Poprzednie częściSzare istnienie – Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Szare istnienie cz. 34

– Megan, ktoś do ciebie! –

Szefowa opuściła kuchnię. Nie było jej zaledwie minutę. Wrócił z nietęgą miną.

– Co się stało? – zapyta natychmiast Danny.

– Jeszcze ma czelność tu przychodzić, do tego naćpany jak smok. Mówiłam mu, że nie dostanie ode mnie żadnej kasy, ale widać nie dociera – poinformowała w kwestii brata.

Tylko to powiedziała, ów chłopak pojawił się w kuchni, nie zamierzając chyba rezygnować. Wyglądał strasznie. Chudy jak patyk, młody narkoman imieniem Bobby, natychmiast podszedł, do siostry, ledwo trzymając się na nogach. Oczy miał podkrążone, ciuchy niezbyt czyste, do tego wszedł się do kuchni w papierosem w dłoni, zrzucając przy okazji popiół na podłogę.

– Meg, pożycz mi chociaż trzy dychy, błagam cię, bo zdechnę! – Zaczął szarpać siostrę jak kukłę.

– Wyjdź stąd! – Danny od razu wkroczył do akcji, odpychając napastnika.

– Nie wpierdalaj się, to nasze sprawy! – zagrzmiał Bobby i także próbował pchnąć chłopaka, lecz najwidoczniej z narkotykowego głodu nie miał siły, bo blondyn nie przemieścił się nawet o centymetr.

– Megan, no proszę cię, ostatni raz! Rzucę to gówno, ale musisz mnie poratować, tylko dziś! – nalegał, tarmosząc dziewczyną na wszystkie strony.

Załzawiły jej oczy, ale była nieustępliwa, bo milczała jak głaz, jakby brata w ogóle tu nie było.

– Wypierdalaj! – ryknął Frank i zaraz wyprowadził gościa za fraki, po czym objął brunetkę.

– W porządku? – zapytał.

– Taa...

– Meeegan! – Rozbrzmiał nagle rozpaczliwy głos barmanki i szefowa szybko wybiegła z kuchni, a za nią Danny.

Pojawili się po dwóch minutach. Trzydziestotrzylatka już płakała.

– Co jest? – zapytał Frank.

– Uderzył Olivię, zmusił do otwarcia kasy, zabrał pieniądze, wybiegł, wsiadł do jakiegoś samochodu i odjechał. Ponad sześćset dolców, przecież on się wykończy! – histeryzowała.

– Kurwa, powinienem skopać go jak psa, już nie pierwszy raz ją okradł! – wkurwiał się Danny.

– Co on bierze? – zapytał Frank.

– Nie wiem, kokainę czy heroinę, nie wiem – stękała kompletnie roztrzęsiona Megan. – Co ja mam zrobić, jak mu pomóc? – panikowała.

– Jeśli sam nie zechce, nie pomożesz mu. I nie denerwuj się, to tylko pieniądze.

– Ale on już spadł na samo dno. Zawsze, jak Danny wychodzi z domu, to się boję, boję się siedzieć we własnym mieszkaniu. Kiedyś, jak byłam sama, przyszedł z kumplem i jak nie chciałam go wpuścić, wyważyli drzwi i weszli na siłę. Przetrzepali mi wszystkie szafki, zdemolowali chatę, zabrali biżuterię i kilka stów, a jak zaprotestowałam, to rzucił się na mnie i zaczął dusić. Wyglądał jak demon, nie widziałam go jeszcze w takiej furii. Gdyby nie ten chłopak, nie wiem, co by było. – Jak wymieniliśmy drzwi na antywłamaniowe, to pojawił się w rodzinnym domu i zaatakował matkę, którą także okradł, dobrze tylko, że nic jej nie zrobił. Nie wiem, co dalej, to mój brat. Nie chcę, żeby umarł – wyjaśniła Megan, zalewając łzami w ramionach ściskającego ją Danny’ego. – Puść mnie, muszę dać Olivii lód – mruknęła, wyrywając się z uścisku ukochanego i zniknęła na zapleczu.

– No, ładnie, nie możesz zrobić z tym porządku? – zapytał brunet, patrząc na kumpla.

– A co mam zrobić? Nie raz już dostał ode mnie po ryju, ale to na nic. Jak chce przyćpać, to nie myśli, jak każdy ćpun zresztą. Nalegałem, żebyśmy się przeprowadzili, ale ona nie chce, więc co mam zrobić? Zresztą ma przecież knajpę, więc jak będzie chciał, to i tak ją znajdzie. Dobra, nie ma co drążyć, nie ma go już. Trzeba wstawić to ciasto, dochodzi wpół do czwartej, a jeszcze musimy ponosić żarcie na salę, choć dużo tego nie ma. Miałem zrobić kanapki i widzisz? – rzekł i włączył płytę oraz piec do pizzy. – A może jednak zjesz?

– Nie wiem, zrób jedną, może spróbuję – mruknął Frank, chcąc już poczuć się choć odrobinę lepiej, nawet, jakby musiał jeść na siłę.

Szefowa wróciła z jakimś małym pudełeczkiem, z którego wyjęła torebkę ziołowej herbaty i włączyła czajnik. Ręce jej drżały. Syknęły kotlety i Danny zaraz przygotował bułki.

– O której mogę wyjść? Muszę jechać do szpitala – zapytał Frank, stając koło brunetki.

Nie wiem, a ile czasu mają piec się te szaszłyki?

– Do dwudziestu pięciu – trzydziestu minut.

– To je zrób i jesteś wolny. Tylko nie teraz, bo zdębieją do siedemnastej. – Megan uśmiechnęła się niemrawo, niezgrabnie zalewając herbatę i rozlewając przy okazji wodę wkoło szklanki.

– Wstawię je o czwartej i potem przykryje się folią aluminiową, na piątą będą gorące.

– Dobrze, jak uważasz.

– Czy to jedzenie jest już na talerzach?

– Tak, trzeba tylko ustawić na stołach.

– A jak zechcą coś jeszcze na gorąco, czy on sobie poradzi? – Frank wskazał na blondyna. – Może jednak zostać? Pojadę później, tylko, że mogą mnie już nie wpuścić.

– We dwójkę sobie poradzimy... tak sądzę. Dlaczego do szpitala? – Megan nie mogła darować, ciekawość chyba zżerała ją od środka.

– Moja dziewczyna tam jest, napadł – rzekł Frank, uznając, że nie nalezy mówić całej prawdy.

– I jak się czuje? Wiadomo, kto to zrobił? – wystękała dziwnie.

– Nie.

– Smacznego. – Pod nos bruneta wjechała kanapka, a kolejna trafiła do wnęki. – Olivia, kanapka! – wydarł się Danny, jakby dziewczyna miała problemy ze słuchem i głowa Franka znów zaczęła pulsować nieprzyjemnie. Nie upomniał jednak kolegi. Danny wstawił ciasto do piec

– Dobra, zjem i trzeba ponosić te talerze – stwierdził Frank.

– A co z pizzą? – dopytywała się Megan.

– Przecież masz ciastkarza pod nosem, on zrobi to lepiej, niż ja.

Kanapka znikała w niemałych mękach, ale zjadł całą.

– Choć, poustawiamy to żarcie, będziemy mieli z głowy.

Ruszył z szefową do chłodni i zaraz miał w dłoni półmetrowy, srebrny talerz, cały zapełniony różnorakimi wędlinami. Megan wzięła koreczki i po chwili wszystko zostało umieszczone na stole, na nowym białym obrusie. Żebra bolały nieco mniej, lecz bolały, tabletka raczej nie była wystarczającym antidotum na poharatane gnaty.

– Olivia, zamknij już i wywieś kartkę, leży pod barem – nakazała szefowa i barmanka zaraz to zrobiła. – No i gdzie on jest? Miał być o piętnastej trzydzieści – wkurzyła się.

– Kto? – zapytał Frank.

– Kumpel, pracuje w ochronie i obiecał się dziś pomóc. Będzie alkohol, nie chcę tu burdy, już raz taką mieliśmy. – Uśmiechnęła się drętwo. – Koleś zrobił urodziny i było dobrze, do czasu... Upili się i to najwyraźniej wystarczyło, żeby nie dogadać się w niektórych sprawach. Już po dwóch godzinach pobił się z kolegą, zniszczyli nam od groma szkła, rozwalili dwa stoliki, no i musiałam wzywać pogotowie, bo ten, który zaczepił jubilata, rozbił głowę. Nie wyglądało to dobrze, krew lała się strumieniami. Zapłacili za szkody, ale powiedziałam, że już prywatnych imprez robić nie będę, ale Danny mnie przekonał, w końcu są to większe pieniądze – oznajmiła i wyjęła telefon, wykręcając po chwili jakiś numer. – Ricky, no co z tobą, gdzie jesteś? Miałeś być pół godziny temu – warknęła, spoglądając na ręczny zegarek.

Głos szmerał chwilę i Megan oznajmiła:

– Dobra, to czekam. Cześć.

– Już czwarta? To co, wstawiać te szaszłyki? – zapytał Frank.

– Nie wiem, nie jestem kucharzem.

Chłopak ruszył do kuchni, a dziewczyna do chłodni, zanieść na salę resztę potraw. Włączył piekarnik, spryskał szaszłyki oliwą i gdy urządzenie się nagrzało, wstawił je do pieczenia. Ciasto stało już na blacie, zaczerpnął więc z garnuszka niewielką chochelkę sosu, rozprowadził go na placku i za chwilę ułożył na nim farsz, posypując odrobiną ziół i zasypując ogromną ilością sera.

Odezwał się telefon chłopaka, wkurzając go po raz enty. Gdy odebrał, usłyszał:

– Jestem już w szpitalu, ale jest coraz gorzej. Przed chwilą była tu policja i młoda znowu zaczęła świrować, ale lekarz nie pozwolił jej na razie przesłuchać, bo jest za wcześnie. Zobaczyła psy i dostała takiego szału, że w końcu związali ją w pasy, bo zaczęła zrywać kroplówkę i koniecznie chciała wstać z łóżka. Dostała takiego amoku, że chyba nawet przestało ją boleć, bo rzucała się jak opętana, wrzeszcząc w kółko: „Chcę do domu, wypuście mnie stąd, ratunku”, i tym podobne rzeczy. Nie wiem, co mam robić, zaraz przyjedzie matka i też będzie wariować. Znowu dali jej jakieś prochy, to jej trochę przeszło, ale płacze, leżąc jak kłoda odłogiem. Nie wiem, naprawdę, co jest grane, ale musimy się tego dowiedzieć. Tylko jak? Lekarz powiedział, że nie może jej jeszcze wypisać, bo jest strasznie osłabiona, no i ma zrytą psychikę, więc nie daj Boże, jeszcze zrobi sobie jakąś krzywdę, a nikt jej przecież nie przypilnuje, chyba, że zrezygnuję z pracy. Nie rozumiem, przecież tu się nic nie dzieje, przecież to szpital i jest bezpiecznie... Dlaczego ona tak panikuje, jak się tego dowiedzieć? O której będziesz?

– Nie wiem, myślę, że za góra kwadrans stąd wyjdę, skończę tylko robotę – oznajmił zszokowany brunet, zaglądając do szaszłyków, a nerwy powróciły za zdwojoną siłą.

– Dobra, to czekam, tylko nie zamulaj, bo ja tu zwariuję w pojedynkę. Na razie.

Gadka się zakończyła i brunet zapytał Danny’ego.

– Muszę zaraz wyjść, poradzisz sobie?

– Z czym, z pizzą? – Zaśmiał się kumpel. – To raczej nie jest zbyt skomplikowane wstawić ją na pięć minut do pieczenia. – Chichotał, lecz Frank miał grobową minę. – Stary, uspokój się, wszystko będzie dobrze. Twoje nerwy w niczym jej nie pomogą – pocieszał kolegę, lecz Franka to nie ruszyło; wizja pobitej dziewczyny powróciła, do tego doszło jeszcze wyobrażenie jej szaleństw i tego, żeby znowu nie próbowała targnąć się na własne życie. Może rzucić robotę i siedzieć przy niej? – pomyślał i ten pomysł bardzo wkręcił mu się do głowy, ale co? Będzie siedział przy jej łóżku całą dobę, przecież ma rodzinę, która ma własne życie. Nie można tak komuś siedzieć na gło...

– Frank. – Megan chwyciła jego ramię. – Wszystko ok?

– Nie, kurwa, nie ok?! – rozdarł się, nerwy w końcu mu puściły. – Przepraszam...

– Jak chcesz, to już jedź, poradzimy sobie. Ile jeszcze tym szaszłykom?

– Sam dokończę, już tylko kilka minut – odparł chłopak i udał się do toalety.

Przemył twarz i kompletnie rozchwiany emocjonalnie, zawisł przed lustrem, opierając się o zlew. Sterczał tak kilka minut i gdy trochę ochłonął, wrócił do kuchni. Szaszłyki pachniały już na cały lokal, lecz Franka na obecną chwilę strasznie drażnił ten zapach. Wyłączył piekarnik, przykrył potrawę dwoma kawałami folii aluminiowej i wstawił z powrotem.

– Jakby za mocno ostygły, choć tak się raczej nie zdarzy, to możesz je podgrzać, tylko nie odkrywaj. Ustaw na dwieście stopni i podgrzewaj pięć do siedmiu minut, będą dobre. Pojadę już, dobrze?

– Jasne. I jak chcesz, to weź sobie jutro wolne, jakoś sobie poradzimy. W poniedziałek jest zawsze mniej klientów, a jak coś, to ja pomogę Danny’emu, co będę umiała pomóc.

– Nie wiem, zobaczę, zadzwonię rano – rzekł brunet i za kilka minut był już przy wyjściu z knajpy.

Gdy wsiadł do auta, dojrzał szczupłego kolesia, który dopiero się zjawił i wszedł do środka. Zdziwił się, typek był dość wątły, jak na bramkarza, ale przecież to nie wygląd się liczy... Uśmiechnął się też pod nosem, mając w świadomości złość szefowej na punktualność chłopaka.

Ruszył, ale gdy tylko dojechał do centrum, zastał olbrzymi korek i wkurzył się jeszcze bardziej. Spojrzał na zegarek – szesnasta czterdzieści, a przed nim stukilometrowa kolejka aut. Chciał zawrócić i pojechać okrężną drogą, ale z tyłu też go już przyblokowali, więc musiał czekać.

Przez większość dnia samochód stał w cieniu, ale gdy słońce przemieściło się przed budynek, nagrzał się niemiłosiernie i mimo iż Frank włączył klimatyzację, czuł się jak w łaźni, zwłaszcza, że miał dość wysokie ciśnienie. Korek zaczął rozstępować się dopiero po około pół godzinie i kompletnie już wykończony duchotą chłopak ruszył jak wariat, chcąc jak najszybciej dojechać na miejsce. Przejechał jednak tylko kilkanaście metrów, bo zaraz zarył z pełnym impetem w jadący przed nim samochód.

– Kurwa! – huknął, bijąc kierownicę i szybko opuścił auto

Mężczyzna z przedniego wozu także zaraz wysiadł i wściekły, podszedł do chłopaka.

– Nie widział mnie pan?! – wyjechał oburzony, czterdziestoletni wysoki typ, spojrzawszy na tył swojego auta, a następnie na bruneta.

Było w nim spore wgniecenie, a błotnik odpadł z lewej strony i przytulił się do asfaltu.

– Przepraszam, zagapiłem się – rzekł Frank.

– Nieprawda, widziałem, jak pan jechał, nawet nie próbował pan hamować – kontynuował koleś. – Dzwonię po policję.

– A nie możemy załatwić tego polubownie?

Facet wcale go nie słuchał, tylko zaraz wykręcił 911 i spojrzał złowrogo na chłopaka, który był coraz bardziej zły i zniecierpliwiony, zwłaszcza, że nie wiedział, co się dzieje w szpitalu.

– Zaraz będzie policja i załatwimy wszystko, jak trzeba – oświadczył zadowolony typ, patrząc z jakąś dziwną dumą na wkurwionego bruneta.

Frank obejrzał Toyotę – lewe światło zostało zbite, błotnik odpadł całkowicie, a dość mocno wgnieciona maska otworzyła się lekko z lewej strony, wygiąwszy się lekko w górę.

– Tak, niezbyt ładnie to wygląda, trzeba uważać, co się robi na drodze, zwłaszcza, jeśli jest taki ruch. – Mężczyzna nie odpuszczał, podburzając chłopaka, który usilnie starał się trzymać nerwy na wodzy.

Oparł się o wóz i stał w milczeniu, mocno już zniecierpliwiony, czekając na władze. Radiowóz przyjechał bardzo szybko, obejrzeli oba wozy i od razu zapytali o przebieg wypadku.

– Ten pan tu jechał jak wariat i uderzył we mnie. To dobrze, że nic się nikomu nie stało – poskarżył się szybciutko wredny typ, który z chwili na chwilę coraz bardziej wkurwiał bruneta swoim zachowaniem.

– A pan co ma do powiedzenia? – zapytał gliniarz, odwróciwszy się do Franka.

– Było tak, jak mówi ten pan, trochę mi się śpieszy i się zagapiłem.

– Wie pan, że pośpiech często kończy się gorzej, niż w tym przypadku – przeciągał policjant, wkurzając i tak mocno zdenerwowanego już chłopaka.

– Tak, wiem. Proszę pisać, co trzeba, bo bardzo mi się śpieszy – rzekł dwudziestotrzylatek.

– Dobrze, czyli przyznaje się pan do winy?

– Tak, nie słyszał pan?! – zagrzmiał chłopak.

– Proszę się opanować i dokumenty poproszę.

Frank zezłoszczonym krokiem poszedł do wozu po papiery, które gliniarz po chwili otrzymał.

– To nie pana wóz – zapytał, a raczej stwierdził mężczyzna.

– Nie, mojej matki.

– To będzie sto dwadzieścia dolarów za prędkość, pięćset za spowodowanie kolizji i cztery punkty. Czy sam pan zabezpieczy auto, czy mamy wezwać lawetę? Ale wtedy wóz zostanie przetransportowany na policyjny parking, a to następna stówa, a postój na nim to pięćdziesiąt za dobę.

– Zaraz to załatwię – rzekł Frank i wykręcił numer warsztatu, z którego usług zawsze korzystał. – Za dziesięć minut zabiorą samochód – oznajmił gliniarzowi. – Nie da się czegoś spuścić z tych punktów, lub chociaż z mandatu? – zapytał.

– Stłuczka była dość poważna, do tego, jak pan widzi, auta tarasują ruch, więc niestety, nie mogę niżej, a punkty są z góry ustalone – rzekł stróż prawa i zaczął wypisywać papierowe kary.

Frank co chwila sprawdzał godzinę i niecierpliwił się jeszcze bardziej, do tego facet, jak na złość, babrał się z mandatami jak mały dzieciak, który dopiero co uczy się pisać.

Zadzwonił telefon bruneta, który po odebraniu usłyszał Travisa:

– No i co z Tobą? Młoda śpi, a ja siedzę i się nudzę, bo Emma pojechała na chwilę do domu.

– Miałem stłuczkę, czekam, aż anemik skończy męczyć się z wypisaniem mandatów. I będę musiał wziąć taksówkę, co o tej godzinie może trochę potrwać.

– Gdzie jesteś?

– Na Old Town, czyli póki dojadę, to z piętnaście minut.

– To może Emma cię zabierze, pojechała tylko na chwilę, zaraz ma wrócić.

Zadzwonię do niej i zaraz do ciebie oddzwonię.

– Ok.

Policjant jeszcze nie wypisał świstka i Frank się w końcu zdenerwował.

– Czy może się pan już skończyć? Mówiłem, że się śpieszę.

– Spokojnie, już kończę – mruknął gliniarz, z głosu którego wynikało, że głęboko w dupie ma chłopaka i jego pośpiech.

Przyjechała laweta i wysiadł z niej ścięty na jeża blondyn, chłopak o rok starszy od Franka. Podszedł i podał rękę brunetowi.

– No, witam. Widzę, że jednak w końcu narozrabiałeś. – Zaśmiał się. – A taki dobry kierowca... – ironizował. – Samochód Isabel? A gdzie twój? – zapytał, wielce zdumiony.

– Długa historia. Wyklepiesz go? Zaraz matka będzie piszczeć, a tak może nawet się nie dowie.

– Jasne, lekko go pogłaskałeś, nie takie rzeczy żeśmy robili. Za dwa – trzy dni pewnie będziesz mógł go odebrać.

– To super. A ile za transport?

– Myślę, że ze trzy – cztery dychy, ale zapłacisz przy odbiorze. Mark położył się ze śmiechu, jak mu powiedziałem, że się puknąłeś. – Gość był bardzo zadowolony.

Ponownie zadzwonił telefon.

– Sorry, muszę odebrać – poinformował kumpla Frank i zaraz to zrobił.

– Będzie za kilka minut, bo już wyjechała. A gdzie dokładnie jesteś?

– Na samym początku, przy starym kościele, zresztą niech szuka stłuczki, widać nas z daleka. – Zaśmiał się mizernie, zmęczony już tym wszystkim brunet.

– Jak coś, to idę na kawę i będę w barze, Laura i tak śpi. To na razie.

Kolega Franka właśnie zaczął wciągać Toyotę na lawetę, więc chłopak mu nie przeszkadzał, przyglądał się tylko. Trwało to około trzech, może czterech minut i blondyn podszedł do Franka.

– Daj kluczyki – poprosił i zaraz je otrzymał. – Zadzwonię, bo może prócz karoserii zjebane jest coś jeszcze, dowiemy się po przeglądzie. Numer ten sam?

– Jasne.

– Dobra, Frank, muszę spadać, mam dziś od rana kupę roboty, chyba wszyscy w niedzielę jeżdżą tak, jak ty.

– Dobra, to czekam na telefon – rzekł brunet, panowie podali sobie ręce i laweta sobie pojechała.

Marudny gliniarz w końcu zmęczył pisanie papierków i Frank po chwili je otrzymał.

– I następnym razem proszę wolniej – rzekł i ruszył w stronę radiowozu.

Kurwa, co za sztywny typ – pomyślał brunet i udał się w stronę zabytkowej katedry, wnioskując, że stamtąd zabierze go Emma. Czuł się coraz gorzej, tabletki przestawały działać i głowa znowu zaczęła boleć, do tego nadal go mdliło, zapewne z głodu.

Ciekawe, co będzie, jak się obudzi, czy w końcu nas pozna? – dumał. Czy nadal jest związana? Może przecież przez to wpaść w jeszcze gorszą panikę. Kurwa, co tam się stało, czemu ona boi się tak tego szpi...

Poczuł szarpnięcie za rękę i wrócił do rzeczywistości.

– Co się stało? Wołałam cię trzy razy – zapytała Emma, stojąc przed nim z niepokojem na twarzy.

– Nic, myślę, cały czas myślę i łeb mi pęka. Jedźmy – rzucił mdło i wsiadł do auta.

Emma ruszyła dość gwałtownie i chłopakiem nieco szarpnęło.

– Mówiła mi, że jeździsz szybko, ale nie, że tak ostro. – Uśmiechnął się gnuśnie, ale na wspomnienie Laury uśmiech zaraz zbladł.

Emma także lekko wygięła usta, lecz charakter jej mimiki był bardzo podobny.

– Co tam się stało, to nawet policji się już boi? – Niedowierzał Frank. – Ma naprawdę niezły bałagan w głowie, ale myślę, że wytłumaczenie jest tylko jedno. Po prostu ją nastraszyli i zaszantażowali, dlatego tak reaguje. Nie wiem już, co robić, może zabrać ją z tego szpitala, tylko jak, jak doktorek się buntuje?

– Nie wiem, ale to, co się tam działo, przechodzi ludzkie pojęcie. Przecież Travis to pływak, więc jest silny i nie dał rady jej utrzymać, szalała jak opętana, dopiero, jak przyszły dwie pielęgniarki, to ją uspokoili. Pozrywała kroplówkę i: „Spierdalać, ona chce do domu, ona idzie do domu!”, do tego podrapała pielęgniarkę. – Zaśmiała się dziewczyna, ale za moment spoważniała. – Nie wiem, raz mnie poznaje, raz nie, poza tym pytała, czym ma dojechać do domu i jaka to ulica, kompletnie jej odbija – dodała. – Nie wiem, ma zaniki pamięci, czy jak? Przecież robili jej tomografię i nic tam nie znaleźli, poza tym lekarz powiedziałby, że mogą być takie naskoki. Już kompletnie nie wiem, co się dzieje z tą dziewczyną.

Frank miał już dość tej wypowiedzi, gdyż znów poczuł zbierający w środku żal.

– Ja też nie wiem – mruknął. – Fajny wóz, ale nie za duży dla ciebie? – Nagle zmienił temat, chcąc choć na chwilę oderwać się od przykrych rzeczy.

– Ja też już jestem duża. – Zażartowała nastolatka. – Co się stało, jaki wypadek?

– Przytuliłem się do gościa, bo mam dziś totalnie zjebany dzień i teraz prawie siedem stów w plecy, do tego reperacja samochodu pewnie następne tyle. Matka zaraz będzie się martwić i marudzić, że jeżdżę jak idiota, do tego nie wiem, skąd wezmę kasę, na stanie mam sześć stów – oświadczył Frank.

Jeep właśnie zatrzymał się pod szpitalem. Weszli do holu, skręcili w prawo i ruszyli korytarzem prosto, lecz gdy z daleka było już widać salę dziewczyny, dostrzegli, że przy drzwiach stoi jakiś chłopak i dziwnie się zachowuje, jakby zastanawiał się, czy wejść. Frank natychmiast się zdenerwował i od razu przyśpieszył, lecz gdy Jimmy połapał, że chłopak do niego idzie, ruszył biegiem i zniknął za ścianą. Frank rzucił się za nim w pogoń, ale gdy zakręcił na następny korytarz, Jimmy'ego już nie było. Przeszedł do końca i na następny oddział, ale typek jakby zapadł się pod ziemię, zrezygnował więc i szybko wrócił pod siódemkę.

– Kto to był? – zapytała Emma, która chyba bała się sama wejść do przyjaciółki.

– Chciałem cię zapytać o to samo – odparł zły, a może raczej zaniepokojony.

Nie dość, że ukochana jest w stanie, w jakim jest, samochód rozbity, to jeszcze teraz jakiś dziwny koleś, którego pierwszy raz widział na oczy. Może to on, ten Jimmy? A może to ten, który ją zgwałcił? Kurwa, coraz więcej proble...

– Frank! – Wstrząsnęła nim. – Wchodzimy? Przestań główkować, i tak nic nie wymyślisz – upomniała go zezłoszczona dziewczyna.

Nie odezwał się, tylko otworzył drzwi do sali. U Laury, prócz tego, że była uwięziona, wyglądając w tej chwili jak pacjent zakładu psychiatrycznego, który za dużo narozrabiał, nic się nie zmieniło. Znów ścisnęło go za serce, ale zaraz ucałował jej policzek i klapnął na stołku, obok łóżka. Od razu zwrócił uwagę na stojącą na szafce, miskę zimnej już zupy, oraz kilka ziemniaków z gulaszem i marchewką, domyślił się więc, że to obiad, który dziewczyna z zapewne wielkim apetytem zjadła. Po chwili przyszła jednak pielęgniarka z lekarzem i uwolnili brunetkę, która cicho jęknęła przez sen.

– Dostała silne środki, więc myślę, że już powinna być spokojna, lecz jakby cokolwiek się działo, proszę od razu wezwać pomoc – poprosił lekarz, patrząc na Franka.

– Dobrze, dziękuję – odparł brunet.

Travis wszedł do pokoju i od razu wyskoczył do bruneta.

– Co się stało, miałeś wypadek? Poważny?

– Nie, stuknąłem się lekko, ale żebym wiedział, że typ jest tak opryskliwy, trzepnąłbym go, jak się należy. – Frank się uśmiechnął. – Ty! Widziałeś tu jakiegoś kolesia, nie kręcił się tu? Jak szliśmy, stał pod salą, ale spierdolił. Szczupły, średniego wzrostu, ciemne włosy, znasz kogoś takiego? – zapytał ratownika.

– Nie znam, ale teraz to żeś mnie wkurzył. Może to któryś z tych bydlaków, ale po co mieliby tu przychodzić, no i skąd wiedzieliby, że jest akurat tu? Może to ten Jimmy, pytał przez telefon, czy wszystko w porządku – rzekł Travis, którego ta wiadomość wyraźnie zdenerwowała.

– Może jednak pogadać z matką i lekarzem niech ją wypisze? Myślę, że tak silny stres nie będzie dobry dla jej zdrowienia. Emma mówiła mi, co się tutaj działo i to nie wygląda to dobrze.

– Była dziś i gadała, ale lekarz powiedział, że najwcześniej za trzy, cztery dni, że jak znowu będzie miała jakiś napad, możemy sobie w domu nie poradzić, no i muszą ją wzmocnić. Nie żre, jak widzisz, to będą ją szprycować dożylnie. Dziś nie poznała matki, a potem prosiła, żeby zabrała ją do domu, no jakiś cyrk. – Travis się zdenerwował.

Frank uważnie słuchał kumpla, ale z minuty na minutę czuł się coraz gorzej i zaczął mieć już trudności z koncentracją, siedział więc jak anemik i był coraz bardziej nieobecny.

Zapadło kilka minut ciszy, końcu Travis zapytał:

– Stary, co ci jest?

– Nic, łeb mi pęka i ogólnie marnie się czuję – mruknął Frank.

– Jedź do domu, my jeszcze posiedzimy. Wczoraj siedziałeś tu całą noc, wyśpij się, bo jeszcze położą cię obok niej. – Zarechotał ratownik.

– Dobra, nic mi nie będzie, wyśpię się jeszcze – buntował się chłopak, ale Travis nie dał się wywieźć w pole, widział, że brunet już ledwo kontaktuje.

– Em, odwieziesz go? Bo sam się przecież nie ruszy – zapytał nastolatkę, która zaraz wstała.

– Frank, chodź – Pociągnęła go za rękę.

– Nie chcę.

– A może idź do lekarza z tym żebrem? Masz przecież pod nosem.

– Jutro...

– To chodź, zawiozę cię do domu. Chodź! – nalegała dziewczyna, ciągnąc go mocno za dłoń, w końcu ustąpił i ciężko ruszył się z miejsca.

– Jakby coś się działo, to dzwoń. O każdej porze – nakazał Travisowi, ucałował Laurę i trzy minuty potem byli w wozie, a kwadrans później chłopak otwierał drzwi do swojego mieszkania.

Był tak zepsuty, że nie rozebrał się nawet, tylko położył na kanapie w salonie i zamknął zmęczone oczy. Zasnął momentalnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Ta cała akcja z pracą Franka mi tutaj nie pasuje – zaburza ciąg wydarzeń. 😊 Lepszy by był krótki opis i powrót do głównego wątku, czyli Laury.
    Jimmy już wie i obserwuje dziewczynę z ukrycia. Dziewczyna ma silną traumę i nieźle daje popalić. Może któryś z gwałcicieli miał wściekliznę i przeszło na nią?:) Zamysł z zabraniem jej ze szpitala, to jakaś nieprzemyślana decyzja i błędna.
    Nad wszystkimi zawisły czarne chmury i będą przybierały coraz ciemniejszy odcień.
    Megan ma równie ciężkie doświadczenia życiowe ze swoim bratem narkomanem. 😊Nowa postać i nowe problemy.
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Wiem, czasem przyciągam, ale to chyba przez zamiłowanie do kuchni. Wątek nie był strasznie długo, więc wrzuciłam cały. Co do decyzji to albo pod kroplówką, albo kolejny stres, musiałam coś wybrać.
  • Pasja 3 miesiące temu
    Przeskoczyłam. Ciąg dalszy i kolejny problem z narkotykami. Szefowa i jej brat. Laura daje popalić wszystkim. Frank zmęczony i dobrze, że Emma zabrała go ze szpitala.
    Pozdrawiam
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Słabeusz, skoro zmęczony, nie to co Jimmy - gagatek. I dobry w łóżku. Wiekszosc moich starych czytelników wolała Jimmy'ego, dlaczego?😱

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania