Wiersz <*> Ƥocałunki Wrzących Cząstek
Kiedyś wrzuciłem, wykasowałem. Teraz powtórzyłem.
ॽഠഭരłಲറƙ౹ ൰ଧജąഭഴഭ৸ ഭജąട੮૯ƙ
Niewola.
Trzymam nóż.
Błyszczące ostrze czeka na spełnienie.
Wbijam głęboko. Najgłębiej.
Słyszę jęk zranionego.
Czerwone kropelki rosy, błyszczą zmęczoną szarością.
Nie widzę blasku Słońca. O nie! Tylko nie to.
Ono jest. Przyćmione. Przyczajone.
Takie inne.
Uciekam coraz szybciej.
Wyrzucam nóż. Narzędzie zwątpienia.
Wiruje przez chwile, zamieniając się w popiół.
Zwęglone ciałka polnych myszy, kleją się do butów.
Wciąż biegnę.
Czy ty mnie widzisz? Nie pozwól na to. Proszę.
Dlaczego każesz mi cierpieć?
Czuję oddech słonecznej gardzieli.
Potężny ryk, wiruje w głowie,
jak stado zgłodniałych sępów.
Pajęczyna.
Jestem w pajęczynie ciepłych dźwięków.
Ale zimnych.
Szaleńczo zimnych. Lodowatych.
Czerwone kropelki szarości, wznoszą się ku niebu.
Chcę je złapać. Pochwycić. Uczepić się drobinek nadziei.
Poszybować. Ulecieć razem z nimi.
Owinąć zbawczym wiatrem.
Nie mogę. Muszę biec. Właśnie tutaj.
Przez łąkę niemożliwości.
Dlaczego tak? Czy słyszysz moje błaganie?
Biegnę. Uciekam się do Nich.
Ono mnie dogania. Jest coraz bliżej.
Ten złowieszczy żar kulistej fali.
Nie oglądam się za siebie.
Boję się tego widoku. Tego co zostało za mną.
Widzę jego ogromny cień. Biegnę na nim. Drgającym.
Ciemnym. Lecz on biegnie szybciej. Jestem małością.
Szarą myszką. Wystraszonym pyłkiem popiołu.
Wiem o tym. Teraz wiem.
Dopadło mnie.
Kłębowisko gorącej magmy, zasłania nicość.
Unosi się nade mną. Chce mnie wchłonąć.
Pożreć. Roztopić na gorące kawałeczki.
Otwieram Parasol. Wiem, że go mam.
Cały czas miałem.
Za późno się pod nim chronię.
Całe życie za późno.
Gorący deszcz przepala płótno.
Pocałunki wrzących cząstek, kleją się do mnie jak pijawki.
Wysysają tożsamość z umysłu.
Czuję zapach palonego mięsa.
Widzę jasność jaśniejszą niż światło.
Poświatę spowitą zwątpieniem.
Brzeg tonący we mgle.
Oddalam się. Lecę w dół porwany przez mrok
Słyszę wycie głośniejsze niż wiatr.
Ciemność ciemniejszą niż noc.
Przeszłość. Teraz.
Przyszłość bez przyszłości.
Przegraną bez zwycięzcy.
Ból. Płacz. Krzyk. Wszechobecny wrzask.
Mój własny jęk.
Wybacz. Moja wina.
Uratuj mnie chociaż krwawisz.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
<Ostatnia Piosenka>
gramofon odtwarza ostatnią piosenkę
stoi martwo i zdawać by się mogło
że choć jest to jakby go nie było
ulica szara pusta świeżo wymarła
wilgotne chodniki kryją obrazy
pod delikatnym całunem cienkiego lodu
przezroczyste ślady przechodniów
dawno posnęły na twardych poduszkach
niebo świeci swoim czarnym blaskiem
zasilane odwrotną stroną złotego księżyca
zdechły szczur poruszany przez wiatr
jakby żywy w ornamentach śmierci
błyszczy nieruchomym okiem
w którym odbija się zatrute ziarno
cudowny zielony trawnik
pieszczony światłem fałszywej latarni
dźwiga na sobie roziskrzony kosz na śmieci
wygląda słodko i uroczo ze swoim dobytkiem
inne kosze puste samotne i opuszczone
na same dno cierniowych wspomnień
tylko są i nic ponadto
gramofon wytwarza coraz więcej słodkich nut
gęsta muzyka niczym syrop
wypełnia wyobraźnie
widzę ją na ulicy
wchłania zdechłego szczura
przerabia na owłosione ciastko z mięsnym lukrem
cała ulica pokryta gęstą mazią zda się śpiewać
o urodzinowym torcie z kawałkami ostrych kluczy
za chwilę przyklei całe życie do obejrzenia
słodką zimną mgłą
zamrozi resztki pulsu umierającej nadziei
wspominam placek z galaretką
robili go dobrzy ludzie
teraz ich nie ma
nie ma kogokolwiek
tylko wymarłe miasto
widzę piasek
przelatujący między palcami
ślady zmarnowanych chwil
dostrzegam odrobinę światła
lecz gramofon odtwarza
moją ostatnią piosenkę
Komentarze (9)
Pozdrawiam
Brawo!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania