Pokaż listęUkryj listę

Piąta Tajemnica - część 75

Antonio Bianco, Anna, Przełęcz Goecha-La, miejsce zejścia lawiny

 

Ciężkie chmury zasłoniły chyba ostatnie już promienie słońca. Wiatr wzmagał się. Niósł ze sobą spore wstęgi śniegu, które raz po raz odsłaniały, lub przykrywały powykręcane śmigła wraku.

Antonio Bianco wciąż nie mógł przywyknąć do czterech łap zwieńczonych krągłymi poduszeczkami. Rude futro też nieco go drażniło, ponieważ nie mógł zapomnieć o swoim poprzednim, lubiącym wygody ciele. Mimo wszystko, zdecydował się na powrót. Wiedział, że każda para rąk, lub łap, może się w tej rozgrywce przydać. Dzięki profesorowi, pełniącemu teraz funkcję najwyższego strażnika Bardo, udało się uprosić kilka dakiń, aby w swym bezkresnym współczuciu utkały mu tymczasowe ciało. Obaj rozumieli też, że czasu pozostało niewiele. Wraz z wiekiem profesora, korona zaczynała mu ciążyć coraz bardziej. Potrzebny był nowy, silny strażnik, tym bardziej, że siły chaosu chcące wyrwać się z uwięzi, zaczęły wywierać na nim coraz większe piętno. Jeśli mandala zawaliłaby się, rzeczy powróciłyby do stanu sprzed pierwszej koronacji, a ludzie znów musieliby walczyć z demonami o odrodzenie. Spieszył się. W Bardo czas był pojęciem względnym, więc jak ocenił, od zejścia lawiny mogło w normalnym świecie upłynąć nie więcej niż pół godziny. Pokonał lodowy tunel, ale nie mógł znaleźć ścieżki wyrytej przez swego poprzednika. Musiała zawalić się wkrótce po tym, jak przeszedł nią na drugą stronę. Wkrótce zimna bryza zmierzwiła jego gęstą, rudą sierść. Kiedy wystawił pysk na powierzchnię, płatki śniegu prawie całkiem zasłoniły mu widok. Wiatr zwiewał je ze wszystkich stron. Wyskoczył z nory i wypróbował swój nowy super zmysł – węch. Oprócz krystalicznie czystego powietrza, jego nos nie zwietrzył nic. Kiedy już miał zrobić krok naprzód, dobiegły go odgłosy stąpania. Odruchowo cofnął się do nory. Wyraźnie można było wysłyszeć parę ciężkich, dwunożnych istot. Po chwili zbliżyły się na tyle, że zobaczył ich masywne sylwetki. Obie mierzyły przynajmniej dwa i pół metra, oraz posiadały doskonale komponujące się z otoczeniem, śnieżnobiałe futra. Nie wiedzieć dlaczego, z pyska Antoniego wydobył się jednorazowy, przeciągły pisk. Szybko go stłumił, jednak jeden z olbrzymów od razu zwęszył trop. Odwrócił w jego stronę swoją zarośniętą mordę z nosem podobnym do niedźwiedzia i wciągnął powietrze. Druga postać zatrzymała się nieco zdziwiona.

- Krrh barrq. Raaag! – zawyła.

- Kłrgaaa! – odpowiedział ten bliżej, po czym zbliżył się do nory. Pochylił się i zaczął węszyć. Kiedy Antonio wyjrzał spod śniegu, wylot nory, w której się schronił, zasłaniało dziwnie ludzkie, lecz dwa razy większe, oko. Zamarł. Nagle, ku jego zaskoczeniu, z bocznej ściany przekopu przebiła się pospolita, szara mysz. Kiedy zorientowała się, że znajduje się pomiędzy Scyllą i Charybdą, wydała pisk głośniejszy od wszystkich niecnych mocy tu zalegających, ale łapa śnieżnej istoty i tak w sekundzie ją pochwyciła.

- Rłghhhhdon! – zawył śnieżny człowiek triumfalnie. Jego towarzyszka bez zbędnych ceregieli jednym ruchem wytrąciła mu ją z łapy.

- Rłghhhhdon ni khła, Natan khła! – warknęła.

Antonio wydało się, że była to samica. Najwyraźniej też nie potrafiła utrzymać języka za zębami, ponieważ właśnie dowiedział się, że co tu robią. Wyczekał chwilę, po czym pomykając od kamienia do kamienia, minął wrak śmigłowca. Jakieś piętnaście metrów wyżej, śledzona para zaczęła przekopywać śnieg. Praca szła im bardzo sprawnie i już po minucie samiec zniknął w wykopie. Powrócił jeszcze szybciej, w łapach dzierżąc bezwładne ciało. Jego towarzyszka błyskawicznie je przejęła, ułożyła na prowizorycznym posłaniu i długo nasłuchiwała.

- Grhwww! Gaueeeeerauq – zaintonowała w końcu.

Jakby w odpowiedzi, samiec popędził w górę tak sprawnie, że nawet pantera śnieżna miałaby problem, aby go prześcignąć. Gdy zniknął w zamieci, wyciągnęła z bocznej sakiewki zwitek ziół.

- Tara Nagbo! Fhhhhhass, ktkr ktkr, fhhhhhhass! – wymruczała, a gałązka błyskawicznie zapłonęła otulając Natana dymem. Następnie wyciągnęła słoik pełny białych larw. Rozchyliła usta chłopaka, rozmiażdżyła jedną o drugą, a sok spłynął mu do gardła. Natychmiast zakrztusił się, reagując odruchem wymiotnym, otworzył na chwilę oczy, ale od razu znów legł na posłaniu. Wyraźnie zadowolona, śnieżna kobieta pochyliła się nad nim, oczyściła i osłoniła ciałem. Po kilkunastu długich minutach zjawił się samiec z dwoma pomocnikami. Załadowali nieprzytomnego na prowizoryczną lektykę i w mgnieniu oka wszyscy rozpłynęli się gdzieś wysoko, owiani śnieżnymi szarfami.

Antoniemu pozostał plan B. Wskoczył do wykopu i zaczął węszyć. Udało mu się natrafić na plecak, z którego wyrzucił całą zawartość. Wciąż jednak nie mógł natrafić na najważniejszą rzecz. Kiedy już miał się poddać, zauważył, że jedna z wełnianych skarpetek jest zgrubiona. Rozwinął ją w zębach, ale opłaciło się! Czarna Nokia! Bez niej, jak wspomniał profesor, obecne Koło Czasu nigdy się nie domknie. Antonio nie rozumiał jego słów, ale patrząc teraz na to wysłużone urządzenie z powycieranymi klawiszami, czuł dumę. W pysku trzymał niezniszczalną czarną Nokię, która w dodatku miała teraz zmienić bieg historii. Co za telefon, pomyślał, i dał susa ku drodze powrotnej.

 

***

 

Anna obserwowała całość przez oczy Tloqe’a. Czasami przejmowała nad nim kontrolę, jednak w tej chwili sytuacja tego nie wymagała. Jej podopieczni spisali się znakomicie. W jaskini paliły się wszystkie możliwe paleniska. Śnieżne kobiety z największym oddaniem doglądały, aby warunki panujące w grocie były optymalne dla ludzkiego organizmu, a ich mężowie zasuszali i selekcjonowali uzbierane na stokach zioła. Lektykę z ciałem Natana złożono tuż przy jej ołtarzu. Chłopak okazał się silniejszy niż sądziła. Przerwała wizję i otworzyła oczy.

Nawet w Bardo, Natan wciąż spał. Pomieszczenie, w którym się znajdowali, do złudzenia przypominało ich stary pokój w krakowskim akademiku. Półki ze stosami książek z traktatami filozoficznymi, łóżko i okno. Anna dołożyła szczególnej troski, aby widok z niego przypominał ich najpiękniejsze chwile. Księżyc wisiał tuż nad dachem, dokładnie w tej samej pozycji, jak wtedy, gdy kochali się namiętnie. Wtedy, gdy w chwili uniesienia dał jej wciąż nienarodzone dziecko. Mogłaby celebrować ten moment całą wieczność, jednak bez Natana nie miało to najmniejszego sensu. Musi spróbować, przecież w pewnym sensie jest wciąż tą samą dziewczyną. Dla niego zrobiła to wszystko. On to zrozumie. Z wszystkich istot tego świata, tylko on będzie w stanie. Pełna wiary uniosła palec wskazujący, po czym bez wahania przyłożyła go do czoła chłopaka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 21.08.2019
    Bardzo ciekawa część. Odnalezienie Natana i... Następnie wyciągnęła słoik pełny białych larw. Rozchyliła usta chłopaka, rozmiażdżyła jedną o drugą, a sok spłynął mu do gardła... bardzo intrygujące uzdrowienie.
    Jak Natan zareaguje kiedy zobaczy Annę.
    Inspirujesz Autorze świetnym mykiem... plączesz teraźniejszość z przeszłością i robisz to znakomicie.

    Pozdrawiam
  • drohobysz 22.08.2019
    Dziękuję za słowa wsparcia! Robię co mogę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania