się.

- Od tego tu jestem – odpowiedział szerpa załączając silnik.

Droga do Yuksam zajęła im około sześciu godzin. Podczas jazdy, Rakesh wprowadzał Rose w trudne relacje Sikkimu z mocarstwami położonymi po obu stronach gór, stanowiących zarazem granice tego maleńkiego, autonomicznego obszaru. Przybliżał także lokalne obyczaje, i zasady projektowania buddyjskich stup. Matematyczny zmysł Rose nie mógł się wręcz nadziwić, jak ściśle mistyka łączyła się tu z inżynierią. Czas minął im szybciej, niż się spodziewali, i wkrótce zawinęli na jedyną, centralną ulicę Yuksam. Była to mała, ale ważna dla alpinistów wioska, gdzie swoje przedstawicielstwa posiadała każda licząca się agencja trekkingowa. Rakesh zatrzymał się pod jednym z hosteli znajdujących przy ulicy.

- Tu Natan wynajął pokój - zwrócił się do Rose - Czy chce Pani też się tu zatrzymać?

- Tak, ale o to się już nie martw. Poradzę sobie – odparła i wysiadła z jeepa.

- Będę na Panią czekał w agencji po drugiej stronie ulicy. Proszę dać znać, jeśli byłbym jeszcze potrzebny – Rakesh pożegnał się, podając Rose plecak.

- Będziemy w kontakcie – odparła, zwracając się w kierunku wejścia do hotelu. Wewnątrz, pracownica przywitała ją i oprowadziła. Budynek był stary, nieremontowany od lat siedemdziesiątych, z zieloną farbą na ścianach.

- Pokój po prawej jest już zajęty. Czy chce Pani ten na przeciwko? – zwróciła się do Rose.

- Właśnie o ten mi chodziło! – odparła, odbierając klucz. Serce zabiło jej mocniej, kiedy pomyślała, jak blisko celu podróży się znalazła. Weszła do pomieszczenia, rzuciła plecak i wzięła głęboki wdech. Przysunęła pobliskie krzesło i opadła na niego całym ciężarem. Siedziała teraz sama w wielkim zielonym pokoju, a zza starych, niekrochmalonych firanek, do środka wpadała świeża górska bryza. Wpatrywała się w starodawne dębowe meble, przypominające jej nieco te, które pamiętała z czasów dzieciństwa w Szkocji. Również zapach otoczenia nie przypominał jej w niczym tego suchego, drażliwego odoru, królującego na hinduskim płaskowyżu. Pomyślała, że było w tym pokoju coś zachęcającego do pozostania w tej krainie, a poza tym, właśnie zaczynały budzić się cykady. Wkrótce z zadumania wyrwało ją poczucie uciekającego czasu. Z ulgą zrzuciła ubrania i wskoczyła do wanny. Ciepła woda zmyła z niej zdarzenia ostatnich kilkunastu godzin, jednak myślami Rose robiła już miejsce dla kolejnych. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że w pojedynkę może sobie nie poradzić. Odrzuciła jednak tą ewentualność, skupiając się na swoim ciele. Szczególnie dziś wieczorem musiało być zadbane, pachnące i pełne seksu.

Z łazienki wyszła dobre dwie godziny później. Jeśli ktoś czekałby teraz na nią, na pewno nie uznał by tego czasu za stracony. W nałożonym makijażu, z kręconymi blond włosami, wyglądała naprawdę zjawiskowo. Długo przeszukiwała plecak w poszukiwaniu ubrania na miarę sytuacji.

- Jaki hotel, takie uwodzenie – pomyślała, wybierając lekki podkoszulek i obcisłe spodnie Nike. Uznała, że całość wygląda naturalnie i nie budzi żadnych podejrzeń. Należało tylko wyszukać odpowiedni pretekst i zapukać do drzwi na przeciwko. Usiadła na łóżku, i wsłuchała się raz jeszcze w nasilający się świergot cykad walczących o swoich samców. Słońce za oknem powoli schowało się za górskie grzbiety, lecz pomysł wciąż nie nadchodził. Rose wydało się dziwne, że nigdzie nie było widać żadnych świateł, a lampka przy jej łóżku nie chciała się zapalić. Wyjrzała przez okno, za którym jakiś chłopak na rowerze oznajmiał właśnie mieszkańcom, że prąd wróci do wioski dopiero nazajutrz.

- Eureka! To najlepszy pretekst! – pomyślała Rose i wyszła na korytarz. Wahała się jeszcze przez chwilę, poprawiając kilkakrotnie opadające loki, po czym podniosła kciuk. W korytarzu rozległ się odgłos pukania, a następnie skrzypienie otwieranych przez Natana drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Szudracz 30.04.2018
    Oprócz tego, że nie wyłapałam, kto z kim walczy, niestety. Wina leży najprawdopodobniej po mojej stronie.
    Całość podsumowując nie mam zastrzeżeń. Jest dużo szczegółów godnych wnikliwemu przyjrzeniu się bliżej. Wyczuwam klimat tam panujący, przez co można się zbliżyć do otoczenia i postaci. Towarzyszy temu odrobina odrealnienia na plus są te zabiegi.
    Czekam na dalsze części, oby nie było zbyt dużej przerwy pomiędzy nimi. Odświeżone mam wszystko na bieżąco. :)
  • drohobysz 30.04.2018
    bede wrzucał :)
  • Pasja 05.08.2018
    Witam
    Jesteśmy w Indiach. Inna kultura i inny klimat. Sny Rosse piękne. Opisy też. Wszystko zaplanowane z precyzją. Antonio Bianco i reszta trzyma rękę na pulsie. Czy uda się jej z Natanem. Przecież sen był na Tak.
    Nadrabiam zaległości. Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania