Poprzednie częściSzare istnienie – Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Szare istnienie cz. 50

Przejechały niedługi odcinek i Jenny zatrzymała auto. Laura się zdziwiła, ale zaraz zrozumiała, widząc na podjedzie drewnianego budynku znane jej już, czerwone auto. Spojrzała na towarzyszkę – jej mina była dość oryginalna. Jennifer wysiadła, otworzyła bagażnik i zaczęła czegoś w nim szukać. Zdezorientowana nastolatka wyprostowała się na siedzeniu, odwróciła, na ile pozwoliło jej bolące ciało i zaczęła przyglądać się, co wyczynia jej wybawczyni. Ta po chwili wytargała z wnętrza wielki klucz francuski, zatrzasnęła klapę i ruszyła w stronę Forda. Laura zrobiła duże oczy, ale nie zdążyła nawet pisnąć, bo Jenny szybko się oddaliła, podeszła do samochodu, trzy razy z pełnym rozmachem przywaliła kluczem w przednią szybę, robiąc na niej spore pajęczyny, po czym odwróciła się na pięcie i prężnym krokiem ruszyła z powrotem.

– No! Już mi lepiej. – Szeroko wyszczerzyła zęby, wrzuciła klucz pod fotel, posadziła tyłek i spokojnie ruszyła.

Nastolatka patrzyła na nią jak na ducha, nie mogąc uwierzyć w to, co teraz zrobiła. Ta spokojna i miła Jenny i takie akcje? Brunetka była w szoku.

Zapadło ponowne milczenie, w końcu Laura nie wytrzymała:

– Jenny, coś ty zrobiła? – Uśmiechnęła się, z niedowierzaniem gapiąc się na towarzyszkę.

– Ma, suka, na co zasłużyła.

Laura zamilkła.

– Wiesz, dlaczego ona mnie tak nie lubi? – rzekła blondynka. – Bo jej kiedyś dokuczałam, jak przyszła do naszej szkoły, miałam piętnaście czy szesnaście lat. Ale po pierwsze, to było tylko przez kilka tygodni, po drugie, sama była sobie winna. Od samego pojawienia się była zarozumiała i opryskliwa, uważając się chyba za pępek świata. Ja i moja kumpela mamy uparte charaktery i myślałam, że ją trochę przytemperujemy, ale nic z tego. Najpierw było grzecznie, potem już z ironią, potem już z ostrą ironią, ale to jak grochem o ścianę, w końcu olałyśmy. To dobrze, że nie doszło do rękoczynów, bo Jess już miała ochotę ją trzasnąć. Reszta klasy w ogóle jej nie zaczepiała, chyba od razu skumali, że to jakiś pustak. – Zaśmiała się. – Albo po prostu nie rozumiała złośliwości, albo celowo ignorowała, co czasem potrafiło wkurwić. Ty wiesz, co ona kiedyś zrobiła? Poniszczyła ludziom rowery pod szkołą, poprzebijała opony. Nie dużo, kilka sztuk. Oczywiście nikt jej nie przyłapał, ale czy nie wiadomo od razu, kto był sprawcą? Ja nie wiem, czy ona jest zdrowa psychicznie, ale zadufana w sobie i wredna na pewno. A taka ładna dziewczyna, zresztą sama widziałaś; kompletnie nie rozumiem, dlaczego ma tak najebane. Chciałam z nią kiedyś pogadać, zapytałam: „Rita, czy ty masz jakiś problemy? Mogę ci jakoś pomóc?” to dostałam: „Spierdalaj, sama masz problemy” i tyle. I to nie było złośliwe, naprawdę chciałam porozmawiać, to widzisz. Więc zrezygnowałam.

– A co będzie, jak się zemści za tę szybę? Albo zgłosi na policję? – zapytała Laura.

– Nie zna mojego adresu.

– Oj… nie bądź taka pewna – rzekła chłodno nastolatka, pomyślawszy nagle o Amber.

– Słucham? – Jen chyba nie bardzo zrozumiała.

– Nic, nieważne.

Blondynka nie dociekała, tylko skręciła na swój podjazd i od razu uniosła brwi – stał na nim samochód Davida. Spojrzała na zegarek – trzynasta czterdzieści sześć.

– A ten co? – Spojrzała na Laurę, odpięła psa i on jako pierwszy opuścił pojazd. – Muszę poszerzyć ten podjazd, bo non-stop się zastawiamy. Pomóc ci? – zapytała, otwierając Laurze drzwi.

– Nie trzeba, muszę jakoś sama zacząć chodzić.

– Nie boli cię?

– Na razie nie.

– To dobrze.

Gospodyni wyjęła zakupy, Laura zostawiła na siedzeniu kamuflujące atrybuty i kilka chwil później wchodziły do domu. Od progu przywitał je zapach kawy i cicha muzyczka. Obie weszły do kuchni. Nie można powiedzieć, żeby małe było zdziwienie gospodarza, gdy zobaczył, że Laura była na wycieczce.

– Co robisz w domu? – Jenny rozpoczęła przesłuchanie, odsuwając nastolatce krzesło.

– A gdzie mam być? W lesie? – David się uśmiechnął.

– Kotku, odpowiedz mi, proszę, na pytanie.

– Skończyłem wcześniej, znów pół szpitala stażystów, więc ordynator puścił mnie do domu. A wy gdzie się szwendacie? Co tam masz? – Chłopak szybko zajrzał do torby. – Nie mogłaś wziąć coś ostrzejszego? – Skwasiła mu się mina.

– Sorry, nie pomyślałam. Potem pojadę, i tak muszę do warsztatu.

– Do warsztatu?

– Tak, kurwa, do warsztatu. Idź, zobacz, jak wygląda mój samochód.

– Co się stało?

– Suka porysowała mi maskę, a ty zawsze się śmiejesz z tego, że ją spotykam. Ma, szmata, szczęście, że nie obiłam jej ryja, ale kiedyś naprawdę przestanę się pierdolić i jej najebię – warczała wkurzona Jennifer.

David poszedł obejrzeć auto.

– No, ładnie, nie patyczkowała się. To będzie kosztować z pięć stów – stwierdził.

– Trudno. Ona jeszcze mnie popamięta, zęby kosztują drożej. – Jenny się uśmiechnęła.

– Jak się czujesz? Dałaś rady z nią jechać? – David zwrócił się do Laury.

– W porządku. Co z Frankiem?

– Nic mu nie jest, ma tylko zbitą rękę. Szedł pijany i oczywiście nie patrzył, jak lezie, no i tak to się skończyło. Trzepnął go jakiś facet, ale niegroźnie. I jeszcze będzie miał kłopoty, bo facet nie wniesie oskarżenia, ale szedł nie po przejściu i zaraz mu dowalą za stwarzanie zagrożenia na drodze.

Laura od razu doszła do wniosku, że to wszystko jej wina. Przecież to od tego pierdolonego gwałtu chłopak zaczął tak dziwnie się zachowywać i zrobił się nieostrożny.

Wkurzyła się na siebie, myśląc, że przecież mógł sobie przez nią zrobić krzywdę…

– Laura. – Roześmiała się Jenny. – Co chcesz do picia? – zapytała, gdy nastolatka wróciła na ziemię.

– Drinka – mruknęła nastolatka.

– Ty, no co ona dziś z tym drinkiem? – Zaśmiała się do męża blondynka. – Od rana mnie molestuje, żeby dać jej wódkę. Nie dałam, przecież bierze leki, ale uparła się i koniec.

– Dawałaś jej zastrzyk?

– Tak.

– No to młoda, nici z drinka. Gdyby tylko tabletka, jednego małego bym ci darował. Jeśli naprawdę tak cię przycisnęło, to musisz poczekać, aż zastrzyk przestanie działać, choć i tak jako lekarz, nie powinienem pozwolić na alkohol.

– To co? – Jenny powtórzył pytanie.

– Obojętnie – mruknęła Laura, swoją notoryczną odpowiedzią.

Jenny wzięła sok, dwie szklanki, chipsy i zaprosiła ekipę do salonu.

– Obejrzyjmy coś.

 

Około ósmej obudziła go pielęgniarka.

– Proszę wstać, zaraz przyjdzie lekarz. Potem znów się pan położy.

Łeb pękał w szwach, w gębie miał smak, jakby zamieniła się miejscami z dupą, do tego zaczęło napieprzać go złamane żebro, w które uderzył go samochód. W tym momencie miał ochotę zabić tę wredna laskę za to, że przerwała mu błogi, kojący sen, aczkolwiek ruszył się ciężko i usiadł na łóżku. Pielęgniarka wyszła, a on wstał i od razu dopadł do kranu, suszyło go jak nigdy. Nie zdążył się nawet dobrze napić, kiedy wszedł lekarz.

– Woda na kaca to nie jest dobry pomysł – zażartował się i Frank w moment wrócił na miejsce. – Polecam sok sto procent albo całą torbę owoców, najlepiej pomarańczy – ironizował mężczyzna i zaraz podszedł do pacjenta. – Jak się pan czuje, poza kacem?

– Dobrze.

Lekarz wziął kartę, w tym czasie pielęgniarka zmierzyła brunetowi ciśnienie i zaraz się zmyła.

– Proszę usiąść – nakazał lekarz.

Wymacał jego rękę, zawinięte już żebra i stwierdził:

– Miał pan dużo szczęścia, mogło się to skończyć się o wiele gorzej. Wczoraj nie można było się z panem porozumieć, więc może dziś pan mi wyjaśni, co się stało z pana żebrami? Te urazy mają kilka dni.

– Nic takiego, to nieważne.

Mężczyzna nadal stał i gapił się na bruneta, wyczekując odpowiedzi.

– No dobrze, pobiłem się, ot, cała historia.

– Pobił się pan? – Lekarz uniósł brwi, po czym westchnął głośno, machając z dezaprobata głową, co miało dać chłopakowi do zrozumienia, że kłamstwo nie przeszło.

Nie kontynuował jednak tematu, tylko dodał: – dziś pana wypiszemy, ale dopiero późnym popołudniem, chyba, że chciałby pan zostać do jutra.

– Nie, wypiszę się dziś, mam pracę – poinformował brunet.

– Pracę? A gdzie pan pracuje?

– Na kuchni.

– Radziłbym wziąć ze dwa tygodnie wolnego. To złamane żebro znajduje się nieopodal płuca, chce pan je uszkodzić i napytać sobie jeszcze większej biedy?

– Dobrze, jeśli szefowa da mi wolne, nie będę pracował – skłamał chłopak.

– Dobrze, więc na razie wszystko, zajrzę do pana po południu i zobaczymy, jak się pan ma. Proszę zjeść śniadanie – zarządził surowo facet i wyszedł.

Frank spojrzał na krzesło – ciuchy leżały złożone w kostkę, wziął więc telefon i wybrał numer Davida. Ten odebrał po chwili i chłopak rzekł:

– Cześć, jesteś w pracy?

– Tak, a co?

– Jestem na oddziale ratunkowym. – Zaśmiał się brunet.

– Co? U nas?

Frank niemal widział, jak kumpel wywala gały.

– Tak, u was.

– No kurde, stary, jaja se robisz – Teraz David uderzył radością.

– Nie jaja, tylko jestem, wjebałem się pod samochód. Leżę… nie wiem, jaki numer, w jakiejś sali.

– Dobra, nie ruszaj się stamtąd, zaraz podejdę – rzucił starszy chłopak i się rozłączył.

Miał wyczucie, na korytarzu już było słychać złowieszczy w tym momencie dla bruneta wózek z jedzeniem. Brzmiał on w tej chwili jak jakiś groźny robot, który chce go zabić. Po minucie wózek był już w sali obok, lecz Frank na samą myśl o śniadaniu najchętniej skoczyłby z okna. W tym momencie przypomniała mu się ukochana i to, jak ją zmuszał. Teraz zrozumiał.

Ponownie wstał po wodę, ale nagle poszedł po rozum do głowy, wziął ze spodni kilka banknotów i po chwili miał już w dłoni dwa półlitrowe soki z automatu. Usiadł na łóżku i czekał na wyrok, który za moment został wykonany – do sali weszła grubsza babka po czterdziestce, dzierżąc przed sobą narzędzie tortur. Za moment na szafce znalazła się taca i kobieta się ulotniła. Frank nawet bał się spojrzeć, co się na niej znajduje, lecz nie wytrzymał długo. Dwa plasterki szynki, trzy kromki chleba, masło tak duże, że starczyłoby co najwyżej na pół kromki i jajko sadzone – to przeraziło go najbardziej. Chwycił widelec, nakłuł i gdy tylko to zrobił, natychmiast odłożył sztuciec, uśmiechając się głupkowato. Do sali wszedł David.

– No, ładnie – podsumował i zaraz zawisł nad kolegą. – Coś ty nawyprawiał?

– Nic, zagapiłem się, dziś mnie wypiszą – tłumaczył się Frank, chyba zrobiło mu się odrobinę głupio. – Ty, weź spróbuj tego jajka, bo ja się boję. Jest wyschnięte na wiór, ile oni czasu je smażyli? Dziesięć minut? – Pacjent szybciutko zmienił temat, szczerząc się soczyście. – Przecież to już nie jajko, tylko tektura.

David usiadł obok.

– Wcinaj, nie jest złe, jest wręcz zajebiste. – Uśmiechnął się jednoznacznie.

– Dobra, zobaczmy wędlinę – rzekł brunet, ignorując jego złośliwość i uszczknął kawalątek – była dość smaczna, zrobił więc składaną kanapkę i ugryzł kawałek.

– Tak bez masełka? A jajeczko w środeczek? – drwił blondyn.

Frank spojrzał na niego spod byka, ale przemilczał.

– Jak mała? – zapytał, gdy przeżuł.

Zjedz spokojnie i zaraz pogadamy. Chłopak natychmiast odsunął od siebie rękę z posiłkiem, przeszywając kumpla piorunującym wzrokiem.

– Co się stało? – Już nabrał do głowy.

– Nic, chcę, żebyś spokojnie zjadł.

– Mów i mnie nie denerwuj!

– Wyluzuj, koleś, nic się nie dzieje, a co ma się dziać? Rano, jak wstałem, to nie spała, tłumaczyła, że do toalety. Może i tak, ale znów coś jej dokuczało, więc dałem jej tabletki, nie zastrzyk. Pogadaliśmy chwilę i uwaga! zajadła dwie kanapki z łososiem! – Roześmiał się triumfalnie młody lekarz.

– To dobrze – mruknął Frank, który już zjadł. – Nie powiem, żeby to było bardzo sycące, ale to nic. Mam kaca jak cholera i już więcej nic bym nie wcisnął.

– A jajeczko? – podburzał go David.

– Spier... Pomyśl lepiej, czy nie mógłbyś mi załatwić wcześniejszego wypisu. Powiedział, że dopiero późno po południu, to za długo. I tak nic mi nie jest, idź, pogadaj.

– A co ja mogę? Jestem tu nowicjuszem.

– Zagadać możesz.

– Do cholery, Frank, nie będę dyskutował z Stevensem, on jest niewzruszony, kumasz? Poza tym nie będę robił sobie lipy, żebyś wyszedł dwie czy trzy godziny wcześniej, no kurde, człowieku Wytrzymasz. – David się zdenerwował.

– Dobra, wylu…

Zamaszyście otworzyły się drzwi i faceci natychmiast spojrzeli w ich stronę.

– Kurwa, Frank, co ty odpierdalasz?! – wyjechała Becky, wchodząc do środka.

Kumple jak jeden mąż postawili oczy w słup, a Frank aż rozdziawił gębę.

– A co ty tu robisz? – wyjąkał.

– Policja nas zawiadomiła, to znaczy mnie, bo starych nie ma. Ty chyba masz naprawdę jakiś fart, bo wczoraj pojechali na jakiś bankiet i wrócą dopiero jutro, bo to gdzieś tam… daleko. Co się stało, jaki wypadek?

– Spadam, zajdę za godzinę – rzekł David i wyszedł.

– No widzisz? Prosiłem, żeby nie zawiadamiali, że sam to zrobię, to nie, musieli po swojemu. No co za pojeby – warknął chłopak.

– Frank, jaki wypadek, co ty wyprawiasz? – drążyła poddenerwowana dziewczyna widząc, że zmienia temat.

– Ciszej, są tu inni ludzie, nie widzisz? Nic mi nie jest.

– Jak to nic? Więc co tu robisz? Co się stało?

– Potrącił mnie samochód, nic wielkiego. Szedłem pijany i wlazłem mu pod koła. –Chłopak szeroko się uśmiechnął, jakby był z siebie wielce dumny.

– Kurde, człowieku, denerwujesz mnie, wiesz o tym? Ja już myślałam nie wiadomo, co. Przyszli o pierwszej w nocy i oświadczyli, że miałeś wypadek. Chyba wspomnieli, że cię potrącono, ale się zdenerwowałam, dlatego pewnie nie zarejestrowałam. Nie jechałam w nocy, bo nie wiedziałam, czy mnie wpuszczą, nawet jako rodzinę. Z nimi nic nie wiadomo. Kurczę, Frank, co się z tobą dzieje? Ja rozumiem sytuację, ale nie odpierdalaj takich komedii, nie jesteś małym dzieckiem, do cholery! – Becky znów podniosła głos.

– Przestań, napiłem się, to wszystko. Musiałem odreagować. Do tego…

W tym momencie zrobił dość dziwną minę, wiedział, że za mocno się rozpędził.

– Co? – Dziewczyna przeszyła go wzrokiem.

– Nic.

Zupełnie się zaplątał. Mimo że z siostrą zawsze dogadywał się jak z nikim innym, to teraz gdzieś zabłądził.

– No co? Zaczynasz, to kończ.

– Dobra, nieważne, powiem ci innym razem – bąknął.

Becky już nie nalegała, ale jej wyraz twarzy dobitnie świadczył, że zrobiło jej się przykro.

– Przespałem się z Jen – walnął brunet, aby szybciej.

– Co takiego zrobiłeś? Ty nie mówisz poważnie. – Dziewczyna zdębiała.

– Nie wiem, jakoś tak wyszło. Nie wiem, co nam odbiło. Mam teraz przez to taką zwiechę, że mógłbym iść się wieszać. Cały czas o tym myślę.

– Wcale się nie dziwię. A Laura? Ona wie?

– No właśnie o to chodzi, że chyba wszystko słyszała, choć pewien nie jestem. Ale dziwnie na mnie patrzy, to daje dużo do myślenia. Ja nie wiem, co zrobię, jeśli ona mi tego nie wybaczy. Jestem pojebanym kretynem. – Frank już nie mówił, a prawie płakał.

– Jak to słyszała? To gdzie wyście to zrobili? – dopytywała Becky, coraz bardziej skołowana.

– W kuchni.

– W kuchni? No już cię chyba dokładnie pojebało. Masz o tu! – Dziewczyna popukała go palcem w czoło. – Ty ją w ogóle kochasz?

Spojrzał na nią jak demon.

– No to kombinuj. Nie znam jej długo, ale sądzę, że wszystko będzie ok. To spoko laska. Ale koleś – łatwo nie będzie.

– Dobra, skończmy ten temat. Wypiszę się wcześniej, nie wytrzymam tu do południa.

– Chyba sobie żartujesz? Nabroiłeś, to teraz siedź grzecznie i nie kombinuj.

– A spierdalaj, będziesz mi mówić, co mam robić?

– Mam powiedzieć matce, gdzie cię dziś znalazłam? – zagroziła Becky.

Frank z miejsca uderzył śmiechem, dziewczyna zabrzmiała w tej chwili jak dzieciak z przedszkola.

– Mów – Brechał.

– Frank, ja nie żartuję, lekarz cię wypisze, wtedy wyjdziesz. Nie wkurwiaj mnie, dobrze?

– Przyjedziesz po mnie?

– Tak, tylko nie wariuj. I już spadam, muszę zrobić zakupy. Zadzwonisz.

– W porządku.

 

Przed godziną trzynastą ponownie pojawił się David, przebrany już w swoje ciuchy.

– Zaraz spadam, znów wycieczki stażystów, mam fajrant. – Wyszczerzył zęby w ogromnym zadowoleniu.

– Nie mów małej, że tu jestem.

– Nie miałem takiego zamiaru.

Wózek z obiadem zaczął sunąć po korytarzu, wywołując kolejne niezadowolenie na twarzy bruneta. David uderzył w śmiech, widząc minę kumpla.

– No i co się cieszysz? Na pewno nie będę jeść, czego by mi tu nie dali – wkurzył się Frank.

– Zaraz powiem Stevensowi i nie wyjdziesz, on jest strasznie uczulony na to, czy pacjenci go słuchając i spożywają posiłki – Cieszył się David.

– Nie denerwuj mnie, człowieku, nie mam nastroju na żarty.

– Ale to nie są żarty. – Szczerzył się starszy chłopak.

Wózek wjechał do sali i rozdrażnił bruneta jeszcze bardziej, chłopak przewidywał, że z restauracji hotelu Hilton ten obiad raczej nie przyjechał. Postawiono tacę na szafkę i babka pojechała sobie dalej, gnębić następnych pacjentów.

– To żart? – Skwasił się Frank, patrząc najpierw na tacę, a następnie na kolegę.

– Wsuwaj. – Zaśmiał się David. – Stevens pracuje do trzeciej.

Warzywny gulasz, lub coś, co miało go przypominać, kawałek mięsa i aż trzy gotowane w całości ziemniaki – taki oto obiad wykreowali wyspecjalizowani fachowcy ze szpitalnej kuchni.

– A co to jest? – zapytał brunet, dotykając widelcem mięsa. – Padło jakieś, pewnie odpadki z rzeźni.

David zarechotał, niezadowolenie kolegi było bardzo zabawne.

– Ja ci powiem, kochany, co to jest, nawet nie muszę próbować. To jest, proszę pana wieprzowina, ale czy to miał być stek, czy co? Bo jeśli stek, to chyba po ostrym tuningu. – Zaśmiał się Frank. – Tylko że po tuningu auta wyglądają lepiej, a oni to mięso sprofanowali. Zobaczmy.

Chłopak chwycił nóż, ukroił z jednej i z drugiej strony i oznajmił:

– Do tego pieczone hurtowo, aby szybciej. Na pewno wjebali dziesięć kilo mięsa na blachę, na której mieści się góra pięć, do tego nie mieszali, nie przewracali. – Brunet rechotał coraz głośniej.

David już prezentował szkliste oczy.

– A ciekawe, skąd możesz to wiedzieć? – zapytał rozweselony David.

– A stąd, że tu jest rozgotowane, bo pieczeniem bym tego nie nazwał, a tu wpół surowe – powiedział Frank. – Smacznego szpitalnym „władzom”, ja nie będę tego jeść.

– Pokaż. – Kumpel zabrał mu widelec i spróbował kawałek. – Ty, nie takie złe, tylko nie posolili – oznajmił.

Frank także spróbował.

– Nie takie złe? – zbulwersował się. – To jest jakaś porażka. Mięso wrzucone na blachę bez soli i ugotowane, no kur… Biedne świnki, wymordowane i zmarnowane – dodał, tym razem już zły.

Skosztował gulaszu i zapytał z uśmiechem:

– Masz tu jakąś solniczkę?

– Przykro mi. – Zachichotał David.

– To jeszcze przejdzie, ale gdzie przyprawy? Ale zjem, jestem głodny – oświadczył brunet.

Zjadł ziemniaki i gulasz, mięso jednak zostawił.

– Ja wiem, dlaczego tak marnie ci idzie? Bo nie mam jajeczka! – rzekł David, śmiejąc się do rozpuku.

– Spierdalaj!

Dowcipkowali jeszcze kilka minut, blondyn pojechał do domu, a Frank z nudów przysnął.

 

– Panie White, proszę się obudzić. – Ładna brunetka poruszała jego ramieniem.

Otworzył oczy.

– Proszę się ubrać, zaraz przyjdzie lekarz – poinformowała z uśmiechem dziewczyna.

– Która godzina?

– Dwadzieścia po czwartej.

Pielęgniarka wyszła, chłopak się ubrał i zadzwonił do siostry, że może przyjeżdżać. Facet zjawił się po chwili, pozaglądał, gdzie ma pozaglądać, kazał mu podpisać papier i rzekł:

– Na przyszłość proszę na siebie uważać, bo to naprawdę może skończyć się mniej szczęśliwie. Życzę zdrowia. Proszę podejść do pielęgniarek, one dadzą panu maść na żebra. Do widzenia.

Chłopak podziękował, odebrał lek i wyszedł na zewnątrz. Miał nosa, pod placówkę akurat podjechało bębniące na całą okolicę, czarne Bmw, do którego zaraz wsiadł.

– Otwórz ten dach, przecież tu jest tysiąc stopni – oświadczył. – I ścisz to, głowa mnie boli.

Becky się uśmiechnęła, ale zrobiła, o co prosił. Ruszyła.

– Zatrzymaj się przy bankomacie, a potem jedź do Marka, do warsztatu.

– Do Marka? – Zdziwiła się dziewczyna. – Po co?

– Muszę odebrać samochód.

– A co mu dolega?

– Miałem stłuczkę.

– Kurcze, Frank, czy ja jeszcze o czymś nie wiem? – Wkurzyła się dziewczyna.

Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.

– Wiesz co? Żebym wiedziała, że odstawiasz takie cyrki, do tego nic mi nie mówisz, wracałbyś taksówką.

Frank nadal milczał, ciesząc się pod nosem. Becky też już się nie odzywała i w takiej to oto atmosferze dojechali pod warsztat. Nie było nikogo ze znajomych bruneta, tylko jakiś nowy pracownik, więc chłopak bez pogaduszek zapłacił siedemset dolarów i wyprowadził Toyotę z budynku.

– Co robimy? – Spojrzał na siostrę, podjeżdżając do jej auta. – Jedziesz ze mną do Davida?

– Nie, wkurzasz mnie, nigdzie nie jadę i nie odzywaj się do mnie – syknęła Becky.

– Siostrzyczko, nie wkurzaj się, już więcej tak nie postąpię. No sorry, no? – nawijał brunet, uśmiechając się pod nosem.

– A spieprzaj! – burknęła poirytowana dziewczyna i odjechała mu sprzed nosa.

Uśmiech się powiększył, ale zaraz ruszył za nią. Wiedział, że się wkurzyła, gdyż widział, w jakim stylu jedzie przed nim czarny wóz. Becky nie zatrzymała się przy Ricksach, tylko pojechała do siebie. Frank głośno się roześmiał z jej focha i chwilę później już dzwonił do drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Jennifer też ma porywczą naturę. Jak to pozory mylą. Co ten Frank tak w gorącej wodzie kąpany. Najpierw przed Laurą ucieka, a teraz jak najszybciej chce przy niej być – lubi się chłopak katować, czy co? Niech w końcu zdecyduje, czy w lewo, czy w prawo.
    Laura mu chyba tej zdrady nie wybaczy i coś mi się zdaje, ze pójdzie w kierunku Jimmy’ego. Rodzeństwo się sprzecza, ale widać, że są za sobą.
    Tutaj ci przytoczę kawałki, bo nie rozumiem tego kołowrotka. Jedno zaprzecza drugiemu.

    David jest w domu- szybciej wrócił.
    „– W porządku. Co z Frankiem?

    – Nic mu nie jest, ma tylko zbitą rękę. Szedł pijany i oczywiście nie patrzył, jak lezie, no i tak to się skończyło. Trzepnął go jakiś facet, ale niegroźnie. I jeszcze będzie miał kłopoty, bo facet nie wniesie oskarżenia, ale szedł nie po przejściu i zaraz mu dowalą za stwarzanie zagrożenia na drodze”.
    Tutaj, niżej w tekście Frank dzwoni do Davida.
    „Frank spojrzał na krzesło – ciuchy leżały złożone w kostkę, wziął więc telefon i wybrał numer Davida. Ten odebrał po chwili i chłopak rzekł:

    – Cześć, jesteś w pracy?

    – Tak, a co?

    – Jestem na oddziale ratunkowym. – Zaśmiał się brunet.

    – Co? U nas?

    Frank niemal widział, jak kumpel wywala gały.

    – Tak, u was.

    – No kurde, stary, jaja se robisz – Teraz David uderzył radością.

    – Nie jaja, tylko jestem, wjebałem się pod samochód. Leżę… nie wiem, jaki numer, w jakiejś sali.

    – Dobra, nie ruszaj się stamtąd, zaraz podejdę – rzucił starszy chłopak i się rozłączył.
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    Nie ogarniam, zaraz sprawdzę, bo może narozrabiałam. Ja potrafię.
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    Już wiem, najpierw jest perspektywa Laury, potem Franka. Myślałam, że jest to czytelne i nie mam pojęcia, jak zmienić. Zacznę wstawiać gwiazdki między bohaterami. Poważnie.🤣
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Tu masz cytat z rozdziału 48
    "– Jak to w szpitalu? Co się stało? – dopytywała Laura, w głowie mając już kolejne, bolesne perspektywy, każdą gorszą od poprzedniej.

    – Uspokój się, nic mu nie jest. Chyba wypił za dużo i potrącił go samochód, ale niegroźnie. Dzwonił David, ponieważ leży w miejskim. Dowiedział się o tym godzinę temu, Frank do niego zadzwonił. Ma tylko zbitą rękę i dziś prawdopodobnie go wypuszczą – wyjaśniła Jenny najdelikatniej, jak umiała".
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    To też perspektywa Laury, tylko wcześniej, rano. Wyjaśnię: to jest rano, potem David wraca do domu, a potem perspektywa Franka.🤣 Szczerze to jeszcze nikt się nie pogubił, ale postaram się dokładniej przyjrzeć się tym wypocinom w kolejnych częściach, bo nowe osoby i będzie trochę wydarzeń.
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    ZielonoMi, ja tam się na tym nie znam, ale takie skakanie po czasach w tę i z powrotem, nawet z perspektywy poszczególnych osób jest na przykładzie twojej powieści dla mnie nie zrozumiałe. Nie wyłapuję ciągu. Powtarzasz to samo na okrągło. Pisz, jak tobie pasi, a moim marudzeniem się nie przejmuj, najważniejsze, że wiem, o co chodzi pomimo tego. Nie spotkałam się jeszcze z takim chaotycznym zapisem, może dlatego. Jak ci podniosłam ciśnienie, to sorki. 😁
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    Joan Tiger Spokuś, jakoś postaram się to zmienić.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania