Szare istnienie cz. 47
Nie zwróciła uwagi na uścisk chłopaka, w głowie wciąż siedziało to niemiłe uczucie speszenia, spowodowane niezbyt wczesną porą. Dziewczyna zazwyczaj na co dzień, jeśli nie szła do pracy, zajmowała się domem i rzadko kiedy wracała później niż o dziesiątej wieczorem, nie była więc przyzwyczajona do wieczornych wizyt; poza tym takich wizyt praktycznie nie było. Od trzech lat, od kiedy jej matka zginęła tragicznie w pożarze, dziewczyna prawie cały swój czas poświęcając ojcu i szesnastoletniej siostrze, z wolna zaczęła odcinać się od znajomych. Ci, widząc, że dość często wykręca się od spotkań, zaczęli się stopniowo wykruszać, przez co na dzień dzisiejszy została praktycznie sama, z jedną jedyną przyjaciółką mieszkającą z nią drzwi w drzwi.
Rodzeństwo mieszkało na parterze, więc po chwili byli już w niezbyt przestronnym mieszkaniu, w którym pokój Matta znajdował się na lewo, naprzeciw dwóch innych, przeciętych niezbyt długim korytarzem.
– Hej! Co jest? – szturchnął ją delikatnie, widząc, że dziewczyna się zamyśliła.
– Nic. – Ashley się uśmiechnęła.
– Chodź. – Matt odwzajemnił uśmiech i wciągnął ją do swojego pokoju.
Z miejsca spojrzała w górę i faktycznie – ukazał jej się ciemnogranatowy sufit, cały ozdobiony różnego rodzaju ciałami niebieskimi, oprócz tego znalazł się tam też niewielki prom i siedzący okrakiem na jednej z planet zielony, namalowany jaskrawą farbą kosmita, trzymający w wyszczerzonych zębach grubego skręta.
– Siadaj. – Gospodarz wystraszył brunetkę, która zagapiła się na malowidło.
– Świetne. Sam to namalowałeś? Jestem po wrażeniem – oświadczyła.
– Dzięki. – Matt ponownie wygiął usta.
– Ile czasu ci to zajęło?
– Kilka dni – odparł chłopak i wyjął z torby zakupy. – Chcesz lodu do drinka?
– Poproszę.
– Zaraz wracam.
Gdy wszedł do kuchni, od razu zjawiła się w niej Kimberly.
– Matt, miałeś nie pić, a widzę wódkę. – Dziewczyna nie ociągała się z wyrzuceniem z siebie pretensji.
– Wyluzuj, jedna flaszka to jakieś picie? Poza tym kto powiedział, że wypijemy całą?
– A czy ja cię nie znam? Zresztą widzę, że już co nieco wypiłeś, jedzie od ciebie na kilometr.
– Wypiłem dwa piwa, to jakieś przestępstwo?
– Dwa? Oczy ci błyszczą, więc nie ściemniaj mi, że dwa.
– Dobra, przestań już i nie rób mi wiochy – syknął wkurzony Matt, nasypał lodu do szklanek i już chciał wychodzić.
– Matt, nie pij dużo, słyszałeś, co mówił lekarz.
– Co masz do żarcia? – zapytał chłopak, ignorując jej żale.
– Nie zmieniaj tematu.
Matt już nie dyskutował, tylko zajrzał do dwóch stojących na płytce garów. Ukazał mu się makaron i sos Carbonara. Skrzywił się, lecz nie skomentował.
– Chcesz drinka? – zapytał siostrę.
– Z czym?
– Z sokiem wieloowocowym.
– To zrób jednego.
Chłopak wziął literatki i umknął do nowej znajomej.
– Jesteś głodna? – zapytał, stawiając szkło na stole.
– Nie bardzo.
Chłopak odkręcił wódkę i ponownie spojrzał na Ashley.
– Robię po swojemu, może być trochę mocniejszy – poinformował.
– W porządku.
– Mam spaghetti, może jednak zjesz? Nie krępuj się. Jadłaś coś w pracy?
– Nie jadłam, ale naprawdę nie jestem głodna.
– Zresztą, po co ja pytam? Kto cię w tym chlewie czymkolwiek poczęstuje, jeśli pracują tam same tępe bezmózgi? Nagrzeję, zjedz, moja siostrzyczka świetnie gotuje – nalegał chłopak.
– Nie krępuję się, po prostu nie mam ochoty. Napiłam się alkoholu, a po nim zawsze przechodzi mi apetyt.
– Aleś się napiła. Piwo i drink, grubo przesadziłaś. W ogóle to dziwię się, jakim ty cudem jeszcze trzymasz się na nogach? Twarda jesteś. – Rozradował się chłopak.
– Nieważne, ważne, że ogólnie wypiłam alkohol. Po nim zawsze przechodzi mi apetyt, nie wiem, dlaczego.
Matt niezbyt uwierzył, lecz dziewczyna mówiła prawdę. Złapał dwie zapełnione już szklanki, jedną podał Ashley, a drugą zaniósł siostrze.
– Zajedzcie coś – rzekła do brata.
– Może później. Pożycz mi trzy dychy, jutro ci oddam.
– Po co ci?
– Muszę oddać.
– Przecież miałeś wziąć z pracy?
Matt głośno się roześmiał.
– Kurwa, z tej pracy? Z tego bajzlu? Powiedział, że jutro, bo nie ma.
– To oddasz jutro.
– Nie, oddam dziś. Nie masz trzydziestu dolców?
– Nie wiem, zaraz zobaczę.
Kim przejrzała portfel.
– Mam tylko tyle – stwierdziła, wręczając bratu dwadzieścia sześć dolarów.
– Spoko, dobre i to. Dzięki. – Matt poczochrał ją po głowie, robiąc na niej totalny nieład i już chciał wychodzić.
– Matt. Co ty kombinujesz? – zapytała Kimberly, uklepując powstała szopę.
– Dlaczego od razu kombinuję?
– Masz za dobry humor, to podejrzane.
– Ty znowu? Poznałem fajną laskę, to mam humor, coś w tym dziwnego?
– Ja już nie będę cię pouczać, bo nie jesteś małym dzieckiem, ale jak się dziś nawalisz i jutro będziesz źle się czuł, nie chcę nic słyszeć na ten temat, rozumiesz? – Oznajmiła wkurzona dziewczyna.
Matt tylko wygiął usta i nie odnosząc się do tej aluzji, ruszył w stronę korytarza.
– I nie pal trawy! – dodała Kim.
No właśnie! – pomyślał od razu chłopak, robiąc cwaniacką minę; kompletnie zapomniał o schowanej w szufladzie kontrabandzie. Gdy wszedł do sypialni, Ashley już skończyła drinka. Nadal była chyba nieco zestresowana tą wizytą.
– Szybko ci poszło – Matt się roześmiał, nalewając kolejną porcję, do której po chwili trafił też lód.
Ashley otrzymała szkło, a Matt otworzył szufladę i zaczął w niej przebierać, zastanawiając się przy okazji, skąd Kim wie, że schował tam marihuanę. Przetrzepała? – szybciutko zinterpretował stan rzeczy, wkurzony jej wścibskością i faktem grzebania w jego szafkach.
Szukał już dobrą minutę, w końcu zniecierpliwiona towarzyszka zapytała:
– Czego szukasz? Stało się coś?
– Miałem tu zioło, ale gdzieś wyparowało – odparł chłopak i w tym momencie znalazł w końcu malutkie zawiniątko. – Zapalimy? – Spojrzał na dziewczynę.
– Raczej nie.
– Dlaczego? Wyluzujemy...
– Tak, a potem wprowadzisz w życie swoje niecne plany? Wiedziałam! – Ashley się roześmiała.
– Nie świruj, zapalmy... trochę.
– Nie łączę z alkoholem, poza tym raczej nie praktykuję, tylko sporadycznie, na imprezach. I tobie też radzę. Przecież niedawno uciekłeś ze szpitala, jesteś gotowy na jaranie?
– Ja zawsze jestem gotowy – odparł wesoło Matt. – No ale ok, nie namawiam, ale jakbyś zmieniła zdanie...
– Dobrze, na pewno pierwszy się o tym dowiesz. – Śmiech dziewczyny się nasilił.
Chłopak w końcu chwycił swoje szkło i spoczął obok koleżanki, która siedziała już po turecku na jego łóżku, nie krępując się wcale.
– Co się stało w tej łazience? – wyjechał znowu, patrząc cielęco na brunetkę.
– O kurczę, Matt, nie odpuścisz, co? – Zaśmiała się dziewczyna, rozbawiona tym jego zabawnym uporem.
– Nie.
Asley pokrótce opowiedziała chłopakowi zajście.
– To ja już nic nie rozumiem. Więc dlaczego dałaś się tak traktować w pracy? – Matt nie dowierzał.
– Bo nie chciałam robić zbędnego zamieszania, poza tym jeszcze odrobinę zależało mi na tej robocie, ale to już przeszłość.
– To widzę, że groźna z ciebie dziewczyna. Ja bym jednak nie odpuścił i na twoim miejscu skopał jej dupę. Czyli wnioskuję, że umiesz się bić.
– Trenowałam trochę, ale nie po to, aby się bić, tylko aby w razie potrzeby umieć się obronić – przyznała w końcu Ashley, widząc, że chłopak tak łatwo nie da za wygraną.
– A co, jeśli można widzieć? I długo.
– Taekwondo, niecałe dziesięć lat, ale musiałam przerwać.
– Dlaczego?
– Nieważne, miałam swoje powody.
Wstyd było przyznać się dziewczynie, że po prostu potem nie było jej już stać.
– Masz jeszcze jakieś rysunki? – Szybko zmieniła przykry dla niej temat.
– Mam, ale rysowałem je dawno i nie są raczej zbyt ciekawe – oznajmił Matt i wstał, aby ponownie zapełnić szklanki.
– Jeśli zgłodniejesz, nie krępuj się i powiedz, ok? – ponowił temat.
– Ok.
– Pójdę po lód.
Zaniknął tylko na chwilę i po powrocie dziewczyna otrzymała szkło i chłopak sięgnął do kieszeni.
– Trzymaj. – Wyciągnął dłoń z pieniędzmi.
– Przestań sobie żartować! – Ashley zabawnie się wzburzyła, bo mimo że każdy grosz się dla niej liczył, wstydziła się wziąć banknoty.
– Bo się pogniewamy... – burknął Matt. – Weź, proszę cię, będę się lepiej czuł.
Przekonał ją, więc wzięła pieniądze. Chłopak wyłapał jej zakłopotanie, więc chcąc zmienić atmosferę, uklęknął, otworzył szafkę w biurku i zaczął w niej przewalać.
– Szczerze mówiąc to nie pamiętam nawet, co tu mam, nie zaglądałem do nich ze dwa lub trzy lata – wyjaśnił i zaraz wyjął z wnętrza zeszyt A-4, po czym usiadł obok brunetki. – I oto są w większości notatki z moich lekcji w ogólniaku. – Roześmiał się, wręczając dziewczynie brulion. – Nic powalającego, takie tam głupoty, które rysowałem, jak mi się nudziło. I nie sądzę, aby cię zainteresowały, w przeważnie są to same graffiti.
Ashley nie skomentowała, tylko szybko otworzyła zeszyt. Mówił prawdę, prócz jednego obrazka, przedstawiającego to samo auto, które Laura widziała na lotnisku i dwóch pejzaży, reszta to były dziwne, niezbyt nieczytelne, powykręcane, kolorowe literki.
– Świetne, naprawdę umiesz to robić. A umiesz narysować portret?
– Raczej nie, twarze mi nie wychodzą, choć nie raz już próbowałem. Takie, które rysuje się na murach, czyli nie do końca realistyczne i owszem, ale prawdziwy portret? Nie moja działka.
– Dasz mi jeden?
– Jasne, wybieraj, chociaż to nic interesującego.
– Jak to nie? Nie bądź taki skromny. Ale jest problem, bo wszystkie są fajne i ciężko mi zdecydować. To wezmę wszystkie, ok? – zaproponowała dziewczyna.
– Proszę bardzo.
– Nie, ten jest śliczny, mogę? – pokazała mu ołówkowy szkic, przedstawiający otoczone lasem jezioro z małą, przycumowaną do mola żaglówką.
– Jasne.
– Narysuj mi moje imię, pięknie ci to wychodzi. Powieszę sobie w pokoju i będę się chwalić, ze sama narysowałam. – Wykombinowała brunetka.
– Nie ma sprawy, będę miał chwilę, to ci narysuję.
– Już po dziewiątej, chyba powinnam jechać – oznajmiła dziewczyna. – Tylko już jestem trochę wstawiona. Mam nadzieję, że ojciec śpi, nie bardzo lubi, jak sobie czasem poszaleję.
– Możesz przenocować – rzucił niespodziewanie chłopak. – Mam wolny pokój, albo za mną pod kołderkę. – Wyszczerzył się jednoznacznie.
– A nie mówiłam? – Ucieszyła się dziewczyna. – Mogłabym przenocować, bo wolałabym nie pokazywać się po alkoholu, ale z drugiej strony będzie się martwił. Nie zwykłam zarywać nocy, no i muszę wyprawić Nicki do szkoły.
– Nicki?
– Moją siostrę, ma dwanaście lat. Nalej jeszcze – poprosiła Ashley.
Matt po raz któryś z kolei zapełnił literatki i zapytał:
– Na którą ma do tej szkoły?
– Na dziesiątą.
– Możemy wstać o ósmej, Kim już nie będzie.
– No nie wiem... Zresztą znamy się jeden dzień, to nie wypada, żebym nocowała.
– Nie wymyślaj, napisz do ojca i rano pojedziesz. Mówiłem przecież, że mam wolny pokój, jeśli chcesz spać sama, poza tym nie miał bym odwagi podskoczyć, jeszcze oberwę. Nie chcę stracić zębów w tak młodym wieku – ironizował, chłopak, coraz mocniej czując już działanie procentów.
Dziewczyna nie skomentowała, zaśmiała się tylko. Także była już nieco zakręcona, w czym pomogło zapewne dzisiejsze mączące tyranie na zmywaku.
– To jak? – Matt przeszył ją wzrokiem.
– Nie wiem...
– Zostań, nie jestem chamem – namawiał chłopak.
Ashley nieco się pogubiła, lecz wyjęła telefon i napisała do ojca. Światło w salonie właśnie zgasło, co znaczyło, że Kim poszła spać. Imprezowicze gadali do jedenastej wieczór, wódka się skończyła i Matt widząc, że Ashley jest już zmęczona, kazał jej wstać i ściągnął okrywający pościel koc.
– Wskakuj, nastawię budzik na ósmą.
– Muszę do łazienki.
Dał jej namiary na toaletę, przyniósł z kuchni butelkę wody i gdy wrócił do sypialni, oświadczył:
– Pójdę do drugiego pokoju, wyśpij się. Przyniosłem ci wodę.
– Nie idź, głupio tak samej w obcym domu – mruknęła dziewczyna.
– Na pewno?
– Tak.
Chłopak otworzył szafę i dał dziewczynie szare spodenki.
– W spodniach się raczej nie wyśpisz. Nie będę podglądał .– Uśmiechnął się i odwrócił do niej plecami.
Przebrała się i zaraz schowała pod kołdrą, a Matt pojawił się obok chwilę później.
– Dobranoc – rzucił i zamknął oczy. Zasnęli bardzo szybko.
– Booożeee! – krzyknęła ta sama kobieta, podbiegła do poszkodowanego i przykucnąwszy, natychmiast chwyciła telefon, aby wezwać pogotowie.
Po chwili zjawił się przy niej kierowca feralnego auta i przysiadł obok, w kompletnym szoku. Brunet leżał jak kłoda, uderzenie było tak silne, że chłopak przeleciał dobre pięć czy sześć metrów, wgniatając przy okazji odrobinę przednią klapę czarnej Hondy i tłukąc prawe światło.
– Wszedł mi prosto pod koła – tłumaczył się wystraszony mężczyzna. – Hej. – Poklepał Franka po policzku, lecz ten nadal się nie ruszał. – Czy ktoś wezwał pogotowie? – zapytał przerażony, rozejrzawszy się wkoło.
Mimo iż była już jedenasta wieczór, w miejscu wypadku utworzyło się niemałe zbiegowisko, z którego dochodziło: „Czy on żyje...? Ktoś wezwał pomoc...? Nie ruszajcie go, może mieć jakieś obrażenia...” i tym podobne komentarze. W oddali właśnie rozległ się odgłos syreny, który zbliżał się bardzo szybko i w tym momencie Frank otworzył oczy. Milczał, oszołomiony, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje, lecz po kilku chwilach przymierzał się już do powstania.
– Nie ruszaj się! – nakazał grubszy facet z wąsem, pojawiwszy się znikąd, lecz chłopak go nie posłuchał i za moment siedział już na jezdni.
– Co się stało? – wybełkotał, łapiąc się za bolące ramię.
– Potrącił cię samochód. Nie ruszaj się, już jedzie karetka – powtórzył ten sam mężczyzna.
– Nic mi nie jest – odparł brunet, ale usłuchał i już nie ruszał się z miejsca. Nadal był nieco otępiały, ale prócz bólu ręki nie czuł innych dolegliwości.
– To nic pewnego, nie czujesz się źle, bo możesz być jeszcze w szoku. Siedź spokojnie, przyjechało pogotowie.
– Proszę zrobić przejście! – poprosił nagle siwy ratownik, lecz jakby mówił do ścian, zaciekawione towarzystwo niechętnie się rozstępowało.
– Rozejdźcie się, tu nie ma nic ciekawego do oglądania! – zagrzmiał o wiele młodszy i bardziej stanowczy pracownik pogotowia. – Boli pana coś? – zapytał Franka, ukucnąwszy obok i od razu zaczął macać jego głowę.
– Tylko ręka – odparł brunet, wskazując miejsce powyżej łokcia.
– Ile alkoholu pan wypił? – kontynuował sanitariusz, uderzając w chłopaka ganiącym tonem.
– Nie wiem, pół litra, może trochę więcej. Czy to zabronione? – wkurzył się Frank.
– Nie, ale sam pan widzi, jak to się skończyło. A głowa? Boli pana głowa, ma pan zawroty, może nudności? – Ratownik zmienił miejsce oględzin z czaszki na ramię.
– Nie, nic mi nie jest. Mogę iść do domu – oświadczył Frank.
– Do domu? – oburzył się sanitariusz. – W żadnym wypadku, musimy zabrać pana do szpitala, zrobić badania.
– Ale po co? Nic mi nie jest – powtarzał się chłopak, który z chwili na chwilę coraz bardziej dochodził do siebie.
– Jeśli wszystko będzie w porządku i lekarz wyrazi zgodę, jutro pana wypuścimy.
– Co z nim, panowie? – zapytał nagle wysoki, chudy policjant, który jak z podziemi wyrósł nad głową poszkodowanego.
– Raczej nic poważnego, ale musimy go zabrać, żeby się upewnić.
– Gdzie go zawieziecie?
– Do miejskiego.
– Dobrze, to proszę dać nam znać, kiedy będzie można z nim porozmawiać.
– Nie ma problemu, ale myślę, że jutro, pacjent nie ma raczej poważniejszych obrażeń.
– Czy ma pan jakieś dokumenty? – Gliniarz zwrócił się do Franka.
– Chwila...
Brunet pomacał się po kieszeniach i podał mu plastikowy kartonik. Policjant spisał dane, oddał mu dowód i zapytał:
– Czy powiadomić kogoś z rodziny?
– Nie, sam to zrobię.
– Na pewno? To żaden problem.
– Tak, sam zadzwonię – rzekł zdecydowanie Frank, wkurzony natarczywością faceta.
– Dobrze, w takim razie dziękuję, na razie to wszystko – rzekł policjant zniknął.
– Może pan wstać? – zapytał ratownik.
– Jasne – odparł Frank i z pomocą chłopaka podniósł się z ziemi, po czym powoli ruszyli do ambulansu.
– Proszę się położyć – nakazał jasnowłosy chłopak.
– Ale przecież nic mi nie jest, konieczny jest ten szpital? – Frank bronił się, jak mógł.
– Tak. Proszę się położyć – powtórzył blondyn, więc Frank już nie dyskutował, tylko posłusznie „poległ” na stojących wewnątrz auta noszach i karetka ruszyła.
Do placówki dojechali bardzo szybko i ratownik nie kazał już chłopakowi wstawać, tylko z pomocą kolegi wnieśli go do środka, po czym przełożyli na drugie łóżko, w pierwszej sali od wejścia.
– Niech pan leży spokojnie, zaraz przyjdzie lekarz. Życzę zdrowia i na przyszłość proszę na siebie uważać. – Uśmiechnął się młodszy z sanitariuszy i opuścił pomieszczenie.
Lekarz zjawił się po chwili, zadał te same pytania, co ratownicy, obejrzał dokładnie chłopaka i nakazał wieźć na tomografię głowy, gdzie urzędowała wysoka, szczupła blondynka. Pewnie jakaś stażystka – pomyślał Frank.
– Proszę się położyć. Pomogę panu – uśmiechnęła się i pomogła mu wstać, choć mógłby bez problemu sam to zrobić. Czuł się zadziwiająco dobrze.
– Zaimprezowałeś, co? – dziewczyna zaśmiała się miło. – Masz szczęście, większość ludzi, która trafia tu po potrąceniu, nie wygląda tak dobrze.
– Dziękuję – mruknął zawstydzony, gdy już się ułożył na urządzeniu do rezonansu.
– Proszę się nie ruszać – rozkazała pielęgniarka i zamknęła za sobą białe drzwi z obszerną szybą.
Frank świeżo po wypadku obudził się nieco z alkoholowego upojenia, lecz gdy tak leżał i leżał, nudząc się i rozmyślając, znów zaczęło mulić go na spanie. Starał się jednak nie odlecieć, nie chciał narobić sobie wstydu, oczami wyobraźni widząc, jak blondynka uwalnia jego ciało z czeluści tomografu, a on śpi sobie w najlepsze.
Uśmiechnął się pod nosem, ale była to chwilowa radość, gdyż właśnie pożałował, że w tak dziecinny sposób trafił tu, gdzie trafił. Nie wiedział, jak ma się Laura, czy nie wystraszyła się jego nieobecnością i nie wkurzyła. Myśli otoczyły go całego, lecz sen nadal morzył i zaczęło go nieco suszyć.
Nagle decha, na której leżał, drgnęła i gładko wyjechała z tuby. Ponownie ujrzał uśmiechniętą Penny (dostrzegł właśnie widniejące na jej plakietce imię), oraz młodego, ciemnowłosego pielęgniarza. Łóżko zniknęło, a w jego miejsce pojawił się wózek, na którym brunet zaraz siedział.
– Życzę zdrowia – rzuciła z uśmiechem dziewczyna.
– Dziękuję – odparł Frank i obaj faceci opuścili salę.
Dwie minuty później znaleźli się przy sali RTG, prześwietlili chłopaka od stóp do głów i dwadzieścia minut później sanitariusz zawiózł go na izbę przyjęć, do sali numer dwa. Na zegarze ściennym wybiło właśnie dwadzieścia jeden minut po północy.
– Pomóc ci? – zapytał pielęgniarz, wskazując mu leżącą na łóżku piżamę.
– Poradzę sobie – mruknął zażenowany i wkurzony tym wszystkim brunet. – Możesz kupić mi wodę? – Podał mu kilka drobniaków.
– Jasne.
Zanim pracownik szpitala wrócił z niebieską butelką, Frank siedział już przebrany.
– Lekarz przyjdzie pewnie jutro z samego rana. Zdrzemnij się – rzekł, wręczając chłopakowi wodę i wyszedł z sali, targając ze sobą wózek.
Frank zaspokoił pragnienie i walnął się na łóżku. Żebro ponownie zaczęło kłuć, ręka pulsowała dziwnie, do tego zaczynał mieć chyba kaca, bo czuł się dość dziwnie i było mu odrobinę chłodno. Nakrył się kołdrą i zamknął oczy. Od razu pojawił się wizja wkurzonej, wystraszonej lub po prostu zawiedzionej Laury, gwałtu, filmu, wściekłego Travisa, przyszłych konsekwencji wypadku, który sam oczywiście spowodował no i Becky – wiedział, że rano przydałoby się do niej zadzwonić. Pomyślał także o telefonie do Davida, w końcu tu pracuje i może szybciej załatwi mu wypis? Dumał, przysypiając, w końcu odpłynął.
Komentarze (8)
Frank jak na tak silne uderzenie i przelecenie paru metrów ma wyjątkowo znikome obrażenia – ciut dziwne. Ale chyba wstrząśnienie mózgu daje o sobie znać. 😊
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania